Doskonale pamiętam, jak zachwyciły mnie dawne Menakao. Był to początek mojej drogi z plantacyjnymi czekoladami - pomogły mi one stwierdzić, że lubię charakterne siekiery. Menakao Milk Chocolate 44 % Madagascan vanilla była niesamowita, zupełnie inna niż jedzone wcześniej mleczne. Z biegiem lat marka nieco zmieniła swoje wyroby, łagodząc je, toteż nasze drogi trochę się rozeszły. Nadal jednak ma mój szacunek. I choć obecnie omijam czekolady mleczne, wegańskie zamienniki mnie nie ciekawią, a niektóre nawet odrzucają, to Menakao postanowiłam spróbować. Przypomniała mi się także ciekawa 70 % Bright & Crispy sesame seed & crispy coconut. Od razu wyobraziłam sobie połączenie ich i.... chciałam wiedzieć, jak się sprawy mają. A mleko kokosowe do madagaskarskich nut... chyba tak na logikę bardziej mi pasowało niż zwykłe.
Menakao Coconut Milk & Vanilla Milk Chocolate to mleczna czekolada o zawartości 45 % kakao z Madagaskaru z doliny Sambirano z kokosem (mleko kokosowe + wiórki) i wanilią z Madagaskaru.
Po otwarciu poczułam wyrazistego kokosa jako kremowe, delikatne i naturalnie słodkawe mleczko / śmietankę kokosową, podkreśloną soczystymi wiórkami. Sowicie dosłodził je karmel, który również wydawał się mleczny, trochę maślany. Ogólnie wyraźnie czuć też nutę po prostu mleczną, która to na swoich falach roznosi to i owo... Z czasem trochę wanilii, trochę... niemal nieuchwytnych cytrusów? Odrobinkę... ziemistości?
Widok Menakao zawsze mnie zaskakuje. Niby spodziewałam się posypki, ale posiekane wiórki i tak mnie zdziwiły. Posypkę rozlokowano nierówno. W trakcie jedzenia przekonałam się do takiego rozwiązania, ponieważ mogłam też spróbować czekolady osobno, a na brak dodatku nie da się narzekać.
Trzymały się jej mocno, co się chwali. Mimo że sporo odpadało, tabliczka na tym nie ucierpiała, bo większość... jednak nie. Przy łamaniu trzaskała pięknie, chwaląc się ziarnistym przekrojem.
W ustach rozpływała się łatwo, w średnio-wolnym tempie. Była gęsto-kremowa, tłusta jak śmietanka kokosowa (choć dla mnie nieco zbyt, to jednak tłustość bardzo przystępna; uwierzę, że wielu określiłoby ją jako przyjemną). Szybko miękła, przez większość czasu sprawiając wrażenie dosłownie mięciuteńkiej i aksamitnej (to ratowało ją od wydania mi się za tłustą). Wiórki odchodziły od niej z czasem, mieszając się z nią w jej kremowości. Końcowo trochę rzedła, cały czas muskając, ale nie zalepiając, podniebienie gładkimi falami. Całość wyszła cudownie harmonijnie.
Kokos okazał się początkowo chrupiąco-skrzypiący; z czasem eksponując świeżość. Wiórki nie memłały dzięki formie (posiekany), nie męczyły. W zasadzie w większości jakoś równo z czekoladą się zawijały. A jak jakieś zostały, to wystarczyło parę sekund gryzienia i znikały. Ciamkane na koniec upuszczały trochę (trochę, bo było ich malutko) swoistą tłustość i soczystość.
Mój ulubiony sposób na nią (jak zawsze w przypadku czekolad z posypkami, za którymi nie przepadam) to położenie kawałka na języku posypką do podniebienia i pozwolenie całości się rozpływać, ewentualnie raz obracając kawałek czy - w przypadku kostek, gdzie wiórków było mnóstwo, obok czekolady nadgryzając wiórka / dwa. W dużej mierze zostawiałam je na koniec, choć prawdę mówiąc... nie było co zostawiać, jakoś znikały w gardzieli bardzo szybko.
W smaku uderzyła słodyczą leciutko palonego karmelu i naturalnego kokosa. Pomyślałam o karmelu maślanym, maślano-śmietankowym... niemal toffi. Słodycz była wysoka, jednak rozchodząca się i nabierająca głębi, szlachetności, nie zaś rosnąca. Kokos i karmel tak się mieszały, że częściowo to mogło być karmelo-toffi zrobione właśnie na mleczku kokosowym. Wydało mi się... naturalne, domowe (?).
Naturalny kokos mignął odrobinką kwasku, dodatkowo słodycz nieco tonując. Odrobina cytrusów zmieszana z kwaskiem kokosa pojawiła się, ale jakby zreflektowała się, że to nie czas i miejsce na mocną kwaśność. Zasugerowały ją i przeciągnęły na tył. Mrugnęły także do leciutkiej goryczki. Chyba poczułam grejpfruty, ale... jedynie jako skórka, która częściowo zmieniła się w nutkę kawy.
Słodycz ruszyła w coraz bardziej śmietankowym kierunku. Mowa tu oczywiście o śmietance kokosowej, która mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa na dobre igrała z mlekiem zwykłym. Wielopłaszczyznowa mleczność została podkreślona wanilią. Słodziutkie od wanilii mleko lało się bez końca, tworząc błogie tło. W pewnym momencie zaczęło się tam coś dziać: mleczna nuta jakby nieco się wzruszyła, podbuzowała, trącając o kefir / maślankę. Były orzeźwiające, leciuteńko kwaskawe - przełamały słodycz.
Z racji palonych nut i śmietankowo-maślanych tonów mignął mi obraz.... może i karmelizowanych, a może raczej spowitych lepką warstwą karmelo-toffi wiórków kokosowych jako wierzch jakiegoś... karmelowo-kokosowego ciasta. Mokrego, lepkiego od słodyczy, ale... też z nutką soli (taką lekką, wyczuwalną w wypiekach)... Smak wiórków pojawiał się prędko, tak jakoś w połowie rozpływania się kęsa, a jego intensywność oczywiście wiązała się z ich ilością na danym kawałku. "Domowe toffi" przeszło więc chyba w jakieś... "ciasto toffi" (moje wyobrażenie o nim). I to w wariancie kokosowym (może więc jakieś "magic cookie"*).
Ale i z palonym akcentem, który z czasem coraz dobitniej przypominał o gorzkości, może też sugerując orzechy. Całościowo i tak była bardzo delikatna, kojarząca się z kawą, acz nie do przeoczenia. Dopiero na końcówce wzrastała wyraźnie. Pokusiła się o lekką ziemistość, by następnie zmieszać się z kokosem.
Ziemia czy drobna cierpkość kawy uchwyciły pobrzmiewające, kwaskawe echo. Z czasem wyraźniej poczułam sugestię grejpfruta i cytryny, podkreślających soczystą rześkość. Także kokos przybrał na swoistej soczystości.
Kokosowo śmietankowy karmel czy toffi z czasem wymieszały się zupełnie z mlekiem i wanilią. Pomyślałam o muskających, delikatnych płatkach jej kwiatów. Też więc wpisała się w pewną... wilgoć, rześkość.
Niczym reflektor, bliżej końca wskazała na wiórki kokosowe. Wyszły zachwycająco świeżo. Madagaskarskie tło złożone z cytrusów z drobnymi akcentami podbuzowanego nabiału i ziemi, podszepnęło im kwasek, ale gryziony na koniec zakończył występ smacznie zwyczajnie wiórkowym sobą.
Po zjedzeniu został posmak mocno kokosowy: wiórków i mleczka, a także karmelowej słodyczy z lekką gorzkością i soczystością / rześkością kokosa i cytrusów. Niestety już po jakiś dwóch kostkach czułam słodycz także w gardle, ale całość wyszła tak, że da się przymknąć oko i jeść dalej.
Całość zrobiła na mnie wrażenie. Obłędnie kokosowa i wyraźnie gorzkawa, mimo słodyczy, która chwilami dominowała. Na szczęście nie przytłaczała wysoką słodyczą karmelu (jakby na śmietance kokosowej), a zawarła wręcz pewną... rześkość. Wanilia chwilami trochę nikła, ale też była, budując szlachetność. Kwaśność nie odstawała, a wkomponowała się w resztę. Mleko zrobiło świetny "myk" zachowując się niczym dyrygent.
Choć nie często połączenie kokosa z owocami mi nie podchodzi, ta jedynie cytrusowa nuta tutaj wyszła obłędnie. Tak samo jak i słodycz... jakoś w tym wariancie uchodzi, pasuje. Czekolada wydała mi się kokosową wersją Milk Chocolate 44 % Madagascan vanilla, jednak wyraźnie czuję po nich, jak spadła mi tolerancja na słodycz. Różnica była też w strukturze - dzisiaj opisywana wyszła bardziej kremowo-miękko, śmietankowo niż charakterniejsza i szorstkawa mleczna.
Gdy tak sobie myślę o czekoladach kokosowych, ta zdecydowanie jest najlepszą mleczną kokosowych / z kokosem, jaką jadłam. A jednocześnie jej słodycz i miękkość sprawiły, że wyszła nie do końca w moim stylu... Nie chcę jej krzywdzić, a jednocześnie nie wprawiła mnie w wyjątkowy zachwyt... Jednak... mniej więcej tak wyobrażam sobie smak ciasta "magic cookie"*.
*Ciasto to poznałam za sprawą... wosku (lubię relaks przy woskach / kadzidłach i świecach). Chodzi o Yankee Candle Magic Cookie Bar. Tytuł to nazwa ciasto-batonów od Eagle Brand, znanych też jako "Seven Layer Magic Bars", składających się z ich skondensowanego mleka słodzonego, masła, wiórków kokosowych, czekolady i orzechów. Pasuje, prawda?
Przyznaję, że choć moją czekoladową dzienną normą jest 100 gramów, ta trochę zaczęła mnie męczyć słodyczą pod koniec, a że wcześniej dałam powąchać Mamie i usłyszałam: "ach, jak pięknie pachnie! Tak... mojo! Czuć słodziutki karmel maślany, toffi... coś kokosowego? Mlecznie cudownie", głupio było mi jej kostki nie zostawić. Stwierdziła, że wprawdzie nie czuła tak toffi / karmelu, jak w zapachu ("Może za mało zjadłam, by poczuć?"), ale rozwinęła: "Bardzo dobra, tylko mi taka jej kwaśność trochę przeszkadzała... Ale nie, że była zła, tylko po prostu nie dla mnie. Tak to smaczna i ciekawa, kokos zupełnie inny niż z moich zwykłych słodyczy, a te wiórki? Świetne! Zupełnie nie przeszkadzały, w zęby nie właziły". Niedawno przekonała się do zawartości 40 % kakao, jak widać - zgodziłyśmy się - 45 % to jeszcze nie jej czas, a Madagaskar nie jej region (i nie ma zamiaru szukać swojego).
ocena: 9/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 23 zł (za 75 g; cena półkowa)
kaloryczność: 601,82 kcal / 100 g
czy kupię znów: kiedyś mogłabym wrócić
Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, napój kokosowy w proszku, pełne mleko w proszku, wiórki kokosowe, lecytyna słonecznikowa, sól morska, wanilia z Madagaskaru
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.