czwartek, 30 grudnia 2021

Auro Chocolate Mana Philippine Origin 85 % Reserve 2018 ciemna z Fillipin

Wybierając ofiarę do degustacji, zatrzymałam się na Auro. Chciałam dowiedzieć się, co potrafią z wyższą zawartością kakao, a jednocześnie trafiłam na problem. Jeden kraj, a różne regiony. Filipińskie kakao jest mi na tyle mało znane, że nie umiałam zgadnąć, czym się mogą różnić. Popatrzyłam na kolory... Fiolet uwielbiam, ale to niezbyt mój odcień. Brąz... a, powiedziałam sobie, że to miedź, bo lubię miedzianą barwę. Ot, i tak oto dokonałam selekcji. 

Auro Chocolate Mana Single Estate Philippine Origin 85 % Dark Chocolate Reserve 2018 to ciemna czekolada o zawartości z Filipin z plantacji Mana, z okolic miasta Davao.

W pierwszej chwili po otwarciu mignęło mi czerwone wino i wiśnie, ale błyskawicznie ukryły się, niemal zupełnie w słodkiej łagodności chyba jabłek i... rześkiej nucie bananów. Banany jako dojrzałe, miękkie owoce rozkręciły słodycz i królowały (zwłaszcza po paru chwilach i w trakcie jedzenia). Mieszały się z nutą zielonych, grubych liści - bananowców, choć do głowy przyszły mi też liście palmowate i... same palmy, np. kokosowe konkretnie z orzechami kokosowymi. Od nich odchodził motyw drewna opałowego, trochę orzechowy, orzechowo-kokosowy... Chwilami drewno, aż zwęglone, wychodziło na przód wyraźniej. Może nawet z minimalnie ziemistym wątkiem, co wiązało się z ulotną alkoholową sugestią. Wino raz po raz walczyło o powrót, a mi zdarzyło wyobrazić sobie czekoladki z bananowo-likierowym nadzieniem.

Przy łamaniu tabliczka okazała się twarda jak kamień. Niemal niemożliwa do połamania i wydająca trzask jak huk z armaty, ażeby odsłonić ziarnisty przekrój. 
W ustach również była bardzo masywna i długo twardo-zbita, aczkolwiek w zasadzie  rozpływająca się bez problemów. Była gładka zwłaszcza początkowo - potem wyłaniały się z niej drobinki. Kryły się w lepko-mazistych, dość tłustych smugach, które jednak ust nie zalepiały, a znikały jak... sok z gęstych owoców? W całości był drobny efekt a'la zbito-śliskie awokado.

W smaku jako pierwszą poczułam subtelną gorzkość dymu. Zaczęło pojawiać się go coraz więcej, ale z racji delikatności zaraz pomyślałam o... szarym zamszu. Zamsz kontynuował roznoszenie gorzkości, okrywało go jeszcze więcej dymu.

A jednak zaraz i pewna cierpkość się pojawiła. Odskoczyła od zamszu jako roślinny motyw grubych, zielonych liści palm i bananowców, po czym nagle wzrosła słodycz. Raz po raz mignęła mi taka... przypalonego cukru?

Pojawiły się banany - jakby obierane z roślinnych w smaku, cierpkich skórek bardzo dojrzałe owoce. Nagle ich słodycz rozbłysła jako gwiazda kompozycji. Banany dominowały, wraz ze słodką soczystością, choć... zaraz poczułam jakby duet czegoś (gęstego nektaru / smoothie) - "jabłko & banan". Było w tym trochę egzotycznego kwasku... jakby średnio dojrzałe mango?

Po paru chwilach w tle zaczęły pojawiać wyraźniejsze kwaskawo-soczystsze przebłyski. Przypisałabym je czerwonemu winu i wiśniom. Myślałam o nich za sprawą słodkich, czerwonych jabłek o nieco winnym charakterze (takie mocno chrupiące; w marketach kiedyś były sprzedawane na sztuki). Kryły w sobie też kwasek i w sumie... chwilami traciły na owocowej jednoznaczności, zachowując soczystość. Alkoholowość epizodycznie wydawała się rosnąć, że aż odbierała winu smak, a szła w wytrawne rozgrzewanie.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa muskający zamsz i dym łagodniały. Od roślinnej nuty dołączyły do nich kwiaty. Może kwitnące jabłonie? Oczami wyobraźni zerkałam na ich grube pnie... Pnie palm? Palmy kokosowe z orzechami kokosowymi, które łączą w sobie i rześko-tłustego kokosa wiórkowego, i orzechowo-drewniane nuty? Znów pomyślałam o drewnie opałowym z racji dymnej nuty. Z czasem poczułam więcej orzechów, może z kwaskawym kokosem i... orzechów metalicznie-ostrawych jak niezbyt świeże sztuki? Wyłapałam nieco ziemi... takiej w okolicach paleniska z częściowo spalonym, zwęglonym drewnem.

Goryczka tego splotu wraz z łagodnieniem kompozycji ułożyła się w wyraźną wizję nieco zbyt mocno smażonych placków / racuchów z jabłkami. Były tłuste, dość maślane i z ogromną ilością kwaskawo-słodkich jabłek. Potem czułam, jak ktoś posypuje je cukrem pudrem, a ten zawilgaca się i przybiera ich ciepło - przypala się od nich (to nierealne wyobrażenie - co ja poradzę, że takie mnie naszło?). Kwasek jednak pobrzmiewał cały czas.

Puder ten mieszał się lekko z kokosem i... te ciepło cukrowe nagle zasugerowało mi alkohol. Całkiem mocny, wychodzący z dymu. Wino to nie było... Mimo otoczenia, alkohol nie wydawał się zbyt owocowo-kwaskawy. Może jakiś mocny i... niee, nie wiem. Niby z taniną, ale nieokreślony i... i tak zaraz umykający.

Słodki banan odpuścił na rzecz jabłek, ale pozostawił motyw żółtych, egzotycznych owoców. Bliżej końca, zmieszawszy się z kwaskami soczystszymi stał się... tropikalno-sadowym owocem... Mango, ale ze znacznie wytrawniejszą nutą w tle (słodkiej papryki?) i niemal cytrusową kwaśnością. Nie mogłam przez pewien czas go uchwycić, bo jednak i słodycz, i maślaność, i gorzki dym się kłębiły... Aż nagle poczułam, jakbym wgryzając się w jakiś nieokreślony owoc zębami trafiła na pestkę... niedojrzałej nektarynki. Nagle wydała mi się niezwykle jednoznaczna - ona właśnie zakończyła kompozycję.

W posmaku została więc kwaskawa nektarynka, łagodzona roślinnie-kwiatowo-kokosowym splotem. Czułam paloność-smażoność placków z owocami, a także dym. Oprócz kwasku wyszła cierpkość i cukrowość w wydaniu ciężkim i poważnym. Mieszała się z owocami, ale te już nie były takie jednoznaczne.

Całość smakowała mi, mimo że motyw placków przesmażonych i dziwnie pudrowo-alkoholowe zalatywanie było dziwne i nie moje. Banany, wino czy jabłkowo-egzotyczne motywy, palmy, liście i kokos z kolei kupiły mnie. Dym i to, jak zmieniał się w zamsz, wytrawniejsze akcenty i przypalanie - zaintrygowało. Gdyby nie dziwna, zbito-twarda konsystencja rozchodząca się na awokado i sok, bez problemu miałaby 9.
Kwiaty, coś drzewnego i alkoholowość czułam w Auro Paquibato 70 %, jednak była o wiele słodsza i miodowo, i scukrzenie-karmelowo. Bułeczki maślane odlegle można by porównać do placków / racuchów dzisiaj opisywanej, ale jednak owoce, dym wyszły na dobre. Mimo że... wydźwięk bardziej po prostu cukrowej słodyczy miły nie był. Grunt, że po prostu słodycz ogółem była znacznie niższa (i spleciona z rześkością, np. bananową).

Ciekawa sprawa - na opakowaniu napisali o nucie m.in. "cashew apple" (nanercz zachodni), czyli czegoś takiego - to ponoć smakuje jak połączenie mango, cytrusów, papryki i jabłek, nawet ogórka z orzechowymi nutami (trafiłam nawet na określenie "ostro-wytrawnych" nerkowców). Pasowałoby!


ocena: 8/10
cena: 28 zł (za 60 g; cena półkowa)
kaloryczność: 570 kcal / 100 g
czy kupię znów: kiedyś mogłabym wrócić

Skład: ziarna kakao, cukier muscovado

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.