Ostatnimi czasy krążyłam jakoś między Tanzanią i Panamą jeśli chodzi o czekolady i... odkryłam, że na dobre wsiąkłam w te regiony. Pokochałam je! Wcześniej czekolady mi z nich smakowały, ale samym regionom niczego tak klarownie i mocno nie przypisywałam, aż w końcu... stało się. Mimo że lubię robić sobie degustacyjne serie, lubię trafiać tylko na dobre czekolady, czasem wolę nie mieć pasm samych zachwytów (nie to, że chcę trafiać na coś rozczarowującego; po prostu te najlepsze lubię sobie przedzielać zwykłą, dobrą czekoladą) czy za długich serii danego regionu. Wtedy czuję psychiczny przesyt, potrzebę przełamania, zmiany. To chyba wynika z lęku, że co mnie tak zachwyca, spowszechnieje i przestanie zachwycać. Peru jako region i Maranę jako markę też uwielbiam (cóż... jestem człowiekiem i czego bym nie napisała... lubię być czekoladą zachwycona), ale... wydało mi się to po prostu czymś innym od tego, co ostatnio jadłam. A i... to moja ostatnia posiadana tabliczka. Śmiesznie się złożyło, bo ostatnie Cusco to klasyczne 70 %, zaczęłam zaś od 100 %, potem 80 %, czyli jakoś... zupełnie nie po mojemu, ale bo tu akurat czułam, że tak lepiej.
Marana Peru Cusco 70 % to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao Chuncho z Peru z regionu Cusco z okolic miasta Quillabamba.
Po otwarciu poczułam słodycz soczystych borówek amerykańskich i jagód, po których pojawiły się też dojrzałe truskawki, którym charakteru dodała odrobinka jeżyn. Odlegle może i cytrusowa nuta się zawinęła, jednak nikła pod naporem kwiatów i wanilii. Te wydawały się pochodzić od sernika zrobionego na porządnym twarogu. Leciuteńko, smakowicie kwaskawym. Kwiaty... zrobiły drobny ukłon w kierunku ziół, dzięki którym spod sernika i jego twarogowej części wydobyły odrobinę... melasowo-kruchego (maślanego?) spodu. W trakcie degustacji chwilami migał mi nawet jakiś... waniliowo-cukrowy bourbon?
Łamiąc trafiłam na niezły opór - tabliczka wykazywała porządną twardość, mimo wrażenia tłustości. Trzaskała głośno, jeszcze potwierdzając swą twardość.
W ustach z ochotą miękła, ale rozpływała się opornie w umiarkowanie wolnym tempie. Kawałek zachowywał kształt niemal do końca z racji zbitości i masywności, a maślaności mu nie brak. Gęsta, kremowa czekolada pokrywała usta lepko-tłustymi smugami, po pewnym czasie rozrzedzając je nieco soczystością. Ogólnie nie było na szczęście za tłusto dzięki szorstkawemu efektowi, wyczuwalnemu w porywach.
Jedynie nieco, bo pod koniec i tak trochę zatłuszczała. Towarzyszyło temu lekkie ściągnięcie z pogranicza owocowego a nabiałowego. Muszę przyznać, że oddawało to smak: kremowawy, owocowy sernik z twarogu miejscami średnio przemielonego, może ze scukrzonym sosem i spodem z grudek ze zmielonych ciastek.
W smaku pierwszą poczułam słodycz wanilii i kwiatów. Oczami wyobraźni patrzyłam na kwiaty wanilii, które jak wachlarz powoli odsłaniały karmel, mieszający się z masłem, że aż zmieniający się w toffi. To była dosłownie słodziuteńkość - nie ukrywam, że już na starcie nieco za silna.
Wspomniana maślaność zaprosiła sernik. Był to sernik maślany, delikatnie śmietankowy. Gładki, kremowy... w stylu amerykańskim. Przez chwilę pomyślałam, że ścieka z niego karmelowy sos, ale wtedy pojawiły się owoce.
Zaczęło się od słodkich, dojrzałych truskawek. Mignęły mi słodko-rześkie czerwone winogrona, a potem owoce przytoczyły nieco wyrazistszy, leśny smak. To ogrom jagódek, lekko cierpkawych, a po chwili... też słodkich. Poczułam gigantyczne, dojrzałe borówki amerykańskie. Słodycz rosła i odniosłam wrażenie, jakbym znalazła się w cukierni z sernikami amerykańskimi. Owocowymi i z owocami. Jasny, śmietankowy sernik z borówkami, a obok podobny, ale czysty, a z sosem... truskawkowym? Czerwony sos częściowo odpłynął w kierunku wina, które kryło się gdzieś na tyle. Tu jednak znów słodycz wirowała i przyniesiono kolejny sernik - cytrynowy. Oczywiście wysoce, chwilami aż cukrowo słodkie. Wszystko jednak podlegało motywowi przewodniemu: sernikowi.
Oprócz serników owocowych, śmietankowych na pierwszym planie w pewnym momencie znalazł się sernik czysty. Po prostu twarogowy, z najlepszego twarogu, jaki można sobie wyobrazić. Twaróg średnio przemielony, wilgotny, naturalnie mlecznie słodkawy. Twaróg odmieniany przez wszelkie przypadki, bez niechcianych kwasków, a jednak ze specyficznym charakterkiem. Twaróg marzeń, władający innymi nutami.
Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa konkretniejsza nuta czerwonego wina wciąż związana ze słodyczą, zaczęła budować charakter kompozycji. Słodycz kwiatów z początku ruszyła nieśmiało ku ziołom, a ja poczułam lekką gorzkawość. Przez chwilę pomyślałam o ciastach z galaretkowymi warstwami albo... o galaretkach w ciemnej czekoladzie / polewie?
Cierpkość i lekka goryczka zasugerowały kakaowo-gorzkawe spody do serników. Takie... lekko twarogiem przesiąknięte. Wyobraziłam sobie spód tak zawilgocony, że udający wilgotnie maziste brownie. Wyszło to słodko, maślano, a jednak też sowicie kakaowo i jakby nasączono to procentami. Leciutko ziemiście? Procentami, które rozgrzewały, acz...
Nagle okazało się, że alkohol to raczej nie był, schował się przynajmniej. Sernik, utrzymując i opiewając nutę nabiału, stał na straży delikatności, choć i odrobinkę kwasku trzymał w ryzach.
Wszystko utrzymywało też słodką soczystość, która na dłuższą chwilę nieco się przyczaiła. Po chwili wychynęła w nieco bardziej egzotycznym klimacie. Cytrusy (głównie cytryna, może podkręcona grejpfrutem) miały w tym swój udział. Oto popłynął sok z dojrzałych, miękkich brzoskwiń. Podkreśliły je muląco słodkie banany, kaki. Twaróg bardziej śmietankowy, kremowo-maślany po chwili je jednak w sobie zamknął, znów wyciszając niemal do drobnego, owocowego echa.
Ciemniejszy spód odszedł w zapomnienie; zwróciłam uwagę na jakiś zrobiony z... orzechów i daktyli? Zasładzających, trochę tonowanych maślanym motywem...? Albo zrobiony z przemielonych ciastek? Ta nuta nieco przypomniała o paloności, lekkiej ostrości.
Pojawiły się myśli o wypieku-spodzie... jaśniejszym, acz wciąż palonym. I nawet goryczkowatym? Melasowym! Poczułam drobną ziemistość i trochę dymu, mieszające się z lekko ostrą, niby korzennie karmelową słodyczą. W głowie był mi już nie spód, a ciastka. Ciastka maślano-melasowe, wciąż z sernikiem w tle. Robiło się jednak i coraz ostrzej, i słodycz rosła, nieco drapiąc w gardle. Jakby je coś rozgrzało... Jakieś whisky czy bourbon?
Posmak należał głównie do słodyczy kwiatów, wanilii i serników. Serników z maślanymi nutami, ale i słodkich owoców: leśnych, egzotycznych niedookreślonych. Wyraźnie czułam także łagodny twaróg. Było też lekkie ciepełko jakby... delikatnego, słodkiego alkoholu? Czegoś pikantniejszego i zasładzającego?
Mleczna, serkowo-twarogowa i kwiatowa, karmelowa i korzenna, a także wyraźnie owocowa (owoce czerwone i cytrusy) była też Cacaosuyo, ale ta przegięła ze słodyczą przypalonego cukru pudru.
Kwiatowo-waniliowa, nabiałowa i owocowa (truskawki, cytrusy, ale i ogrom egzotycznych, soczystych) to też Marana Peru Cusco 80 %. Podlinkowana była jednak kwaśniejsza.
Dzisiaj opisywana nie wyszła kwaśno, gdy zaś o gorzkość chodzi - mowa jedynie o gorzkawości. Oparła się na neutralności twarogu i słodyczy. Urzekła mnie tym twarogiem i sernikami, obrazowością. Gdyby nie tak wysoka słodycz, miałaby maksymalną ocenę.
ocena: 9/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 38 zł (za 70 g - cena półkowa)
kaloryczność: 609 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie
Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.