Z okresem wielkanocnym nie kojarzy mi się żaden "pozytywny kicz", jaki to czasem lubię widzieć w związku z innymi sezonami. Czekoladowe figurki do mnie nie przemawiają, kolorystyka też to jakaś nie moja, smaki... w sumie nawet niczego konkretnego nie umiem przywołać. Nawet sabat Ostara nie jest szczególnie obchodzony. A jednak czas, kiedy przyroda budzi się do życia, na świat przychodzą młode, przebijają się pierwsze kwiaty... niewątpliwie jest przyjemny. I choć jestem ponurakiem, nie lubię pastelowych kolorów, to jednak wiosnę lubię jako że kończy się wreszcie zimno. Tak, jestem też zmarźlakiem. I może cały ten wstęp nie miałby sensu, gdyby wreszcie nie udało mi się dojść do puenty: otóż Ostara przypomina mi o jajkach, które teoretycznie lubię, ale których nie jem (nie mam kiedy, jak i z czym - nie pasują mi do tego, co i jak jadam). Raczej nie lubię i nie znam tworów na słodko z nimi, więc w tym czasie "czekoladowych sezonowości" nie zgłębiam. Wystarczyło mi, że dwa jedzone Zottery: Egg Liqueur / Egg Dance i Mitzi Blue Easter Bunny White & carrot były niesmaczne. Traf jednak chciał, że na wiosnę i tak miało do mnie parę rzeczy Zottera przyjść, więc jakoś zerknęłam na zupełną nowość. W tej podlinkowany pierwszy niewypał został zestawiony z warstwą dającą nadzieję na wygłaskanie wad wspomnianej. Uznałam, że od biedy mogę dać jej szansę. Ajerkoniaku wprawdzie nie lubię, ale dopuszczam, że w odpowiednim wydaniu mogę uznać całość za ok. Googlając na potrzeby wstępu trafiłam, że jest to tradycyjny napój w krajach anglosaskich podawany na Wigilię - znaczy się zimą. To mi się trafiło! Znaczy się jako dobre wytłumaczenie, dlaczego akurat teraz pojawia się recenzja czekolady "wielkanocnej" - ha! A prawda jest taka, że po prostu chrześcijańskich świąt nie obchodzę i chyba jestem już za stara, by pilnować, co kiedy jeść (poza tym... np. jajka Kinder są cały rok, nie?). Ważne, że czekoladę zjadłam świeżutką, kiedy do mnie przybyła, a że spędziła w kolejce postów prawie rok... szczególik. Gdy zaś się wczytałam, jakie to "szczególiki" różnią ją od wspomnianej, zwątpiłam, czy mi posmakuje. Wyglądało na to, że krem ajerkoniakowo-nugatowy podzielono na dwie, osobne warstwy... Hm... Miałam mieszane uczucia. Może miało to wyjść jak... J.D. Gross Winter Edition Mousse au Chocolat Eggnog? Na pewno jednak za dobre posunięcie uważam danie ciemnej czekolady, a za złe umieszczenie "cienkiej warstewki" białej owocowej.
Zotter Egg-Cellence from Austria / Ei am from Austria! / Eggnog & Almond Praline to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao nadziewana kremem ajerkoniakowym (na bazie masła i śmietanki z ajerkoniakiem zrobionym z jabłkowej brandy) z wanilią i praliną / nugatem migdałowym z cienkimi warstwami czekolady białej malinowej; edycja limitowana na Wielkanoc 2021.
Rozchylając papierek poczułam wysoką, aż cukrową słodycz wpisaną w alkohol, przy czym po chwili pojawiła się jajeczna nuta, a wraz z nią oczywiście ajerkoniakowe skojarzenie. Wąchając uważnie, zwłaszcza wierzch, odnotowałam lekko migdałową nutę, mieszającą się z łagodną, nugatową słodyczą. Sama czekolada jedynie nieśmiało pobrzmiewała palono-gorzkawym echem. Po przełamaniu zapach dosłownie uderzył "spirytusowym ajerkoniakiem", jednak wzrosła też słodycz - bardziej znacząca w trakcie degustacji, kiedy to mocna alkoholowość nieco rozeszła się na rzecz "ciepła" (?). Na szczęście wyraźnie wyeksponowały się wówczas także migdały. Słodycz wydawała mi się leciutko waniliowa i odlegle różano-nugatowa.
Tabliczka sprawiała wrażenie konkretnej. Twardawa całościowo, pykała przy łamaniu, przy czym słychać także trzask grubej warstwy czekolady. Malinowa też była gruba (z obu stron).
Masywny nugat na wierzchu nadał całości kruchości, sam się kruszył, jednak tylko wyglądał na takowy.
Krem na dole też wydawał się dość konkretny, jednak cechowała go mazistość.
W ustach czekolada rozpływała się gładko i kremowo. Tłuste smugi pokrywały podniebienie, a biała nieco tłustość podkręciła. Jednocześnie dodała pylistość. Wyszło to dość kontrastowo, ale nadzienia prędko zaczęły zwracać uwagę na siebie. Łączyła je tłustość, którą to się ze sobą mieszały i pewna sytość, zwartość.
Rozpływały się w podobnym tempie, acz krem ajerkoniakowy nieco szybciej. Cechowała go miękkość i gibka śliskość (którą minimalnie osłabiały wyczuwalne drobinki wanilii). Gibkość wiązała się z... miękką gumowością? Wydało mi się też tłuste w rzadkawy, śmietankowo-maślany sposób. Z czasem tworzyło tłustą zawiesinę, którą zagęszczał nugat.
Nugat wyszedł bardziej zbito-maślano, gładko i tłusto. Był twardo maślany (jak zimne masło?), trochę gumiasty i choć początkowo zawierał element kruchości, tak podczas jedzenia męczył ciężką tłustością masła.
Gdy tak nadzienia się pomieszałyły, a czekolady połączyły się ze sobą i jedynie je opiewały, miałam wrażenie, że w ustach rozpływa mi się zbita, ciężko-tłusta, śliskawa gruda masła. Opychające uczucie.
W smaku czekolada przywitała się mocno palonym smakiem, kojarzącym się trochę z ciemnym chlebem, piernikiem, marcepanem i odrobinką cierpkiej kawy. Prędko dołączyła do niej słodycz. Ogólnie w kompozycji czekolada ciemna wydawała się przygłuszona, ale na szczęście nie całkowicie zagłuszona.
Słodycz kontynuowała i podniosła część biała owocowa. Niby w całości słabo ją czuć, ale na tyle, by ją poczuć (i mimo że spróbowana osobno wydała mi się ok, do kompozycji nie pasowała). Smakowała pudrowo, zaraz dodała motyw pudrowych cukierków. Malinowych... czy ogólnie czerwono / leśno owocowych). Na zasadzie kontrastu podkreśliła cierpkość, wplotła kwasek i...
Nagle nadzienia zaczęły odciągać uwagę od czekolad. Oba były bardzo, bardzo maślane (przesadnie) i równie słodkie, a przy tym splatające się, uzupełniające. W pewien sposób po prostu podobne do siebie. Oczywiście odrobinkę spróbowałam osobno, by się w tym upewnić.
Migdałowy nugat podpinał się niemal od razu pod migdałową nutę czekolady ciemnej i cały czas migdałowym echem pobrzmiewał w tle.
Dynamiczniej odzywało się ajerkoniakowe. Uderzało cukrowym alkoholem i drastycznie podnosiło słodycz. Masło niemal natychmiast na nią naskoczyło. Poczułam zasłodzone masło, po czym pojawiła się lekko jajeczna nuta. Alkohol parę razy (nie przy każdym kęsie) migał mi dziwnie spirytusowo-cukierkowym likierem. To jednak na szczęście w dużej mierze tonęło w reszcie. Ogólnie alkoholowość trzymała się niskiego poziomu; nie była mocna. Myślałam o maśle, może śmietance i wanilii, alkoholowo-zabajonych budyniach. Wszystko słodkie aż cukrowo i przesadnie, co zostało uwypuklone dziwnie "czystym" smakiem masła. A dodatkowo... pobrzmiewała mi w tym dziwnie kwaskawa nuta (właśnie "cukierkowo-alkoholowa", którą podkreślała czekolada malinowa).
Także mocno maślane było drugie nadzienie. Ewidentnie czułam w nim migdały, ale początkowo jakby zrównane z czystym masłem, co leniwie budowało nugatowy klimat. Migdały okazały się delikatne i naturalnie słodkawe. Chyba podprażone minimalnie, chwilami nawet słonawość przejawiały. Niestety masło je przygłuszało. Było w tym splocie też coś oleistego, odpychającego, acz niemal nieuchwytnego. Słodycz tej części nie była przesadnie mocna, jednak i ona rosła, mieszając się z drugą warstwą. Kompozycja ogółem piekła lekko w język (ale to raczej od alkoholowości). Wraz z rozpływaniem się nugat złagodził ją nieco... a ja chyba doszukałam się w nim aż różanej nuty (kiedy próbowałam osobno, na pewno ją czułam).
Z czasem nadzienia zupełnie splotły się w swej maślaności, a część ajerkoniakowa słodziła za obie, toteż wydały mi się aż mulące, mdłe. Słodkie, drapiące w gardle i grzejące w język, które to poczucie nasilał mało ajerkoniakowy ajerkoniak.
W końcu jednak na szczęście maślano-orzechowy, słodki nugat migdałowy zatoczył krąg do resztek czekolady.
Na zakończenie jej lekko chlebowo-kawowa goryczka zawalczyła o powagę. Całkiem nieźle wyszło jej zmieszanie się z motywem ajerkoniaku (powiedzmy), równoważąc jego słodycz. Obudowała alkohol w czekoladowość. Wydała mi się bardziej cierpka, ale podkreśliła też kwaskawe nuty środka.
Po zjedzeniu został cierpkawy posmak kakao mocno palonego, ale zestawionego z cukrowym motywem alkoholu, grzejącego język wraz z migdałową słodyczą. Wyraźnie czułam masło na ustach, ale też milszy chlebowo-migdałowy splot podkreślony budyniowością i wanilią. I ze zbędnymi kwaskami w tle.
Całość wyszła znośnie, ale jednocześnie nie dla mnie. Ciemna czekolada częściowo odpuściła sprawowanie pieczy nad wnętrzem, a ono pozwoliło sobie na mały kimikowy pogrom. W obu dominowała maślaność. Migdałowe było niesatysfakcjonująco migdałowe i zbyt ciężkie. Ajerkoniakowe zaś... tłuste, zasładzające i uderzające alkoholem (wcale nie realnie mocnym - w zasadzie nuta alkoholu nie uderzała do głowy, tylko on miał dziwny wydźwięk - to nie był klasyczny ajerkoniak - Zotter swój robi na jabłkowej brandy; co więcej, alkohol wzmacniał poczucie drapania od słodyczy). To było... jak zasłodzona kostka masła, słodka od tylu rzeczy, że aż w tym mdła. Czekolada owocowa zupełnie nie pasowała do kompozycji, ale na szczęście była marginalna. Jak Zotter chciał czymś oddzielić wierzch od nadzień (by np. nie zawilgociły), mógł to zrobić mleczną, białą... ale nie owocową.
Trochę podobna do Egg Liqueur / Egg Dance z tym że czekolada ciemna dla mnie jest lepsza. Co z tego, jak dołożono malinową, która efekt jeszcze pogorszyła? Podlinkowana męczyła cukrowo-alkoholowym smakiem, namieszano w niej za dużo alkoholi i zalatywała octem, dzisiaj opisywana męczyła masłem (w smaku, i konsystencji) oraz mdłą słodyczą, zalatywała dziwnymi kwaskami. Kompozycja dzięki ciemnej na szczęście zyskała - nie była tak muląco słodka, alkoholowość też nie była taka wiodąca i uderzająca, zatem lepiej czuć smaki. Dzisiaj opisywana wyszła mniej gryząco, napastliwie, a spokojnie i czyściej. Mniej przyprawiona na ostro, a bardziej gorzkawa. Mam problem, że w dużej mierze kojarzyła się z czystym masłem... jej słodycz wyszła przy tym dziwnie, bo nawet... nie była wyjątkowo za silna (wyrazista?). A właśnie smak ajerkoniakowy ma prawo być słodki... a tu kolejna wada: właśnie tego ajerkoniaku też w sumie brakowało.
Zjadliwa, acz gdy została mi niecała 1/3 (środkowa, gdzie najmniej czekolady), oddałam dla Mamy (wszak lubi ajerkoniakowe słodycze)... wiem, że mogłabym ją zmęczyć, ale po prostu całość była taka, że nie miałam ochoty. Mama nie umiała zupełnie nic o niej powiedzieć, a jedynie: "zjadłam, bo zjadłam, bo to Zotter, ale nie, żeby mi zbytnio smakowała. Czekolada ciemna, to się nie wypowiadam, malinową czułam i nie wiem, po co tam ona. Ajerkoniaku nie czułam, migdałów też, alkoholu mało, a dużo masła. Że aż ślisko i dziwnie wyszła, jakbym lizała masło. Do tego tak dziwnie mało słodka. Namieszana za bardzo". O tak, namieszana, że aż nijaka w tym. Smakowała wszystkim i niczym - taki nasz wspólny osąd.
ocena: 6/10
Skład: surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, migdały, miazga kakaowa, mleko, odtłuszczone mleko w proszku, pełne mleko w proszku, skrobia kukurydziana, brandy jabłkowa, słodka serwatka w proszku, suszone maliny, żółtko jaja, masło, pełny cukier trzcinowy, lecytyna sojowa, sproszkowana wanilia, sól, proszek cytrynowy (koncentrat soku cytrynowego, skrobia kukurydziana, cukier), płatki róż, cynamon, sproszkowany imbir
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.