niedziela, 19 grudnia 2021

The Swedish Cacao Company Peru 85 % Ucayali 2018 Harvest ciemna

W stosunkowo krótkim okresie czasu przyszło mi poznać parę nowych marek czekolad. Zaczęło mi się nawet wydawać, że dostrzegam charakterystyczne elementy dla danych krajów produkcji, choć to jeszcze żaden jasno sprecyzowany konkret, jaki mogłabym z pełnym przekonaniem przytoczyć. W odniesieniu do skandynawskich marek przede wszystkim dostrzegam prostotę opakowań - w przypadku dzisiaj opisywanej to ta... prosta geometria. Ot, piszę o tym, jak odbieram poszczególne rzeczy i tyle. Może i uogólnianie nie ma sensu, ale co tam. Bo i nie wiem, co innego mogłabym Wam napisać. Historia założycieli tej szwedzkiej marki (startującej pod nazwą Svenska Kakaobolaget) nie jest zbyt ciekawa - ot, zainspirowani zwiedzaniem fabryki czekoladek, Fredrik i Ulrika w 2013 założyli swój mały biznes, stawiając na jakość. Ciekawa informacja czekała mnie wewnątrz opakowania, bo... napisali, jaki mają stosunek do certyfikatów, których to sobie nie wyrobili. Dlaczego? Uważają, że przeważnie za certyfikatami nic nie idzie. Oni natomiast naprawdę przywiązują wagę do głębi smaku i jakości - to się liczy, a nie logo czy dyplom. Interesująca postawa, oby też nie na pokaz. W szczerość łatwiej było mi uwierzyć, gdy doczytałam o ziarnach, jakie użyli. Sięgnęli po lokalną odmianę trinitario, zwane Comun (ciekawe - nie słyszałam albo zapomniałam o niej), którą zmieszali z normalnym peruwiańskim trinitario.

The Swedish Cacao Company Peru 85% Ucayali, 2018 Harvest to ciemna czekolada o zawartości 85 % kakao Comun i trinitario z Peru, z regionu Amazonii, a dokładniej miasta Pucallpa, okolic rzeki Ucayali.

Po otwarciu poczułam zaskakująco słodki, delikatny zapach czerwonych owoców, w tym winogron (też czerwonych? różowych?) i odważniejszy, pewny siebie karmel. Wśród owoców zawinął się niemal nieuchwytny kwasek, po czym ukrył się w orzeźwiającej soczystości... granatów? Karmel wydawał się z powagą stanowić bazę, co z owocami połączyły kwiaty. Pomyślałam o aromacie zacienionej, wilgotnej kwiaciarni pełnej róż. Chyba były w niej też rośliny-kwiaty w donicach z ziemią. Było to wilgotne, acz trochę tylko soczyste i... z kusicielską pikanterią... pieprzu i dymu?

Przy łamaniu tabliczka wykazywała twardość i trzaskała, acz raczej średnio imponująco z racji cienkości.
W ustach rozpływała się powoli, ale łatwo. Była idealnie gładka, nieco maślana. Zmieniała się w średnio zwarty, a bardzo gibki, miękki krem. Z czasem rozkręcała się chwilowa soczystość, więc mimo tłustości nie wyszła ciężko.

W smaku zaczęło się od czerwonych owoców. Jakby kwaskawy, niedojrzały granat? Ależ skąd! Musiały się w nim zaplątać takowe pojedyncze kulki. Za kwaskiem wprawdzie stanęła jeszcze cytryna, ale zaraz się rozmyła. Słodkie czerwone owoce miały w sobie coś egzotycznego, trudnego do uchwycenia, co wykorzystały zaraz słodkie, jasne, a więc czerwone, fioletowe i różowe winogrona. 

To był soczysty, acz tonowany wystrzał. Owoce zaczęły być przykrywane kwiatami... Jakby w jakimś pędzie wpadły do kwiaciarni i zaczęły się w niej gubić jak w labiryncie. Kwiaty łagodziły ogół; soczystość przerabiały na wilgoć z racji tego, że to dość ciemna i zawilgocona kwiaciarnia. Taka... z charakterem, tajemnicza. Wyobraziłam sobie masywne donice gliniane wypełnione ziemią, ciężkie wazony... To podkreśliła goryczka skórki cytryny, która to nie dała się przegonić. Z tła dobiegła odrobinka pieprzu. Pomyślałam o dziwnie ostro-pieprznych, egzotycznych owocach ("melonowawej" papai / "pomidorowemu" tamarillo z takowymi pestkami?; określenia z cudzysłowów - tak mi się te owoce kojarzyły, gdy je próbowałam).

Gorzkawość lekko pojawiała się prędko już przy granacie jako jakby... gorzkawość pestek? Wyszła jednak jakoś niezobowiązująco, a porządnie rozwinęła się dopiero bliżej połowy rozpływania się kęsa. To już raczej gorzkość i lekka cierpkawość dymu. Jego kłęby niczym kurtyna rozsunęły się odsłaniając czarną i wilgotną ziemię. Taką po deszczu, w zacienionym miejscu... To też jak kryjąc się przed deszczem, zajmowanie się prażonymi ziarnami kawy, parzenie kawę? Może na zapleczu wspomnianej już kwiaciarni? Po wymienieniu kwiatom wody, podlaniu innych.

Pomyślałam o orzechach, jednak ich nie jestem taka pewna... Było jednak coś, zanim gorzkie ziarna kawy zaczęły zmieniać się w maślaność. Coś pomiędzy. Związane z paleniem / prażeniem... Orzechy, coś roślinnego... Pomyślałam o tych ostro-gorzkich pestkach owoców (papai, tamarillo), a następnie o... skórze-nieskórze. Ekoskórze, skajce. Niby czułam nutę skóry / skórzanych obić i ubrań, ale to nie była w pełni skóra... Przez chwilę dokładnie odzież z konkretnymi, metalowymi zamkami. Niejasne nuty zaczęły robić się coraz delikatniejsze, aż mdławe. Baza wydała mi się maślana / maślano-nijaka - na niej dopiero tańczyły różne nuty. Palony motyw zaś, widząc to, przeszedł do słodyczy.

W tym czasie łagodniała także soczystość, już bardzo, bardzo znacząco. Za sprawą maślaności mignął mi jakiś wciąż egzotyczny, ale właśnie maślany krem... Krem bananowy? Oto od winogron itp. owoce złagodniały do... mglistych i choć rześkich, wciąż też słodkich to... jakby rozmytych? Rześkość wchodziła w ogólną wilgoć, a ja pomyślałam o lychee, melonach, papai i winogronach już raczej różnych i tak przemieszanych, że bez żadnych do wskazania... a potem już o samych, cierpkawych skórkach winogron.

Kwiaty na przód wypchnęły spośród siebie róże. Ciężkie, wonne... tylko chwilowo. Różowe? Jakby tak czerwone owoce zamieniały się w różowe róże, które następnie schowały się w bukiecie innych (taka kolorystycznie-smakowa zmiana). One też łagodniały. Oczami wyobraźni patrzyłam na jakieś jasne, herbaciane. Złote... i karmelowe? Złagodziły owoce zupełnie kończąc na maślano-bananowym splocie i serwując mi karmel. Karmel palony i poważny, szlachetny. 

Bliżej końca w paloności karmelu poczułam korzenność... Goryczka i gorzkawość szybko się w to wkręciły, pomógł dym. Uwypukliły pieprz, który z kolei połączył je z lekką pikanterią. Mieszanka ta miała w sobie coś ziemistego... chłodnego? Jak dym z fajki wodnej? Kadzidlany? Aż orientalnie ostry... nie korzenny, a jakby tak... słodycz kwiatów wymieszać z pieprzem? Na koniec do głowy przyszedł mi pieprz cytrusowy / cytrynowy. Ostrawy, a nagle soczysty.

Po zjedzeniu zaś został cierpkawy posmak winogron (skórek?), skórek cytryn nawiązujących do "nieskórzanych skór", trochę dymu i orzechów. Czułam także pieprz i inne przyprawy ostro-gorzyczkowate, ale w wydaniu ogólnie dość łagodnym.

Całość podobała mi się zwłaszcza ze względu na harmonijne przejścia. Owoce soczyste nie wystąpiły obok karmelu z korzennymi zapędami (co mogłoby się gryźć). Słodycz zabrała je w podróż po kwiatowej drodze, by nie było zgrzytów. Wydźwięk się zmieniał - w dodatku konsekwentnie wraz z gorzkością, a potem przyprawami. Tabliczka wydała mi się... płynna smakowo. Gorzkości jednak było w niej nie tak dużo, kwasku też bez przesady (ale jego chyba już więcej). Wydała mi się... przede wszystkim słodka i ciągle lecąca ku "łagodnieniu" (jako smak... to takie "maślano-żadne echo w tle").
Winogrona, granat i jasne róże cudownie w wilgoci zmieszały się z dymem, korzennym karmelem, by po nutach "pieprznych pestek", na koniec otrzymać jeszcze pieprzne wyróżnienie. Łagodniało to, łagodniało i nagle jednak pokazało pazurki. Cudowny smak, acz... niestety chwilami za bardzo łagodniejący, aż idący w mdławym kierunku, co wiązało się z dość tłustą konsystencją. To bym zmieniła. Mimo że poważna, nieprzesłodzona, to właśnie... taka spokojna, zrównoważona, subtelna - tak bym ją określiła. Wyrazista, ale przez tłustość nie siekierowa... I właśnie przez to i przez cienkość tabliczki (te interesujące przejścia zasługują na grubą taflę! by móc się wczuć) obniżam ocenę; tylko to stało na drodze do zachwytu pełnego. Bo... w życiu nie powiedziałabym, że to aż 85 % (a np. 70 % - gdyby to była 70%, miałaby najwyższą ocenę).


ocena: 9/10
cena: 33 zł (za 50 g - cena półkowa)
kaloryczność: 579 kcal / 100 g
czy znów kupię: możliwe

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy

6 komentarzy:

  1. Niedawno po raz pierwszy spróbowałam czekolady tej firmy i nie pamiętam kiedy ostatnio byłam tak podekscytowana nową dla mnie marką. Moja tabliczka to była 70% z Dominikany, ale tę opisaną przez Ciebie też mam na stanie. Nie mogę się doczekać testów, oby tylko istniały wyraźne różnice między regionami, bo profil, głębia smaku i dynamiczność tej już próbowanej mnie zachwyciły.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ej, na pewno! W końcu Peru i Dominikana są wyraźnie inne.

      Usuń
    2. Niby tak, choć człowiek nadal ma żywo w pamięci zakup kilku różnych amedei, nad którymi chciało się płakać, bo to wszystko ten sam mydlany cukier puder, ale zjeść trzeba, bo to przecież pół czynszu i elita świata prawdziwej czekolady, po prostu ja, plebejusz, nie rozumiem geniuszu : D

      Usuń
    3. Wybacz takie pytanie, ale... co Cię podkusiło, by to sobie zrobić i kilka Amedei na raz kupić?

      Usuń
    4. TO BYŁO LATA TEMU, CZŁOWIEK MIAŁ DO WYBORU 3 PRODUCENTÓW RZEMIEŚLNICZEJ CZEKOLADY NA KRZYŻ. Nie wiem, może chciałam darmową przesyłkę czy coś hahahaha

      Usuń
    5. To sporo wyjaśnia. Ja też na początku poznawania czekolad z tej półki cenowej chciałam zaoszczędzić PRZY Amedei, ale ja miałam szczęście, bo wzięłam jedną całą i zestaw miniaturek.
      I żeby mi ktoś wyjaśnił, skąd ten ich fenomen i zachwyty degustatorów... Chyba tylko stąd, że każdy boi się wyłamać i powiedzieć, że one po prostu są niesmaczne.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.