To może się wydać dziwne, ale mam wrażenie, że bez produktów, w tym głównie czekolad, pewnych marek moje życie byłoby po prostu... bardziej puste. Czekolada ogólnie jest moją życiową pasją, ale są tacy producenci, których po prostu wielbię, jestem z nimi sentymentalnie związana (a mimo to nie jestem bezkrytyczna). Dobrym przykładem jest Morin. A do czekolad z wietnamskiego kakao też mam szczególne podejście - jednak innej natury. Otóż są pyszne i niezwykle intrygujące, prawie zawsze są zagadkowe, a przy tym posiadają "element ciekawostkowy". Nie jest to jednak mój ulubiony smakowo region, bo wiele w nim dziwności i zawiłości, ale uwielbiam go, bo jest ciekawy i pyszny (w tej kolejności). Moriny z kolei zawsze wychodzą pysznie (bardziej lub mniej), więc... mając przed sobą fuzję tego, nie wiedziałam, czego się spodziewać (trochę), ale czułam, że... to będzie coś! Tylko co?
Ciekawostka: kakao do wyrobu tych czekolad jest kupowane od kilku rodzin zrzeszonych w Centrum Pomocy, które zajmuje się integracją społeczną niepełnosprawnych młodych Wietnamczyków.
A.Morin Vietnam Thanh Long noir 70 % to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Wietnamu, z regionu Ben Tre z delty Mekongu.
Już rozrywając sreberko poczułam intensywny spór zapachu drzew porządnie rozgrzewanych słońcem i ciepło-przyprawowego wina. Była w nich, zwłaszcza w drzewach, pewna... wytrawna suchość, gorąc, ale i... orientalna korzenność? Zaraz za nimi uplasowały się migdały (może trochę rozmyte, przechodzące w "ogółem orzechy"), a także krakersy. Te znów podkreśliły wytrawność. Pomyślałam o krakersach graham (często w amerykańskich kompozycjach smakowych; ja nie jadłam ich "na czysto", więc to raczej wyobrażenie), ale też aż o paluszko-krakersach (z solą?). Korzenność, też dość wytrawna, jednak i nieco słodyczy w to tchnęła. Chwilami myślałam o sosie / marynacie teriyaki... karmelizowanym i z wędzonym podszyciem? Może jakby tak zrobić w tym jakieś owoce? Tu snuły się wiśnio-truskawki lub wiśnio-śliwki. Słodkie, aż miękkie... Podfermentowane nieco lub jako nasączony procentami dżem? Do głowy przyszło mi wino, ale że w trakcie degustacji odnotowałam także winogrona ciemne... z poprzednimi wytrawnościami poszło to raczej w rum.
Tabliczka wydała mi się niecodziennie twarda. Trzaskała głośno, a gdy przypadkiem upuściłam ją na stół wydała głośny huk, ale nie pękła. Ciężko było ją łamać lub odgryźć kawałek (zęby bolały!), a jednak w końcu udało mi się zobaczyć ziarnisty przekrój z paroma bąbelkami. Był w niej nieco... krucho-porcelanowy element (?).
W ustach rozpływała się powoli; długo zachowywała kształt i formę, z tym tylko, że miękła, a usta nieco zlepiała gładkawymi (było w niej coś złudnie chropowatego), kremowymi smugami. Wydała mi się zaskakująco nietłusta i zbita. Nie zmieniała się w gęsty krem, ale rzadka też nie była. Trudno mi ją określić.
W smaku jako pierwsze przywitały się słodkie, jakby przejrzałe, aż gnilne wiśnie i śliwki. Nie były zbyt pewne siebie, a częściowo przerobione na jakiś dżem z nalewką lub alkoholem albo... jakieś konfiturowo-kompotowe? Jakby wstydzące się swojego kwaskawej soczystości.
Słodycz rosła szybko. Niewątpliwie oblepiała owoce, a sama wydała mi się lekko drapiąca jak miód czy palono-przypalony syrop klonowy... A może jakiś orientalny sos, np. teriyaki? Właśnie taki miodwy, ale i z nutką wędzenia? Słodycz szybko zrobiła się wysoka, a jednak z aspiracjami do wytrawności.
Za jej charakter odpowiadały przyprawy korzenne, jakby podkreślone cukrowym rumem, które ujawniły się już po paru chwilach. Pojawiła się goryczka i wzrosła cierpkość. Rumowo-ogólniealkoholowy wątek mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa odważniej zwrócił uwagę na wytrawność.
Poprzez nią wplótł się dym, paloność też zaraz wzrosła. Pomyślałam o mocno rozgrzanych słońcem, ciepłych drzewach liściastych o suchej, grubej korze. Otaczały je migdały... Migdały w gorzkawych skórkach, ale nie tylko. Migdały prażono-solone? Dym... prażenie / wypieczenie... Myśli zahaczyły o jakieś preclowo-krakersowe, grahamowe i bez wątpienia wytrawniejsze wątki.
Niczym jednak w amerykańskich kompozycjach, oplotła je palona słodycz. Miodowe teriyaki prosto z orientalnej kompozycji z jakimś podwędzonym mięsem "na słodko"? Raz czy dwa mignął mi nawet jakby karmelizowany słodziutki tajski czosnek (jest zupełnie inny niż znany na Zachodzie) i ostrawo-rześkie zioła np. trawa cytrynowa. W zasadzie nie wiadomo co, ale słodkie i drapiące... coś pobrzmiewało w tym. Aż i w tym pojawiły się owoce: figi o nieco goryczkowatych pestkach. W większości suszone, ale i nijaka, choć soczysta, świeża mogła się tam zaplątać. Były niby złote, zasładzające, ale nie wyprane z charakteru (czasem, takie "źle ususzone" ciemne figi - które ja lubię - potrafią zasugerować aż naturalną kwasko-słonawość... miałam wrażenie, że i tu to wystąpiło). Wokół nich pojawiły się rodzynki; nawet lekki kwasek. Może podkradający się pod cytrusy? Świeża figa wiązała się też z bardziej... winogronowym aspektem? Dziwny był ten wątek raczej suszonych, "ale i świeżych" owoców. Może w ogóle jako jakieś mieszane dżemy / konfitury? Wiązało się to-to z rumowym echem.
Bardzo słodkie owoce połączył się z wytrawnością i krakersowymi motywami, w wyniku czego w kompozycji zrobiło się miejsce dla owoców wędzonych. Przodowały wędzone śliwki. Mocno, mocno wędzone i kwaskawe. Jako jednak, że słodycz nie odpuszczała, pomyślałam też o wędzonych gruszkach, które w sumie smakują bardziej goryczkowatym wędzeniem niż gruszką.
Alkoholowa nuta była raczej rumowa, ale chwilami migała także winem. To wykorzystały śliwko-wiśnie i nawet akcent słodkawo-gnilnych truskawek. Znów pomyślałam o jakiś... ciemnawych (czerwono-fioletowych?) dżemach.
Po dłuższym czasie wzrosła wędzona wytrawność. Przywołała drzewa. Korzenno-migdałowe, pieczono-prażone nuty i rum ociepliły to wszystko, przez co poczułam, jakbym miała do czynienia z gorącym, orientalnym daniem, w którym jest też kwaskawa nuta owoców / ziół.
Po zjedzeniu zaś został posmak cierpko-słodki. Należał do paloności w rozmaitych aspektach: słodyczy wędzonych owoców i rumu oraz... dymu.
Czułam również ciepło drzew, wędzenia.
Całość bardzo mi smakowała, bo połączyła wysoką słodycz i gorzkość, cierpkość w szlachetnym i stylu mocno to wszystko splotła wędzeniem. Miodo-teriyaki, suszone figi i śliwko-wiśnie w nieoczywistym wydaniu, rum i sporo przypraw nierozerwalnie splotły się z drzewami, migdałami i krakersowymi nutami. Nie była zbyt wytrawnie-jedzeniowa, jak potrafią być tabliczki z Wietnamu, ale i nie zasłodziła na szczęście. Wyszła za to niczym orientalne danie łączące kilka smaków w niezwykle harmonijny, choć kontrowersyjny sposób. Co ciekawe, bez tłustości takowych!
Drewno, miodo-karmelowe tony i pewna mięsistość wystąpiły w Marou Ben Tre 78 % o nutach żółtych owoców, a więc znacząco innych. Ale inna Marou (Dak Lak 70%) też tu trochę pasuje. Ciekawą i rzadką nutą były "jakieś gruszki", a więc w dzisiaj prezentowanej wędzone + karmelowe nuty obok, a w podlinkowanej: w karmelu.
Bliżej jej było do chlebowo-owocowej La Nayi Vietnam Ben Tre 70 %. W tej to i rodzynko-winogrona, i przyprawione czerwono-czarne owoce były... zalane jednak kawą.
Miód, drzewa, poprzerabiane owoce oraz chutney ("soczyste masy") i ciekawe różności czułam też w Erithaj Lam Dong Chocolat Noir Vietnam 70 %.
We wszystkich była pewna konfiturowość owoców, wytrawność i... intrygująca dziwność.
ocena: 9/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 34 zł (za 100 g; cena półkowa)
kaloryczność: 562 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym
Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa
Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa
Ja tak mam z muzyką. Nie sądzę bowiem, by istniała jakakolwiek marka, której nie mogłabym zmienić na inną. Przejście z Windowsa i Androida na iOS byłoby upierdliwe i nie chciałoby mi się tego robić z uwagi na mniejszą kompatybilność ogólnosprzętową oraz całożyciowe przyzwyczajenie, ale to inny powód niż Twój. Natomiast życie bez muzyki? To byłoby bardzo smutne. I w sumie chyba z niczym innym tak nie mam. Wszystko mogłabym wymienić na inne. Z lepszym lub gorszym efektem, oczywiście, ale bez uszczerbku dla stylu życia. // Krakersy i czekoladę zjadłabym w kompozycji odpowiadającej tabliczce TUC Milki.
OdpowiedzUsuńCiekawe z muzyką. Ja ją kocham, ale wiem, że mogłabym żyć bez niej, a np. wsłuchiwać się w dźwięki deszczu czy coś. Nie byłoby to tak zacne jak muzyka, ale jej brak nie sprawiłby mi takiego bólu jak brak czekolad (tych moich, nie marnych oczywiście).
UsuńW swoim czasie Milkę Tuc uznałam za ok.