piątek, 3 września 2021

Choceur Pfefferminz ciemna 50 % z nadzieniem miętowym

Lubiłam markę Chateau (obecnie nie wiem) i zdarzyło mi się w przeszłości w Aldim zastanawiać się, czy by nie dać szansy ich nadziewanej propozycji: z karmelem. Mogłabym się taką podzielić z Mamą, nie miałabym wielkiego, niezbyt w moim typie czekoladziska całego dla siebie. Bo taka jednodniowa zachcianka, a potem zastanawianie się co z resztą zrobić to kiepski interes... Gdy jednak dowiedziałam się o możliwości zdobycia ciemnej miętowej, waga nie miała znaczenia. Lubię i markę, i ten wariant, więc uznałam, że z chęcią z czekoladą taką spędzę dwa-trzy dni. Dopiero, gdy już czekoladę trzymałam w rękach, dostrzegłam, że dostałam Choceur. Wprawdzie stoi za nimi ta sama firma (Storck), niemniej próbowane 200 gramowe Chateau w większości bardziej mi smakowały od Choceur (Weisse Cookies, Feinherb Mandel). Stąd mieszane uczucia, ale... jako że w zasadzie dobre nadziewane miętowe czekolady lubię, a obecnie są rzadkością, liczyłam, że sprosta oczekiwaniom. Mam bowiem wrażenie, że ostatnio producenci w odniesieniu do "czekolad miętowych" ograniczyli się do robienia takich z chrupiącym dodatkiem, a nie właśnie nadziewanych czy gładkich z olejkiem.


Choceur Pfefferminz to ciemna czekolada o zawartości 50 % kakao z nadzieniem miętowym.

Już otwierając sreberko poczułam gorzkawą czekoladę o orzechowo-kawowym zarysie, ale też wysokiej słodyczy, kojarzącej się z likierem. Na równi z nią stała cukrowość słodkiej mięty w typowo cukierniczym wydaniu. Od razu wiadomo, że to czekolada z nadzieniem, które kojarzyło się z miętowym lukrem, polewą, może też warstwą... miętowo-czekoladowego ciasta. Mięta nawet zawarła w sobie leciutką naturalność. Drobna cierpkość dwóch nut przyjemnie złączyła się za plecami cukrowości, zwłaszcza przy podziale, w trakcie jedzenia czyniąc zapach lekko chłodniejszym, charakterniejszym.

Łamana tabliczka ładnie trzaskała, bo gruba warstwa czekolady była twarda i chrupka. Przy odgryzaniu kawałka kostki wchodziła trochę w miękkawe, plastyczne nadzienie. Ono jednak trzymało się wewnątrz, trochę tylko się wyciągając i... czasami wracając. Jego konsystencja była dość... nibystała, dziwna. Z taką się jeszcze nie spotkałam. Wyglądało jak krówka-mordoklejka. Nie wypełniało w całości całej kostki; nie brakowało pustej przestrzeni.
W ustach czekolada rozpływała się dość powoli, niby bez oporu, ale trochę podkradała się pod miękko-gęsty ulepek. Miękła, wykazując maślaną tłustość z trochę ulepkowym, śliskim elementem.
Nadzienie szybko się z niej wyciskało i... wcale zbyt chętnie się nie rozpuszczało. Było miękkie, ale dziwnie gumowate. Kojarzyło mi się z ciągnącą, mordoklejną krówką zmieszaną z cukrową żelko-gumą (Mentosy!), która klei się do wszystkiego, by rozpuścić się po dłuższym czasie na wodę. Najpierw wydawało się gładkie, jednak z czasem wykazywało pyłkowość / pudrowość. Śmiało można je nazwać wilgotnym i nietłustym.
Także czekoladzie podyktowało lekką pylistość (którą jakby przejęła). Tabliczce o dziwo udało się więc zachować spójność, bo zlepiały się i znikały mniej więcej równocześnie w miękko-gęstym, mocno zalepiającym ulepkowym kontekście.

W smaku czekolada uderzyła cukrem, na który nasunęła się nutka wanilii, zaraz jednak przyćmiona miętą, którą wierzch nieco przesiąkł. Nie mocno, ale troszeczkę, bliżej środka. Podkreśliła cukrowość, niemal lukrowość czekolady.
Delikatna gorzkawość wyszła przez to czekoladkowo-likierowo. Odnotowałam w tym wyraźnie paloną, trochę kawowo-orzechową nutę. Była łagodna, chwilami maślana w kwestii czekoladowości. Już sama czekolada zasładzała.

Łagodność poniekąd kontynuowało nadzienie, jakby najpierw lekkim ochłodzeniem przygotowując sobie grunt. Była to niepozytywna, mdła łagodność bliżej nieokreślona, a po prostu słodka. Słodycz nadzienia należała do cukru, lukru, cukru-pudru i wszelkich innych słodzideł, jak również do... smaku jakby "sztucznego cukru".

W słodyczy tej wyraźnie czuć cukierniczą, delikatną i właśnie słodką miętę. Kojarzyła mi się z miętówkowo-chłodzącym lukrem... Słodko-cukrowa mięta zasładzała drapiąc w gardle, a jednocześnie mocno chłodziła. W ciągu paru chwil, a już na pewno w połowie rozpływania się kęsa, miętowy, podkradający się pod mentol, motyw podszczypywał zimnem w język. Gdy spróbowałam osobno, wyjaśniło się: toż to miętowe Mentosy (te jasne; próbowałam lata temu i mało pamiętam, więc to może być po części raczej wyobrażenie, ale... to smak znajomy!). Mieszając się z czekoladą przywołało skojarzenie z likierem, tym razem miętowo-cukrowym... To, oczywiście słodyczą, aż paliło w gardle jak alkohol... Jednak mimo wszystkich tych miętowych aspektów, nadzienie sprawiało wrażenie zrobionego z cukru wymieszanego z cukrem i syropem cukrowym. Co ciekawe, nawet w punkcie kulminacyjnym jedynie zrównywało się z czekoladą, nie zagłuszając jej... acz, łączyły się, bo i ona była bardzo cukrowa.

Mięta sama w sobie przejawiała odrobinkę naturalności, może nawet ziołowości... też jednak słodkiej i, gdy już nadzienie na dobre wylazło spod czekolady, ewidentnie obok tej cukierkowo-sztucznej słodyczy. Nie umiem tego lepiej opisać, ale kojarzy mi się to z cukrem nasączonym jakimś aromatem cukierkowym. Częściowo kryło to jednak mentosowe ochłodzenie.

Po tym wszystkim, sama czekolada smakowała jeszcze bardziej cukrowo, ale... zagrała jeszcze w cierpkawo-palonym tonie. Wydała mi się jednocześnie maślana, ale w nieco bardziej orzechowym sensie... Mimo że na końcówce czekolada wyszła przez miętę, niestety, gdy wszystko prawie znikało, wysforowała się sztuczność.

W posmaku na pewno została cukierkowo-cierpkawa sztuczność. To była cukierkowa landrynkowość, niekoniecznie sztuczna mięta, ale i motyw miętowych gumo-cukierków. Cukrowość była mocna i paląco-drapiąca w gardle, choć "na smak" dzięki chłodzącemu efektowi aż tak nie dawała się we znaki. Czułam, jakbym usta miała wyprane cukrem i miętą, a ślina jakby mi gęstniała w gardle. Nie było miętowego odświeżenia, a niesmak.
Zjadłam niecałe 4 kostki - nie byłam w stanie skończyć paska, mimo ogromnej ochoty na miętową nadziewaną czekoladę.

Całość uważam za dziwną, ale nawet nie to, że bardzo złą, a niesatysfakcjonującą i nie w moim guście. Przesłodzona kompozycja była w pewien sposób do zjedzenia, ale jednak w pewnym momencie ta cukrowość już przegięła. Nadzieniu przydałby się jeszcze jakiś składnik... nie czyste słodzidła, a np. śmietanka? A tak? Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że jem czekoladę z mentosem w środku. W smaku to po prostu nie pasowało do siebie w żaden sposób. Dziwna była sztuczność - nie mięty, a "nadzieniowa". Nie zabiło to czekolady, ale że i ona była cukrowa... Nie smakowała mi. Co więcej, taka klejąca, miękka konsystencja też zupełnie nie jest w moim guście. Szkoda, bo mogło być wspaniale, a wyszło... z takimi wadami, że nie sposób nad tabliczką piać z zachwytu. Jej największą wadą jest chyba niedopasowanie - takie miętowe coś nie pasuje do czekolady. Jako że Mentosów od lat nienawidzę, to czekolada zupełnie nie dla mnie.
Resztę dałam Mamie, by "dziwactwo jej pokazać", obstawiając, że skończy tylko tę niecałą kostkę, a reszta pójdzie dla ojca, ale... zjadła ze dwie. Opinia Mamy - nielubiącej ciemnych czekolad, ale lubiącej Mentosy: "dla mnie środek smakował, na pewno bardziej niż czekolada. Raz jednak jakby troszeczkę pastą do zębów mi zaleciał. Całość zaskakująco niezła, ale ta czekolada... no ciemna, ale dziwnie słodka też bardzo, za bardzo jak na ciemną. Całość bardzo słodka; niby dobra, ale coś jest w niej, że więcej to się tego nie chce jeść.". Nie chciała, bo cukrowo-ciemna, no ale właśnie... nie jest to tabliczka-potwór.


ocena: 5/10
kupiłam: odkupiona od kogoś
cena: 8zł (za 205g)
kaloryczność: 462 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ciemna czekolada (cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, masło klarowane, lecytyna sojowa, ekstrakt waniliowy), cukier, syrop glukozowy, substancja utrzymująca wilgoć: syrop sorbitolowy, naturalny aromat miętowy

4 komentarze:

  1. Mnie również smaczniejsze wydają się Chateau, długo myślałam, że Choceur to jego podróba ... Obecnie u nas w Aldi niestety wycofano wszystkie Chateau i wprowadzono Choceur... :((

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W Aldim już dawno zauważyłam wycofywanie lepszych produktów, a np. jakość Moser Roth drastycznie spadła. Do tego stopnia, że obecnie trzymam się z daleka i do marketu nawet nie zaglądam.

      Usuń
  2. Na dzień dobry zniechęca mnie zawartość kakao. Potem szata graficzna - wygląda na przypisaną produktowi taniemu smakowo i byle jakiemu. Ciekawe nadzienie, acz nie rozumiem opisu. Tzn. nie mogę z niczym skojarzyć takiej konsystencji, choć nie wykluczam, że i ja takowej doświadczyłam. Opis smaku nadzienia trochę kojarzy mi się z doznaniami aftereightowymi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie sądzisz, że w przypadku takich produktów, czy też pastylek miętowych w czekoladzie trudno o wyższą zawartość kakao?

      Wątpię, byś spotkała się z taką konsystencją nadzienia. Ona była tak osobliwa, dziwna... Mentosy jadłam sto lat temu, ale to było dokładnie to (w sensie one sprzed lat, bo możliwe, że teraz są inne), jakby wymieszane z krówką.
      Smak? After Eight nie kojarzę na tyle, by stwierdzić podobieństwo (lub nie), bo nigdy ich nie lubiłam, ale możliwe. Lubiłam za to te: https://www.chwile-zaslodzenia.pl/2015/09/goplana-pastylki-mietowe-w-czekoladzie.html A do tych to podobne nie było.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.