Do lata 2020 powyjadałam wszelkie czekolady, które mogłyby je trudno znieść, w tym zapas tych Lindtów. Potem nadziewane przestały mnie kręcić, więc nawet na dobre nie zwracałam uwagi. Zauważyłam jednak, że ta ze sklepów jakoś poznikała. Ponownie zaczęłam ją widywać dopiero jesienią / zimą 2020, wraz z chyba odświeżoną linią Creation (niezbyt śledziłam jej losy, stąd "chyba"). W końcu uznałam, że w sumie mogę sobie kupić, by była - a może kiedyś mnie na nią najdzie? Aktualizacji recenzji z 2019 nie planowałam, ale po zaczęciu... Ech. Okazało się, że dostarczyła mi materiału na cały nowy post. I żeby było śmieszniej... zjadłam całkiem sporo: pierwszy raz jako zagryzka czegoś złego i jeszcze się wkurzałam, że mi "niesmaczny poprzednik pyszną czekoladę zepsuł"; drugi raz trochę wykończona, nie w mojej słodyczowej porze w dniu, w którym jadłam dość intensywny ser, więc na niego niesmak zwaliłam. Nie mogłam, nie chciałam uwierzyć, że stało się najgorsze,.. ale w końcu (dla ciekawskich: 03.12.2020) zasiadłam porządnie na czysto by zmierzyć się z rzeczywistością.
Lindt Creation Hazelnut de Luxe Dark / Croccante alle Noccioleto to ciemna czekolada o zawartości 47 % kakao nadziewana pralinowym kremem migdałowo-orzechowym z kawałkami orzechów laskowych.
Po rozerwaniu i każdym późniejszym odwinięciu sreberka uderzał niewiarygodnie intensywny zapach orzechów laskowych i kakao, kojarzący się z wyidealizowaną wersją Nutelli w formie czekolady. Słodki i kakaowo-czekoladowy jednocześnie, przerysowany. Wciąż nieco smakowity, ale podejrzanie, co działało na niekorzyść (ale jeszcze złe nie było). Aromat ten, już w wersji nieco sztucznawej, zostawał na rękach tak, że zorientowałam się po jakimś czasie, iż trudno się go pozbyć*.
Po odgryzieniu kawałka kostki i trafieniu na kawałek orzecha stało się jasne, że bardzo pogorszono nadzienie. Krem, choć wciąż twardo-zbity, był jedynie tłustawy (lecz suchy nie był), raczej nie miękł, ale giął się dziwnie. Jakby marzyło mu się bycie gumiastym. Gęsty w zbitym kontekście pozostawał taki do końca, co nie było przyjemne.
Leniwie odsłaniał za to mnóstwo kawałków orzechów. Były to sztuki w większości średnie i drobne; dosłownie kilka większych. Prawie wszystkie, na jakie trafiłam, pokrywała biała, chrupiąca skorupka cukru (nawet nie próbował udawać karmelu).
Sama czekolada, jak to Lindt 47 %, smakowała przyjemnie cierpko-gorzko i wytrawnie kakaowo, mimo wysokiej cukrowości, co byłoby do przyjęcia, gdyby nie to, że...
Nadzienie wydawało się zrobione głównie z cukru. Okropnie słodkie w gryzący, sztuczny sposób, jedynie pobrzmiewało orzechami laskowymi.
Czułam w nim mdłą tłuszczowość, a także sztuczne, metaliczne laskowce. O ile kiedyś nazwałam to fuzją Nutelli i Ferrero Rocher w wersji wyidealizowanej, tak tym razem trafiłam na... po prostu fuzję wypienionych (o ile Nutelli od lat nie lubię, tak Ferrero lubiłam - recenzja z 2015 r., ale po pogorszeniu - recenzja z 2020 - porównanie do niego-realnego nie jest pochwałą). W dodatku jakby smakowo znijaczone "tłuszczową wodą".
Kawałki orzechów w cukrze "ogólnie orzechowo" trochę smakowały, ale i one podwyższały słodycz cukrową otoczką. Mimo że sztuczna słodycz aż je przygłuszała, nie ukryła się ich goryczka.
Pozostawiało to wszystko chemiczny niesmak w ustach jeszcze zanim kęs rozpłynął się do końca. Zjedzenie kostki wykrzywiło mi twarz.
I nie chodzi o to, że obecnie czekolada jest nie do zjedzenia. Wciąż wśród orzechowych, ciemnawych czekolad pewnie jest opcją nawet niezłą, ale w porównaniu do tego, co było dawniej... Sprawiła mi ból. Wcześniej za jej przesadzoną słodyczą stała jeszcze smakowitość (adekwatny do tytułu smak po prostu!), a tu... Słodycz i obleśny niesmak z niezłymi elementami.
Zmęczyłam 4 i pół kostki na przestrzeni kilku dni, nie mogąc uwierzyć, że jest tak źle, a resztę i tak postanowiłam oddać ojcu zamiast dobijać się. Jakoś chyba trochę bezmyślnie pół tej mojej kostki capnęła Mama (bezmyślnie, bo nie lubi ciemnych). Uznała, że: "no tak, sama czekolada gorzka, ale to nie dziwne, ale to nadzienie... okropnie słodkie. Nie dość, że bardzo, to w taki dziwny, niesmaczny sposób; okropny". No właśnie...
Najpierw się zastanawiałam, czy to nie mój gust się zmienił, ale opinia Mamy i to, że obecnie te tabliczki kosztują góra 12 zł, a wcześniej, jak ta recenzowana w 2019, minimum 12... czyżby pchają więcej syropu glukozowo-fruktozowego? Jako że skład i wartości się nie zmieniły w sposób dostrzegalny, obstawiam, że zmienili minimalnie ilości składników proporcjonalnie i np. zmienili formę dodatku (i jakość np. orzechów?); może aromaty (bo takie określenie jest dość uniwersalne).
*Aż zaczęłam liczyć z czystej ciekawości, po ilu myciach nie będzie tego czuć. Zanim zaczęłam, myłam ręce może ze 2 razy. Potem 4. Dopiero wtedy czułam tylko swoje mydło, nie czekoladę. Przy czym raz (3 liczone mycie) zapytałam nieświadomą Mamę, co czuje. "Nutellę" - padła odpowiedź.
ocena: 5/10
kupiłam: Auchan
cena: 12,49 zł (za 150 g)
kaloryczność: 557 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
Skład: cukier, miazga kakaowa, masa orzechowo-migdałowa 11% (cukier, migdały, orzechy laskowe), olej palmowy, orzechy laskowe 5%, tłuszcz kakaowy, bezwodny tłuszcz mleczny, mleko w proszku, aromaty, lecytyna sojowa, laktoza, odtłuszczone mleko w proszku, ekstrakt słodowy jęczmienny
Pamiętam czasy - wtedy jeszcze Ula prowadziła Posypaną Cukrem - kiedy na każdą nowość Lindta czyhałam jak pedofil na samotne dziecko za winklem przedszkola. Od lat nie zwracam na nie najmniejszej uwagi, więc nawet nie wiem, czy i co się zmienia lub nie zmienia. To ulga nie mieć na barkach poczucia przymusu kupowania czegoś na blog. (Na co dzień o tym nie pamiętam, ale jak mi się przypomni, np. za sprawą Twojego wstępu, zaraz obejmuje mnie miłe uczucie). W nadziewanych Lindtach drażnił mnie ów krem - nie suchy wiór, ale nie taki kremiuszek, o jakim marzyłam. Lubię tłuste i miękkie bagienko, nie zaś zwarty kloc. Smaki też dupy nie urywały, zwłaszcza w stosunku do aury wysokiej jakości.
OdpowiedzUsuńHah, jak Ula prowadziła bloga to na moim zadupiu Lindt był prawie nie do zdobycia i jedynie podczas wyjazdów z ojcem lub do niego pojawiała się możliwość zdobycia jakiegokolwiek, nie mówiąc o nowościach.
UsuńNie umiałabym chyba żyć z przymusem kupowania czegoś na blog. Mam nadzieję, że nie odebrałam wstępu jako to, że mam taki przymus. Ja lubię mieć ciągle coś nowego do odkrywania i opisywania. Tylko że... wolałabym, by np. zmiany były na lepsze, bym sobie mogła się zachwycać, jak coś tam udoskonalili, a nie... Ekhem.
Lubimy zupełnie inne kremy!
Pokochałam ją jak zaczęłam kupować na studiach na ryneczku od Pana co zwozil je z Niemiec. Były pyszne i drogie..teraz gdy kupiłam mniej więcej w tym czasie co Ty plułam dalej niż widziałam :/ płakać się chce, co ci producenci wyrabiają :/
OdpowiedzUsuńPełna zgoda! Z pysznej czekolady coś takiego zrobić... Nie rozumiem ich, bo np. mnie byłoby głupio firmować swoim logo taki spadek jakości. Nie przed ludźmi-konsumentami nawet, ale przed samą sobą.
Usuń