Zawsze przy wyborze, od jakiej czekolady poznawać daną markę, mam mały kłopot. Boję się, że trafię albo na najlepszą (wolałabym ją zjeść przy którymś podejściu do marki), albo na najgorszą (nie chciałabym się zrazić). Pierwsza zjedzona Auro (Filipino 42 % Milk Chocolate Banana Chips) mnie nie chwyciła, ale nie zaważyło to na decyzji o kupieniu ciemnych. Uznałam, że skoro z mlecznymi mi nie po drodze, a i dodatki obecnie do mnie rzadko kiedy w pełni przemawiają, więc ciemne to co innego. Poza tym, marka filipińska robiąca kakao z regionów tego kraju (podają nawet dokładne współrzędne geograficzne)? Byłam ciekawa, bo to raczej rzadkość. Nie podobało mi się jednak, że mówi się o nich (oni sami mówią?), że są złotem Filipin (Au to chemiczny symbol złota). Poza tym, na Akademii Czekolady sowicie ją nagradzają (a do czekolad takich mam mieszane uczucia, bo odbieram je albo jako pyszne, albo jako łagodne i nudne, więc nigdy nic nie wiadomo). Nie lubię "przechwalenia słownego", ale... może po spróbowaniu do chwalących i ja miałam dołączyć? Wszak ludzie już je jedli, po prostu ja nie. Na początek wybrałam taką dość niepozorną, bo o niższej zawartości kakao... ale jakiego kakao! Prosto z górskich lasów tropikalnych.
Auro Chocolate Saloy Single Estate Philippine Origin 70 % Dark Chocolate Reserve 2018 to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao (zbiór z roku 2018) z Filipin, z plantacji Saloy, z okolic miasta Davao.
Gdy tylko otworzyłam opakowanie, uderzył mnie zapach słodko-wiśniowego wina czerwonego, goniony przez palone drewno i orzechy. Wino roztoczyło soczystość, którą błyskawicznie podchwyciły wiśnie i zmieniły się w łagodnie słodkawy, kwaskawy jogurt wiśniowy. Taki sowicie posłodzony aż nieco drapiącym w nosie miodem. W tle znalazła się sugestia cytrusów, jednak nie była zbyt istotna. Wyraźniej zagrało drewno z kominka, może jakieś drewniane, opalane meble (?) i sporo palono-grillowanych orzechów. Jako że było też szlachetnie słodko, do głowy przyszły mi pekany w mnóstwie palono-przypalonego syropu klonowego. Słodycz i jednak pewna łagodność wydźwięku drobny kwasek i przypaloną nutę zamknęły w... naleśnikach (?). A chwilami (w trakcie degustacji) czułam się, jakbym prawie wsadzała nos do słoika z miodem, który "stał w pobliżu naleśników" (nie mogąc się zdecydować, czy do naleśników z wiśniami bardziej pasuje on czy syrop klonowy).
W dotyku dość kamienna czekolada podtrzymała to wrażenie przy łamaniu. Trzaskała bardzo głośno, chwaląc się swoją masywnością.
W ustach rozpływała się jednak łatwo, choć kamienną masywność chwilę i tu kontynuowała. Później jednak jej masywność zmieniała się. Kawałek w ustach zdawał się coraz bardziej miękkawy i aksamitny. Zachowywał wprawdzie formę i kształt, ale... opływał niczym gęste lody śmietankowe z mnóstwem owocowego sosu. Z czasem ten lał się w najlepsze. Dzięki niemu ani przez moment, mimo konkretności, nie wydała się zbyt tłusta.
W smaku od początku słodycz zadbała o delikatne tło. Zaczął jasny, uroczy wręcz miodzik (zwłaszcza przy odgryzaniu kęsa "miodzik aż bucha" po ustach). Po chwili onieśmielił go jednak syrop klonowy o lekkiej nucie spalenizny, a więc integralny z pewną goryczką. Drzewny, karmelowy... zaczął taki właśnie klimat budować, by z czasem nieco złagodnieć.
Być może to dlatego, że w ciągu kolejnych sekund słodycz została nagle przecięta na wskroś kwaśnością. Wiśnie podrasowane sokiem z cytryny wywołały w ustach soczyste tsunami. Trafiły na słodycz, która nieco je ugłaskała, ale i tak miały świetną okazję do pochwalenia się swoim charakterem.
Wiśnie soczystsze, słodkawe, świeże mieszały się chyba z jeżynami... ale zaraz raczej wymieszały się z jogurtem... pojawił się smak "wiśni jogurtowych" (?). Przy cytrynie plątało się coś egzotycznego, jakby nieco aż gryzącego... Ananas? I poczułam kwasek nabiału, wciąż z sugestią cytryny w tle, acz... to było coś łagodnego i słodkawego zdecydowanie. Zupełnie jakby tak... dodać to, a więc jogurt i wiśnie (jogurt wiśniowy?), słodzidło na jakieś... delikatne, pulchne naleśniki? Wiśnie zajechały trochę szlachetnym, słodkim winem czerwonym. Wydźwięk z dynamicznego i słodziutkiego łagodniał w spokojnym stylu.
Poprzez paloność weszła gorzkawość. Była subtelna, a jednocześnie głęboka. Skojarzyła mi się z drewnem w kominku, ogniskiem... drewnem płonącym, ale i opalanym. Wypalanymi... rzeczami (miskami?), ale też grillowanymi i palonymi orzechami. Niektóre chyba się nieco poprzypalały, ale wciąż były smakowite. Orzechy z ogniska? Niezbyt jednoznaczne, ale pewnie pekany się tam znalazły.
Z czasem sok owoców wciąż lał się w najlepsze, ale by nie zrobiło się za lekko, pilnowały skórki orzechów... trochę przypalone brzegi naleśników (wyglądające jak kora?), mocno podrasowane palonością i ziołową nutą (ta także z owocami znalazła porozumienie). To nadało im suszono-palonego (pieczonego?) charakteru.
Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa swoją obecność dosadnie zaznaczyło wino. Przejęło pałeczkę od wiśni i wlało się powoli w poszczególne nuty. Nasączyło drewniano-orzechowe tony, podrzucając do skojarzeń jeszcze beczki z winem. Wtedy czerwone, soczyste wino wyszło niemal na przód. Nie zapomniało jednak ani o kwasku, ani o słodyczy.
I wino, i jogurt zyskały słodycz z tła. Miarowo zmieniała się, w pewnym momencie znów wydając się aż uroczą, miodzikową. Niczym jasny miód, którym posłodzono jogurt. Kompozycja ogólnie bardzo złagodniała na pewien czas. Miodem też potraktowano orzechy... miodem i syropem klonowym? Jednak po tym słodziutkim epizodzie słodycz znów zaczęła przybierać na palonym charakterze. Syrop klonowy otulił orzechy i nieco je aż przygłuszyły, a mimo to wzrosła gorzkość.
Cała wypalaność i drewno wykorzystały to, wybijając się znów przed naleśnikowe złagodzenie, ale i one nie wróciły już do wcześniejszych siebie, jakby nieco w pewien sposób odpuściły... Poczułam cierpkość jakby winem podkreśloną... a że nuta miodu wniosła pewne drapanie, razem podgrzały atmosferę i zmieniły się... w nieco ostrawe zioła (też trochę kwiatowe?). Goryczkowate, suszone... Albo palone? I to nie zioła-zioła, a jakby wymknęły się z wina.
Pod koniec zioła wmieszały się w wino, a gorzkawość zrobiła mały ukłon w stronę kawy. Była to jakaś dziwna, trochę drewniana, delikatna kawa, ale jednak. Palone ziarna... razem z orzechami również słodycz przywoływały.
W posmaku pozostały właśnie słodkie, karmelowo-drzewne nuty, a więc znów raczej syrop klonowy, acz wyjątkowo delikatny jakiś, a także drewno palone i kawa. Echo kwasku też było: cytryny oraz ni jogurtu, ni wiśni... Czułam się, jakbym po takiej małej przekąsce siedziała nad ogniskiem i raczyła się ziołowo-ostrzejszym winem... blisko drewnianej chatki.
Tabliczka wyszła niecodziennie dynamicznie falowo. Słodziuteńka i kwaśna, z czasem zrobiła się poważnie, szlachetnie słodka i gorzkawa, spokojna, stateczna, by potem znów jeszcze troszeczkę na aż uroczo-słodką łagodność sobie pozwolić i pozostawić mocniejszy posmak. Krążyła od miodu do syropu klonowego, od wiśni podkreślanych kwaśnymi cytrynami i odrobinką innych owoców (egzotycznego ananasa?) do wina (z ziołowymi akcentami). Konsekwentna była jedynie w kwestii palenia i drzew, co świetnie wyważyły naleśniki i jogurt - połączyły wszystkie nuty tak, że do siebie pasowały.
Wolałabym silniejszą gorzkość, ale w sumie... nawet i z tymi mniej moimi nutami mnie zachwyciła.
Całość bardzo mi smakowała, bo nuta drewna i owoców nieco skojarzyła mi się z ukochanymi Domori IL100% Blend i IL Blend 70 %. I... tak pod względem nut (drewna w kominku, alkoholu) bliżej jej do 100 % co prawda, ale słodyczą to chyba i 70 % przebiła.
Orzeźwienie i wytrawne nuty, zioła, przyprawy zafundowała mi Georgia Ramon Philippinen / Philippines 75 % Sweetened with Coconut Blossom Sugar, ale jednak była bardziej pikantna i bogata w zupełnie inne owoce (egzotyczne, ale choćby ananas zaplątał się wspólny). Podobny był też wypiek - w GR nieokreślony, w Auro naleśniki (wiem, że je się smaży, ale gdy mówię o nutach w czekoladach, często to abstrakty).
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 25 zł (za 60g; cena półkowa)
kaloryczność: 550 kcal / 100 g
czy kupię znów: może kiedyś?
Skład: miazga kakaowa, cukier muscovado, tłuszcz kakaowy
Aromat to obrazek picia wina przy kominku w bardzo starym domku szlacheckim pełnym klasycznych drewnianych mebli, niby dobrze zachowanych, ale jednak z wytworną nutą długowieczności ciężkich rzeźbionych szaf. Konsystencja to przechadzka po marmurowej podłodze dużego, przestronnego holu tegoż domu. Słychać stukot obcasów męskich butów unoszący się ponad marmur i miękko wtulający się w drewniane meble, zegary z kukułką, trofea naścienne. Smak to przejście przez sypialnię kobiecą z wyjściem na ogród. Duże łóżko z baldachinem i kocami, a potem lekko za długo trawa z rosą osiadającą na kostkach, tuż nad linią butów gościa. Dalej dochodzi się do rozległej polany z miejscem na palenisko. Drewno nie płonie, ale robiło to całkiem niedawno - może w ubiegły weekend, gdy w dworku było więcej osób (w tych czasach mało kto przyjeżdża regularnie). Powrót do domu przez przydomową zielarnię (szklarnię) wprost do kuchni na kubek ciepłej palonej kawy - delikatnej, ale dobrej jakości.
OdpowiedzUsuńKocham ten komentarz, zapisuję jako screen.
UsuńPiszmy razem książki! Będę ilustrować.
Niech Ci służy ;*
UsuńChętnie!