Kupując tę czekoladę aż się podnieciłam, bo ciemna surowa z bananami wydała mi się niezwykle atrakcyjna. Od razu przypomniała mi się Vosges Super Dark 72 % Coconut Ash & Banana, potem jednak i Terravita Mleczna + Banan, i Auro 42 % Milk Chocolate Banana Chips, które zawiodły mnie kamiennością / ostrością lub nijakością dodatków, więc wystraszyłam się, że nie mam co liczyć na smakowity kąsek. Zwłaszcza wiedząc, że i Raaka robi ostre dodatki (Green Tea Crunch nie byłam w stanie zjeść). Trochę zmarkotniałam. Surowe kakao i banany... to mogło być takie piękne, jednak już opis czekolady zasmucił mnie dodatkowo. Producent opisał ją jako "brulee w tabliczce", jego interpretację nowoorleańskiego deseru. I sama już nie wiedziałam, czego się spodziewać... Że creme brulee...? Że...? Zaczęłam googlać tytuł czekolady. Otóż "Banana Foster" to wymyślony w 1951 roku deser z bananów i lodów waniliowych, z sosem z masła, brązowego cukru, cynamonu, ciemnego rumu i likieru bananowego. Masło, cukier i banany gotuje się, a potem dodaje alkohol i podpala. Podaje się to w towarzystwie lodów, oczywiście z sosem (z tego tam wymienionego "dobra"). Nazwano to na cześć Richarda Fostera, funkcjonariusza, który działał na rzecz bezpieczeństwa francuskiej dzielnicy w Nowym Orleanie, który to był przyjacielem twórcy deseru.
Kakao do tej czekolady kupiono od Oro Verde, czyli kooperatywy peruwiańskich plemion Chanka i Awajun, mającej sporo certyfikatów Fair Trade, eko itp.
Raaka 66% Bananas Foster Unroasted Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 66 % surowego kakao z Peru, z prowincji Lamas, z regionu San Martin z bananami.
Po otwarciu poczułam zaskakująco mocno palony zapach. Obok tego stała wysoka soczystość o nieco egzotycznym wydźwięku, jakby tak... grillować bardzo soczyste owoce? Pomyślałam o bananach, ale podsyconych cytryną i... mango? Cała ta egzotyka była jednak nieco "uspokojona" kwiatowością, a więc... motywem cierpkawo-suszonym... Jakby owoce mieszały się jako suszone, a nasiąkające... jak raw bar? O tak! Taki, który poprzez surowe kakao, podrzuca skojarzenie z czerwonym winem i wiśniami. A może zawierający suszone wiśnie? Z lekko podfermentowanym kwaskiem i goryczką (pestek? orzechów?). Wszystko to na charakternym, goryczkowatym gruncie czarnej ziemi i dymu, co też jakiś wybieg do wina w trakcie degustacji potrafiło zrobić.
Ciemna tabliczka przy łamaniu trzaskała głośno, a jej twardości sugerowała, iż jest bardzo, bardzo zbita.
W przekroju wyglądała na ziarnistą i już w tym momencie zaskoczyła mnie forma (domniemanie; potwierdziło się z czasem). Otóż banany dodano sproszkowane, więc teoretycznie tabliczka była gładka.
W ustach rozpływała się powoli i nietłusto, a soczyście. Znacząco proszkowo, aż nieco ziarniście, ale nie stawiała oporu, nie robiła większych problemów. Co ciekawe, odebrałam ją chwilami tak, jakby płynął z niej lepkawy sok z owoców... może i trochę miodu? Trzymała formę i względnie kształt niemal do końca, ale gięła się i miękła przy tym, kiedy to soczyście rozpuszczała się na zawiesinę. Pozostawiała w ustach soczystość i poczucie mikroskopijnych drobinek / ziarenek.
W smaku przywitała się słodyczą delikatnego karmelu, wręcz cukru, ale ewidentnie brązowego, które jakby momentalnie nieco się przypaliły / przygrillowały. Soczystość towarzyszyła im niemal od początku, ale dopiero po paru sekundach pomyślałam o rześko-zwiewnych kwiatach, podsuszanych nutach i miodzie. Soczystość, jaka w tym rozbrzmiała w tle ułożyła się w nieśmiałe banany.
Słodycz chcąca jakby przydusić... zapadła się w gęsto-lepką, nieco duszną i minimalnie goryczkowatą... masę makową. Owszem, słodką, ale wprowadzającą gorzkość i mnóstwo bakalii. Kompozycję przeszyła kwaśność wiśni, może też żurawiny.
Nagle do głowy przyszedł mi raw bar. Jakby wariant z suszonymi, ale soczystymi wiśniami. Napędzały soczystość ogólną i puszczały oko do czerwonego wina. Czułam więc miks suszonych owoców, soczystość bananów, ale też... suszone kwiaty? Albo raczej trochę konkretniejszych ziół / liści... herbat? Konkretniejszy smaczek chylił się ku fusom czarnej herbaty.
Raw bar i jednak pewna paloność karmelu (jakby miodowego?) z czasem rozwinęły motyw orzechowy i suszkowaty... Rodzynkowy! Nie jestem dokładnie pewna, co tam jeszcze się kryło, ale rodzynki na pewno. Przemykały mi kwiaty podkreślone wanilią,... wciąż też nuty słodkiej masy makowej. Czerwone owoce z kolei trafiając na taką słodycz raz po raz zasugerowały mi aż... słodziutkie truskaweczki. By jednak nie było za słodko-ciężko, pilnowała kwaśność czerwonych owoców, mocno wsparta sokiem cytryny i rodzynkami.
Te zaprosiły kwasek dymu i ziemi. Pomyślałam o wilgotnej, czystej czarnej ziemi i kwaskawym, dymie, wkomponowanych w "spożywczość" poprzez herbaciane nuty. Wprowadziły do kompozycji bardziej zdecydowaną gorzkawość (ale wciąż raczej nie gorzkość). Zaczęła snuć się lekka cierpkość. Ciągle robiła aluzje do czerwonego wina. Po tych nutach wpełzła kwaskawość i szybko zaskoczyła na egzotyczność. Rześka i soczysta cytryna przywołała do siebie banany.
Najpierw banany wydały mi się rześko-cierpkie przez ziemiste motywy, takie jak sztuki twarde, ale z czasem... Dosłownie czułam jak z soczystych i dość twardawych w przyspieszonym tempie dojrzewają i aż przejrzewają. W drugiej połowie rozpływania się kęsa na prowadzenie wyszedł surowy baton-miazga głównie z bananów. Stały się niemal wiodące pod postacią papki z nich. Taki wilgotny, nasiąkająco-soczysty baton z bananów, które były soczyste i raczej świeże, ale też... słodko-soczyste jak gęsty nektar z nich. Coraz słodsze. Jakby jeszcze podkręcił je cukier brązowy czy karmel?
Sama baza opierająca się na dymie i ziemi, z zaleciałościami orzecho-pestek z surowego batona z czasem złagodniała w maślano-śmietankowym kontekście. Potrafiła mignąć jakimś mlekiem... mleczkiem? (orzechowym / kokosowym?), by zaraz uwypuklić smak nektaru bananowego i wrócić do łagodnej, bananowej raw barowości. Hm... tak zdecydowanie mógłby smakować tytułowy deser.
Egzotyczna soczystość sugerowała też inne owoce (mango?), ale jedynie trochę i przywróciła też kwasek. Ten jednak już nie był tak intensywny, bo kompozycja ogólnie zmierzała ku wyciszeniu, złagodnieniu. Czułam wysoką, w końcu aż drapiącą nieco w gardle słodycz, która dzięki naturalności (i motywowi kwiatów?) jeszcze bardziej skojarzyła mi się z miodem... albo bananami utopionymi w miodzie, jakąś papką z nich. Pomyślałam o daktylach, którym kibicował dym. I znów czułam słodziutkiego, bananowego raw bara, podszytego kwaskiem owoców - czy to kwaskawych rodzynek, czy cytryny... To był bardzo soczysty raw bar.
Bliżej końca kwaskawość przewijała się jedynie w oddali, cytryną łącząc różne owoce z ziemią; soczystość nie ustępowała, ale mieszała się z gorzko-cierpkimi nutami mniej spożywczymi. Dym i ziemia pozwoliły sobie na aż nibsowo-surowy smaczek na koniec.
Po zjedzeniu został posmak bananów jako surowy baton z nich i nektar, również bananowa cierpkość; ale też palony, łączący słodycz i gorzkość mocnej herbaty. To miodowo-karmelowy raw bar oraz... wątek lekko nibsowy, surowo... mokry? nasączony? Jakby tak nibsy cierpkością zmieszały się z bananami i echem herbaty.
Całość zachwyciła mnie. To dla mnie ideał formy bananowej czekolady: gładka, ale z dodatkiem. Co więcej, dzięki temu wyszło cudownie soczyście, naturalnie, kompleksowo. Trochę charakterku ziemi i dymu, a potem wiśnie i wino, czerwone owoce i cytryna, sporo słodyczy naturalnego karmelu, miodu, a wreszcie skojarzenie z masą makową i surowym batonem-miazgą - wszystko to zdążyło się popisać, by potem puścić przodem wyraziste i jednoznaczne banany, które można by odmieniać przez wszystkie przypadki. Surowe kakao pasowało doskonale. Mało tego! Struktura również zagrała.
Moim jedynym zarzutem jest wprawdzie nieco za wysoka słodycz (wolałabym więcej miazgi kakao i bananów niż cukru), jednak też rozumiem, że tabliczka ma oddawać deser "Banana Foster", nie zaś być "ciemną z bananami". To na pewno się udało, więc mimo iż subiektywnie za smak dałabym raczej 9.5, to to + element niezwykłości przeświadczył o 10 i tym... że chyba trafiła do ulubionych ciekawostko-czekolad.
Swoją drogą, dawno nie jadłam tak soczystej czekolady, zbliżyła się aż do fenomenalnej Pacari Passion Fruit.
ocena: 10/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 34 zł (za 50 g - cena półkowa)
kaloryczność: 472 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie
Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, banany, tłuszcz kakaowy, wanilia
Że z bananami - super (zwłaszcza ze sproszkowanymi zastosowanymi całościowo). Nie chciałabym jednak surowej, bo tabliczki SuroVital przyzwyczaiły mnie do twardości głazu (niekiedy bałam się, że odgryzę sobie język). Zawartość kakao też nieatrakcyjna dla mnie. Raw bar, orzechy i niektóre owoce - np. truskaweczki, mango - git. Ziemie, dymy i karmele w niemojej postaci - eeee. Ostatecznie wolałabym same banany i ew. nektar. Nawet ostatnio kupiłam cztery sztuki i leżakują w lodówce.
OdpowiedzUsuńSuroVital nie jest marką, której surowe tabliczki są najlepszymi z tego gatunku. Według mnie spoko, ale tylko spoko. Nie wszystkie muszą być twarde.
UsuńZawartość kakao musi też pasować do dodatku. Wątpię, by np. z 90% wyszło coś o takim wydźwięku.
Cztery nektary? Nie lepiej jeden? Ble, nie wypiłabym. Taki smak w sumie abstrakcyjnie nawet lubię, ale jakby mi pić przyszło... meh.
Nie, nie. Cztery sztuki świeżych bananów w skórkach ujmująco nakrapianych.
UsuńUf, kamień z serca. Nakrapiane zawsze mi się z gepardami kojarzą. <3 Czasem czekam, aż z geparda banan stanie się panterą (tak, czarną zupełnie).
UsuńBrzmi atrakcyjnie zwłaszcza, że kocham banany w czekoladzie, tyle że mlecznej :/
OdpowiedzUsuńA w ciemnej jadłaś?
UsuńGdyby ta tabliczka była mleczna (pewnie miałaby w dodatku mniej kakao), wątpię, bym kupiła. Nie była by wówczas tak ciekawa.