Przy Labooko Peru Milk Chocolate 70 % wspomniałam, że takie w podobnym guście tabliczki w ofercie Zottera wciąż są dwie (a nawet trzy, jeśli liczyć linię Squaring the Circle). Jako że Labooko Milk Chocolate "dark style" 70 % (recenzja z 2016) była jedną z moich ulubionych ciekawostek, uznałam, że mogę do niej wrócić, by lepiej takowe porównać. Miałam nadzieję, że nie zmieniła się na gorsze (bo ostatnimi czasy nabawiłam się jakiejś fobii na punkcie zmian produktów - wszystko mi pogarszają!). Bo że się nieco zmieniła, to widziałam: po składzie i kaloriach. To, że wywalono z niej sól, poniekąd wróżyło dobrze, ponieważ ostatnio też ciągle wszystko jest mi za słone (nie używam soli w ogóle), ale... w sumie z Zotterem nigdy nic nie wiadomo.
Zotter Labooko Milk Chocolate Dark Style, no sugar added 70 % Cocoa / 30 % Milk to ciemna mleczna czekolada o zawartości 70 % kakao bez cukru.
Po rozchyleniu papierka poczułam intensywny zapach mleka o naturalnym i wiejskim wydźwięku, ale też z wyraźnym, nieco dusznym motywem mleka w proszku. Wieś przywiodła na myśl masło... może z odrobinką soli? Czy ja poczułam solone, tanie maślane karmelki?! Na tyłach na pewno za to wyłapałam słodko-soczyste rodzynki... Jakby nasączone miodem? Szybko jednak ukryły się w lekkiej, gorzkiej nutce dymu w tle. Zapach nie był zbyt słodki, ale specjalnie ciemnoczekoladowo-wytrawny też nie.
Tabliczka, choć wyglądała na ciemną, nie trzaskała jak takowa. Wydawała trzasko-pyknięcia; była średnio twarda. Już tu zdradzała tłustość.
W ustach rozpływała się gładko i łatwo z racji wysokiej tłustości. Szybko miękła, po czym zwalniała, by zalepić usta gęstym, bardzo tłustym w kontekście maślano-śmietankowym kremem. Gdy już obkleiła usta, podniebienie i zęby zupełnie, poczułam leciutką proszkowość. Rozpływała się w średnim tempie. Wyszła dość ciężko i jak dla mnie za tłusto. Aż męcząco.
W smaku błyskawicznie uderzyła mnie gorzkość dymu ze znacząco cierpkim motywem. Gorzki dym nieco rozszedł się na boki, a kompozycja dała się poznać jako... wilgotna i mroczna. Pomyślałam o wystygłym naparze (ziołowa herbata? kawa?), a potem o mokrej, ale już lekko podeschniętej z wierzchu glebie i zlanych deszczem skałach. Cierpkiej goryczce udało się zahaczyć o kwaskawo-podszczypującą siarkę. Ciemna ziemia, skały... oczami wyobraźni zobaczyłam wulkaniczną scenerię, acz z kraterem uśpionym, gdzieś w wilgotniejszych tropikach; z wilgotnym ciemnym lasem.
W tle zamajaczyły owoce, przejmując od dymu cierpkość, taninę. Przez moment gdzieś mignęły cytrusy... i jasne winogrona? Nieśmiały grejpfrut na chwilę zdradził swoją obecność. Zarejestrowałam też pomarańcze, które nagle zaskakująco osłodziły kompozycję. Owoce jako smak sam w sobie jednak... były bardzo nieuchwytne.
Nagle po paru chwilach poczułam śmietankę, a następnie mleko. Kontrastowo wyszło nieziemsko słodko w naturalny, mleczny sposób. Mleczność zabłysła, po czym przybrała na tłustości. Mieszać się z nią zaczęła maślana nuta, łagodząca całość. Wyobraziłam sobie mazisty, kremowy i wysoce tłusty ser... mięciutki i idealnie gładki, rozpływający się camembert? Jego skórka była nieco charakterniejsza, podtrzymała podszczypujący efekt.
Mimo słodyczy, naturalne mleczność i maślaność zawarły w sobie sporo soli, czym najpierw nieźle mnie zaskoczyły. Trzymało się to serów, więc tak nie odstawało. Goryczkowato-siarkowe tony, które na trochę w połowie rozpływania się kęsa wycofały się, także z ochotą część tej nuty sobie podciągnęły.
Owoce to wykorzystały i dały się poznać jako wygładzone, nieco winogronowo-rodzynkowe. Powiedziałabym, że to jakiś zdrowy, soczysty karmel zrobiony właśnie z owoców. Może tylko nie pierwszej klasy bo... ususzonych byle jak, że aż zdążyły nieco podfermentować. Ziemiste tło zasugerowało suszone, ale zawilgocone i sczerniałe figi, które smakują słodko-kwaśno i potrafią aż iluzję słoności stworzyć (pisałam o czymś takim na instagramie).
Niespodziewanie poczułam się, jakbym rozgryzała solone migdały. Dym raz jeszcze spróbował swoich sił. Wilgoć i jego gorzkość stworzyły na chwilę obraz chłodnej, surowej kopalni soli, ale zaraz zmienił zdanie. Na dłużej pokazał się właśnie jako prażone, solone migdały i orzechy. Tłustość jednak po chwili przywołała coś... pieczonego? Poprzez maślaną nutę wkroczył wypiek "niby na słodko, ale z nutką soli". Wyobraziłam sobie puszysty, a jednocześnie bardzo tłusty biszkopto-keks. Wilgotny i rozpływający się w ustach, kryjący dużo rodzynek i na pewno z orzechami (włoskimi?). I migdałami! Migdałami solonymi.
A było w tym i mleko. Swoją wysoką naturalnością stworzyło sielsko-wiejski klimat, ja zaś wyłapałam kolejną porcję-odrobinkę słonawości. Bliżej końca robiło się tłusto i spokojnie... bardzo mlecznie.
Zupełnie jakby tak, czytając książkę o dalekich podróżach, zreflektować się, że trzeba skończyć jedzenie (biszkoptu?), bo kawo-napar się już skończył, dopić mleko i zamknąć książkę. A potem rozejrzeć się po wsi, w której wiosenna mżawka tylko co przestała padać. Powrót do zwykłej codzienności, ale wciąż ze wspomnieniem aż sadystycznych nut.
W posmaku została gorzkość kakao i dymu, dziwne poczucie zawilgocenia... wilgotnej ziemi, tłustego wypieku (słodko-niesłodkiego)? Solone migdały zmieszały się w tym z iluzoryczną soczystością. Wszystko to aż mnie zdziwiło, jak długo i wyraźnie było wyczuwalne. Co ciekawe, nuty posmaku były jakby namalowane na posmaku mleka. Jak... obraz na płótnie. Nie istniałby, gdyby nie płótno. Miałam też dziwne wrażenie, jakby na ustach oprócz warstwy tłuszczu osiadła mi sól.
Zachwyciły mnie gorzkie nuty dymu, skał i te aż mało spożywcze, siarkowo-ziemiste tony. Wyrazistość mleka także mi się podobała, bo nie ingerowała aż tak bardzo w kakaowość. Smak mleka, jego naturalna słodycz, ale też skojarzenie z camembertem wyszły przyjemnie, a i pasowały do migdałów i odrobinki-odrobineczki owoców, przekładając się na wyobrażenie "wypieku niby na słodko" (producent pisał o gofrach, ale szczerze... nie wiem, co to konkretnie mógłby być za wypiek), ale już motywy bardziej słono-tłuste mi przeszkadzały.
Mleko, miodzik, karmel orzechy włoskie różnią Labooko Peru Milk Chocolate 70 % od niej, ale już cytryny, dym, migdały i niejednoznaczne rodzynki; mleko-śmietanka wyszły bardzo podobnie. To znaczy... cytryny w podlinkowanej wyszły wyraźniej, w dzisiaj opisywanej to jedynie drobny element, i to bardziej na słodko. Zaskoczyło mnie, że to dzisiaj opisywana wyszła słonawo, mimo że to ją soli pozbawiono. Peru Milk Chocolate 70 % cechowało więcej słodyczy, acz wyraźnie czułam pikanterię przypraw; w dzisiaj opisywanej pikanteria była, ale niejednoznaczna.
Słonawość jednak czułam już w dawnej wersji: "dark style" recenzja z 2016. I to o wiele mniej! (A może to kwestia tego, że obecnie nie używam soli?) Tamta była jednak też bardziej owocowa, bardziej spożywcza i przede wszystkim mniej tłusta (o całe 4 g - znalazłam porównanie tabelek w internecie), co w moim odczuciu dawną czyni lepszą.
Obecnie zdecydowanie wolę Georgia Ramon Shadow Milk 75 % Dark Milk Dominican Republic. Też miała serowo-tłuste zapędy, ale jednak okazała się sernikiem z owocami; orzechy, wino i apteczne nuty przełożyły się na większą harmonię.
ocena: 9/10
Skład: miazga kakaowa, pełne mleko w proszku, tłuszcz kakaowy, sproszkowana wanilia
Ło pani, w założeniu to czekolada stworzona dla mnie. Proszę tylko zabrać mi tę ordynarną sól z aromatu. Konsystencja doskonała dla mnie, o czym upewnia mnie fakt, że Ciebie zmęczyła :P Smak też sól? No nie, weź. W ogóle te smaki niefajne jakieś, nie moje. Na szczęście nie czujemy tego samego, więc nadzieje przeżyła.
OdpowiedzUsuńZauważyłaś, że przy prawie każdej mojej recenzji, gdy jest coś o soli, narzekasz, niezależnie od tego, jak wyszło? A jednak recenzujesz wiele produktów, w których soli jest o wiele więcej i Ci smakują. Ja uważam, że gdzie pasuje - niech będzie, byle nie za dużo.
UsuńZdziwiłabyś się, jakie dziwne rzeczy może udawać połączenie kakao i mleka - ło, za jakiś czas taki ciemnomleczny dzikus, że...