Nie mam w zwyczaju dawać drugich szans czy robić drugich podejść do czekolad, które mi nie smakowały albo coś mi w nich nie grało. Za dużo mam interesujących i potencjalnie smacznych, by zawracać sobie głowę tymi nie dla mnie. Ostatnimi czasy jednak cierpiałam z powodu ciągłego wycofywania przez sklepy moim czekolad-bezpieczników (do dojadania i zagryzania, które mają np. 9, a są w miarę ogólnodostępne i przystępne cenowo) lub pogarszania ich. Postanowiłam wtedy wrócić do Linta Excellence 70 %, sprawdzić, jak on się ma po latach przerwy (i upolowany w promocji kosztuje czasem nawet mniej niż te "marketowe z wyższej półki"). Odkryłam, że nadal bardzo mi smakuje (recenzja z 2016; recenzja z 2020/21), więc dołączył do grona bezpiecznych. Wciąż jednak przy mojej chyba jeszcze spadającej tolerancji na słodycz, marzyła mi się dobra do zagryzania o wyższej zawartości kakao. Z desperacji postanowiłam wrócić też do Lindta 85 %. Chociaż... może nawet nie z desperacji? Byłam ciekawa, jak go odbiorę teraz, bo orientowałam się, że jakiś czas temu marka pewne zmiany powprowadzała tu i tam (w tym ponoć na gorsze, gdy chodzi o nadziewane).
Lindt Excellence Dark 85 % Cocoa to ciemna czekolada o zawartości 85 % kakao.
Po otwarciu poczułam całkiem wyrazisty zapach żywych drzew i soczystych orzechów. Drzewa niosły aż rześkość lasu iglastego, drugie zaś... wydały mi się młode i wprowadzające jednak pewną łagodność i lekko paloną nutę. Ta przywiodła także ziarna kawy i karmel. Słodycz wydała mi się zachowawcza (niska, ale nie wyjątkowo), i... robiąca wybiegi do aż "karmelowo" słodkich, złotych suszonych owoców (bliżej nieokreślonych).
Przy łamaniu ciemna tabliczka trzaskała bardzo głośno, co nie dziwi biorąc pod uwagę jej twardość.
W ustach rozpływała się bardzo powoli. Początkowo trochę niechętnie, z czasem jednak się rozkręcała, stając się gęstym, mulistym kremem. Zalepiała zupełnie, zachowując pewną zbitość, zwartość. Potem trochę się gięła, ale wydała mi się w tym raczej... lepka i mazista, nieulepkowa. Co więcej, po paru chwilach stała się węgielna... i sugestywnie proszkowa, jakby tak tłusto-lepką masę zasypać pyłkiem. Nie był to ideał konsystencji, ale można się wciągnąć.
W smaku uderzyła drzewami. Oczami wyobraźni zobaczyłam iglaste, których igliwie niesie charakterną, soczystą, odrobinkę kwaskawą rześkość.
Otuliła je nienachalna, waniliowa słodycz.
Zaraz wzrosła gorzkość idąc zdecydowanie w kawowo-palonym kierunku. Paloność najpierw jedynie pobrzmiewała, niekoniecznie łącząc się z kawą. Płynęły z wolna obok siebie. Palona nuta poszła w kierunku czekoladowego ciasta, przy czym trafiłam na kakao w proszku. Jego lekka cierpkość odciągnęła uwagę od kawy. Pomyślałam o drzewach, żywych pniach.
W połowie rozpływania się kęsa drzewa pełne życie nie dały za wygraną i podsunęły owoce. Niosły słodycz niemal karmelowo-żywiczną, chwilowo spychając wanilię na dalszy plan. Były to jakieś bardzo słodkie, jasne, koloru niemal złotego. Może rodzynki z namiastką kwasku? Zdarza się, że w niektórych tabliczkach kakao w proszku chwilami może i próbowało się wychylić, ale jeśli to soczystość z czasem z nim wygrywała i tak. Wyeksponowała niemal nieuchwytne świeże żółte śliwki.
Te jednak zaczęły w swej słodyczy się zatracać i łagodnieć. Poczułam karmel i wróciło ciasto z wanilią. Znów poczułam wyraźniej kakao w proszku i kawę, które to ponownie wpisały się w ciasto; miały taki... złagodzony charakter, jakby tak wanilia trochę w nich pogmerała. Jak jakieś... cappuccino? Karmelowe cappuccino? Wzrosła maślaność, w której pojawiły się orzechy laskowe.
Jakby dodano je do kakaowo-kawowego ciasta na bazie masła... które jednak wciąż jest dosadnie kakaowe. Pomyślałam o tym, jak mocno je przypieczono, lecz dzięki maślaności nie było suche. Maślaność... uwypuklały wyraźnie wyczuwalne soczyste, młode orzechy. Orzechy otulone karmelem...? Gdzieś przy nich zawinęła się także drzewna nuta.
Bliżej końca maślaność i waniliowa słodycz zaprzestały na moment łagodzić, a znów pozwoliły na krótki, drobny popis cierpkawym, wonnym drzewom iglastym i palonym orzechom.
Po zniknięciu kęsa w głowie miałam obraz maślanego murzynka i cappuccino... spożywanych w jakiejś chatce w iglastym lesie. Chatka była zakurzona, nie było w niej nic ciekawego, ale... było przyjemnie. Nic wielkiego, nic ambitnego, ale ten spokój był miły. Drobne poczucie pyłkowego kakao też nie burzyło tego. Posmak był bardzo leciutki i nie utrzymywał się długo.
Czekolada zaskoczyła mnie pozytywnie. Interesująco drzewny i wyraźnie kawowy - choć wtłoczony w cappuccinowo-ciastowe ramki - smak wyszedł przyzwoicie, mimo że z wyczuwalnym prostym kakao. Odrobinka suszonych owoców oraz nie za wysoka słodycz wanilii i karmelu także na plus, jak i brak chamskiego kwachu. Ta odrobinka, którą czułam, uznałam za ok.
Mimo wszystko, wyszła nieco mniej głęboko i intensywnie niż 70 %, ale przynajmniej mniej słodko. To, na którą mam ochotę uzależniam więc od dnia, acz z racji niższej słodyczy częściej ją miewam na 85 % właśnie. Natomiast od 78% jest znacznie lepsza, bo tamta miała nieprzyjemne, kontrastowe zgrzyty w smaku.
Zdecydowanie ją poprawili i choć nie mam pewności, co do składu, tak po kaloriach to widać: kiedyś Excellence 85 % (2016) miała 530, teraz 584 - obstawiam więc, że obecnie dodają o wiele mniej odtłuszczonego kakao w proszku. Wszystkie tabelki, jakie oglądałam w internecie pokazują "530 kcal" - jako dowód zamieszczam zdjęcie z mojego opakowania.
Albo poprzednia kaloryka była niewłaściwa ... także ją mam w zapasach i chętnie sięgam w krytycznych sytuacjach. Innej opcji tak godnej po Tesco ze świecą szukać
OdpowiedzUsuńNa wielu partiach od lat? I nagle ich tknęło, że żyli w błędzie, a czekolada ot tak, przypadkowo zupełnie się zmieniła? Nie ma szans.
Usuńzdecydowanie ja poprawili. Tego smaku i zapachu nie da sie z niczym pomylić: jak namoknieta stęchła ziemia po deszczu :/ tak mi się kojarzył. Ostatnio kupiłam i szok, dla mnie jest jak luximo 85 z biedry którą czasami kupuję, w ostateczności, w zasadzie wiele czekolad w tym przdziale procentowym jest lepszych niż lindt. Ale ta wersja jest jak nie lindt wlasnie :D Bardzo mi smakowała.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o 70-85% Lindt wypada dobrze na tle jemu podobnych. Obecnie problemem według mnie są wszelkie inne, a więc z dodatkami i nadziewane. Taki zjazd po jakości, a ceny wciąż wysokie, że wierzyć się nie chce, że ludzie wciąż kupują.
UsuńDobrze właśnie, że tę 85 % poprawili. Oby znowu nie ruszyli.
O Luximo chodzi o tę https://www.chwile-zaslodzenia.pl/2019/09/luximo-premium-czekolada-gorzka-85.html, prawda?
Dokładnie o tę z podlinkowanej recenzji, bardzo ją lubię, poza tym jest tania i zawsze dostępna. Ta cena za tę jakość jest na moją kieszeń, a nie ukrywam, że na cenę też często muszę zwracać uwagę. Jeśli mam wybór i nie muszę kierowć się kwotą- zamawiam vivani 85% lub wersję z chilli, są absolutnie niepodrabialne i wyrafinowane w smaku.
UsuńRównież muszę zwracać uwagę na ceny wszystkiego, ale zdecydowanie wolę oszczędzić na czymś innym, niż na czekoladzie.
UsuńWspomniana Vivani 85% przez swoją łagodność do mnie nie przemówiła, ale faktycznie jest dobra (pojawi się na blogu dopiero w maju, więc już zdradzę, że z oceną 8/10). Natomiast wspomnianą z chili jadłam dawno (https://www.chwile-zaslodzenia.pl/2017/03/vivani-ecuador-70-chili-ciemna-z.html) i dobrze wspominam. Może kiedyś "wrócę"... czy raczej kupię zmienioną (bo marka od tamtego czasu ogólnie sporo zmian wprowadziła, obstawiam więc, że sama czekolada mogła się zmienić).
Czytam o zapachu, o nutach smakowych i myślę, że to coś dla mnie (poza nieznaną mi nutą lasu). Patrzę jednak na produkt, widzę Lindta i nie chcę. Dziś jest zimno, kolejny dzień z rzędu. Wypiłabym wielkie karmelowe cappuccino (bez kalorii :P) w papierowym kubku na wynos. Spacerując wcale nie lasem, a parkiem. Szukając oznak jesieni, choć jeszcze mamy sierpień. Czekoladowe ciasto z kolei przypomniało mi to duże brownie, które ostatnio było u mnie na blogu. Je mogłabym zjeść na wieczorny deser.
OdpowiedzUsuńNie chcesz mi chyba powiedzieć, że nie wiesz, jak pachnie las iglasty?
UsuńNie przemawia do mnie wizja łażenia z czymkolwiek do picia / jedzenia na dworze. Nawet czarna kawa w papierowym kubki, gdy w twarz wieje mi wiatr czy coś nie jest fajna. W czasach jeżdżenia na uczelnię pijałam za to z termosu, jak mi zimno było. Nie, zdecydowanie nie jest to mój ulubiony sposób na kawę.
Oznaki jesieni ostatnio u siebie dostrzegłam. Większość kasztanowców ma już suche liście. Zmartwiło mnie to, bo nie wiem... może są chore? Albo to ta zwariowana pogoda ostatnio (popaliło je słońce?). Chciałabym już za to naturalny, przyjemny początek jesieni - bez takich niepewności i lęku o drzewa.