Czekolady i słodycze z zieloną herbatą robią furorę. Niestety przeważnie producentom chodzi o ciekawy wygląd, czyli zielony kolor. Stąd, tak mi się wydaje, tendencja do łączenia z nią czekolady głównie białej. A że ja za białymi obecnie nie przepadam, wiele z nich mnie ominęło. Nie, żebym ich żałowała, ale... trochę mi było żal, że niewiele marek wykorzystuje potencjał, jaki drzemie w duecie ciemnej czekolady i zielonej herbaty. Albo nawet mlecznej. Przykłady? Vosges: Super Dark 72 % Matcha Green Tea (2017), Super Dark 72 % Matcha (2020) i Mint Matcha Dark Milk 45 %. Jak widać, dobre amerykańskie czekoladziarnie nie patrzą na wygląd. Raaka to amerykańska marka niezbyt mi znana, ale niedługo miało się to zmienić. Niestety, czar prysnął, gdy tylko dzień przed degustacją wzięłam się za przepisywanie składu. Musieli zburzyć moje wyobrażenie o ciemnej czystej z herbatą (ewentualnie obstawiając, że może walną parę chrupiących liści), dodając potencjalnie przypominające nielubiane przeze mnie chrupki-kulki zbożowe chrupacze. Po co one tam?! Z komosą w kuchni się nie polubiłam, a w czekoladzie widzę ją jako zapychacz jeden z wielu (jadłam np. Alter Eco 60 % Cocoa Dark Quinoa). Też rozwalił mnie opis producenta. "Czekolada dla naszego wewnętrznego dziecka" - ja się zastanawiam... od kiedy to dzieci lubią zieloną herbatę? Tak, zdarzają się (w tym ja), ale... ? Producent połączył zieloną herbatę genmaicha (japońską prażoną z ryżem) z tłuszczem kakaowym, po czym wymieszał to z kakao i... dodał preparowaną komosę, aby "zapewnić dorosłym nostalgiczne chrupnięcia". "Uniwersalne, komfortowe jedzenie, ale nie utulenie do snu". I weź tu wiedz, o co chodzi... Miałam nadzieję, że nie o to, że tabliczka okaże się moim koszmarem.
Raaka 66% Green Tea Crunch Unroasted Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 66% surowego kakao z Republiki Dominikany z prowincji Duarte z rezerwatu Zorzal z zieloną herbatą genmaicha prażoną z ryżem i preparowaną komosą ryżową (quinoa).
Zaraz po otwarciu poczułam bardzo delikatny zapach gorzkawego dymu i taki... "zielony", jakby algowy. Od niego odchodził leciutko kwiatowy, słodki wątek. Pomyślałam o kwitnącej wiśni. W tle także owocowo-soczysty motyw się zaplątał - być może właśnie wiśniowy... acz częściowo już bardziej w czekoladkowo-bombonierkowym rozumieniu. Dym i ta wyrazistsza część wydała mi się prażona (za nic nie użyłabym tu słowa "palona"). Trochę przewinęło się w tym ziołowo-orzechowych nut, ale nic jednoznacznego.
W dotyku i przy łamaniu tabliczka wydawała się trochę krucha, ale tylko z racji dodatku. Tak odznaczała się wysoką twardością, za sprawą której głośno trzaskała. Drobne kulki (quinoa taka jest - trochę większa od kaszy manny?) wtopiono mocno i nie sposób ich wydłubać. Nie wyglądało na to, ale tabliczka w środku była nimi straszliwie najeżona.
W ustach rozpływała się bazowo aksamitnie, łatwo i w tempie umiarkowanym. Wydała mi się dość kremowa, cały czas z istotnym efektem proszku i chwilami nieco wodnista. Zwłaszcza przy dodatku, który wypuszczała niechętnie, przez co drapał niemiło podniebienie. Z czasem odsłaniała ostre kulki, które do końca pozostawały chwilowo chrupkie. Były napowietrzone w taki... preparowany sposób (nadmuchane?). Kilka trafiło mi się twardo-chrupiących jak kamyki. Zajmowałam się nimi już po rozpłynięciu się czekolady, a mimo to w większości wciąż po trochu chrupały, trzeszczały, skrzypiały. Potem dopiero nasiąkały, rozmiękczały się i rozlepiały, by na sam koniec zmienić się w papkę obklejającą zęby. Gryzione "obok" czekolady też chrupnęły raz-dwa, a potem oblegały zęby, co przeszkadzało w odbiorze czekolady. Jak pisałam, było ich mnóstwo. Najeżyły tabliczkę, robiąc z niej szyszko-jeża i nieprzyjemnie zaznaczały swoją obecność "drapiąc" podniebienie. Nie podobały mi się.
W smaku od początku czułam znaczącą słodycz delikatnego karmelu, podrasowaną subtelną gorzkością. Wydał mi się palony minimalnie i... coraz bardziej złudnie korzenno-chłodzący, coraz bardziej... melasowy?
Od melasy rozeszło się więcej gorzkawości. Niosła ze sobą dym i orzechy. Chwilowo początkowo odebrałam ją jako chłodną, lekko ostrą, ale zaniechała pomysłu pójścia w tym kierunku. Mignęła mi ziemią, a ta w tle wskazała owocowo-soczyste echo. Jakby wiśnia? (Do głowy przyszło mi dobrze zrobione połączenie ciastek korzenny i wiśni jak z Lindt Hello Crunchy X-Mas Cherry). Soczystość wiśni, zarówno świeżych i dojrzałych, jak i taki... czekoladkowych, może suszonych np. w ciastkach płynęła z wolna w tle..
Dym dołączył do pierwszoplanowej słodyczy, która nieco wzrosła - jak dla mnie już za mocno. Wydała mi się prosta, ale na szczęście po paru chwilach i na dobre - mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa - jakby nasączyły ją kwiato-rośliny. Kompozycja robiła się nagle dość "zielona", taka roślinna... żywo-wilgotna, soczysta, mimo że z lekkim prażeniem w tle. Leciuteńki, algowo-szpinakowy motyw dołączył do nich i umacniał się, aż z czasem wyszedł prawie na początek, gdzie zaprosił też po prostu zieloną herbatę (nie matchę). Zieloność podyktowała słodyczy bardziej słodzikowy charakter.
Do tej zieloności dochodziły nieśmiałe, orzechowo-kaszowe nuty, taka... "zbożowość". Poczułam drzewa, które jeszcze walczyły o bardziej "zielone nuty". Ponownie odnotowałam prażony wątek, a i dodatek zaczął wyłaniać się spod czekolady. Rozbijał tym samym jej smak, wprowadzał nijakość i trochę kaszowo-orzechowych nut. Na myśl przyszły mi suche liście zielonej herbaty, zboże. Może też kakaowe płatki-chrupki do mleka?
Czekolada bliżej końca zrobiła się słodko-dymna, kwiatowo-orzechowawa i chyląca się w stronę suszonych owoców. Pomyślałam o suszonych wiśniach, potem o jakiś innych, złoto-słodkich... soczystych, ale suszonych owocach. Niestety czekolada nie była zbyt wyrazista przez kulki kaszy, odwracające od niej uwagę.
Dodatek, który został też wyrazistością nie uraczył. Komosa wydała mi się mdła w smak, taka... chrupkowo-zbożowa, trochę jak różne preparowane zboża, ale nawet nie... Przede wszystkim "żadno-kartonowa".
W posmaku zostały raczej "zbożowate chrupacze", trochę herbaciano-prażony motyw, kaszowo-zbożowa nuta ogólna i delikatna, słodkawo-dymna czekolada jakby wyprana z gorzkości i charakteru ciemnej czekolady.
Mam wrażenie, że chrupki, które niewiele wnosiły, przy czym wcale nie były to pozytywy, zepsuły kompozycję spłycając i rozbijając jej smak. Zielona herbata wyszła dość dziwnie, ale w miarę wyraźnie, co - gdyby nie chrupki - mogło by być ciekawą parą dla... czekolady. Wprawdzie do niej samej też nie jestem przekonana, bo była łagodna, głównie słodka... jednak potencjał kakao czuć. Co innego, że np. nuta wiśni zupełnie nie pasuje mi do zielonej herbaty, która... była słabo wyczuwalna. I tak jednak mogę powiedzieć, że tabliczka rozczarowała mnie całościowo. Zapach łagodny, struktura nie... Tak kaleczyła mi podniebienie, że mimo nudnego, ale spoko smaku (sam smak jakieś 7-8 by mógł mieć, choć nie wiem, czy gdybym bardziej się na nim nie skupiła, coś by np. nie zaczęło mi bardziej przeszkadzać), zjadłam tylko 1/3, resztę z bólem serca oddając ojcu (który czekolady tylko gryzie i nawet nie przywiązuje wagi do smaku).
ocena: 5,5/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 28 zł (za 50 g - cena półkowa)
kaloryczność: 532 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie
Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, preparowana komosa ryżowa (quinoa), herbata genmaicha (zielona herbata, prażony ryż brązowy)
Faktycznie, zielona herbata jest wykorzystywana przede wszystkim/przy okazji do barwienia, dlatego wybiera się białą. Jak wspomniałaś o bombonierce, zamarzyły mi się praliny mleczne bogato wypełniane herbacianym kremem. Dobrze, że kulki nie były ani kamienne jak suszony groch, ani zdziadziałe jak styropian. No, poza paroma. Smaki zupełnie okej, nawet wiśnie mi tu pasują. Jak zwykle mamy na odwrót :P
OdpowiedzUsuńWidząc, że skomentowałaś tak właśnie pomyślałam, że pewnie, o dziwo, tu to nawet zawartości kakao nie wytkniesz. :P
Usuń