środa, 19 lutego 2020

Orion Studentska Zlata Edice biała z makiem, śliwkami, galaretką o smaku czarnej porzeczki i fistaszkami

Po przeczytaniu w książce "Pod prąd", że Biedroń woli białą czekoladę niż ciemną, aż mi się smutno zrobiło (często tak mam, że jak kogoś bardzo lubię i okazuje się, że w jakiejś kwestii mam zupełnie inne zdanie, to mi przykro), ale... przypomniałam sobie, że jedną jeszcze mam. Pomyślałam więc, że uporam się z nią jak najprędzej, by mieć spokój. A może akurat mi posmakuje? Połączenie maku i śliwek od razu kojarzyło mi się bowiem z masą makową, a to jeden z nielicznych tworów, w których przesłodzenie mi nie takie straszne. A gdy jeszcze dołożyć do tego czarną porzeczkę, a więc jeden z moich ulubionych owoców... Starałam się studzić emocje. Wolałam być miło zaskoczona, niż znowu się rozczarować (przypomniała mi się Freihofer Gourmet Blaubeer-Cassis ).

Orion Studentska Zlata Edice Bila Cokolada Svestky Arasidy Mak Z Żele S Chuti Cerneho Rybizu to biała czekolada z makiem (6%), orzeszkami arachidowymi (11%), kawałkami śliwek (9%) i galaretką o smaku czarnej porzeczki (11%).

Po otwarciu poczułam intensywną woń maku w maślano-mlecznej, bardzo słodkiej toni z podejrzanie słodką nutą czarnych porzeczek i wyrazistych fistaszków.

Tabliczka była tłusto-proszkowa już w dotyku, acz konkretna z racji grubości. Nie wydała mi się krucha. Galaretki odebrałam jako twardawe, śliwki również. Żadne z nich nie ciągnęły się.
Wszystkie jednak były należycie wtopione w tabliczkę.
W ustach rozpływała się łatwo i szybko. Cechowała ją tłustość i proszkowość, a mimo to wydała mi się wodnista. Z racji tego, jak ją wypełniono dodatkami, przypominała zwykły zlepek bezsensownej mieszanki różności. Orzeszków i galaretek dodano bardzo dużo, śliwek zaś poskąpiono, a ich kawałki były malutkie.
Mak wyszedł wyśmienicie. Akurat jego ilość uważam za idealną, bo dodano go sporo, ale bez przesady. Chrupał i strzelał, niczym pesteczki fig. Świetnie pasowały do tego śliwki, które jednak mogłyby być lepsze. Postawiono na twarde, wewnątrz nieco wilgotniejsze, ale nie specjalnie soczyste.
W pierwszej chwili twardawe z wierzchu były też galaretki, ale w ich przypadku szybko się to zmieniało. Okazały się soczyste, chętnie rozchodzące się na grudki, jakby były z przecieru i cukru, przy czym całkiem prędko się rozpuszczały. Odebrałam je jako dość jędrne. Trochę lepiły się do zębów, ale nie wyjątkowo irytująco.
Twardawe orzeszki chrupały dzięki solidnemu podprażeniu. Im też nie mam nic do zarzucenia.

Czekolada w smaku wydała mi się głównie cukrowo-maślana, że aż mało wyrazista. Słodka, trochę tylko białoczekoladowa, ale za to.... nasiąknięta makiem.

Duszny, goryczkowato-słodkawy posmak maku czuć od chwili wgryzienia się w kawałek. Potem jego goryczka, lekko prażony element nieco rosły, łącząc się z równie duszno-prażonymi fistaszkami, których akcent się zaznaczył.

Nie musiałam rozgryzać dodatków, by czuć ich smak, jednak owoce w pełni odzywały się dopiero, gdy trafiałam na nie językiem i je gryzłam, wysysając. Tak to wszystko było ciągle tłamszone cukrem.

W zasadzie nie tyle tłamszone... Galaretki bowiem same dodawały przede wszystkim słodycz. Smakowały głównie landrynkowo-cukierkowo. W pierwszej chwili niezbyt jednoznaczne, raczej jak cukierki o smaku owoców leśnych, potem coraz kwaśniejsze... lekko wręcz cytrusowe i... tak, czarno-porzeczkowe. Była to jednak porzeczka w czysto landrynkowym, sztucznym wydaniu.

Śliwki przy tym wyszły mdło, z cukierkowymi galaretkami nie miały szans. Dopiero pod koniec, gdy je podsysałam, podgryzałam i znów podsysałam, upuszczały swój specyficzny smak muląco słodkich, suszonych kalifornijskich. W pewnym momencie, gdy reszta elementów bardziej się już porozpuszczała i pozostawiła scenę śliwkom, ich wnętrze wydało się leciutko kwaskowate.

Fistaszki zaś swoim wyrazistym, czysto-naturalnym smakiem przecinały wszystko, dominując, gdy się z nimi rozprawiałam. Mieszały się z niewyobrażalną ilością cukru i maślanością, przez co końcówka wyszła w pewien sposób ciężko. Porzeczkowe galaretki wyszły przy nich ok, śliwki o dziwo też, za to mak był wypierany przez arachidowość.

W całej tej ciężkości, a także pudrowości i przy posmaku śliwek kalifornijskich jakoś zwróciłam uwagę na to, jak cukier mieszał się z mlekiem w proszku... potem to jednak rozchodziło się, bo moja uwaga była rozpraszana przez mnogość różnych smaków. Cukierkowe czarne porzeczki i cukierkowa kwaśność niemal cytrynowa... tu coś naturalniejszego, tu orzech... Mak rozgryzany na koniec przez cukier też już nie był taki wyrazisty, ale jakoś go czuć.
A wszystko cały czas w cukrze, który pod koniec niemiłosiernie drapał w gardle. Odwracał uwagę od tego, co właściwie ciamkałam.

Po wszystkim pozostało przecukrzenie i cukierkowy posmak porzeczkowych landrynek, kwaśnych galaretek i po prostu sztucznie słodki (że aż mdląco-wykręcający). Wszystko było tu wtoczone w kiepską, "bazową" białą czekoladę i z orzechowawymi wątkami... powiedziałabym, że jak z masy makowej (bo i mak, i orzechy, ale i odrobinka śliwek), z tym że to trochę nadużycie (bardziej życzeniowe skojarzenie).

Obiektywnie nie było źle, tytułowe smaki czuć... Tylko nie mogłam pozbyć się wrażenia, że zrobili z tego mały śmietnik (miałam to samo przy wersji morelowo-malinowej). Śliwki powinny odegrać większą rolę, a orzeszki w tej kompozycji po prostu nudziły. Osobiście nie widzę sensu jedzenia czegoś takiego, więc prawie cała powędrowała do Mamy. Ją zachwyciła, wyjątkowo do gustu przypadła jej kwaśność żelek, acz też narzekała, że śliwek prawie brak. Uznała jednak, że sama czekolada była bardzo dobra, bo "bez tego dziwnego posmaku, co białe zazwyczaj mają" (przypominam, że Mama jada plebejskie słodycze - nie bardzo wiem, do czego się odnosi).


ocena: 5/10
kupiłam: Aldi
cena: 9,99 zł (za 170 g)
kaloryczność: 513 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, pełne mleko w proszku, tłuszcz kakaowy, 11% galaretki (cukier, syrop glukozowy, woda, koncentrat soku jabłkowego, substancja żelująca: pektyny; kwas: kwas cytrynowy; koncentrat soku z czarnych porzeczek 0,8%, regulator kwasowości: cytrynian sodu, naturalny aromat, koncentraty roślinne: marchew, hibiskus; syrop cukru inwertowanego), orzeszki ziemne, kawałki śliwek (śliwki 76,5%, cukier, syrop glukozowo-fruktozowy, aromat), mak, lecytyna sojowa, ekstrakt waniliowy

5 komentarzy:

  1. A mi tu śliwki nie pasują jakoś a tak to wydaje się ciekawa.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie miałam pojęcia o istnieniu takiego smaku ale wiem jedno - muszę to mieć! Kocham mak i wszystko co z nim związane <3 orzeszki ziemne nie do końca mi tu pasują, bo faktycznie może wyjść z tego mały śmietnik, ale trudno - dla maku mogę to przeboleć bo i tak lubię fistaszki :D może Mama odnosiła się do tanich, białych czekolad w których czuć stare mleko albo zjełczałe masło? :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno nie odnosiła się do białych zepsutych, bo potrafi rozpoznać, gdy coś jest po prostu zepsute / stare, ale... prawdę mówiąc nie jestem pewna. Możliwe, o ile to właśnie to w nich czuć. :>

      Usuń
  3. Odnośnie wstępu przypomniały mi się czasy dziecięce, gdy wystarczyło przeczytać, że twój idol AKA miłość-aż-po-grób lubi coś do jedzenia, kolor, piosenkę, a zaraz stawało się to też twoim numerem jeden.

    "Mak wyszedł wyśmienicie. Akurat jego ilość uważam za idealną, bo dodano go sporo, ale bez przesady. Chrupał i strzelał, niczym pesteczki fig" - tak rzadko dodaje się do słodyczy mak. Nie dość, że go ustrzeliłaś, to jeszcze w najlepszej formie. Mmm. Niech sobie będą landrynki, i tak bym ją chciała. Całą dużą dla siebie. Muszę ją zamówić u mamy, tylko cholera wie, kiedy pojadą z Tomkiem do Czech. To skojarzenie z masą makową, mmm.

    PS "Obiektywnie nie było źle" i 5, a pod nijaką i rozczarowującą 7. No nie rozumiem...!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, czy z czymś tak miałam... Hm... pamiętam, jak mała lubiłam Michaela Jacksona i dowiedziałam się, że lubił Gwiezdne Wojny, więc spróbowałam je oglądać, ale obejrzałam i utwierdziłam się w przekonaniu, że ich nienawidzę.

      I wiesz, że mimo wszystko Ci ją polecam? Mało tego. Znając życie, gdybym jej nie jadła, a miała okazję teraz... i tak bym spróbowała. Właśnie dlatego, że mak. Trzeba korzystać, jak już coś takiego robią.

      PS Bo to mój, a nie obiektywny blog! Za nijaką jak na GR i jak na nią rozczarowującą. Patrz, że te czyste ciemne jakościowo wszystkie są bardzo dobre, a oceniam je przez pryzmat nut, własnych skojarzeń, więc oceny ich, a Studentskich (patrz na ceny) są nieco inne. Śmietnik dodatków zrobiony przez producenta - jego wina, on zepsuł. Śmietnik nut / kiepskie nuty - no... region takie ma, producent jakoś coś pogmerał, coś uwypuklił i wyszło, co wyszło.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.