Tę czekoladę widziałam chyba jeszcze przed blogiem, w starym miejscu zamieszkania, gdzie tylko co otworzyli mi pierwszego Rossmanna - możliwe? Tak przynajmniej to pamiętam. Rossmann wprowadził tam wtedy słodycze... i miętowa nienadziewana czekolada była czymś, czego wcześniej nie jadłam, ale wtedy i później nigdy specjalnie mnie nie zainteresowała. Dopiero jakoś po latach uznałam, że warto zerknąć, co ciekawego w Rossmannie z czekolad mają. Po Das Exquisite Mouse au Chocolate miętowej na pewno bym nie kupiła, ale że wzięłam je w ciemno... Postanowiłam otworzyć ją niedługo po smacznej Das Exquisite Chili Zartbitter, aby zrobić to przy sprzyjających warunkach (względnie pozytywnym nastawieniu), a i choć raz zamiast serii, postanowiłam pójść w kontrast (no ok, nie całkiem, bo parę dni wcześniej zjadłam Lindt 70 % Edelbitter Mousse Minze i czekała mnie jeszcze jedna miętowa). To, na jaką formę mięty postawili, trochę mnie przerażało, mimo że akurat Baron Luximo ciemna 70 % o smaku mięty z granulatem miętowym wyszła całkiem przyjemnie. Jednak już Chocolate and Love Mint 67 % w kwestii struktury była tragedią.
Das Exquisite Minze Zartbitter / mit feiner Minz-Note to ciemna czekolada o zawartości 50 % kakao z chrupiącymi granulkami miętowymi.
Das Exquisite Minze Zartbitter / mit feiner Minz-Note to ciemna czekolada o zawartości 50 % kakao z chrupiącymi granulkami miętowymi.
Rozchylając papierek poczułam intensywny zapach mięty, przywodzący na myśl miętówki-landrynki (twarde cukierki). Miał wydźwięk bardzo, bardzo słodki, wręcz cukrowy. Także cukrowe było delikatne, ciemnoczekoladowe tło. Cierpkawe jedynie jak "kakałko", nawet mało "ciemne", z tym że przynajmniej palone.
Tabliczka była bardzo twarda, co przełożyło się na głośne trzaski. Raz i drugi usłyszałam jednak dziwny chrzęst. Na podkładkę, na której robię zdjęcia, wypadł kryształek cukru ("Pięknie" - pomyślałam). Już zwarty, jakby gładki przekrój pokazał, że dodatku w postaci sporych cukrowych kawałków nie pożałowano.
W ustach czekolada rozpływała się dość szybko, acz początkowo jakby usiłowała się hamować, pozostając zwartą. Z jednej strony próbowała nieco zalepiać gładko-tłustawymi smugami, ale z drugiej... z każdą chwilą coraz bardziej raczej opływała wodnistością, by w tej wodzie zniknąć i pozostawić lekki, pylisty efekt.
Ujawniała tym samym dużo kryształków cukru wielkości standardowej (chyba) i dużej. Rozgryzane oczywiście chrzęściły-chrupały w specyficzny sposób, a tak to rozpuszczały się powoli. Nakręciły wodnistość całości. Większe rozpuszczały się wolniej od czekolady i pozostawały na koniec, wcześniej irytując dotykaniem podniebienia i języka.
W smaku od pierwszej chwili czekolada zaserwowała mi silną słodycz cukru i maślano-palony smak. Lekka nutka kakao kojarzyła się bardziej z kakao niż z ciemną czy deserową czekoladą (nie uznaję tego podziału, ale chodzi mi o "wydźwięk deserówki"), układając się w łagodną bazę bez wyrazu.
Mięta wpływała poprzez cukier dość szybko. Cukrowość rosła więc szybko i znacząco, przy czym niestety smakowała czystym cukrem. Po paru chwilach chłodząca nuta mięty popłynęła spokojnie obok bazy. Mniej więcej w połowie wzrosła, by bazę zdominować i zaprezentować smak twardych miętówek. Było to cukrowo-cukierkowe, podkręcone. Na myśl przyszedł mi chłodny miętowy lukier. Dodatkowo wyjałowił bazę. Mimo ochłodzenia, wydało mi się to ciężkie i skojarzyło z męskimi perfumami lub odświeżaczami do samochodu.
Jeśli już tu mówić o lichej nibygorzkawości, to oprócz palonego motywu, wskazałabym chyba jakieś gorzkawe pestki (np. dyni) czy orzechy (włoskie). Nie chodzi mi nawet o te konkretne, ale o porównanie stopnia gorzkawości. Tę iluzję chyba trochę podkreślał olejek miętowy.
Cukier tylko odrobinę podkręcał właśnie ten miętowy smak, bo w dużej mierze wydawał się po prostu cukrem. Czułam chłodek, ale i nakręcającą się chamską cukrowość. W tym chamstwie i ciężkości (niezbyt)czekoladowa baza gubiła się.
Końcówka była przecukrzona i mocno miętowa w kontekście cukierkowym. Z czekolady na wierzch wyłoniła się maślana nuta i lekka cierpkość (zakładam, że mieszanka kakao i olejków).
Po zjedzeniu pozostał zaskakująco przyjemny posmak lekko ziołowego olejku miętowego i nieprzyjemne przecukrzenie ordynarnym cukrem. Obok lekkiego chłodku w ustach była też pewna suchawość. Mięta w tym momencie wiązała się z cierpkością, ale... smak kakao odebrałam jako jakiś taki lichy.
Całość wyszła kiepsko. Nie dość że sztucznawo w kontekście cukierkowym, a nie aromatu (aromat miętowy lubię, skojarzenie z twardymi cukierkami nie), to jeszcze te kawałki cukru... Pomijam, że sama czekolada przeciętna, więc i w niej plusów nie ma co szukać. Przeciętna - jak słodycze (miętówki) przy kasie, a nie produkt ekskluzywny (jaki chyba udaje).
To tabliczka o wiele gorsza od miętowego Barona Luximo 70% , ponieważ granulki przy 70 % pozostają dodatkiem, nie wydawały się czystym cukrem, a przy marnych 50 % (pewnie i tak wliczyli sporo tłuszczu) ma się wrażenie, że je się cukroladę z cukrem.
Generalnie jednak nie byłoby tragicznie, gdyby nie te kryształy i bryły cukru... Jedne z najgłupszych i najgorszych chrupaczy, jakie można dodać do czekolady. (I pomyśleć, że raptem parę dni wcześniej próbowałam zagryźć coś Luximo z solą i wykończyły mnie bryły soli... Narzekałam na sól... to teraz mam cukier. Aha, producentom się nie podoba, że ich nie kupuję?)
Chciałam oddać Mamie, która wprawdzie nie cierpi ciemnych czekolad, ale lubi słodycze miętowe, wszelkie dodatki do chrupania w czekoladzie, a i np. pastylki Goplany też zawsze lubiła (a przecież nie są w mlecznej). Stwierdziła, że cukier niepotrzebny, ale zdziwiona: "sama czekolada nawet dobra, zupełnie niegorzka taka, a słodka". Mimo to, przez ciemny kolor kończyć jej nie chciała, toteż uznałam, że zasreberkuję (czekoladę oczywiście!) i niech leży, jak będę chciała czymkolwiek jakieś chemiczne paskudztwo zagryźć (miętowe rzeczy dobrze sobie z tym radzą). A zostającym w ustach cukrem plułam.
ocena: 4/10
kupiłam: Rossmann
cena: 3,99 zł (promocja)
kaloryczność: 514 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, granulki miętowe 3 % (cukier, olejek miętowy), lecytyna ze słonecznika, olejek miętowy, naturalny aromat waniliowy
Jak mięta to już wiem że to czekolada nie dla mnie :D i jeszcze taka cukierkowa... Najgorsza :o zawsze kojarzy mi się z pastą do zębów, więc to tak jakbym myła zęby czekoladą xD
OdpowiedzUsuńZaczęłam czytać - skądinąd wczoraj, tylko nie skończyłam - i zapowietrzyłam się z niezgody na nazwanie tej czekolady nadziewaną. Na szczęście dziś przeczytałam to, co napisałaś, nie zaś to, co mi się wydało, i wróciłam do regularnego oddychania :P
OdpowiedzUsuńZapach landrynek kojarzy mi się dobrze, bo momentalnie myślę o szafce ze słodyczami dla gości u dziadków. Landrynki były w niej absolutnie zawsze. Czasem sklejone. Wypadający cukier i bogaty w niego przekrój, ughr. Moja zmora. I jeszcze wodnistość. Przez tak kiepską konsystencję nie doceniłabym smaku, nawet gdyby był godny ludzkiego podniebienia (a tu i tak nie jest, więc problem z głowy).
Dzięki, że jej nie dostałam! <3
Oj tam... patrz na to: https://chwile-zaslodzenia.blogspot.com/2018/12/jdgross-ekwador-70-z-nadzieniem.html - można? Można! Kawałki nadzienia - sama lepiej bym tego opisu nie uknuła. :>
UsuńOo, u mojego dziadka i babci (co ciekawe, dziadka od ojca i babci od Mamy) też zawsze były takie poklejone miętusy. Dziadkowych nie ruszałam, bo były straszne, stare, a babci robiły się takie, bo trzymała je w kuchni i te czasami żarłam. Zapach spoko, ale... gdy mowa o cukierkach.
Ooo, zapomniałam o miętusach! Jak mogłam... U dziadków były oczywiście i one. Oprócz nich Raczki, Kukułki, Nimm2 i czasem Mini-Mini.
UsuńWszystkie wymienione znam tylko z widzenia, szok, co?
Usuń