Po tym, jak przez wiarę w marki Aldiego (zbudowaną na dobrych doświadczeniach) wrąbałam się w całą serię niesmacznych czekolad Scholetta (ok, większość była i tak kupiona "pod Mamę", niektóre obiektywnie można uznać za dobre, ale mi i tak w każdej coś nie pasowało) i zimowych Chateau, wyciągnęłam wnioski. Po tych przestałam nawet myśleć o kupowaniu czekolad niemających u mnie większych szans. Gdy wyszła limitowana linia jogurtowych Chateau (zacytuję samą siebie: "to czekolada! tylko w innej formie" - bo nie lubię batoników, więc tak sobie wmawia...łam przy edycji Winter), olałam je. Tydzień później jednak pojechałyśmy z Mamą do Aldiego po lody dla niej i trafiłam na cały karton Chateau. Co zrobiłam? Ostrożnie wybrałam najbardziej mój smak i kupiłam jedną. Jagodowe rzeczy zazwyczaj są mi za słodkie, a mimo miłości do wiśni, w takim produkcie bałam się, ze będzie walić cukierkami / gumami itp. A i brzoskwinie, i marakuje uwielbiam... owoców tych jednak prawie nie jem przez ich formę. Niestety, po powrocie do domu wróciłam do swoich recenzji podobnych Merci, mając złe przeczucia. Zbliżony smak wypadł kiepsko w moim odczuciu, a to wiśnia bardziej mi odpowiadała. Postanowiłam więc szybko (mimo długiej daty) spróbować zakupioną, by wiedzieć na czym stoję. Nie sądziłam, że to napiszę, ale tym razem batonikowa forma okazała się sprzyjająca - jakby co, mogłam resztę zostawić na kiedyś tam bez specjalnego zachodu (sreberkowania itp., bo napoczęta i zasreberkowana od razu zapisuje mi się w głowie jako "czeka na zjedzenie").
Chateau Pfirsich Maracuja Joghurt to mleczna czekolada o zawartości 32 % kakao z kremem brzoskwiniowo-marakujowo-jogurtowym, stanowiącym 48 % całości; w formie batoników. Edycja limitowana na lato 2019.
Gdy tylko rozchyliłam papierek, poczułam intensywny, soczysty zapach kwaskawej marakui i przeraźliwie słodki zapach dziecięco-"jogurtowych" brzoskwiń. Po podziale nasilił się zapach egzotycznych owoców, bez dwóch zdań jogurtowo-marmoladkowych.
Czekoladki już w dotyku zdradzały tłustość, przy łamaniu zachowały względną zwartość dzięki grubej warstwie czekolady. Nadzienie było bowiem miękkie i mazisto-plastyczne.
W ustach czekolada rozpływała się powoli, choć już po chwili była gęstym i zalepiającym miękkim kremem. Raczej gładka, znacząco tłusta wypuszczała nadzienie dość szybko.
Ono rozpuszczało się szybciej z racji tego, że było mazisto-rzadkie, bardzo tłuste w oleiście-mleczny sposób. Odebrałam je jako wręcz śliskie, ale nie obrzydliwie, a owocowo jak sorbet. Mimo to, czuć w leciutką proszkowość (obstawiam mleko w proszku itp.)
Całość była miękko-plastyczna, zalepiająca i bardzo tłusta, a jednocześnie na tyle soczysta, że tłustość da się znieść.
W smaku czekolada uderzyła silną słodycz i równie silnym mlekiem, niemal śmietanką. Wydała mi się lekko waniliowa, po czym na znaczeniu zaczęła przybierać śmietanka.
Nadzienie dość szybko doszło do głosu.W śmietankę wpisała się kwaskawa, mocno soczysta marakuja, a zaraz za nią minimalnie kwaśna nuta brzoskwini rodem z serka / jogurtu. Do bólu zasłodzone, a jednak coraz bardziej owocowo-kwaskawe. Owoce wydały mi się zaskakująco naturalne, choć brzoskwini surowo-świeżą bym nie nazwała, a właśnie jako coś mlecznego, brzoskwiniowego (chociażby brzoskwiniowy wsad w jogurcie).
Sam krem wydał mi się bardziej mleczny, śmietankowy, chwilami mdławo margarynowy, ewentualnie śmietankowo-serkowy niż jogurtowy, choć w końcu i ten czuć... Jako przesłodzony jogurt owocowy dla dzieci. Jogurt nieco wychylał się z przyjemnego kwasku owoców. Wpisywał się w nie, a bliżej końca odpuszczał na rzecz mleka i śmietanki.
Te dopływały bowiem i z czekolady, przynosząc tony cukru. Pod koniec każdego kęsa czułam niemiłosierne drapanie w gardle i cukrowość z waniliową naleciałością, mieszające się z kwaśnością, egzotycznym orzeźwieniem, zalatującym trochę cytryną. Marakuja zostawiła w tle coraz bardziej cukierkową brzoskwinię.
Po wszystkim pozostał posmak trochę cukierkowej brzoskwini-jak-z-jogurtu i wyraźnej marakui. Ewidentnie czułam kwaśność, ale i ogrom cukru dla mojej osoby nie do pokonania w większej ilości. Przy obu podejściach (w długim okresie czasu) po jednej sztuce było tak słodko, że wystarczyło (acz było na tyle smacznie, że "smakowo" mogłabym dalej jeść, szykując się na cukrozgon).
Resztę z czystym sumieniem oddałam Mamie (najpierw dałam jedną na próbę, bo wahałam się: jakby stwierdziła, że tylko "mogą być" czy coś, to może sama bym kończyła). Smakowały jej bardzo, bardzo. Zachwyciło ją, jak słodycz przełamał "dziwny, pyszny kwasek" (nie zna marakui).
Resztę z czystym sumieniem oddałam Mamie (najpierw dałam jedną na próbę, bo wahałam się: jakby stwierdziła, że tylko "mogą być" czy coś, to może sama bym kończyła). Smakowały jej bardzo, bardzo. Zachwyciło ją, jak słodycz przełamał "dziwny, pyszny kwasek" (nie zna marakui).
Zdziwiłam się, jak mi to smakowało. Od ilości cukru co prawda mnie odrzucało, tłustość mi się nie podobała, ale na szczęście nie męczyła tak jak bardziej oleiste Merci (Chateau wyszły soczyściej). Trochę żałuję, że była jednak mlecznawa, nie zaś czysto jogurtowa, ale przynajmniej w kwestii owoców się spisała. Zaskakująco soczyste i autentyczne. Marakuja zdecydowanie dominowała nad brzoskwinią. Sprawiła tym samym, że Chateau wyszła smaczniej niż Merci, która kojarzyła mi się z cukierkami i gumami.
Szkoda, że Chateau zwłaszcza pod koniec (gdy ta soczysta, miękka masa spływa do gardła) wydawała się zrobiona z cukru, ale i na brak kwaśności narzekać nie mogę. To chyba i tak jedna z dwóch najlepszych takich tańszych czekolad jogurtowo-jakiś, jakie jadłam (recenzja drugiej 05.04).
ocena: 8,5/10
kupiłam: Aldi
cena: 7,99 zł (za 200g)
kaloryczność: 580 kcal / 100 g; 1 batonik (18,2g) - 106kcal
czy kupię znów: nie
Skład: czekolada mleczna (cukier, mleko pełne w proszku, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, maślanka w proszku, laktoza, lecytyna sojowa, ekstrakt waniliowy), tłuszcze roślinne (palmowy, shea), cukier, jogurt w proszku 4,2%, maltodekstryna, mleko pełne w proszku, zagęszczony sok z marakui 1%, zagęszczony mus z brzoskwini 1%, aromaty, koncentrat barwiący z marchwi, lecytyna sojowa, kwas: kwas cytrynowy
Widziałam coś podobnego w Jubilacie, ale tam był smak samej brzoskwini i jeszcze czarnej porzeczki. Nie skusiło mnie to bo o ile porzeczka jeszcze jako tako pasuje mi do czekolady, tak brzoskwinia w ogóle :p ale skoro aż tak Ci smakowały (i Mamie zresztą też!) to może jednak się skuszę? Tylko muszę jechać do Aldi, bo widzę że to marakuja robi tutaj największą robotę ^^
OdpowiedzUsuńChateau w Jubilacie? Pamiętaj, przy takich produktach producent jest bardzo ważny! Bo jednak z tych "zwykłych", nauczyłam się, że niepozorne wychodzą albo szokująco dobrze, albo drastycznie źle. :>
UsuńNie chateau, ale wyglądało podobnie jeśli chodzi o budowę i zamysł :)
UsuńTo bym uważała. ;>
UsuńAch te dylematy (wspólne, bo i ja ich doświadczam). Kupić czy nie? Nie moja forma, ale w sumie jeśli uznam za czekoladę (u mnie baton), nada się na blog. Albo nie. No dobra, może jednak... Git, że tym razem wypadło na plus. Bywa - delikatnie rzecz ujmując - RÓŻNIE.
OdpowiedzUsuńUwielbiam zapach brzoskwiń z deserów mlecznych, mmm. W ogóle wybrałaś atrakcyjny wariant smakowy. Śmietanka i serek plus oba tytułowe owoce wyczuwalne to przyjemnie moja kompozycja. Tylko konsystencję wolałabym inną, o czym niedawno pisałam pod inną Twoją recenzją. Lubię miękkość od pierwszego dotyku, nie potrzebna mi wstępna twardość. Słodycz i tłustość zupełnie mnie nie martwią.
Wiem i... naprawdę nie mogę pojąć, jak można lubić miękkość czekolad. Jeszcze-taka-znośna może mi co najwyżej nie przeszkadzać. Tak samo, gdy jest ponad 30 stopni i czekolada jest bardziej miękka, niż powinna być... No, zniosę. Ale żeby się miękkością zachwycać? Musiałabym się czymś walnąć w łeb! (Czekoladowym otwieraczem? Ok, jemu 30 stopni może i na plus by wyszło.)
Usuń