Za tą serią Ambiente objechałam wszystkie trzy Aldi i... Nic, "nie dojechały". Dla pistacjowej byłam gotowa rajd powtórzyć. W następnym tygodniu już w pierwszym najechanym je znalazłam. I co? Cały karton z waniliowym nadzieniem, a pozostałe smaki po jednej. Miałam kupić tylko pistacjową, ale to na mnie podziałało. Równie chyba mocno, co poczucie, że wreszcie mam w rękach rumowo-rodzynkowego nadziewańca w ciemnej czekoladzie z Aldi - przy Moser Roth Malaga właśnie na ciemny wierzch się napaliłam. A i było to dosłownie kilka dni po zjedzeniu smacznej Ambiente Truffle Negro Sabor Naranja - o tak, pokładałam nadzieję w pomarańczowych nadzieniach. Wszystko to w przypływie entuzjazmu do Ambiente, który gwałtownie opadł po Truffle Con Leche Speculoos. Obstawiałam bowiem, że będzie najciekawsza i najpyszniejsza z serii - niestety, tego drugiego punktu nie spełniła. Do kolejnych byłam bardziej sceptyczna, ale odzyskałam wiarę w markę. Nie ukrywam, że w przypadku dzisiaj prezentowanej w pierwszej chwili wystraszył mnie też producent, bo skojarzył mi się z Baronem, ale to zupełnie coś innego: nieznane mi Baronie Belgium NV. I dopiero w domu (po spróbowaniu) do mnie dotarło, że no tak, marka Aldiego = marka ta sama, ale... producenci różni. Za truflową linią stała Natrajacali.
Naszło mnie na otwarcie jej niedługo po rumowo-kokosowej Weinrich.
Edycja limitowana na zimę 2018.
Gdy tylko rozchyliłam sreberko, poczułam intensywną gorzkość soczystej pomarańczy wkomponowanej w palony, korzenno-piernikowy klimat sowicie zaprawiony likierem. Wszystko to było cukrowo-słodkie, acz dość poważne. Na myśl przyszedł mi grzaniec.
Tabliczka przy łamaniu trzaskała. Odznaczała się twardością, bo warstwy czekolady były nadzwyczaj grube i nadziano poszczególne kostki, nie zaś całą tabliczkę.
Nadzienie też się poniekąd w twardość wpisało, acz ono chyliło się ku plastyczności. Już na oko wilgotne, udawało coś grudkowego, niemal marcepanowego. Pełno w nim dużych, na oko jędrnych rodzynek, jakby w czymś mokrym.
W ustach czekolada rozpływała się aksamitnie kremowo, dość powoli. Pozostawiała na podniebieniu i języku nie za tłuste smugi.
Nadzienie okazało się gęstawe, miękko-margarynowe i plastyczne. Wilgotne, nasączone i soczyste wydawało się dość lekkie. Siliło się na gładkość, ale z czasem zaczynało coraz bardziej przypominać gumę rozpuszczalną z silnym proszkowym motywem. Bliżej końca odebrałam je jako trzeszczące od cukru.
Rodzynki to zwarte sztuki, ale nie jędrne czy soczyste, a twardo-scukrzone. Powiedziałabym, że w środku aż zgrudkowane od cukru, z zewnątrz zaś w cukrowym syropie. Aż mało rodzynkowe.
W smaku czekolada przywitała mnie cukrem i mocno palonym smakiem, któremu przypisałam tanią, czarną kawę. Szybko dołączyła do niego za silna, słodycz likieru (rozwinięta kontynuacja cukru). Gorzkawość i cierpkawość nadały jej wytrawniejszego charakteru. Po chwili ułożyły się w smak złego i taniego piernika / pierniczków w czekoladzie.
Miejscami czekolada nieco przesiąkła pomarańczową nutą nadzienia, przez co wydało mi się to jeszcze bardziej piernikowo-korzenne.
Pomarańczowa nuta odezwała się szybko (acz jako wątły akcent), jednak nadzienie jako ono samo - trochę z opóźnieniem. Gdy jednak wycisnęło się choćby częściowo spod czekolady, zepchnęło ją zupełnie.
Poczułam cukierkowo-pomarańczowy motyw. Przed oczami wyobraźni rozsypały się rozpuszczalne gumy i cukierki o tym smaku. Po chwili nasiliła się po prostu pudrowość. Zrobiła to poprzez słodycz błyskawicznie rosnącą do poziomu grubej przesady. Ewidentnie sztuczna słodycz, mieszała się z nijakością pudru... cukru pudru. Wyobraziłam sobie syrop z wody z cukrem, który już nawet nie chce się rozpuszczać. Cały czas trzymała się tego pseudopomarańczowa nuta, w której było coś obleśnego. W tym "czymś" pobrzmiewał pseudolikier. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa byłam pewna, że czuję zwietrzały z procentów cukrowy likier pomarańczowy, ale goryczka z tła poddawała to w niepewność.
Pomarańczowy smak chwilami robił się bardziej soczysty... Albo raczej mokry - przez syropowy klimat nadzienia. To słodki, lekko tylko sztucznie goryczkowaty owoc. Wraz z kakao dobijającym się z oddali (zza jakiejś dziwnej, pudrowej nijakości nadzienia), w drugiej połowie zaserwował mi posmak sztucznie rumowy, bezalkoholowo go udający. Mieszał się z goryczkowatym aromatem pomarańczowym, by następnie utonąć w cukrowo-drapiącej pudrowej cukierkowości.
Rodzynki tylko dorzucały cukier i chyba trochę podkreślały rumowo-owocowe skojarzenie, ale... raczej z obleśnie, sztucznie słodkim... syropo-likierem o smaku... cukru?
Jeszcze zanim pierwszy kęs rozpłynął się do końca, od słodyczy aż drapało w gardle. Po wszystkim pozostał posmak przesłodzonego likieru bez alkoholu (?) czy raczej syropu i soczyście-słodkiej pomarańczy, jak również pudrowo-cukierkowej pomarańczy. Czuć, że to aromat, ale nie goryczkowaty. W posmaku na powrót doszukałam się lekko kawowo-pierniczkowej czekolady z cierpkim motywem. Pomyślałam o grzańcu... ale chyba w wersji, której nie tknął by nawet pan spod monopolowego po tygodniowej abstynencji.
Całość była tragiczna. Do bólu przesłodzona - normalnie od razu mi wnętrzności od tej żrącej słodyczy zaczęły się skręcać. To było jeszcze słodsze niż marcepanowe Magnetic (razem wzięte), sztuczne. Sztucznie pseudolikierowe i sztucznie pomarańczowe w sposób dla mnie niewybaczalny. Goryczkowaty aromat pomarańczowy (a'la galaretki) mogłabym uznać za pyszny... Nie, tu zdecydowali się na cukierkową Mambę. Rodzynki? Na tak tragiczne chyba jeszcze nie trafiłam. Kiepska czekolada mimo że przesłodzona, nie była aż tak tragiczna jak środek: na tyle osadzona w likierowym klimacie i kawowo-czekoladowopierniczkowa, nie za tłusta, że przypominała po prostu polewę.
Pasek miał jakieś 30 gramów, z czego połowie nie podołałam. To było takie słodkie w tak irytująco sztuczny sposób, że... nie dało się. Alkohol (prawdziwy, nie udawany) mógłby pomóc, choć z cukierkowym smakiem to już w ogóle mogłoby być okropnie groteskowe połączenie. Ta tabliczka pozostawiła mnie nie tylko z nieprzyjemnym posmakiem, ale też ze smutkiem. Mamie, która lepiej mogłaby znieść nadzienie, nie odpowiada, bo czekolada ciemna... A tylko co odzyskałam wiarę w Ambiente.
Gdy wspominam smakowitą pomarańczową Ambiente Truffle Chocolate Negro Sabor Naranja... Ech, różnica jest gigantyczna. Nawet sama czekolada nie była tak pyszna (acz trudno to stwierdzić przez nadzienie), jak podlinkowana - i to dało mi do myślenia (patrzcie: we wstępie o producencie).
Resztę dałam Mamie (z ciekawości) i zgodziła się ze mną, że to jakaś przesłodzona tragedia. "Nadzienie jakby z cukru" i nawet uznała, że czekolada "niby ciemna, a też słodka jak..." (i wytrzeszczyła oczy). Mama też nie czuła rumu, a w kwestii pomarańczy: "może coś tam było", ale tak skrajnych skojarzeń (mdła, sztuczna Mamba) nie miała. Mamie po prostu było za słodko, mnie powalił ogół wnętrza.
Tak swoją drogą, rzadko studiuję tabelki wartości, wiem, że to nie oznacza, ile tu cukru dodano, ale może jakiś obraz da: węgle to 67 g, a "w tym cukry" 62 - nie kojarzę, bym takie coś widziała.
Tak swoją drogą, rzadko studiuję tabelki wartości, wiem, że to nie oznacza, ile tu cukru dodano, ale może jakiś obraz da: węgle to 67 g, a "w tym cukry" 62 - nie kojarzę, bym takie coś widziała.
ocena: 2/10
kupiłam: Aldi
cena: 7,99 zł (za 210g)
kaloryczność: 451 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, syrop glukozowy, dekstroza, syrop z cukru inwertowanego, rodzynki 0,9%, lecytyna sojowa, aromat, barwnik (ekstrakt z papryki)
Ojej, to naprawdę brzmi paskudnie. Mamba już w połączeniu z czekoladą wydaje się obrzydliwa, a co dopiero z alkoholem! No i żeby rodzynki skiepścic to naprawdę trzeba mieć talent... Będę trzymać się z daleka, skoro nawet Mamę zasłodziło. No bo cukrów to faktycznie ma strasznie dużo, chyba nigdy nie widziałam czekolady która miałaby powyżej 60g/100g :o
OdpowiedzUsuńI jeszcze pomyśl, że prawie wszystko to aromaty... Tragedia!
UsuńIleż ja się najeździłam za słodyczami, które nie dojechały albo do danego sklepu, albo w ogóle do Wrocławia (kurczę, co to był za produkt...?) better nawet nie mówić.
OdpowiedzUsuńPatrzę i widzę turron. Dobrze skojarzenie już na początek. Zapach super. Konsystencja też, choć z dwiema uwagami: chrzęszczący cukier i rodzynki sprzed wieków. Nie podoba mi się przywołanie zwietrzenia i bezalkoholowości alkoholu, ALE mimo Twojego rozczarowania mam wrażenie, że byłabym zadowolona. Z drugiej strony opinia mamy daje mi do myślenia. Hmm.
A zdarzyło Ci się tak jeździć, szukać bezskutecznie i trafić przypadkiem dopiero po paru miesiącach? I już olać?
UsuńI powinna dawać! Poza tym... Po dobrym pierwszym wrażeniu i miłym skojarzeniu, mogłabyś być w jeszcze większym, negatywnym szoku.
Zdarzało mi się trafić na coś pilnie poszukiwanego nawet po LATACH. Olanie raczej nie wchodzi wówczas w grę.
Usuń