piątek, 7 czerwca 2024

krem Sticky Blenders Summer Edition Migdał Mango

Po Maslove 100 % Zmielone Migdały Pieczone, a przed zjedzeniem Go Active Almond Butter moje myśli zaczęły krążyć wokół dzisiaj prezentowanego kremu. Ten... Odkąd go zobaczyłam jako limitowana na lato 2023 nowość, wydawał mi się tak dziwny, że aż nie mogłam go sobie wyobrazić. Było to w czasie, gdy kolejne próbowane kremy Stikcy Blenders zdobywał 10tki, więc stwierdziłam, że skoro wydali coś takiego, to... Po prostu wiedzą, co robią. Ja bym na to nie wpadła. Mało tego, nie powiedziałabym, że to coś bardzo w moim stylu - raz, że kremy orzechowe wolę nieowocowe, a dwa, że mango wolę samo tak o, niż jako wariant czegoś. A jednak może faktycznie miało być smacznie? Jedyny sposób, by się dowiedzieć, to spróbować, więc kupiłam. I to od razu całą serię 3 letnich smaków! Nim je otworzyłam, przejadłam jednak parę kremów z owocami, które utwierdziły mnie, że jednak takie smaki nie są dla mnie. Do letnich kremów Stikcy Blenders zaczęłam mieć mieszane uczucia, bo jednak owoce, bo słodko, ale... Sama siebie zaskakując, na ten nastawiłam się pozytywnie. Wciąż jednak bez konkretniejszych wyobrażeń, choć to chyba lepiej. Z tyłu głowy miałam jednak obiekcje co do białej czekolady, czy nie będzie za ciężko itd., ale raz się żyje. 

Sticky Blenders Summer Edition Migdał Mango to "aksamitny krem z migdałów kalifornijskich bez skórki z dodatkiem wyrazistego sosu z dojrzałych owoców mango i belgijskiej białej czekolady" (ja bym powiedziała, że gładki krem z migdałów z białą czekoladą z masą z mango); edycja limitowana na lato 2023.

przed i po uporaniu się z olejem
Po otwarciu poczułam wyrazisty, słodki zapach... "niby mango, ale niemango". Mango miało w sobie niedookreśloną nutę, kojarzyło się trochę z przecierem, dżemem z suszonych moreli. Gdy myślałam o mango, wąchając to, powiedziałabym, że prezentuje się jako mieszanka świeżo-stęchławego i przecierowego. Zapach wydał mi się duszny, acz możliwe, że to ciężka, maślana biała czekolada taki charakter mu podyktowała. Sama nie szarżowała, w zasadzie jakoś jedynie w oddali nieśmiało pobrzmiewała. Migdały prawie wcale się ukryły. Nawet gdy przełożyłam większość wierzchu z mango do miseczki i w trakcie jedzenia, migdały były nieśmiałe. Całość wyszła ciężko-słodko, z dziwną, ciężką soczystością. Niby egzotyczna, ale nie w pewni, a z dziwną, duszno-ciężką naleciałością. Z typowym kremem orzechowym czy migdałowym się nie kojarzyło. Nie zachęcało to do jedzenia.

Zawartość słoika trochę mnie zaskoczyła - wydzieliło się niewiele oleju, trudnego do zlania ze względu na to, że mango dodano na wierzchu jako masę ze zbitych, zżelowanych kawałków, coś jakby sosowaty muso-przecier. Umieścili dodatek jak w kremie Sticky Blenders Arachid Karmel z Banana. Niezbyt przemawia do mnie taka forma, bo nie chcę przemieszać, ani też jeść warstw osobno. Zagarnianie jednego i drugiego byłoby może miłe, ale przy takim rozmieszczeniu straszliwie trudne. Zakładam bowiem, że to, iż masa z mango znalazła się na wierzchu, nie była przemieszana z kremem to celowy zabieg. By nie przemieszać, ani też nie jeść najpierw samej masy owocowej, potem migdałowej, większość owocowej warstwy, aby dostać się do bazy z migdałów, przełożyłam do miseczki.
Okazało się jednak, że mango-zakrętas idzie przez cały słoik i przy dnie też się znalazł.
Zlałam trochę ponad łyżeczkę oleju, starając się zlać jak najwięcej. Nieco mniej niż pół łyżeczki jednak przemieszałam, chyba trochę niedbale, bo konfitura z mango szła głęboko, prawie do dna słoiczka (a nie chciałam mieszać warstw do jednolitości). Miejscami więc zostawiłam krem nadto podeschnięty, a miejscami olej wymieszał mi się z owocowym dodatkiem. Bardzo mi się to nie podobało.
Trochę mango, bliżej dna, zostawiłam w słoiku, część mieszała się z migdałową bazą.
Sam krem migdałowy okazał się ciągnący i średnio gęsty. Wyglądał na tłusty, co potwierdziło się w trakcie jedzenia, jednak nie był ciężki. Tłustość okazała się kremowo-czekoladowa - czuć w nim trochę migdałowego konkretu, ale właśnie mocno ukremowionego tłustawą czekoladą. Wydał mi się miękki - nawet w miejscach, gdzie zbytnio podsechł. Rozpływał się w tempie średnim, ale usta zalepiał dość porządnie. Poczułam w nim miazgowy efekt, a więc drobinki dodające chrupkości. Nie wymagały gryzienia, ale stanowiły urozmaicenie konsystencji. Bardzo przydatne, bo masa z mango wyszła bardzo osobliwie.
Masa z mango jawiła się jako bardzo gęsta i wilgotna. Miejscami wyglądała na lekko podeschniętą, ale suchą nie mogę jej nazwać. Była nieco dżemowo-żelowo-przecierowa, lepkawa i raczej soczysta. 
W trakcie jedzenia okazała się kleista, choć też trochę soczysta. Niczym... lepko-soczysty przecier? Mimo soczystości, wyszło to raczej ciężko. To, co wzięłam za kawałki owocu, okazało się zbitymi, żelowo twardawymi grudkami musu. Rozpuszczało się to w średnio-szybkawym tempie. Czuć taką niegładką przecierowość, a ja trafiłam na pojedyncze włókna mango.
Było to co najmniej dziwne. Miejscami pod masę owocową podpłynął olej i to już wyszło osobliwie, "obrzydliwawo".
Dziwnie było jeść połączenie tego. Do tak kremowego, delikatnego kremu migdałowego ciężki przeciero-dżem jakoś mi nie pasował. 

Próbowanie zaczęłam co prawda od migdałowej bazy, acz opis pozwolę sobie zacząć "od góry", czyli części owocowej, jako że znajdowała się na wierzchu. 

Masa z mango była bardzo słodka, acz niespecjalnie soczysta. Przynajmniej nie w pierwszej chwili, kiedy to roztoczyła ciężkawo-cierpkawy motyw. Pomyślałam o musie ze średnio dojrzałego owocu, a po chwili do głowy przyszła mi konfitura z niego. Chwilami raz czy drugi smak mango świeżego, słodkiego, ale z echem czegoś nieokreślonego, wybił się wyraźniej, wyszedł na pierwszy plan, a potem... zatonął w "czymś". Przemknął lekki kwasek, a wtedy już i soczystość wzrosła. Zdarzyło mi się trafić na goryczkę, a do głowy przyszedł mi jakiś dżem ze stęchłych suszonych moreli, ale nie przy każdym zagarnięciu. Krem z mango cały czas smakował jednak głównie ciężko-słodko. Czasem pobrzmiewała mi w nim jakby stęchła nuta - jakbym jadła stary owoc, ale nie do końca po prostu stęchlizna. Mango a to przybierało, a to traciło na wyrazistości.

Krem migdałowy przywitał się motywem delikatnych, naturalnie słodkich płatków migdałowych. Ich słodycz wydała mi się natychmiast nienaturalnie podkręcona - może poniekąd z racji towarzystwa wierzchu z mango.

Do słodkich migdałów dołączyła zaskakująco wysoka mleczność, a potem jeszcze więcej słodyczy. Biała czekolada nie była tak oczywista, jak można by się spodziewać, jednak pobrzmiewała (chwilami miałam wrażenie, że czuć ją tylko w częściach kremu, które dotykały sos z mango, a np. przy ściankach prawie nie). Skupiła się jednak na przygłuszeniu migdałów, w zamian dając zwykłą, wysoką słodycz i mleczność. Słodycz ogółu może nie była aż tak straszliwie wysoka, ale... miała na tyle dosadny wydźwięk, że migdały wyszły nieśmiało.

Pojawiła się za to lekka maślaność, a mleczność jeszcze wzrosła. Aż niewiarygodnie. Migdały poniekąd się w nią wtapiały, bo same w sobie były bardzo łagodne. Krem zrobiono na pewno z blanszowanych, kojarzących się wręcz ze śmietankowym nugatem migdałowym. W obliczu bardzo słodkiej białej czekolady, zatracały się trochę. Mango przebijało się - masa migdałowa miejscami bowiem przemieszała się, a miejscami tylko przesiąkła kremem z mango. To przebijające się wyszło osobliwie ciężko.

Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach skumulowana, a więc silna, ale rozmyta pod względem charakteru słodycz męczyła. Prawie zupełnie przygłuszała migdałowość, która cały czas była delikatna niczym płatki migdałowe. Mieszała się za to z mango, które wyszło jakoś tak słodko-ciężko, nie jak owoc sam w sobie, a jak przecier, pulpa - i to w dodatku nie z samego mango.

Mango nie pomogło migdałom - to ze słodyczą związało sztamę. I w zestawieniu z mleczno-maślanym wątkiem umacniało się skojarzenie z przecierem z lekko stęchłego owocu. Kwaskawo-cierpki akcent mango wyszedł przy białej czekoladzie osobliwie, odpychająco mało owocowo. Do głowy raz czy drugi przyszło mi wytrawniejsze mango chutney. 

Z czasem całość wydawała mi się ciężko-duszna, mimo że i pewną soczystość czuć do końca. Mało migdałowy, przesłodzony białą czekoladą krem, miejscami sam w sobie był przesiąknięty "czymś" (wiem, że mango, ale w ciemno pewnie bym nie zgadła).

Co bardziej zżelowane kawałki przecieru z mango zdarzyło mi się podgryzać i podsysać na koniec. Serwowały smak świeższego owocu, były już bardziej jednoznaczne.

Po zjedzeniu został posmak kwaskawo-słodkiego, przecierowego mango-niemango, którego dziwna egzotyczna ciężkość, niby owocowość, ale nie do końca, gryzła się z mleczno-słodkim kremem. Biała czekolada też nie była szczególnie jednoznaczna, ale jej słodycz dawała się trochę we znaki jako zgrzyt. Leciutki nugat mleczno-migdałowy tylko pobrzmiewał hen w oddali.

Krem nie odpowiadał mi kompletnie. Był szokująco mało migdałowy. Może nawet biała czekolada nie była aż tak powalająco słodka czy napastliwa, ale nie pasowała ani trochę. Mało tego! Ona w zasadzie nawet tak biało czekoladowo nie wyszła. Główną funkcję, jaką pełniła było zagłuszanie migdałów. A przez to tylko przeszkadzała. Chyba nawet nie to, że "nic dobrego nie wniosła", a sporo napsuła. Mimo dobrej daty ważności, masa z mango miała stęchłą nutę. Nie wiem, czy przez otoczenie (obstawiam przemieszanie z olejem migdałowym i/lub towarzystwo białej czekolady), czy tak smakowała. To może nawet nie do końca stęchłość... Ten przecier smakował dziwnie. Niby mango, ale nie mango. Ta dziwna odsłona tego owocu wyszła tu zbyt imperatywnie, mimo że nie jednoznacznie w swój mangowy smak. Próbowałam to przejeść na różne sposoby, szukając, czy jest jakiś, który zagra, próbując się wczuć, ale nic mi tu do niczego nie pasowało i nie znalazłam niczego, co bym mogła pochwalić. Może po prostu taka masa owocowa nie nadaje się do takich produktów? Ale to chyba producent powinien pomyśleć, nim wydał... Za nic nie dałabym rady zjeść całego. Nie smakował tak źle, że od razu miałabym ochotę go wywalić (a właśnie próbowałam się wczuć!), może na swój sposób jest niecodzienny, ale nie była to niecodzienność warta uwagi. Ani taka, że jak się już oderwałam, potrafiłabym się zmusić do powrotu do tego...

Wydaje mi się, że to krem Sticky Blenders Migdał Vegan w wersji przygłuszonej za słodko-ciężką białą czekoladą i z muso-dżemem z mango. Czyli prosty przepis, jak zepsuć idealny krem migdałowy. Jeszcze samo mango z czystym kremem migdałowym może by i faktycznie zagrało, ale biała czekolada tylko tu przeszkadzała. O wiele lepiej wyszedł by charakterniejszy, masywniejszy krem migdałowy z np. migdałów prażonych ze skórkami, bez białej czekolady z takim dżemem z mango lub jak już uparli by zostawić taki krem-bazę, to widziałoby mi się tu coś owocowego delikatniejszego, np. sosik z mango, ale łagodniejszy, klarowniejszy. Albo jednolity krem ze sproszkowanym mango? Cokolwiek, byle nie to, co Sticky wydało.

Jakoś ponad połowę oddałam Mamie. Ona też popróbowała tego na różne sposoby (a to warstwy oddzielnie, a to razem), trochę, ale stwierdziła, że nie ma zamiaru kończyć: "Okropne to, nie chcę tego. Nie wiem, jak z tak prostych i dobrych składników można takie coś zrobić, w tym słoiku nic sobą nie smakuje. Z dwóch części to już ta migdałowa chyba lepsza, ale jakaś taka... żadna. Ta owocowa okropna, dziwnie mi jakoś wytrawnie zajeżdżała i wcale nie mango. Nie że stęchłością, jak mówisz, a niesmacznością. Mango przecież jest normalnie takie słodkie i smaczne, więc nie wiem, jak oni je tu tak zrobili". Krem poszedł dla ojca.


ocena: 3/10
kupiłam: stickyblenders.com
cena: 32,90 zł za 200g
kaloryczność: 548 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: migdały kalifornijskie 80%, mango 14%, biała czekolada (cukier, tłuszcz kakaowy, mleko w proszku, lecytyna sojowa)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.