piątek, 18 czerwca 2021

Love Cocoa Ecuador Dark 70% ciemna z Ekwadoru

Tę czekoladę kupiłam tylko, by porównać ją z tabliczką... dość kontrowersyjną w moim odczuciu. O tamtej rozpiszę się oczywiście we wstępie, gdy przyjdzie na to pora, a teraz... o tej. Miała mi posłużyć jako "punkt wyjścia" na wypadek, gdyby tamta okazała się paskudna / wyjątkowo pyszna - jako baza, dająca mi ogląd, czy to dzięki / przez dodatek. Zaplanowałam ją na jakieś 4 dni po Cadbury darkmilk, żyjąc w błogiej niewiedzy. Otóż dopiero dzień przed degustacją, pisząc ten wstęp dowiedziałam się czegoś o samej marce. Otóż Love Cocoa założył... James Cadbury. Tak, rodzina Johna "TEGO" Cadbury'ego (założyciel tej znanej marki). James swoją mniejszą markę założył w 2016. Chciał pójść w ślady prapra... i robić porządną czekoladę, przestrzegając zasad etycznego handlu itp., odcinając się od masowego, fioletowego rynku (lubię fiolet, ale... chodzi mi o marki - wiadomo jakie). Jego tabliczki robione są ręcznie.

Love Cocoa Ecuador Dark Chocolate 70% Cocoa to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao Nacional z Ekwadoru.

Gdy tylko otworzyłam opakowanie, poczułam głównie zapach czystej, wilgotnej czarnej ziemi zmieszany z czarną herbatą liściastą. Herbata wiązała się... z dość mocno prażono-palonym motywem, stąd szybko pomyślałam o japońskiej genmaichy (zielonej herbacie z prażonym ryżem). Osładzała ją miodowo-syropowa, poważna słodycz o nie za mocnym natężeniu i jakby naturalnie przełamana wędzoną sugestią. Ogółem zapach nie był ciężki, bo i kwasek się tam przewijał. Poniekąd wiązał się z ziemią, ale na pewno należał głównie do owoców. Najpierw mignęły mi słodkie cytrusy: splot pomarańczy i cytryn, a następnie...  Owoce leśne: czarne porzeczki i jeżyny wgniecione w ziemię i nadające jej lekkości. W trakcie jedzenia ich połączenie z herbatą "na nos" wydało mi się lekko chylić ku kawie.

Tabliczka była bardzo twarda i głośno trzaskała, wydając dźwięk, który skojarzył mi się ze zwielokrotnieniem trzasku łamiących się kruchych migdałów (zatopionych np. w czekoladzie).
W ustach rozpływała się raczej powoli, ale łatwo. Okazała się aksamitnie kremowa, tłusta i dość zbita, acz z czasem mięknąca i zmieniająca się w gęstawą zawiesinę. Lekko zalepiała, upuszczając przy tym sok i zdradzając lekką ziarnistość, obudowaną przyjemną (bo nieco przełamującą tłustość) pylistością. Potem znikała... i w tym wszystkim brakowało mi... gęstości, mimo że rzadka nie była.

Już robiąc gryza poczułam prażoną nutkę i soczystość.
Jako pierwsza po ustach rozniosła się jednak słodycz. Oczami wyobraźni zobaczyłam miód, jakby ciemniejący, karmelizujący się? Szybko okazało się, że kompozycji nie brak słodyczy. Pomyślałam o gęstniejącym syropie czy czymś miodowym...

Nasączającym z wolna ziemię lub osładzającym czarną herbatę. Smak ziemi goryczkowato-soczystej, rozbrzmiał wyraźnie, zdecydowanie dowodził, mimo że oplotła go herbata. Dodała mu tym samym lekko roślinnie-drzewną nutkę. Pomyślałam o palonym drewnie, suszonych liściach herbacianych i znów o herbacie z prażonym ryżem. A może to też jakaś herbata z bergamotką (ma cytrusowe nuty)? Mimo aż dymnych zapędów, zwłaszcza w tej ostatniej odnalazłam sporo rześkości. Nadała miodowi bardziej... kwiatowego charakteru i sama właśnie nieco kwiatów (suszonych i zawilgoconych?) podarowała tymże herbato-ziemiom.

Cała ta lekka prażoność sprawiła, że mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa dołączyły do niej owoce poprzez słodko-gorzkawą pomarańczę (soczysty owoc, ale w dużej mierze skórkę). W tle snuły się cytrusy, na pierwszym planie zaś, kryjące się najpierw w ziemi, rozeszły się owoce leśne.
Baza złagodniała; z gorzkiej zrobiła się gorzkawa, w czym spory udział miała maślana nuta.

Z czasem wyraźnie poczułam soczyście cierpko-słodką czarną porzeczkę i dojrzałą, słodko-gnilną jeżynę. Na znaczeniu przybrał dym, a ja wyłapałam aluzję do wędzenio-dymienia. Czyżby to były wędzone śliwki? Podrasowały wilgoć ziemi, zakreśliły roślinno-prażone nuty. Herbata trochę poflirtowała z gorzkawą kawą. To trochę... jak maślany biszkopt pylisty od kakao z warstwą owocową (głównie z wędzonych śliwek i miodu?), do którego podano... Herbatę? Kawę? W której nawet raz czy dwa jakaś drobna pikanteria mignęła.

Czym by ten ciepły napój nie był, słodycz dolewała się do niego raz po raz. Bliżej końca wzrosła znacząco. Poniekąd należała do owoców, w tym ewidentnie do słodkiej pomarańczy, ale... to też miód / miodo-karmel, osładzający m.in. tę pomarańczę. Jak jakaś herbata pomarańczowa (z bergamotką?) z miodem? Nawet nie w pełni rozpuszczonym.

W posmaku pozostała słodycz ciemnego miodu, ciemnego naparu-napoju - z racji paloności raczej kawy, ale i cierpka kwaskawość ziemi oraz mnóstwa czarnych owoców leśnych, które jednocześnie reprezentowały wyraźnie swoją słodycz.

Całość okazała się smaczna, ale niesatysfakcjonująca. Ziemiście-herbaciana z nutami kawy, dość mocno palona czekolada niestety okazała się także znacząco słodka i maślana. Tak, że za bardzo to łagodziło jej charakter. Owoce czarne leśne, trochę cytrusów (zwłaszcza w połączeniu z herbatą!) były fajne, a to, jak powiązały paloność z roślinami wędzeniem w ogóle mnie kupiło. Niestety jednak czułam ich niedosyt, a i w konsystencji (trochę zbyt tłusto-zawiesinowo) coś mi nie leżało. Czekolada jakby rozkręcała się, rozkręcała i... koniec. W ogóle to zostałam po niej z dziwnym poczuciem, że jak np. w perfumach, zapachach są takie typowo męskie lub kobiece połączenia... to ta gdyby była zapachem, pewnie byłaby "typowo kobiecym".
Nie wydała mi się specjalnie ekwadorska (w ciemno regionu bym nie zgadła), ale miała w sobie coś miodowo-naparowego (herbaty, kawy, twory nieokreślone) z owocami jak np. Duffy's Corazon del Ecuador Camino Verde 83 %, z tą różnicą, że dzisiaj opisywana to niższa jakość i kakaowość (zawartość).


ocena: 8/10
kupiłam: Liberty London
cena: 24 zł (za 80g)
kaloryczność: 581 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, ekstrakt z wanilii, lecytyna słonecznikowa 0,1%

2 komentarze:

  1. Zapach w połączeniu ze smakiem skojarzyły mi się z herbaciarnią prowadzoną przez pasjonatów, którzy w ogródku przy lokalu - ku uciesze gości - prowadzą mały ogródek z herbatami, ziołami, owocami i przyprawami, z których robią potem kompozycje herbaciane. Może nawet w rogu ogródka stoi niewielki ul, z którego pozyskują miód.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co za wspaniałe skojarzenie! Mało tego... pokryło się z tym, wokół czego moje myśli krążyły. Jak pisałam o prażonym ryżu wyobraziłam sobie taką herbaciarnię prowadzoną przez jakąś starszą, szczerze uśmiechniętą Japonkę.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.