Gdy dowiedziałam się, że twórcy marki zaczynali od piekarni-czekoladziarni, trochę się wystraszyłam, bo przypomniał mi się niewypał Pump Street.
Teraz może trochę o samej tabliczce. Zrobiono ją z kakao z plantacji Anamalai, gdzie uprawiają także kokosy i gałkę muszkatołową. Zlokalizowana jest w pobliżu miasta Pollachi często odwiedzanego przez managera French Broad. Jego z kolei zachwycają okoliczne plantacje herbaty, przypraw i w ogóle lasy. Może i nie dziwne, ze tam wraca. Ciekawe, czy po tej czekoladzie i ja miałam zapragnąć do marki wrócić.
French Broad Chocolate India Dark Chocolate 71% Cacao to ciemna czekolada o zawartości 71 % kakao z Indii.
Już otwierając opakowanie poczułam intensywny i bardzo złożony zapach. Nad wszystkim panował twaróg, łączący delikatną mleczność z kwaskiem nabiału. Mieszała się z nim jednak też pewna tłusta nabiałość, nie maślaność, ale coś blisko tego... trochę skarpetowy ser żółty? Od tej nuty odchodziły delikatne, surowe migdały. Kolejną wyrazistą, dowodzącą swym oddziałem nutą okazały się drzewa. Trochę jako palone drewno i suche liście (tabaka? herbata?), ale z tlącym się wśród nich życiem. Pomyślałam o cierpkich ziarnach kawy i sokach z drzew (np. brzozowym, klonowym). Słodycz pobrzmiewała w tle. Łączyła drzewa i tłustość, prezentując mi jasny miód-miodek leniwie spływający po pulchnych naleśnikach z masłem (pancake'ach). Mimo to, aromat wcale nie wyszedł ciężko, bo zwłaszcza w trakcie jedzenia od kefiru i soczystości drzew wydobywały się owoce... czerwone? Początkowo trudne do złapania, ale gdy już je nazwałam, nie było wątpliwości. To grejpfrut, jeżyny, kwaśność wiśni i truskawkowy sorbet (słodzony miodem?).
W ustach rozpływała się łatwo i powoli. Długo zachowywała zwartą formę, leniwie stając się esencjonalnym kremem o niewysokiej tłustości, a ogromie soczystości. Jakby była gładkim, lekkim sernikiem z masą owocową, która w ustach zmieniała się w soczyste tsunami. Cechowała ją aksamitna gładkość.
W smaku od początku czułam soczystość i zdecydowaną, ale nieprzesadzoną słodycz soków z drzew. Czy to brzozowy, czy klonowy... o tak, słodycz rosła. Motyw rozszedł się więc na dwa: słodycz zrobiła się miodowa i pozostawiła drzewa.
Je spowiła delikatna gorzkawość z czasem urastająca do gorzkości migdałów i... ziaren kawy? Gdy przybierały na znaczeniu, stając na drodze wzrastaniu słodyczy, zwątpiłam - może to bardziej fusy herbaty? Poczułam więcej drzewnych i ich suchych liści, a także migdałowych tonów. Było w nich trochę naturalnej suchości, lekko palono-prażona nutka i naturalna migdałowa tłustość... Najpierw jakby zawahała się, czy nie rozgrzać (jako... kawa? pikanteria?), ale z czasem coraz bliżej podchodziła pod neutralną maślaność.
Jednocześnie, może z lekkim opóźnieniem, kwasek wszedł w strefę nabiału. Kefir, twaróg... też osładzające się. Czyżbym czuła sernik cytrynowy? Sernik na zimno z... czymś czerwonym?
Truskawki trafiły właśnie na niego. Zupełnie jakbym miała do czynienia z sernikiem z sorbetem czy inną częścią truskawkową... ale kwaśną? Może bardziej wiśniową? Jakby truskawka, ale z kwaskiem wiśni... Z czasem zaczęłam myśleć o kwaśnym, wiśniowym jogurcie.
Następnie odchodząca od migdałów maślaność złączyła się z tymi mlecznymi nutami. Oto poczułam pulchne naleśniki z masłem i miodem, może orzechami, ale także twarożek z masą z truskawek i jeżyn. Drzewa i migdały z tła zawalczyły o trochę wytrawności i do głowy przyszedł mi też ser żółty. Może wciąż ze słodkawą nutą, ale już wytrawniejszy, taki dodający charakteru. Miód i na niego skapnął.
Kiedy bliżej końca weszły wytrawniejsze nuty, słodycz jakby tliła się w tle. Wtedy odebrałam ją jako pudrową i niepasującą do niczego.
Turlające się wszędzie i wciąż migdały bliżej końca zaskoczyły na soczysty motyw drzew i liści. Liści... trochę już suchych? Sprawnie wykorzystały to ziarna kawy. Początkowo była to kawa jakby w jakimś deserze, może lody kawowe albo jogurt kawowy... Potem jednak po prostu goryczkowato-cierpkie ziarna. Tu może wychyliło się też leciutkie ciepło.
Po zjedzeniu został posmak kwaskawych cytryn, owoców czerwonych i nabiału, ale wygładzony słodyczą i maślano-delikatnym nabiałem. Czułam pozytywną liściasto-drzewną suchość kakao, jak również soczystość i tłustość - czekolada znalazła punkt idealnie po środku.
Całość bardzo przypominała maślankowo-serową i z czerwonymi, niejednoznacznymi owocami (tam maliny, granat) Earth Loaf 72 %, jednak tamta była pikantniejsza (pewnie m.in. dlatego, że była z surowego kakao). Znów dość pikantna (cynamonowo) była Soklet 70 %, ale już bardzo podobna w kwestii migdałów, cytrusów, kwaśności mieszającej się z miodem i twarożku.
Czekolada wydała mi się dość niejednoznaczna, a jednak sugestywna. Wszystko było tu "z czymś", nuty się łączyły, żadna nie odstawała. Dużo miodu i drzew, zmieszanych słodyczą i migdałami z twarogiem, sernikiem, któremu zdarzyło się zalecieć (mimo słodyczy) neutralniejszymi nutami maślano-żółtoserowymi. To jednak także ogrom kwasowości owoców: od kwaśnych cytrusów, przez kwaskawość wiśni, po truskawkowe twory, umiejętnie złączone jeżynami.
Całość wyszła słodko-kwaśno, jedynie z elementami gorzkości. Nie była jednak w tym nachalna. Nie znalazłam w niej też korzennej pikanterii, jaką zawsze czułam w czekoladach z Indii. Trochę szkoda, ale z drugiej strony to byłoby już za wiele na taką mnogość nut i skojarzeń. Na tle wspomnianych czekolad, z tą swoją silniejszą słodyczą (mimo kwasku), nieco odstawała.
Smakowo i za ciekawą strukturę może mogłaby mieć 8, ale gdy zestawiam ją cenowo i składowo (cukier, a cukier trzcinowy) z np. Soklet, dzisiaj opisywana prezentuje się... słabo i aż serce boli przez wydaną kwotę, ale jednocześnie... nie żałuję kupna. 8ki wystawiam jednak, gdy z zakupu się cieszę.
Smakowo i za ciekawą strukturę może mogłaby mieć 8, ale gdy zestawiam ją cenowo i składowo (cukier, a cukier trzcinowy) z np. Soklet, dzisiaj opisywana prezentuje się... słabo i aż serce boli przez wydaną kwotę, ale jednocześnie... nie żałuję kupna. 8ki wystawiam jednak, gdy z zakupu się cieszę.
ocena: 7,5/10
Skład: kakao, cukier, tłuszcz kakaowy
Twaróg z migdałami i czekoladą byłby miły nozdrzom moim. Konsystencję wolałabym bardziej sprzyjającą gęstnieniu, topnieniu. Smak mnie rozczarował, bo czytając o zapachu, zapomniałam, że nie jest to czeko mleczna :P Miód i kwaśność w różnych wymiarach, hmm. Po twarogu niepotrzebnie nastawiłam się na delikatność i sielankowość.
OdpowiedzUsuńTwarogi potrafią mieć niezły charakter, kwasek. Twaróg to nie tylko twarożek. :P
UsuńCzereśnie do mnie przemawiają :)
OdpowiedzUsuńCzereśnie? Nie pisałam o nich przy czerwonych owocach; gdybym jakieś wyraźnie czuła, nie omieszkałabym napisać, bo nuta byłaby to niecodzienna i smaczna.
UsuńNo tak :) miałam na myśli to, że gdyby tak czuć było czereśni to bym kupiła, bo często piszę, że nie lubię wiśni za specjalnie;)
OdpowiedzUsuńNaprawdę byś kupiła?
UsuńŁe, nie skojarzyłabym czereśni z wiśniami, gdy o nuty chodzi. Zupełnie inne.