piątek, 15 maja 2020

Soklet 70 % Indian Origin ciemna z Indii

Za swoją pierwszą markę prawdziwych czekolad uważam Morina, którego to świadomie kupiłam przez internet kilka różnych tabliczek, jednak... początek-przedpoczątek mojej przygody z takowymi był zgoła inny, trochę dziwny. Otóż Earth Loaf 72 % ciemna surowa była moją pierwszą naprawdę porządną tabliczką, w dodatku surową. Degustując ją, właściwie nawet w pełni nie wiedziałam, z czym mam do czynienia. Być może to ze względu na nią mam specyficzny stosunek do kakao z Indii? A może dlatego, że to rzadki region? Gdy więc trafiła się możliwość poznania indyjskiej marki Soklet, promieniałam ze szczęścia. A jednocześnie czułam się trochę... speszona? Czym?
W Tamil Nadu w południowo-wschodnich Indiach rodzina Kumar od 2005 prowadzi niewielką plantację kakao, z którego to od 2015 wyrabiają czekolady. Hm, właśnie w 2015 na dobrą sprawę zaczęła się moja przygoda z prawdziwą czekoladą. Przypadek?
Tak jeszcze informacyjnie dodam: Soklet to marka kompanii Regal, pierwszej i jedynej indyjskiej tree-to-bar. Ich plantacja leży u stóp wzgórz Anamalai, blisko rezerwatu przyrody im. Indira Ghandi. To już mi niewiele mówi, ale za to opakowanie czekolady... aż krzyczało do mnie. Uważam je za przepiękne.

Soklet 70 % Dark Chocolate Indian Origin Tree To Bar to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Indii.

Gdy tylko rozchyliłam sreberko, poczułam intensywny zapach miodu. Powiedziałabym, że charakternego - gryczanego, ze spadzi iglastej lub innego ciemnego, a także ogrom rześkich kwiatów... niemal soczystych? Leśnych drobnych i jasnych róż. Soczystość ta kwiatami spajała miód z owocowymi motywami soczystych daktyli i gęstych, ciemnych musów z gruszek / jabłek z cynamonem. Wszystko to słodkie co niemiara! A jednak zarysowane na statecznej, orzechowo-migdałowej, lekko gorzkawej bazie. Przy nich oraz miodzie i cynamonie doszukałam się sugestii twarożku / śmietanki.

Suchawa w dotyku tabliczka ładnie trzaskała, ponieważ była odpowiednio twarda. W przekroju wydała mi się ziarnista, że aż "nakropkowana".
W ustach jednak rozpływała się bezproblemowo, mimo że naprawdę długo. Przez chwilę myślałam, że wyjdzie gładko, ale nie. Okazała się bardzo szorstko-ziarnista, z drobinkami niedokładnie zmielonego kakao. Początkowo wydawała się wręcz oporna, ale po chwili popłynął z niej sok. Zaczęła roztaczać nietłuste smugi / fale, lekko nimi oblepiając, a sama zachowując formę zwartej i jędrnej grudki. Odrobinę miękła, ale kształtu nie zmieniała.

W smaku od pierwszej sekundy poczułam charakterne przyprawy, wręcz pikanterię. Dowodził im wyrazisty cynamon. Za nim ukryło się echo owoców (jakiś czerwonych?).

Szybko mieszał się z miodem, który również pazurek miał. Drapiący, a jednak nie tylko za sprawą słodyczy, a właśnie też pikanterii. Niewątpliwie był to jakiś ciemny, wyrazistszy miód o głębokim, niemal ostro-kwaskawym smaku. Niósł też trochę lekkości.

Związana była z soczystością i szybko zasugerowała cytrusową nutę. Lekkość jednak po paru chwilach podłapały też kwiaty z zapachu i dzięki niej wychynęły na wierzch. Do głowy przyszły mi herbaciane róże - o płatkach ciężkich i wilgotnych (ogólnie jakby zawilgocone?). Wprawdzie były rześko-lekkie. Miałam wrażenie, że to też jakieś leśne, drobne kwiatki, ale... takie "uziemione", wymieszane z ziemią / ziemię porastające. Mowa tu o kwaskawej ziemi czarnej i wilgotnej, soczystej, gęstej... Kryła kwiaty, rosnące wśród nich czerwone owoce leśne. Opływał ją kwaskawy miód...

I być może to samo działo się z musem z jabłek / gruszek... niejednoznacznych, ale jednak... W nich upust dał kwasek. Tak jakby zmiksowano kwaśne owoce i dosłodzono je miodem. Czarna... nie, ciemna papka... może nie była ziemią, a daktylami? Też jednak podkwaszonymi. Może pośród wymienionych owoców zaplątały się również śliwki i te jakieś czerwone? Niewątpliwie do masy tej dodano mnóstwo soku cytrusów i rozgrzewających przypraw - duet cynamonu i sproszkowanego imbiru, które zahaczyły o goryczkę?

Pojawiła się łagodząca nuta tłustych orzechów i niemal neutralnych migdałów. Prażenie było niskie, więc wyszły bardzo świeżo; gorzkość odebrałam jako niemal iluzoryczną. Neutralność tych nut nasunęła z czasem na myśl naturalny, "dziadkowy" twarożek ze śmietanką. Tym razem to tu przewinęła się odrobina smakowitego kwasku, a ziemia, za sprawą przypraw,  uprzywilejowała się w kawę ("dziadkową" kwaskawą?).

W posmaku pozostało sporo pikantnego cynamonu i charakternej kawowej ziemi, podkreślonej soczystym kwaskiem cytrusów i jabłek / gruszek, a także orzechy i migdały, oraz słodycz wyrazistego miodu. Ostatni podczepił się pod owoce kwiatową nutą.

Muszę przyznać, że od razu skojarzyła mi się z korzenno-daktylową Mirzam 65%, która jednak była bardziej złożona, zwłaszcza gdy o przyprawy chodzi, a i serwowała raczej drzewa i banany, ogólnie była o wiele słodsza. To jednak korzenna pikanteria i właśnie cynamon Zottera Labooko India 62 %, któremu nie brak też kwiatów i migdałów. Zotter wydał mi się jednak głębszy, mimo że słodszy... A tym samym bardziej smakowała mi prostsza (ale nie prosta!), wyrazista w mniej nut Soklet. Pikanteria i maślanka z Earth Loaf 72 % miały bardzo zbliżony klimat do Soklet, acz owoce czułam w niej inne (Earth Loaf - wyraźne maliny, w Soklet coś czerwonoowocowego tylko pobrzmiewało, jak w Mirzam).

Soklet to kompozycja bardzo miodowa i esencjonalnie owocowa (co świetnie połączyły kwiaty) - kwaskawe musy z jabłek / gruszek, może daktyli z cytrusami, ale niepozbawiona też bazy orzechowo-migdałowej. Jej charakter pokreśliła ziemia, która jednak nie była aż tak istotna. Podobnie z kwaśnością - była kwaśna, ale ten kwasek zawsze "stał przy czymś". Pyszna - widziała mi się trochę jak połączenie Madagaskaru i Ekwadoru, zasypanych cynamonem.


ocena: 10/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 17,59 zł (za 50g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 547 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy

2 komentarze:

  1. Hmm. W kontrze do 'prawdziwych' czekolad stoją jakie? ;> Rozumiem, o co chodzi, ale chciałabym poznać Twoje określenie i wizję podziału. Swoją drogą, dla mnie byłyby to tabliczki O.B. Mimo niechęci do miodu aromat oceniam na plus, bo po pierwsze jest gryczany, po drugie kupiła mnie reszta nut. Konsystencja za to nie za fajna. Dużo kwasku, ziemia, pikanteria (chociaż cynamon mogłabym potraktować jako zaletę)... chyba niezbyt to propozycja dla mnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie jest moje określenie, użyłam go z dystansem, bo go nie lubię. To takie, które certyfikowani degustatorzy sobie degustują na tych wszystkich Akademiach Czekolady, odznaczają złotem itp. Pieją sobie z zachwytu, jakie to "creamy" są ciemne mleczne. Rzadko kiedy to, co im smakuje, zachwyca także mnie, ale rzeczywiście, bardzo często są naprawdę przepyszne.
      To tak jak jestem przeciwna mówieniu, że "biała czekolada to nie czekolada". "Prawdziwa czekolada" to ta konkursowa, gdzie sami to określenie sobie odmieniają przez wszystkie przypadki. Albo mimo że nie dzielę na "gorzkie i deserowe", to czasami używam sformułowania, że jakaś czekolada smakowała "definicją deserowej", bo... no czasami tak pasuje do kontekstu, wydźwięku.

      Wątpię, by była Twoja, szczerze. Widzę Cię jednak zachwyconą zapachem, co to, to tak!

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.