Odkąd pamiętam gustuję w mrocznych klimatach, a i tak się złożyło, że czekolady też ciemne preferuję. Dzisiaj prezentowana zaintrygowała mnie wszystkim: pięknym opakowaniem, zawartością kakao - bo trzeba wspomnieć, że Naive są raczej o niższej zawartości. Ciekawiło samo kakao, bo początkowo właściwie nic mi o nim nie wiedziałam (dopiero po degustacji zdobyłam pewną informację na temat regionu). Jedne strony podawały co innego, drugie zupełnie co innego... W końcu jednak dostałam oficjalną odpowiedź od Naive. Akurat w tej kwestii zawsze lubię wiedzieć jak najwięcej, ale... przynajmniej piękny opis producenta jakoś próbował mnie udobruchać. Tak mi się spodobał, że pozwolę sobie go wkleić, nie ruszając, by nic nie uciekło: "Sub-tropical nights are so exceptionally dark! As you cannot see anything at all, other senses sharpen: you can hear more clearly and smell more intensely. A midnight orchestra of birds, insects and animals salute the darkness with their high-pitched tunes. Listen carefully as a cacophony turns into the best melody you have ever heard. Inhale so you can sense the aromas of all these exotic flowers and plants. Taste. Let the flavours of the jungle help you to understand the night.". O tak, poczujmy smak dżungli nocą... (A mi się już przypomniał Król Lew, różne z niego wątki i Kovu wraz ze swoim "mrokiem w sercu".)
Naive Super Dark to ciemna czekolada (blend) o zawartości 80 % kakao z Wenezueli i Kolumbii.
Gdy tylko otworzyłam opakowanie, orzechy, drzewa i śmietanka dosłownie rzuciły się na mnie. Miały świeży, żywy wydźwięk i o ile wśród orzechów nie wyróżniłabym konkretnych, tak wśród drzew wyraźny był motyw szyszek. Iglasty kwasek...? Mógł być, ale na pewno wkomponowany w ogrom słodko-charakternych (chwilami pikantnych?) owoców oraz owoców czerwonych (w tym żurawiny?). Zapach był słodkawy, a jednocześnie neutralnie-wytrawny, jakby w owocach nawet jakaś słodka kukurydza się ukryła.
Przy łamaniu tabliczka była bardzo, bardzo twarda. Trzaskała jak należy, odsłaniając ziarnisty przekrój.
W ustach rozpływała się nieco leniwie i powoli, rozkręcając się z umiarkowaną ochotą. Jakoś tam zmieniała się w tłustawo-suchy, zwarty i zarazem lekko lepko-mazisty krem. Przedstawiła się jako gładka, a pożegnała lekko pylistą suchawością. Lekko ściągnęła.
Gdy tylko zrobiłam pierwszy kęs, doszło do starcia soczystości i suchości.
Oto z jednej strony wystrzeliły czerwone owoce - małe bomby wypełnione sokiem. Z czasem do głowy przyszła mi świeżo-suszona żurawina i porzeczki, których pewna nie jestem. Było w tym coś specyficznie skąpo soczystszego i słodszego (bardzo!), ale trudnego do nazwania.
W pierwszej chwili "suchość" zaserwowała drzewa i orzechy, lecz nie były to jakieś suszce bez życia, a po prostu zwykłe orzechy i drzewa, za którymi stała łagodna gorzkawość i ziemia, którą porastały. Czy aby na pewno takie zwykłe? Najpierw lekko goryczkowate, delikatne... ale właśnie nie do końca. Z kwaskiem i... korzenną pikanterią? Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wyraźnie poczułam orzeszki piniowe. W całej kompozycji przewijał się cały miks, ale te przewodziły. Pomyślałam o drzewach iglastych, które jeszcze bardziej podkreśliły kwaskawo-ostre orzeszki (właśnie z nutą igliwia i szyszek).
Tu nuty zaczęły przechwytywać poszczególne motywy. Oto piniowo-iglasty kwasek wpisał się w soczystość, a ta w ramach wymiany wzięła suchość. Poczułam liofilizowane i suszone owoce, w tym żurawinę. Bez przekonania pomyślałam o suszonych płatkach róż. Jakby te owoce w kwiatach ususzyć...? (wymyślam jakieś dziwne rzeczy - plątały mi się po głowie). Wytrawność orzechów przy słodko-liofilizowanym smaku zasugerowała coś żółtego. Niepewnie zapisałam: "kukurydza?", ale zaraz pojawiła się śmietanka. Po chwili już wiedziałam: oto banany, niepewnie umykające tyłami od początku. Banany jako jakiś bananowo-śmietankowy twór i banany liofilizowane.
Końcówka zrobiła się słodko-wytrawna, korzennie-cynamonowa i już niemal nie pikantna; owocowa, ale i liofilizowanie-suszkowata (pozytywnie suszkowata). Orzeszki piniowe, orzechy inne i drzewa cudnie wplotły w siebie niską kwaskawość i pikanterię. Delikatna strona piniowców wciągnęła do bukietu śmietankę. To zasugerowało odrobinę cierpkawej ziemi.
Po zjedzeniu został posmak prostych orzechów: miksu z piniowo-drzewnymi, podkreślonych przyprawami o ciepłym wydźwięku ze słodyczą lżejszych, śmietankowo-owocowych tworów. Banany, "jakieś inne słodkie owoce" i słodkie czerwone... może ususzone, może przerobione na jakiś krem... i jakby akcent ziemi tonował ich słodycz.
Strasznie podobało mi się "odwrócenie ról", a więc ta wymiana soczystości i suchości, przy czym żadna z nich nie dominowała, nie była mocna. To wyważona tabliczka, która gdyby była człowiekiem, pewnie byłaby kimś spokojnym, zrównoważonym, ale pewnym siebie i tego, czego chce. Drzewa i orzeszki piniowe to bardzo ciekawe nuty, wybiegi do kukurydzy, banany i czerwone owoce w lekko korzennym klimacie to połączenie, z jakim się jeszcze nie spotkałam. W ogóle to cudne zestawienie kremowej delikatności i kwasku / charakteru - właśnie tak postrzegam orzeszki piniowe, więc tabliczka mało, że nimi smakowała - miała ich charakter!
Producent pisał o nutach ziemi, kwiatów i roślin, ale... coś go chyba w tej dżungli nieźle... bo ja... nie powiedziałabym. Nasz odbiór się rozminął. Chyba że kwiaty by tak powiązać z liofilizowaniem...
Znów - tabliczka może nie szokująca, bym zwariowała na jej punkcie, ale pyszna i niezwykła, intrygująca.
ocena: 10/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 29,99 zł (za 57g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 599 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym do niej wrócić
Skład: kakao, cukier, tłuszcz kakaowy
Pierwszy raz kojarzę 'ekskluzywną markę'. Wszystko dzięki gościowi na monocyklu. Smak jest chyba ok, ale nie pasuje mi do szaty graficznej. Tam widzę gościa przemierzającego kosmos (więc oczekuję stonowanych kolorystycznie i zimnych smakowo nut), a czytam o pikanterii, korzenności, kwiatach, owocach.
OdpowiedzUsuń