niedziela, 27 czerwca 2021

Carrefour Selection Noir Equateur 60 % ciemna z Ekwadoru

Czekolad z linii Carrefour Selection nie oceniam najlepiej, ale też mnie od nich specjalnie nie odrzuca. Ot, są bo są jako jedne z wielu. Ta w dodatku w opakowaniu, które bardzo mi się podoba. Na 60 % akurat się cieszyłam, bo mogłam ją porównać z J.D. Grossem i propozycją z Auchan, za którymi też jakoś w najbliższych dniach miałam się wziąć. Jak to markety sobie radzą z taką zawartością? Śmieszny fakt, że mimo iż ucinanie gramatur w tabliczkach wyglądających na 100 gramów mnie denerwuje, w tym przypadku nawet to uznałam za "jakiś tam plus". Pomyślałam, że akurat 80 g takiej słodyczy mnie nie zmoże, dzięki czemu będzie to jednorazowe, względnie łatwe spotkanie (moja dzienna czekoladowa norma to 100g, ale taka ilość w przypadku za słodkich / za tłustych bywa problematyczna).

Carrefour Selection Noir Equateur 60 % Cacao to ciemna czekolada o zawartości 60  % kakao z Ekwadoru; marki własnej Carrefour, zatwierdzone przez Gault&Millau.

Gdy tylko rozerwałam sreberko, poczułam zapach przesłodzonego biszkoptu i dżemu... różanego? Z suszonych płatków kwiatów? Całość miała nieco suchawy wydźwięk, podchodzący pod suszone kwiaty / zioła (w trakcie degustacji pomyślałam m.in. o mięcie). Tym blisko było do wyraźnie zaznaczonego, mocno palonego kakao (pozytywnie prawie przypalonego?) z palono-orzechową cierpkawą gorzkością. Skojarzyło mi się to z  jakimś orzechowo-marcepanowym kremem doprawionym sowicie korzennymi przyprawami. Bukiet tych rozłożył się z czasem: czułam cynamon, gałkę muszkatołową i gorzkawy kardamon. Biszkopt też przystał na takie przyprawienie, choć pod jego wpływem, kompozycja zdawała się kręcić także po prostu z maślaną nutą (tłuszczu kakaowego).

W dotyku tabliczka wydawała się sucho-tłusta, ale na pewno twarda, nie zaś ulepkowata.
Potwierdziło się to przy łamaniu, bo trzaskała "pusto" i pękała prosto jak od linijki (niekoniecznie po liniach podziału), acz nie tak bardzo głośno z racji tego, jak cienka była.
Mimo ziarnistego przekroju, okazała się raczej gładkawa. Rozpływała się wolno, leniwie i początkowo nieco opornie. Z czasem miękła, ujawniając swoją wysoką, ciężko-maślaną tłustość, którą to zlepiała usta. Minimalnie łagodził ją pylisty efekt, a także mieszanka soczystości i drożdżowości pojawiająca się chwilami bliżej końca.

W smaku w pierwszej chwili zarejestrowałam cierpkość pylistego kakao. Pomachało mi przed nosem lekką spalenizną, którą z każdej strony zaczął opływać cukier.

Cukier jakby będący bazą waniliowego biszkoptu. Oczami wyobraźni zobaczyłam miękkie ciasto, w miarę puszyste wewnątrz, ale całościowo już suchawe, oblane... suchawo-lepkim lukrem? Pomyślałam o jakiś poprzypalanych biszkoptach, przesmażonych pączkach, których cechę tę próbowano ukryć kilogramem cukru. Wydały mi się zawilgocone... z czasem bardziej drzewnie żywo-wilgotne?

Cukier i cukrowość zaraz też zaskoczyły na żywszy tor. Zasugerowały przesłodzoną, poprzypalaną marmoladę, powidła czy dżem, co było owocowym tchnieniem. Początkowo trudnym do określenia, jedynie rześką mgiełką. Pomyślałam, że mogłyby to być z dodatkiem miodu... jakieś cierpko-śliwkowe powidła. Zaraz zdecydowanie poczułam węgierki (albo podobne polskie), także ich pestki... rozwalające się i... soczyste? Jak nasączone drewno lub marcepan?

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa na przód wyszedł palono-przypalony smak. Rozszedł się, starając się pokazać z lepszej strony. Niósł gorzkawość wyważoną i spokojną. Kojarzyła mi się trochę z nieco zawilgoconym drewnem i suszonymi ziołami, trochę z kakao samym w sobie. Na pewno było w tym też coś orzechowego, ale wpisującego się w taki "orzechowawy smak tłuszczu kakaowego". To jednak także... lekka spalenizna, która zatrzymała się w przyjemnym punkcie.

Wymieszała się nieco z biszkoptem, co chwilowo przełożyło się na myśl o kakaowym biszkopcie, ale po chwili na znaczeniu przybrała maślaność. Ciasto zmieniło się w jakieś tłuste bułeczki, i... dosłownie pączki w maśle. Orzechowe pączki? Znów przy tych cukierniczych klimatach orzechy zawalczyły o siebie, gorzkawość i drzewa im pomogły i wyłoniły odrobinkę... marcepanu? Marcepanowego kremu? Czułam splot migdałów i orzechów, to pewne. W wydaniu cierpko-palonym, przyprawionym... korzennie! Wszystko to ułożyło się w suchawe, oblane lukrem i sowicie przyprawione gorzkawą gałką muszkatołową, trochę kardamonem i cynamonem pierniczki i piernik (może właśnie z warstwą owocową oraz marcepanową).

Bliżej końca zrobiło się już za słodko, ale na szczęście marmolady i dżemy, jak już je poczułam, tak  umocniły się do tego etapu. Wyraźnie błysnęły czerwienią. Z truskawek? Malin? Wciąż podkreślonych śliwką. Na pewno zasłodzonych, ale i nadających nieco lekkości przesłodzonemu ciastu, tłustym wypiekom...

W końcu przesłodzenie zostało lekko przełamane wyższą cierpkawością, do której przyłączyły się owoce i przyprawy korzenne. Pomyślałam o ziołach, albo raczej... herbacie? Jakiejś owocowo-hibiskusowej, korzennej.

W posmaku został splot korzenności i marcepanu, ale raczej z cierpkością palonej kawy i kakao niż herbat; z mnóstwem maślano-tłustawych, słodkich wątków. Aż trudno je połapać, ale łączyło je na pewno jedno: prosta, biała, za wysoka słodycz cukru / lukru. Na szczęście jednak w gardle nie drapało.

Całość wydaje się w miarę niezła, przystępna, mimo że za tłusta w wydźwięku i smaku. Sam smak nie był też aż tak przesłodzny w sensie natężenia, jak mogłabym się spodziewać. Wydźwięk niestety bardziej dawał się we znaki - te wszystkie tłusto-przecukrzone twory z lukrem, cukrem. Biszkopt i piernik, z owocowymi masami (śliwki, truskawko-maliny), marcepanowo-ziołowe, korzenne podkręcenie ich mogły by być naprawdę cudowne, gdyby nie nuty całej tej słodyczy i tłustości. Przez nie miła spalenizna też wyszła dwojako: chwilami zacnie, a chwilami tragicznie (przesmażony pączek).
Męczyła mnie również ciężka, początkowo oporna, a potem lepko-tłusta struktura ulepka.
Jednocześnie nie uważam, by czekolada była szczególnie zła. Szkoda, że były te kiepskie posmaki, wynikające z bylejakości (przypalenie?), myślę nawet, że gdyby biały cukier zmienili na trzcinowy mogłaby być... pyszna? Stąd i ocenę wystawiam tylko troszeczkę wyższą niż Moser Roth 70 %; czy Luximo 72 % Ekwador, bo poziom zbliżony (piszę o jakości), acz Carrefour miała większy potencjał.

W sumie była troszeczkę podobna do 72 %, ale o wiele tłustszo-rozmyta. Słodycz tamtej wpisała się w paloność i wyszła karmelowo, oprócz tego była orzechowo-przyprawiona (tylko że 72 % odznaczała się wyrazistością fistaszków, jakby wręcz miodowością; czułam rozmaryn); tłustość 72 % wydawała się bardziej śmietankowa, więc aż tak nie męczyła. Zdecydowanie była głębsza, a co za tym idzie - smaczniejsza.
Mam wrażenie jednak, że bliżej jej do 80 %, która pewnie też była zapchana niemiazgą (obstawiam, że tłuszczem, a 60 % tłuszczem i cukrem, stad taki efekt). 80% to chleb ze śliwką, herbaty, zioła i gorzki dym, słodycz jakby pochodzenia kwiatowego w momencie gdy w 60 % też była i śliwka i to wszystko, ale bardziej zacukrzone, na słodko.
Kwiatowo-herbaciana, ale słodko miodowa, także wysoce maślana była Love Cocoa Ecuador Dark 70% - tylko tamta w dobrym stylu.


ocena: 6,5/10
kupiłam: Carrefour
cena: 4,99 zł (za 80 g)
kaloryczność: 544 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, emulgator: lecytyny słonecznikowe, naturalny aromat waniliowy

5 komentarzy:

  1. Zjadłabym biszkopty z dżemorem różanym. Takie Paryskie Biszkopciki, tylko może nieco mniej słodkie. Pączek byłby ok, gdyby nie był przesmażony i nie zalano go lukrem. Marcepan - mniam. Pierniczki też spoko, byle nie pana Kopernika. Działkowe owoce <3 Całkiem moje nuty. Ale żeby kupić? 60% kakao to bariera na dzień dobry. Za cholerę nie kupię takiej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taak, też lubię różane smaki, ale realnie w niczym tego nie ma, jak bym chciała.

      Usuń
  2. Jak zamkną Carrefour to przynajmniej nie będzie tak żal czekolad jak po tesco Finest :(

    OdpowiedzUsuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.