Od dawna przymierzałam się do kupienia Zottera z Congo, jednak zawsze było "a, to innym razem" z bardzo głupiego powodu. Jakaś niska wydawała mi się zawartość kakao. 68 %... gdyby było 70 %, natychmiast bym zamówiła, a tu odkładałam (bo Zottery i tak są dość słodko-maślane, nawet te 75 %). Strasznie podobało mi się jednak opakowanie. Swój błąd zrozumiałam dopiero, gdy to cudo zniknęło z oferty. Zottera chyba wkurzyłam, bo wreszcie stwierdził: "a masz dziewczyno te 2%!" (komu, jak nie dla mnie, jest ta nowa wersja?), ale co tam. Wszystko to przełożyło się, że to właśnie kakao z Kongo poszło na pierwszy ogień z nowych Labooko. Co więcej, to nie "jakieś tam kakao z Kongo", a kakao z łańcucha Gór Księżycowych (a że kocham góry i kosmiczno-księżycowe klimaty to już pewnie setny raz piszę). 1000 lokalnych farmerów ponoć wybiera stamtąd specjalne, jakieś największe ziarna, które potem konszują bardzo jak na Zottera krótko, bo 9 godzin. Są obrabiane metodą FMR, co normalnie oznacza wykorzystanie magnetyzmu w celu obniżenia temperatury obróbki czegoś, ale... w przypadku Zottera jest nazwą jego własnej metody na to obniżenie: poprzez dodanie wody podczas prażenia, by wytworzyła się mgła chwilowo mocno obniżająca temperaturę.
Miałam nadzieję, że przełoży się to na wielki zachwyt.
Zotter Labooko Congo 70 % to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Kongo.
Czas konszowania to 9 godzin, wykorzystana metoda FMR.
Po rozchyleniu papierka poczułam słodkie, dojrzałe, czerwone owoce i niealkoholową nalewkę. Na myśl przyszły mi ciemne wiśnie... zespojone w duecie "wiśnia&migdał". Miałam wrażenie, jakbym właśnie z takimi dodatkami czekoladę wąchała. Lekko podprażone migdały i orzechy osadziły bowiem całość w ciepłych realiach. Było w tym coś z kwitnących, ukwieconych i rozgrzanych słońcem drzew. Ogólnie zapach był kontrastowo-łagodny: soczyście-ciepły oraz słodki w kontekście charakternym i zarazem podchodzącym pod pudrowość.
Ciemna tabliczka przy łamaniu trzaskała, jakby była bardzo maślana, choć w dotyku nie odebrałam jej jako tłustej.
Twardo-chrupka przy robieniu kęsa, w ustach właściwie podtrzymywała wszystko to. Rozpływała się łatwo i powoli, niczym idealnie gładka tafla. Tłusto-zbity kawałek długo zachowywał kształt i formę, a jedynie opływał smugami i litrami soku. Soczystość minimalizowała poczucie tłustości, a pod koniec w ogóle robiło się ściągająco (jak za sprawą owoców).
W smaku od pierwszych sekund poczułam słodziutką naleweczkę malinową albo syrop malinowy. Nalewka z pazurkiem, ale skupiająca się na słodyczy. A po chwili uwaga skupiła się na słodkich malinach. Zrobiły się niemal pudrowe, bardzo słodkie. Wciąż jednak był to na tyle owocowo-naturalny (a nie cukierkowy) smak, że normalnie miałam wrażenie, że zaraz natrafię na pesteczki. Cała ta czerwonoowocowa słodycz po pewnym czasie zrobiła się bardziej soczyście-kwaskowata. Naleweczka przeszła w konkretniejsze, choć wciąż słodkie, czerwone wino.
Nieco wolniej po ustach zaczął rozchodzić się niemal neutralnawy, minimalnie gorzkawy klimat ciepła. Przede wszystkim czułam maślaność. Weszła jednak w wyraźnie pieczony motyw. Przed oczami stanęła mi maślana, wypieczona na krucho tarta.
Tarta cytrynowa! Soczystość owoców wypuściła mniej więcej w połowie całkiem sporo kwasku. Oprócz tej cytrynowości, podchodzącej przez powyższe trochę pod lemon curd, czułam ogrom soku z cytrusów. Trzymał się jednak też tej czerwieni owoców - jakiś suszków? Pomyślałam o suszonej wiśni i żurawinie. Przy nich nie zabrakło niemal pudrowej słodyczy, ale zdawała się nieistotna.
Tarta okazała się bowiem tartą migdałową. Wyraźnie, oprócz maślaności, czuć tu migdały. Migdałowe wypieki? A może też zwykłe, chlebowe... Ciepły wydźwięk sprawił, że przed oczami miałam też kwitnące drzewa skąpane w słońcu... Rosnące na równie rozgrzanej ziemi. Podkreśliła je jakaś pikantniejsza nutka, jednak kwiaty i owoce sprawiły, że było to lekkie, orzeźwiające. Wszystko jednak wciąż było bardzo łagodne, bo nuta maślano-pieczona nie odpuszczała.
Pod koniec owocowy kwasek rósł. Mieszając się z ciepło-pieczonymi nutami, zrobił się wręcz cierpkawy. Cierpka wiśnia wymieszała się z cytryną... jakiś grejpfrut tu nagle wyskoczył? A jednak cała słodycz i maślaność tchnęła w to pudrowość.
Po wszystkim pozostał cierpkawy posmak czerwonych owoców, słodkiego alkoholu i ciepło migdałów, drzew, wypieków, przekładające się na pewne wysuszenie po całej tłustości. Soczystość nie zniknęła, lecz trochę ściągnęła. Czułam też maślaność i wręcz cukrowość.
Czekolada wyszła ciekawie, acz spokojnie. Dzięki takim kontrastom, na jakie w niej trafiłam, wydaje mi się przystępna. Za sprawą nalewkowo-winnych nut pokazała pazurki. Wysunęła je jednak z malinowo-owocowosłodziutkich łapek. Soczyste cytrusy wniosły sporo kwasku, jednak przez inne nuty był on hamowany. Ciepło-migdałowy klimat był bardzo smakowity, ale dla mnie za mało gorzki. Osnuwała go rześkość, ale... to nie była taka mocno-mocno rześka (owocowa) tabliczka. Kompozycja okazała się dla mnie za łagodna w denerwujący maślano-pudrowy sposób. Maślana pieczoność i cukierkowa pudrowość to, obok struktury (tłusta tafla), jej jedyne wady.
Jakbym w ciemno miała zgadywać zawartość kakao, powiedziałabym, że jest "niewiarygodnie łagodną czekoladą 75-80 %" - to dopiero ciekawe wrażenie.
Migdałowo-pieczona i wiśniowa była również Georgia Ramon Congo 100 %, przy której też wspomniałam o tarcie maślanej (to ciekawe, bo tart nie lubię i jadłam może kilka razy w życiu, a ich nuty odbieram nie tak źle), ale nie powiedziałabym, że obie są z jednego kraju. Zotterowi bliżej było do drzewno-prażonej i hibiskusowej Original Beans Cru Virunga 70 %, ale OB była o wiele bardziej intrygująca.
No tak, wszelkie kwaski i soczystość, mniejsza prażoność to pewnie kwestia krótszego konszowania Zottera.
Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy
Taka łagodna tabliczka to coś dla mnie, zwlaszcza apetycznie brzmią migdalowo tartowe nuty :) ale najbardziej ze wszystkiego podoba mi się opakowanie, jest śliczne! <3
OdpowiedzUsuńTeż uwielbiam piękne opakowania, zawsze po czekoladach wszystkie zostawiam.
UsuńKwaśna malinowa nalewka może być łagodna? Aż trudno uwierzyć. Maślane migdałowe ciach bym przygarnęła, ale bez malin i bez choćby cienia kwasku cytryn. Dziś nie mam ochoty na cytryny.
OdpowiedzUsuńZobacz, że używam słowo "kwasek", nie "kwaśność". Przywiązuję uwagę do słów i kwasek jest delikatny, łagodny. Mandarynki bywają kwaskowate, cytryny są kwaśne. Jest różnica, prawda? Kwasek cytryn... bo to nie same kwaśne cytryny, a cytryny w całej słodyczowej kompozycji, więc został tylko kwasek.
UsuńWiem jednak jak to jest danego dnia po prostu za nic nie mieć na coś ochoty. Dziś się na coś wybrałam, nie było i nie, nie chciałam żadnych zamienników, bo na takowe nie miałam ochoty, koniec kropka. A nie powiedziane, że innego dnia z chęcią bym nie zjadła.