poniedziałek, 17 czerwca 2019

Zotter Labooko Congo 70 % ciemna z Kongo

Od dawna przymierzałam się do kupienia Zottera z Congo, jednak zawsze było "a, to innym razem" z bardzo głupiego powodu. Jakaś niska wydawała mi się zawartość kakao. 68 %... gdyby było 70 %, natychmiast bym zamówiła, a tu odkładałam (bo Zottery i tak są dość słodko-maślane, nawet te 75 %). Strasznie podobało mi się jednak opakowanie. Swój błąd zrozumiałam dopiero, gdy to cudo zniknęło z oferty. Zottera chyba wkurzyłam, bo wreszcie stwierdził: "a masz dziewczyno te 2%!" (komu, jak nie dla mnie, jest ta nowa wersja?), ale co tam. Wszystko to przełożyło się, że to właśnie kakao z Kongo poszło na pierwszy ogień z nowych Labooko. Co więcej, to nie "jakieś tam kakao z Kongo", a kakao z łańcucha Gór Księżycowych (a że kocham góry i kosmiczno-księżycowe klimaty to już pewnie setny raz piszę). 1000 lokalnych farmerów ponoć wybiera stamtąd specjalne, jakieś największe ziarna, które potem konszują bardzo jak na Zottera krótko, bo 9 godzin. Są obrabiane metodą FMR, co normalnie oznacza wykorzystanie magnetyzmu w celu obniżenia temperatury obróbki czegoś, ale... w przypadku Zottera jest nazwą jego własnej metody na to obniżenie: poprzez dodanie wody podczas prażenia, by wytworzyła się mgła chwilowo mocno obniżająca temperaturę.
Miałam nadzieję, że przełoży się to na wielki zachwyt.

Zotter Labooko Congo 70 % to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Kongo.
Czas konszowania to 9 godzin, wykorzystana metoda FMR.

Po rozchyleniu papierka poczułam słodkie, dojrzałe, czerwone owoce i niealkoholową nalewkę. Na myśl przyszły mi ciemne wiśnie... zespojone w duecie "wiśnia&migdał". Miałam wrażenie, jakbym właśnie z takimi dodatkami czekoladę wąchała. Lekko podprażone migdały i orzechy osadziły bowiem całość w ciepłych realiach. Było w tym coś z kwitnących, ukwieconych  i rozgrzanych słońcem drzew. Ogólnie zapach był kontrastowo-łagodny: soczyście-ciepły oraz słodki w kontekście charakternym i zarazem podchodzącym pod pudrowość.

Ciemna tabliczka przy łamaniu trzaskała, jakby była bardzo maślana, choć w dotyku nie odebrałam jej jako tłustej.
Twardo-chrupka przy robieniu kęsa, w ustach właściwie podtrzymywała wszystko to. Rozpływała się łatwo i powoli, niczym idealnie gładka tafla. Tłusto-zbity kawałek długo zachowywał kształt i formę, a jedynie opływał smugami i litrami soku. Soczystość minimalizowała poczucie tłustości, a pod koniec w ogóle robiło się ściągająco (jak za sprawą owoców).

W smaku od pierwszych sekund poczułam słodziutką naleweczkę malinową albo syrop malinowy. Nalewka z pazurkiem, ale skupiająca się na słodyczy. A po chwili uwaga skupiła się na słodkich malinach. Zrobiły się niemal pudrowe, bardzo słodkie. Wciąż jednak był to na tyle owocowo-naturalny (a nie cukierkowy) smak, że normalnie miałam wrażenie, że zaraz natrafię na pesteczki. Cała ta czerwonoowocowa słodycz po pewnym czasie zrobiła się bardziej soczyście-kwaskowata. Naleweczka przeszła w konkretniejsze, choć wciąż słodkie, czerwone wino.

Nieco wolniej po ustach zaczął rozchodzić się niemal neutralnawy, minimalnie gorzkawy klimat ciepła. Przede wszystkim czułam maślaność. Weszła jednak w wyraźnie pieczony motyw. Przed oczami stanęła mi maślana, wypieczona na krucho tarta.

Tarta cytrynowa! Soczystość owoców wypuściła mniej więcej w połowie całkiem sporo kwasku. Oprócz tej cytrynowości, podchodzącej przez powyższe trochę pod lemon curd, czułam ogrom soku z cytrusów. Trzymał się jednak też tej czerwieni owoców - jakiś suszków? Pomyślałam o suszonej wiśni i żurawinie. Przy nich nie zabrakło niemal pudrowej słodyczy, ale zdawała się nieistotna.

Tarta okazała się bowiem tartą migdałową. Wyraźnie, oprócz maślaności, czuć tu migdały. Migdałowe wypieki? A może też zwykłe, chlebowe... Ciepły wydźwięk sprawił, że przed oczami miałam też kwitnące drzewa skąpane w słońcu... Rosnące na równie rozgrzanej ziemi. Podkreśliła je jakaś pikantniejsza nutka, jednak kwiaty i owoce sprawiły, że było to lekkie, orzeźwiające. Wszystko jednak wciąż było bardzo łagodne, bo nuta maślano-pieczona nie odpuszczała.

Pod koniec owocowy kwasek rósł. Mieszając się z ciepło-pieczonymi nutami, zrobił się wręcz cierpkawy. Cierpka wiśnia wymieszała się z cytryną... jakiś grejpfrut tu nagle wyskoczył? A jednak cała słodycz i maślaność tchnęła w to pudrowość.

Po wszystkim pozostał cierpkawy posmak czerwonych owoców, słodkiego alkoholu i ciepło migdałów, drzew, wypieków, przekładające się na pewne wysuszenie po całej tłustości. Soczystość nie zniknęła, lecz trochę ściągnęła. Czułam też maślaność i wręcz cukrowość.

Czekolada wyszła ciekawie, acz spokojnie. Dzięki takim kontrastom, na jakie w niej trafiłam, wydaje mi się przystępna. Za sprawą nalewkowo-winnych nut pokazała pazurki. Wysunęła je jednak z malinowo-owocowosłodziutkich łapek. Soczyste cytrusy wniosły sporo kwasku, jednak przez inne nuty był on hamowany. Ciepło-migdałowy klimat był bardzo smakowity, ale dla mnie za mało gorzki. Osnuwała go rześkość, ale... to nie była taka mocno-mocno rześka (owocowa) tabliczka. Kompozycja okazała się dla mnie za łagodna w denerwujący maślano-pudrowy sposób. Maślana pieczoność i cukierkowa pudrowość to, obok struktury (tłusta tafla), jej jedyne wady.
Jakbym w ciemno miała zgadywać zawartość kakao, powiedziałabym, że jest "niewiarygodnie łagodną czekoladą 75-80 %" - to dopiero ciekawe wrażenie.

Migdałowo-pieczona i wiśniowa była również Georgia Ramon Congo 100 %, przy której też wspomniałam o tarcie maślanej (to ciekawe, bo tart nie lubię i jadłam może kilka razy w życiu, a ich nuty odbieram nie tak źle), ale nie powiedziałabym, że obie są z jednego kraju. Zotterowi bliżej było do drzewno-prażonej i hibiskusowej Original Beans Cru Virunga 70 %, ale OB była o wiele bardziej intrygująca.
No tak, wszelkie kwaski i soczystość, mniejsza prażoność to pewnie kwestia krótszego konszowania Zottera.


ocena: 8/10
kupiłam: biokredens.pl
cena: 16 zł
kaloryczność: 589 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

4 komentarze:

  1. Taka łagodna tabliczka to coś dla mnie, zwlaszcza apetycznie brzmią migdalowo tartowe nuty :) ale najbardziej ze wszystkiego podoba mi się opakowanie, jest śliczne! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też uwielbiam piękne opakowania, zawsze po czekoladach wszystkie zostawiam.

      Usuń
  2. Kwaśna malinowa nalewka może być łagodna? Aż trudno uwierzyć. Maślane migdałowe ciach bym przygarnęła, ale bez malin i bez choćby cienia kwasku cytryn. Dziś nie mam ochoty na cytryny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zobacz, że używam słowo "kwasek", nie "kwaśność". Przywiązuję uwagę do słów i kwasek jest delikatny, łagodny. Mandarynki bywają kwaskowate, cytryny są kwaśne. Jest różnica, prawda? Kwasek cytryn... bo to nie same kwaśne cytryny, a cytryny w całej słodyczowej kompozycji, więc został tylko kwasek.

      Wiem jednak jak to jest danego dnia po prostu za nic nie mieć na coś ochoty. Dziś się na coś wybrałam, nie było i nie, nie chciałam żadnych zamienników, bo na takowe nie miałam ochoty, koniec kropka. A nie powiedziane, że innego dnia z chęcią bym nie zjadła.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.