Jakoś zimą rok czy dwa lata temu poszukiwałam Lindta Grog, ale nie udało mi się go znaleźć, za to wszędzie trafiałam na (wtedy nowość) Wedla o smaku Grzańca. Jako że Wedla nie lubię, nie kupiłam. Gdy zaczęły pojawiać się recenzje, pożałowałam decyzji. Potem o czekoladzie zapomniałam, ale zimą 2018/19 zaczęłam dość często w sklepach zerkać w kierunku ciemnych Wedli Panna Cotta; zaczął za mną chodzić jakiś "owocowawy nadziewaniec". W dodatku najlepiej taki właśnie "zimowy". Znowu zaczęłam wspomnianego Lindta szukać, ale tym razem, gdy tylko napatoczyłam się na obiekt dzisiejszej recenzji, kupiłam.
E.Wedel Czekolada mleczna o smaku grzańca to czekolada mleczna o zawartości 25% kakao z "nadzieniem o smaku grzańca"; powiedziałabym, że z kremem czekoladowym z przyprawami korzennymi i alkoholowym nadzieniem / żelem stylizowanym na grzane wino, ale dobra tam.
Po otwarciu poczułam zapach kojarzący się z korzennymi pierniczkami i ciastkami "maślanymi" (z margaryną). Było to bardzo słodkie i ciężkie. Czekoladowość wydała mi się jakaś nieobecna. Po przełamaniu wydało mi się to jeszcze bardziej korzenne, a do głowy przyszły mi pierniczki z owocowawym nadzieniem.
Już w dotyku czekolada była tłusta, ale nie miękka, a konkretna. Nadzienia zaskoczyły mnie swoją zwartością - zwłaszcza górne, bo spodziewałam się żelo-dżemu. Dostałam jednak bardzo mazisto-plastyczną, wilgotną i miękką masę, która się rwała-ciągnęła. Miejscami (na środku) zawilgociła krem dolny, który był ewidentnie nieco suchszy. Oprócz tego i tak był tłusto-zbity.
W ustach czekolada rozpływała się w średnim tempie, mięknąc na okropnie proszkowy, tłusty ulepek. Odsłaniała nadzienia: szybciej wyciskało się swoją nasączoną wilgocią te czerwone. Uderzało tłustawością i silnym poczuciem scukrzenia, ziarnistości, po czym znikało błyskawicznie. Jasnobrązowe nadzienie rozpływało się wolno i opornie, mimo silnej tłustości. Ta była połączeniem margaryny i oleju. Mimo to, krem sprawiał wrażenie suchawego i gumkowego. Ponadto był proszkowo-pylisty (pylistość "osuszała" tłustość?). Wszystko to stawało się zalepiającą, tłustą ulepko-masą.
W smaku sama czekolada przywaliła mi przede wszystkim cukrem. Po chwili wykazała się jakąś tam maślanością, może i mlecznością. Na pewno za to doszedł do tego bliżej nieokreślony, sztuczny akcent, który przełożył się na klimat tandety. Takie czekoladopodobne coś z cukru.
Do cukrowości i sztuczności po paru sekundach dobiegł posmak pseudo-owocowy, co w pierwszej chwili skojarzyło mi się z gumą owocową, ale zaraz zaczęło przemieniać się w galaretkę owocową.
Nadzienie brązowe podtrzymało maślaność i tandetę, choć ono dodało wszystkiemu korzennej nuty. Przywiodło na myśl dość pierniczki. Maślany smak tego kremu przechodził w margarynę i kojarzył się z tanimi maślanymi ciastkami. Miało to też w sobie coś z pseudoczekoladowej, budżetowej masy, ale przynajmniej z czasem korzenność wydała mi się lekko ostro-piekąca (podkreślił ją spirytus?). Słodycz tej części była silna, ale chyba nie aż tak cukrowo-cukrowa jak czekolady. Niestety między tym wszystkim przechadzała się sztuczność.
Nadzienie czerwone bezkompromisowo podbijało słodycz i dodało ostrzejszy, alkoholowo-korzenny smak z zaskakująco silną korzenną goryczką. Do całości wniosło lekką, chemiczną owocowość i alkohol. Jakiś taki owocowy może i przypominało... Likiero-nalewkę? W pewnym momencie zrobiło się dość mocno alkoholowo, ale wciąż cukrowo. Te dwa czynniki nakręcały się. Cukier drapał w gardle (próbując udawał jeszcze mocniejszy alkohol?).
Pod koniec oprócz cukrowej burzy, czułam przyjemnie wyrazistą korzenną pikanterię. Wzrósł także smak pseudo-owocowy, wmieszał się w ogólną cukrowość. Było to i tak mdłe, bo cukier wszystko zamazywał. Margaryna, masło i mleko przełożyły się na pierniczkowość, a czekolada jakoś tak to ubrała w bombonierkę.
W posmaku pozostał cukier, chemia i poczucie procentu. Coś korzennego, coś... gumooowocowego i nibyczekoladowego, ale niestety nie nibycukrowego, a CUKROWEGO. I jeszcze poczucie zatłuszczenia z warstwą na ustach. O ile przecukrzenie było po prostu bardzo nieprzyjemne, tak posmak chemicznie owocowawy był straszny, bo aż wgryzający się.
Czekolada wyszła z pomysłem, potencjałem, ale jakość leży i kwiczy. Beznadziejna sama czekolada, a dobór składników do nadzień to jakaś pomyłka. Gdyby tak dać dobrą czekoladę nie cukrowo-tandetną, a czerwone nadzienie nie-wiadomo-co zastąpić np. galaretką, dżemorem (o wiśniowym smaku? że jak wino niby)... mógłby to być kolejny niezły Wedel. Podobały mi się piernikowe skojarzenia i właśnie w tym kierunku bym poszła. Alkoholowe, korzenne pierniki z nadzieniem owocowym, mm... szkoda, że w tej tabliczce były wyczuwalne, ale hen, hen za cukrem i chemią.
Z przygotowanych 7 kostek (a akurat miałam ochotę na alkoholowe zasłodzenie) ledwo podołałam dwóm, całą resztę oddając Mamie. Również czuła głównie cukier, tylko zdziwiło mnie, jak odebrała czerwone nadzienie: "taka fajna pianka". Oprócz tego, jej też nie smakowała (z tą różnicą, że dojadła bez problemu te 5 kostek, a resztę skończyła na dniach).
Hm, Zotter Jingle Bells Rock / Marzipan + Red Wine wersja dla masochistów.
ocena: 4/10
kupiłam: Biedronka
cena: 7,99 zł
kaloryczność: 525 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie
Skład: czekolada mleczna 50% (cukier, tłuszcz kakaowy, mleko pełne w proszku, miazga kakaowa, serwatka w proszku, tłuszcz mleczny, emulgatory: lecytyna sojowa i E476; aromat), cukier, tłuszcz roślinny częściowo utwardzony (palmowy, rzepakowy, słonecznikowy, shea), mleko pełne w proszku, serwatka w proszku, mleko zagęszczone słodzone, czekolada ciemna 2% (miazga kakaowa, cukier, kakao o obniżonej zawartości tłuszczu, tłuszcz kakaowy, emulgatory: lecytyna sojowa, E476; aromat), syrop glukozowy, spirytus 0,7%, substancje utrzymujące wilgoć (sorbitole, inwertaza), aromaty, barwnik (koszenila), lecytyna sojowa, koncentrat czarnego bzu
Ja bym pewnie powiedziała o tym nadzieniu to co Twoja Mama, bo podoba mi się taka czerwona pianka :D nigdy się z taką nie spotkalam :) ale podejrzewam ze smak totalnie nie dla mnie bo alkohol i korzennosc w jednym to nie moja bajka, ale w ogole juz sama nazwa mnie odstrasza. Grzanca probowala ostatnio na Boże Narodzenie i tak mi nie smakowal, ze musialam szybko zagryzc wielkim blokeim pistacjowej chalwy która tez akurat kupiłyśmy z mamą na rynku :D
OdpowiedzUsuńNo tak, jak ktoś w ogóle pierwszy raz grzańca próbuje, to rzeczywiście różnie może zareagować. Jednak sama temperatura i alkohol i korzenność dodatkowo podkręca.
UsuńRecenzja terminem trafiona w punkt, jako że właśnie świętujemy nadejście lata, a kompozycja Wedla jest iście letnia. Czytam o bombie cukru, tandecie i chemii. Co prawda moja degustacja miała miejsce sto lat temu, ale zapamiętałam czekoladę jako rewelacyjną. No ale ja lubię Wedla (coraz mniej?) i plebejskie klimaty. Bardzo chciałam ją kupić w tym czasie, co Ty, ale na mnie samą jest za duża, mama zaś nie wykazała zainteresowania podziałem (nie pamiętam powodu, ale nie była to niechęć do Wedla, bo go lubi). Nie smakowała Twojej mamie? Hmmmmm.
OdpowiedzUsuńJa nawet uwierzę, że Twoja autentycznie mogła być smaczniejsza, bo jakoś zmiany opakowań często łączą się ze zmianą produktu i... Pamiętasz te zawirowania z Bajecznymi i Pierrotami? Że raz jakoś było, że obie nimi plułyśmy, a potem ponoć poprawili.
UsuńLubisz Wedla coraz mniej czy ogólnie z plebejskich coraz mniej Ci smakują? Nawias widzę przy Wedlu, ale mam wrażenie, że ostatnio jesteś bardziej krytyczna (i słusznie).
Właśnie nawet Mamie, więc to podejrzane.
Masz rację ze zmianami, bo i tu mogły zajść. Nie chce mi się porównywać składów, jest za gorąco :P Pierrotami rzeczywiście przez moment gardziłam, a potem się wysmaczniły.
UsuńWedla. Milkę też. Obecnie mam w serduchu Millano (nadal) i ETi. Lubię plebejskie slodycze i nie planuję zdradzić ich z wyrafinowanymi, acz obrzydliwcom popłacać nie zamierzam. Weźmy te nugatowe Rosheny... dżizas :/
Taak... Ja rozumiem masówka, taniość, ale może być tak i wciąż chociaż zjadliwie. Taka Terravita - nawet u mnie zawsze dostaje te coś koło 6, więc można.
Usuń