niedziela, 7 sierpnia 2022

Zotter Stone Pine & Cranberry ciemna 70 % kakao nadziewana czekoladowym kremem ze schnappsem z sosny pinii i kremem żurawinowym

Z racji mojej miłości (obecnie nieco platonicznej) do gór w zasadzie już początek opisu mnie zainteresował. "Królowa Alp" - jak to dumnie brzmiało! Ponoć właśnie tak nazywane są sosny piniowe. Najpierw ogólnie na tę czekoladę pozytywnie się nastawiłam, bo wyobraziłam sobie nadzienie z orzeszków piniowych (które uważam za spoko, ale jadam... prawie nigdy). Niestety jednak, jedyna piniowość tej tabliczki miała wynikać ze schnappsu. Ten Zotter określił jako "old mountain cabin classic", czyli klasykę prosto ze starych, górskich chat, co mimo że do alkoholowych czekolad robię się coraz bardziej niechętna, przełożyło się na niezwykle klimatyczny obraz przytulnej chaty wśród szczytów, powstały w mojej głowie. Choć za żurawiną chyba nie przepadam, większości pewnie kojarzy się ze smakami gór (przez popularne zestawienie oscypków z nią?). Postanowiłam się za nią jako za kolejną zabrać, choć... nie byłam pewna. Z jednej strony chciałam zjeść jak najświeższą (bo alkoholowe nadzienia różnie mogą się zachować), z drugiej wolałabym, by jednak może potencjalnie mocny alkohol nieco zwietrzał... A jednak też nie chciałam, by to ona podsumowała próbowanie nadziewanych nowości, bo bałam się powtórki z Rum 'n' Raisin.


Zotter Stone Pine & Cranberry / Zirbe & Preiselbeer to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao nadziewana (40%) czekoladowym kremem ze schnappsem z sosny pinii i (20%) kremem żurawinowym; wegańska, kremy zostały zrobione m.in. na bazie napoju ryżowego i kokosowego.

Po otwarciu poczułam zapach mocnego alkoholu i niemal równie mocny motyw drewna i gleby. Przyszły mi do głowy alkohole w beczkach, acz charakter tego, który czułam był trochę ordynarny. Wiązał się z niemal cukrową słodyczą, trochę karmelową. Za drewnem rozpościerała się gleba, muł, wegańska roślinność - to jak na dłoni było czuć, gdy nachylałam się nad spodem. Wierzch natomiast wplatał wyraźną soczystość czerwonych owoców (żurawin i jakby wiśni). Po przełamaniu kompozycja wydała mi się aż wódkowa. Mimo to, owoce też się nasiliły, a ja pomyślałam o wilgotnym torcie, przełożonym kremem czerwono owocowym i zalatującym nieco czekoladowo-torfowo. Ciasto zahaczyło o alkoholowy piernik z mocno drewnianym tłem, a owoce podszeptywały wino (karykaturalnie mocne... więc może raczej nalewkę?).

Tabliczka w dotyku była masywna. Łamała się z trzaskiem, wydając się twardą i kruchą.
I czekolada, i nadzienia były twarde. Z tym, że nadzienia szybko okazały się przeciwieństwem kruchości. Krem żurawinowy, choć zwarty, był się jednocześnie bardzo plastyczny i wilgotnie-lepkawy. Czekoladowy natomiast wyglądał na sucho-kruchy, ale to tylko złudzenie. Na pewno był gęsty i konkretny, ale też tłusty i mazisty.
W ustach czekolada rozpływała się powoli i kremowo. Wykazywała tłustość i gęstość; zalepiała.
Nadzienia żurawinowego dodano mniej; wyciskało się spod czekolady nieco szybciej, chętniej, mimo iż cechowała je gęstawość. Miękło jednak szybko i trochę oklejało resztę kęsa oraz podniebienie. Znikało dość wodniście-soczyście. Doszukałam się w nim lekkiej proszkowości, ale wyszło raczej gładko. Na pewno nie tłusto. Trochę za to ślisko. Wypełniały go drobinki (w większości skórek, trochę pestek i malutko farfoclo-kawalątków) żurawin, zostające na koniec. Ratowały od obrzydzania, do jakiego zmierzała śliskawość i tłustość kremów.
Krem czekoladowy rozpływał się chętnie, ale spójniej z czekoladą; konsekwentnie. Wydał mi się ślisko-gładki i bardzo tłusty jak masło, z zawieszoną w oddali sugestią pylistości. Choć zwarty i masywny, znikał oleiście-wodniście.
We wszystkim czułam dziwny, nieprzyjemny  poślizg. Warstwy rozpuszczały się mniej więcej równocześnie; czekolada zaś sekundę-dwie po nich, by zostawić już tylko kawałki, drobinki, skórki i pesteczki żurawiny. Kawałków owoców-miąższu było strasznie mało, za to mnóstwo irytujących skórek i pesteczek (tak, żurawina ma pestki). Te były chrupiąco-miękkie, nie denerwowały.

Czekolada przywitała mnie paloną gorzkością dymu, delikatną nutką ciemnego chleba i stonowaną słodyczą o karmelowym charakterze. Dołączyła do niej maślaność, a i alkohol, którym niewątpliwie nasiąkła.

Nadzienia zdradzały swoją obecność szybko - schnapps uderzał już w chwili wkładania kawałka do ust. Pod wpływem czekolady skojarzył mi się z whisky o karmelowym charakterze. Owocowe jednak już w ustach szybciej się przebijało, dominowało przez chwilę, a potem uspokajało się i pobrzmiewało.

Żurawinowy krem przebił się kwaskiem czerwonych owoców, podkręconych soczyście cytrynowym smakiem. Dołączyła do tego pudrowa słodycz (irytująco wyraźnie wyczuwalna zwłaszcza przy spróbowaniu kremu osobno). Prędko i znacząco wzrosła, przy czym smak żurawiny ładnie się zarysował. Następnie jednak przygłuszyła go soczyście cytrynowa kwaśność. Wyszło to denerwująco kontrastowo, bo i słodziusio, i kwaśno, chwilami jakby żurawinowo-malinowo (to skojarzenie nasilała obecność pestek). Chwilami okazało się to zaskakująco świeżo owocowe (konkretnie suszona żurawina nie przyszła mi do głowy ani razu). Ten motyw nasilał się przy kawałkach żurawin. Myślałam wówczas o żurawinowo-malinowych syropach i nalewkach. Z czasem jednak brązowy krem napierał na ten motyw tak, że spychał go na tył.

Alkohol pobrzmiewający od początku, dodatkowo rozganiał nieco owoce, ale trochę kwasku sobie zostawił. Przez moment myślałam o jabłkach, a dokładniej cydrze... Był mocny, intensywny i przygłuszający mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa większość innych nut. Rozgrzewał usta i gardło, wzmacniając też poczucie słodyczy. Krem czekoladowy był słodko-gorzkawy, ale i mocno maślany - alkohol spłycał chwilowo jego smak. Wydawał się niedookreślony. Gdy nieco się rozszedł, wyłonił się motyw drewna i sosen, a lekki kwasek właśnie w nich osiadł. Pomyślałam o drewnie z kominka, lesie iglastym... Walczył z maślano-orzechową bazą, nieco mdławą nutą (jakiegoś wodnistego wegańskiego  deseru czekoladowego?)... Po czym odpuścił, bo dołożyła mu słodycz i kwaśność. Kwaśność obu części nakręcała się nawzajem.

Alkohol raz czy dwa zahaczył o przesadnie mocny, wódkowy, aż zapiekł w język ostrością "igiełek". Nasiliła to ogólna cukrowość. Gorzkawość czekolady jednak próbowała to przełamać, kwaśność żurawiny i cytryny też, ale słodycz alkoholu nieubłagalnie błądziła od bardziej cukrowej do karmelowej... Z czasem znów dzięki temu kojarzył się bardziej z whisky... whisky w beczce.

Po tym kremie lekka soczystość, kwaśność żurawinowego wydała mi się nieokreślona, a sama czekolada maślano-gorzka, bardziej płytka, a jednak pod koniec rozpuszczania się wszystkiego wyległa cierpkość (czerwonych owoców i kakao).

Czekolada, która została na sam koniec okazała się słodka, ale na szczęście też przyjemnie gorzka jak dym i... spalone drewno?

Kawałki skórki żurawiny smakowały prawie niczym. Co ciekawe, gdy mocno skupiłam się na pesteczkach, one lekką nutkę żurawiny miały. Niektóre były słodsze. Tonowały alkoholowość.

Posmak należał do mocnego, wódkowego alkoholu, słodyczy pudrowo-owocowej oraz niemal cukrowo-karmelowej. Czułam też kwaśność owoców: cytryn i czerwonych; soczystość, a także goryczkę kakao, czekolady, dym.

Całość jakoś do mnie nie przemówiła. Mocny alkohol, choć pod wpływem otoczenia (a może i sam taki był?) choć kojarzył się z whisky, to zalatywał też wódką i niestety spłycił resztę. Kontrastowy krem żurawinowy wyszedł dziwnie, był trochę nieokreślony. I cytrynowo kwaśny, i pudrowy. W dodatku ten smak żurawiny... był zaskakująco niejednoznaczny - z doświadczenia wiem, że świeża żurawina smakuje jak kwaśne jabłko i ten właśnie w tym kierunku poszedł (acz jabłka też są w składzie). W zasadzie to było dość ciekawe. Czekoladowy krem, choć mocno alkoholowy i trochę sosnowy (co akurat było intrygujące!), bazowo wydawał się mdły, maślany, wodnisty. W smak można się wciągnąć, można zjeść, ale bez emocji (więc dałam sobie spokój), z tym, że... Bardzo nie podobała mi się konsystencja kremów - ta śliskość wnętrza, maślaność i pylistość, i wodnistość. Niby zwarte i gęste (lubię takie), ale jakoś... w złym sensie. Tłusto, cukrowo, kwaśno, alkoholowo... a jednak w miarę poważnie i jednak nie mdło. Coś było w tym, że jedzenie tego było nieprzyjemne.
Nadzienie czekoladowe odlegle przypomniało mi "patyczkową" Firewood Brandy w tłuszczowo-mdławej wersji, jakby z dodatkiem czegoś w stylu Amarena Cherry.

Połowę oddałam Mamie; utwierdziłam się po prostu, że tego typu czekolady (alkoholowe, niedookreślone, gdzie królują dodatki - w tym przypadku nadzienia - a nie czekolada) już mnie nie interesują.
Smak Mamę zachwycił, tylko czekolada była jej trochę za gorzka. Wychwalała jednak "tę soczystą, owocową kwaśność, a i ten schnapps dobrze się wkomponował, nie był nachalny". Tylko przyznała się, że większość zjadła gryząc, uzasadniając: "bo to takie aż nieprzyjemnie śliskie było, jakbym czyste masło lizała, tak z poślizgiem okropnym się rozpływało; ale za sam smak 10 bym jej dała". I w zasadzie obie się zgodziłyśmy, że to nawet nie było to wszystko jakoś wyjątkowo tłuste, a dziwnie śliskie. Gdyby nie ten mankament, ja spokojnie dałabym 8.


ocena: 7/10
kupiłam: foodieshop24.pl
cena: 16 zł (za 70 g)
kaloryczność: 494 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, brandy z sosny pinii szwajcarskiej, syrop skrobiowy, napój ryżowy w proszku (ryż, olej słonecznikowy, sól), napój ryżowy (woda, ryż, olej słonecznikowy, sól morska), żurawina, sok jabłkowy, koncentrat żurawinowy, orzechy laskowe, suszona żurawina, proszek kokosowy (pasta kokosowa, mleko kokosowe, mąka kokosowa), koncentrat soku cytrynowego, chipsy kokosowe, lecytyna sojowa, sól, lecytyna słonecznikowa, sproszkowana wanilia, proszek cytrynowy (koncentrat soku z cytryny, skrobia kukurydziana, cukier), pełny cukier trzcinowy, cynamon

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.