czwartek, 18 sierpnia 2022

Taucherli Cameroon 70% Trinitario Cameroots ciemna z Kamerunu

Szwajcarską markę Taucherli widywałam w internecie, ale jeszcze nigdy nie jadłam ich czekolad. To chyba stosunkowo młoda firma. Z tego co czytałam, zależy im, by pokazać, że szwajcarska czekolada jest naprawdę dobra - dostrzegli bowiem, że to, co na rynku pod tym hasłem, często może ludzi bardzo rozczarowywać. Kakao do tej tabliczki zakupili od kooperatywy Cameroots, której właściciel stawia na wysoką jakość i transparentność.

Taucherli Cameroon 70% Trinitario Cameroots Cooperative to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao trinitario z Kamerunu.
Kakao prażono 22 minuty, a całość konszowała 72h.

Po otwarciu rozszedł się wyrazisty zapach słodkich grzybków shiitake, który najpierw mignął mi zaskakująco wytrawnymi pieczarkami, dziwnie splątanymi z marynowano-miodową słodyczą. Ścigały się z nimi soczyste, słodko-kwaskawe wiśnie, a dziwaczność tego wszystkiego tonowały i uspokajały orzechy - cała mieszanka jakiś łagodniejszych. Do tego czułam sporo słodyczy ogólnej, oddającą jasny miód i suszone, jasne figi. Ostatnie połączyły słodycz z kwaskiem - obie owocowe... marakujowe? Mimo to, za słodko nie było, bo odnotowałam także niemal bagnistą nutę, trochę jak herbata czerwona.

Masywna i kremowa w dotyku tabliczka przy łamaniu okazała się porządnie twarda, mimo że nie była bardzo gruba. Trzaskała głośno, jak łamane średniej grubości gałęzie.
W ustach rozpływała się wolno, ale w zasadzie ochoczo i kremowo. Miękła, dając się poznać jako gęsta jak śmietanka, ale nie była tłusta. Wydała mi się wręcz... lekka, troszeczkę zawiesinowa i z czasem bardziej pylista. Trochę obsmarowywała usta swymi smugami, ale specjalnie lepka też nie była.

W smaku pierwsza mignęła niezdecydowana podwędzona nutka, którą zaraz wyparły wyraziste, marynowane słodkie grzybki shiitake. Grzybki lub specyficznie ciężko-słodka japońska tykwa. Coś z klimatów azjatyckich, łączących wytrawność i wysoką, charakterną słodycz.

Do tej dołożył się także miód, prędko zalewający usta. Pomyślałam o jasnym, złocistym miodzie. Wyszedł na przód, ryzykownie podnosząc słodycz całości. Wyobraziłam sobie mocno miodowe brownie, aż lepkie od miodu, ale jakże czekoladowe. Miód wydawał się nutą przewodnią.

Wtedy pojawiły się też orzechy, nieco tonujące słodycz. Okazały się raczej delikatne, niedookreślone. To cała mieszanka różnych, dodanych do wspomnianego brownie. Podkręciła je lekko mulista, bagnista nutka czerwonej herbaty. Dopuściła do kompozycji lekką goryczkę, cierpkość, ale nie wyszła przed słodycz.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa z orzechów wyklarowały się oleiste brazylijskie, nieco igrając z goryczką. Do tego tłuste, niemal kremowe pekany... Wszystkie one budowały delikatną bazę kompozycji. Zaraz pomyślałam o pekanach i ogólnie orzechach w miodzie. Dosłownie w nim utopionych. Leciusio, że prawie wcale, podprażonych. Przypieczonych może? Skoro znalazły się na wierzchu miodowego brownie.

W tle pojawiły się wiśnie. Przecięły kompozycję kwaskiem i soczystością. Chwilowy kwasek jakby starał się ukryć przede mną owoce inne... suszone niedookreślone? Mignęła mi rodzynka...
Miodowa słodycz dobrała się do owoców, dopowiadając im złote, niemal miodowe właśnie suszone figi. Pomyślałam o słodkich jabłkach z miodem jako jakiejś masie jabłecznika lub... jabłkach suszonych, zmieszanych z miodem. Ciastowość rozjaśniła się bezsprzecznie.

Wiśnie zgłosiły sprzeciw, podsycając w jabłkach drobny kwasek. Pomogły im soczyste, egzotyczne marakuje. Rodzynki zmieniły się w kwaśno-słodkie, zielone winogrona, a i figi chyba się odświeżyły za sprawą dominujących w kwestiach owocowych wiśni. To jednak wciąż dosłownie namiastka kwasku - o kwaśności nie ma mowy z racji ogólnej miodowości.

Pod koniec wzrosła delikatna gorzkość. Troszeczkę dymu... mieszało się z mułem i ziemią. Te cały czas tonowała pewna maślaność jak... maślano-pieczarkowy krem? Pomyślałam o jakiejś paście na kanapki, też może z marynowaną naleciałością, potem bardziej o kremie kakaowym z "grzybowawą" nutą... Znów coś azjatyckiego...? I tym razem nasączył to kwasek wiśni, chyląc się ku winu. Może nie tylko czerwonemu, bo reszta owoców dopowiadała białe... Trudno sprecyzować, bo od wszystkiego pod koniec odciągała uwagę wysoka, miodowa słodycz.

W posmaku został miód, ale też wiśnie i lekko marynowano-słodka, charakterna nuta. Czułam ziemistość, herbacianą mulistość i wytrawny motyw, a także za mocną słodycz jasnego miodu, aż drapiącego w gardle. 

Kompozycja wydała mi się intrygująca i smaczna, tylko że bardzo za słodka. Ogrom jasnego miodu aż męczył, tym bardziej, że bazowo czekolada okazała się maślana i bogata w delikatne orzechy. Trochę grzybkowo-marynowanych, słodkich nut, mulistość, bagnistość nie przełożyły się na charakterność, mimo że były dość wytrawne. Owoce, głównie wiśnie, ale i jabłka, figo-winogrona wniosły sporo soczystości i przyjemny kwasek, ale i one częściowo miodowi uległy. Ciekawie dwa wina pokazały się na koniec. Wszystko to mogłoby naprawdę zachwycić, gdyby było mniej słodko... chyba. A może wtedy byłoby dziwnie za wytrawnie? Nie wiem, czy to mnie przekonuje. Na pewno podobała mi się pełna, nietłusta konsystencja. Ogół w zasadzie mi się podobał, tylko że ta zalewająca wszystko słodycz męczyła.

To kolejna dziwnie wytrawna propozycja z Kamerunu. Reine Astrid Cameroon 75% Feves Forastero również zawarła w sobie wiśnie (ale znacznie więcej), a także była dziwnie wytrawna, konkretniej warzywna, natomiast L'Atelier Des 5 Volcans Cru Haut Penja 70 % Cacao Recolte 2017 miała nuty japońskich słodkich grzybków.
A jednak Taucherli wydała mi się zupełnie od nich inna. Orzechy, owoce w różnej formie i wysoka słodycz - to je łączyło na pewno. W Taucherli jednak miód był jakby przewodnikiem, a całość okazała się znacznie łagodniejsza od wspomnianych.


ocena: 8/10
kupiłam: CocoaRunners
cena: £8.95 (za 80g)
kaloryczność: 530 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.