To przykre, że do nowego Domori straciłam serce. Zostało przy dawnych, niezwykle głębokich i zawsze zachwycających tabliczkach. Nie podobały mi się zmiany, na które zdecydowała się marka. Że niby "czekolada dla ludu"... Po co, skoro wyrobili sobie renomę i byli cenieni w swoich kręgach? Łatwo stracić wielbicieli starych czekolad, a pozyskanie nowych jest trudniejsze, niż może się wydawać. Do tej tabliczki zasiadałam więc ze smutkiem i prawie bez nadziei, że będzie boska jak Domori IL100% Criollo.
Domori Fondente Criollo 100 % Dark Chocolate to ciemna czekolada zawierająca 100 % kakao Criollo (blend różnych podgatunków) z Wenezueli.
Po otwarciu uderzył zapach drewna i mulistego, czekoladowo-kawowego ciasta. Musiało być wilgotne wewnątrz, ale po bokach sowicie wypieczone (na chrupko?). Za nim zarysowała się rozgrzana ziemia, a także kryjące się w niej niejednoznaczne, prażone orzechy (z dużym udziałem laskowych?). Całość niewątpliwie była wilgotnie-soczysta, ale nie mocno owocowa. Wyraźnie czułam duszone wiśnie, które podszepnęły wiśniowe ciasto typu brownie... i może jakieś syropy z ciemnych owoców? W oddali chyba raz po raz mignęła mi nieśmiała, niemal nieuchwytna pomarańcza. W trakcie jedzenia doszukałam się też odległego wątku śmietanki.
Tabliczka, mimo że cienka, trzaskała niezwykle głośno. Jak strzał z pistoletu. Była bowiem twarda i minimalnie przy tym krucho-skalista.
W ustach chwilowo twardość podtrzymywała, po czym miękła w maślanym, trochę orzechowo-nugatowym sensie. Była pełna, gęsta i długo dość zbita. Wydała mi się gibka i tłusta jak krem orzechowy, pozostawiający na podniebieniu lepko-maziste smugi. W pewnym momencie zalepiała usta bardzo mocno, ale nie męcząco. Znikała także lepkawo i gęsto, zostawiała leciutko pyłkowy efekt oraz wysuszała nieco.
W smaku jako pierwsza ruszyła odważna, mocarna gorzkość dymu, z delikatnym echem kwasku. Rozeszła się na dwa wątki: palonego drewna z kominka, chyba właśnie płonącego i wesoło trzaskającym ogniem oraz drzew porastających rozgrzaną ziemię. Wyobraziłam sobie słońce rozgrzewające ziemię i drzewa po przejściach, po jakimś małym pożarze.
Szybko swoją obecność zgłosiła subtelna, orzechowa słodycz. Wyszła czysto, puściła oczko do śmietanki, ale nie próbowała specjalnie zruszyć dość poważnej kompozycji.
Dym z czasem nieco opadł, dzięki czemu wyczułam kawę. Nie była mocna, wpisała się w paloność i wciągnęła, trochę osłabiając, kwasek / cierpkość. Pomyślałam o kawie... wiśniowej. Najpierw tylko o parzonej alternatywnymi metodami, z takimi nutami, potem już w głowie siedziało mi coś ciepłego, gorzkawego do picia z owocami... chlapniętą, dodaną masą. Kawa zmieniła się za sprawą drewna i drzew w mocną, czarną herbatę właśnie z wiśniami.
Były to wiśnie duszone, cierpkawe i choć kwaśne, to także lekko słodkie. Podczołgała się pod nie delikatna ziemistość, charakterny, "brudnawy" motyw, a ja pomyślałam o wiśniach niemal alkoholowo fermentujących, o syropach z ciemnych owoców... Wśród nich znalazły się chyba śliwki. Zrobiło się nieco słodko.
Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wyłapałam słodką, mało soczystą, raczej suchą pomarańczę. Kwasek uplasował się w niej, a reszta złagodniała.
Baza wydała mi się niemal śmietankowo-maślana, jedynie gorzkawa. Do tego... słodziutka w maślany sposób, jak potrafią być pasty 100% z orzechów. Słodycz aż mnie zaskoczyła, po czym wydobyła śmietankę, pobrzmiewającą do samego końca (z tym, że z czasem słabiej). Nie trwało to jednak zbyt długo, bo zaraz uderzyła gorzkość mocno kakaowego ciasta typu brownie. Pomogły mu wiśnie. Zawarły w sobie pewne ciepło, dymno-kominkowe nuty. Wiśnie na ciepło, a więc... duszone? Przy nich kryły się chyba jakieś duszono-suszone śliwki i inne... W brownie, tylko co wyjętym z piekarnika? Z wierzchu wypieczonego na chrupko, przez co aż karmelowo słodkiego, a mokrego w środku. Może nawet trochę nasączonego procentami?
Musiało to być ciasto z nutą kawy. Gorzkość palono-kawowa odżyła, przywodząc na myśl kawę z przyprawami. Goryczkowato-ostrymi, w tym dużą ilością kardamonu. Do kawy za wszelką cenę próbowała też dostać się śmietanka. Kiepsko jej jednak szło, bo pobrzmiewała raczej na tyłach.
Właśnie kawa z kardamonem, trochę akcentów drzewno-orzechowych, prażono-rozgrzanych zostało w posmaku. Przełożyły się na pewną suchość kakaową, mimo że wyraźnie czułam też owocowy kwasek (wiśni i pomarańczy). Pomyślałam o truflach obtoczonych kakao.
Całość zaskoczyła mnie swoją słodyczą i w gruncie rzeczy łagodnością. Choć nie brak jej gorzkości drzew, rozgrzanej ziemi, kawy i ciasta typu brownie, to właśnie jak to w cieście, także sporo w niej słodyczy. Duszone wiśnie i inne owoce wyszły przyjemnie, charakternie, ale je także trochę ugłaskały inne nuty. Śmietanka, orzechowość... wszystko to przełożyło się na to, iż tabliczka była aż mało setkowa. Dałabym jej z 80-85% kakao.
W IL100% Criollo czułam sporo prażonych orzechów, a także migdałowo-śmietankowe złagodzenie. Dzisiaj opisywana to raczej prażone orzechy, rozgrzane drzewa i ziemia, ale właśnie śmietanka też. W obu owoce czułam ciemne i duszone (w IL100% Criollo śliwki, w dzisiejszej wiśnie). Dzisiaj opisywana to kawowe ciasto z wiśniami i kawa z przyprawami, natomiast IL100% Criollo pierniczki ze śliwkami. Były więc dość podobne, na pewno pod względem klimatu, nieco inne, a jednak tak samo pyszne.
ocena: 10/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 32 zł (za 50 g - cena półkowa)
kaloryczność: 623 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie
Skład: miazga kakaowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.