poniedziałek, 15 sierpnia 2022

Chocolarder Millot Farm Madagascar 80% ciemna z Madagaskaru

Powód sięgnięcia akurat po tę tabliczkę może wydać się trochę śmieszny. Otóż jedząc grejpfruta (wyjątkowo słodko-soczystego) tknęło mnie, że dawno nie jadłam porządnie cytrusowej czekolady z Madagaskaru. Naszło mnie na taką, a na liście posiadanych właśnie stamtąd miałam niewiele. Marki z Kornwalii (Anglia) Chocolarder nie znam zupełnie. Z tego, co wyczytałam, dla jej twórcy Mike'a Longmana liczy się etos pracy, przejrzystość. Dobre składniki, akcje na rzecz środowiska - podoba mi się to. Działa od 2012, wytwarzając czekolady od podstaw, doglądając każdego etapu produkcji, w standardzie, jaki go ponoć satysfakcjonuje. Kakao do tej tabliczki zakupił z plantacji The Millot Farm, którą założono w 1904 w dolinie Sambirano. Ma 15 km kwadratowych, na których spokojnie rośnie sobie kakao specyficznej odmiany Malagasy, pochodzące z Jawy (właśnie takie wybrał założyciel plantacji Lucien Millot; nie są to ziarna typowe dla Madagaskaru). Pracuje tam około 800 ludzi, a plantacja wspiera lokalne szkoły. W dodatku na kartoniku czekała kolejna ciekawostka: na plantacji Millot rosną też kwiaty ylang ylang, z których produkuje się olejek do słynnych perfum Chanel No. 5.

Chocolarder Millot Farm Madagascar 80% Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 80 % kakao trinitario odmiany Malagasy z Madagaskaru, z doliny Sambirano.
Kakao dojrzewało 32 dni, mielono je 28h, a całość konszowano 42h.

Po otwarciu poczułam średnio intensywny, ale wyraźny zapach wilgotnego, zbutwiałego drewna, mokrej ziemi i chodników zlanych deszczem. Splot był lekko gorzki, wsparty orzechami, a jednocześnie pikantnawy jak wonne, orientalne drewno... Które jednak też było jakby trochę... zasnute w miarę lekkim, kadzidlanym dymem? Za przyprawo-drzewami nieśmiało zarysowała się soczystość. Rozruszała się dopiero w trakcie degustacji, z czasem, eksponując ciemne i miękkie, niemal rozlazłe wiśnie. Gdy już udało mi się je uchwycić, doszukałam się w nich także pudrowego echa, które z kolei próbowała przełamać "cytrynka". 

Tabliczka swym wyglądem mnie zachwyciła - miała cudne "rzeźbienie" jakby była surową kłodą drewna. Bardzo twarda przy łamaniu trzaskała imponująco głośno, dając się poznać jako masywna i pełna. Przekrój wyglądał na nieco ziarnisty, ale na dotyk tak coś czułam, że będzie kremowa.
W ustach rozpływała się leniwie, jakby schodziło z niej trochę smaru, ale w zasadzie łatwo. Robiła to długo, mięknąc na bardzo gęsty, zwarty krem o chropowatej, pyłkowej strukturze. Była jedynie tłustawa, bo w dodatku poczucie to przełamywała ogromem soczystości, właśnie soczyście znikając. Chwilami pojawiał się nieco bardziej ziarnisty efekt.

W smaku pierwsza swoją obecność zgłosiła subtelna słodycz karmelu i miodu. Prędko jakby spłynęły, wsiąkły, zatonęły w drewnie.

Wydało mi się to soczyste - nasiąknięte, nasączone... najpierw pomyślałam o miodzie kwiatowym / owocowym lub z owocami i drewnie drzew owocowych, w których to te owoce - a dokładniej wiśnie - czuć. Od początku ich przebłyski były nie do przeoczenia.

"kora"
Drewno uderzyło swym smakiem, w wyobraźni tworząc obraz zawilgoconych, powykręcanych, ale jasnych konarów z jakiegoś... egzotycznego lasu w porze deszczowej? Gorzkość wyłoniła się stamtąd, niosąc więcej zbutwiałego drewna i ziemię. W jej gorzkości pojawiła się soczystość i trochę kwasku (wiśniowo-cytrynowego?). Myślałam o czarnej i wilgotnej, kryjącej pojedyncze orzechy włoskie. Może także migdały? Do tego... jakby trochę dymu... jakby ktoś próbował rozpalić zawilgocone drewno, coś tam częściowo się tliło i szła odrobinka dymu? Albo to dym... kadzidlany? Wyraźnie słodko-gorzki, nieco korzenny, coraz bardziej gorzki. Pomyślałam też o palonym drewnie wiśniowym (jakby aż owocami nasiąkniętym?).

Słodycz z początku pod wpływem goryczek i wilgoci zmieniła się w wyraziste i jednoznaczne rodzynki z kwaskawą nutką. Podkręcił je sok cytryny, jednak to właśnie rodzynki wiodły prym. Było ich mnóstwo, a swoim "kadzidlanym" wątkiem drewnu dopowiedziały wonny, korzenny motyw. Oddawał drewno sandałowe o ciepłym charakterze i nawet ostrości. Niby i ono było wilgotnawe... I... wilgotnawe było więcej suszonych owoców. Pomyślałam o kwaskawych morelach czerwonych, a z czasem też suszonych plastrach cytrusów (pomarańczy, cytryn). Minimalny kwasek wiązał się na stałe ze słodyczą. Wiśnie cały czas, z każdej strony także próbowały się przebić.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa w ziemi, obok orzechowego motywu pojawił się wiśniowo-śliwkowy wypiek. Z kruchym spodem? Może doprawiony trochę korzennie. Słodycz ogólne leciutko wzrosła, a soczystość nabrała więcej powagi. Nagle wiśnie wskoczyły na pierwszy plan i rozgościły się tam w najlepsze. Słodkie, a jednocześnie cierpkie i intensywne... pomyślałam o owocach bardzo, bardzo miękkich. Przeszły w czerwone, wytrawne wino. Wciąż były wyczuwalne także jako one same, ale częściowo mieszające się z nim.

W tle pojawił się delikatny motyw śmietanki. Chwilowo próbował coś złagodzić, po czym wraz z wypiekiem jakoś się schował. Gorzkość trwała niezmącona.

Scena należała bowiem do wiśni i czerwonego, niemal pikantnego w korzenny sposób wina. Drewno gorzko-pikantne dołączyło do niego. Pomyślałam o ostro-goryczkowatym i jednocześnie soczystym kardamonie zielonym, cynamonie (cejlońskim? słodszym). Do głowy przyszły mi palone przyprawy, z nutką dymu. I w tym wszystkim była pewna wilgoć... Może wyszło to aż grzańcowo, z cytrynowym echem? Czysta ziemia też się dołożyła do zbudowania poważnej, szlachetnej gorzkości.

Po zjedzeniu został posmak ziemi i wina o pikantnym, korzennym tle i kwasku owoców, głównie wiśni (obok kwasku już trudnego do nazwania - cytrusowo-rodzynkowego?), ale też ogrom gorzkawo-korzennego drewna. Mimo ostrości, wszystko było zawilgocono-soczyste.

Całość wyszła bardzo ciekawie, ogrom zawilgoconych nut, zawilgocone drewno, drewno korzenne, mnóstwo wiśni, rodzynki - wszystko to było takie niespotykane! I jakie pyszne, oczywiście. Gorzko głęboko i dosadnie, ale nie tak bardzo, bardzo mocno; nie za kwaśno, mało słodko, a jednak nie mdło. Smak był bogaty i obrazowy. Zdziwiłam się trochę jej smakiem, ponieważ to bardzo nietypowy Madagaskar.
Bardzo mi się to spodobało, acz wolałabym jeszcze nieco dosadniejszą gorzkość.

Rodzynki i czerwone owoce (raczej czereśnie) czułam też w Amano Madagascar Sambirano Valley 70 %; wiśnie i drzewa w Chocolat Madagascar Organic Single Origin 85 %, ale chyba jeszcze tak wiśniowego i tak ciekawie drzewnego jak Chocolarder, Madagaskaru to nie jadłam.


ocena: 10/10
kupiłam: CocoaRunners
cena: £5.95 (za 70g)
kaloryczność: 567 kcal / 100 g
czy kupię znów: chciałabym do niej wrócić (gdyby była łatwiej dostępna)

Skład: ziarna kakao, nierafinowany cukier trzcinowy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.