Rodzina Duane'a Dove'a miała małą farmę kakao, więc od dziecka interesował się kulinariami. Uczył się w tym kierunku, wydał książkę o czekoladzie i rumie, a po latach (w 2003) powrócił na rodzinną wyspę Tobago (na Oceanie Atlantyckim u wybrzeży Ameryki Południowej - tamtejsze wyspy uznawane są za ojczyznę ziaren trinitario) i założył własną plantację kakao. Postanowił stworzyć własną czekoladę. Nie zrobił tego jednak sam, a z Francoisem Pralusem, z którym zdążył się zaprzyjaźnić podczas lat spędzonych poza rodzinnymi stronami. I jest to właśnie moment, w którym chyba oczywiste stało się to, dlaczego po prostu musiałam zdobyć tę tabliczkę. "Taki inny Pralus" był w moich oczach niezwykle intrygujący.
F. Pralus Tobago Estate Chocolate W.I. Roxborough 70% to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao trinitario z Tobago, z okolic miasta Roxborough.
Po otwarciu poczułam raczej zapach drzew, kwiatów i wanilii. Choć słodki, był świeży i lekki. Pomyślałam o odważnie przypieczonym cieście czekoladowo-orzechowym, wyłożonym na opalaną, drewnianą tacę (?). Wyraźnie swoją obecność zaznaczyły też słodkie owoce czerwone oraz bardziej rześko-słodko egzotyczne i... chyba w oddali też słodkie brzoskwinie? Wtórowały im jakieś cierpkawe... wiśnie / jeżyny? Zapach wydał mi się trochę roślinny. Pomyślałam o liściach tabaki, a potem też o zamszu i jego miękkości.
Tabliczka w dotyku wydawała się masywna, konkretna i twarda, ale też tłusto-kremowa. Przy łamaniu trzaskała bardzo głośno, potwierdzając swoją twardość. Chwilami naprawdę musiałam się namęczyć, by to zrobić. Brzmiała jak łamane o kolano grube, suche gałęzie. Przy odgryzaniu kęsa z kolei wykazywała skalistą kruchość (grubej warstwy lodu na jeziorze?).
Mimo ziarnistego przekroju, w ustach rozpływała się idealnie kremowo i bardzo gęsto. Chwilami może i pojawiała się sugestia proszkowości, ale ogół odebrałam raczej jako gładki. Częściowo długo zachowywała swój kształt, w mniejszej części zaś zmieniała się w tłusto-maziste, gęste smugi powlekające podniebienie. Wydawała się wypełniać nimi usta zupełnie. Wyszła bardzo maślanie, chwilami bardziej maślano-śmietankowo tłusto.
W smaku najpierw zagrzmiała słodycz wanilii. Rosła, wydając się przy tym trochę cukrową.
Na szczęście szybko pojawiła się też nutka nieco palona, przywodząca na myśl częściowo spalone już drewno w ognisku / palenisku. Do tego trochę ziemi... jak sterta drewna, gałęzi leżąca obok ogniska (czekających na swoją kolej) właśnie na czarnej, cierpkiej i suchej ziemi. Gorzkość zaznaczyła się na tyłach, tworząc tło. Miała jednak stosunkowo lekki charakter. W dużym stopniu przemodelowała słodycz cukru na palony karmel.
Wraz z rosnącą słodyczą w miejscu wanilii pojawiła się pewna świeżość, rześkość. To nuta roślin, a więc zielonych liści i łodyg, słodkich kwiatów, ale też ukrytych między nimi owoców. Raczej egzotycznych, słodko-wodnistych i nawet chwilami mdławych. Pomyślałam o słodkiej pitai (smoczym owocu) i brzoskwiniach... W głowie pojawiła się też niedookreślona "egzotyczna truskawka"... "Raczej egzotycznych", a więc nie tylko. Jeżyny też gdzieś tam się przewinęły. Mimo to, słodycz raz po raz zahaczała o cukrowo-miodowo drapiącą (delikatnie, ale wyczuwalnie).
Z czasem ogniskowe drewno zaczęło zmieniać się w drzewa i orzechy. Trzymała się ich nieco palona nuta, ale to były też... drzewa i orzechy po prostu. Trochę gorzkawe, trochę... zapraszające łagodność? Otoczyła je bowiem maślaność. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa gorzkawo-cierpkie nuty, otulone słodyczą, zaczęły wypychać na pierwszy plan sowicie wypieczone ciasto czekoladowo-orzechowe. Sprężyście-tłuste od ogromu orzechów? Wyłożone na tacę z opalanego drewna.
Przez pewien czas maślana nuta wydawała się bardzo silna, łagodząca kompozycję. Trafiwszy na momentami aż cukrową słodycz, zaobfitowała w jakieś bardziej maślane ciasto (acz wciąż czekoladowe!) ze śmietankowym kremem (z owocami?). Zaraz śmietanka wybiła się przed to wszystko i w dużej mierze pochłonęła łagodzącą konkurencję. Śmietankowo-czekoladowy splot wyszedł na szczęście szlachetnie, wykwintnie. Gardło niby się trochę rozgrzało, ale nie jakoś męcząco.
Długo trzymająca się tyłów gorzkość wypłynęła w końcu na wierch jako orzechy włoskie. Wydały mi się niemal dominujące. Dołączyły do nich surowe, świeże orzechy laskowe w goryczkowatych skórkach. Podkreśliły mocniejsze nuty. Pomyślałam o orzechach, które spadły z drzewa na czarną ziemię, porośniętą trawą. Ziemistość cały czas pobrzmiewała. Choć nie była imperatywna, wiele wnosiła tu i ówdzie.
Paloność wróciła jako dym, zmieniając świeżo-roślinne akcenty w liście tabaki. Pomyślałam o skórzanej odzieży, nasiąkniętej dymem i... zamszu? W smaku była pewna "miękkość", ale też charakterek (chwilami chowający się, z czasem cudnie się prezentujący).
Słodkie owoce zmieszały się z tymi nutami i zaczęły zmieniać się w czerwone. Poczułam truskawki, jakieś inne... Czerwone owoce i czerwone wino? Wino o słodko truskawkowej nucie... Chwilami tak słodkiej, że aż "dżemikowej". Cierpkość, zmieszana ze słodyczą, dopowiadała nieśmiało jeżyny. Te jednak zaraz zatonęły w pikantnawej (?) ziemi, która nieco odwróciła uwagę od cukru w gardle.
Ziemista nuta zafundowała trochę swojej cierpkości ("brudnawej surowości?), której towarzyszyła słodka śmietanka.
Po zjedzeniu został posmak właśnie ziemiście cierpki, trochę orzechowo-drzewny oraz śmietankowy. Czułam słodycz wanilii i cukru, także jako drapanie w gardle (choć to może bardziej "miodocukier"). W ustach bowiem trochę neutralizowała ją maślaność (i ona jakby kontrastowo podkreśliła gorzkość?).
Całość smakowała mi, jednak nie aż tak, jak mogłaby smakować, gdyby była mniej słodka i mniej maślano-śmietankowa. Jej ziemistość, orzechy i drewno, roślinność wówczas mogłaby być naprawdę zacną siekierą. Owoców może było niewiele, ale były i wpasowały się doskonale, a jednak słodycz - choć płynęła też z nich - odstawała. Chwilami wydawała się cukrowa, co gryzło się ze szlachetnością reszty. Podobnie jej maślaność niezbyt mi odpowiadała (już w przypadku reszty Pralusów jest istotna; tu jeszcze bardziej).
Kwiatowa, rześko-roślinna była też Pralus Trinidad Trinitario 75 % (z sąsiedniej wyspy; obie są jednym państwem), ale w niej o wiele więcej gorzkości (goryczkowatych ziół), wyrazistej skórki chleba i przypraw korzennych. Owoce podlinkowanej to raczej brzoskwinie i cytrusy (ale niewiele ich), a dzisiaj opisywana to brzoskwinie i inne, sporo czerwonych. Obie jednak mało owocowe. Podlinkowana zdecydowanie charakterniejsza.
Przed spróbowaniem mojej uwadze umknął jeden "szczegół" - wszystkie Pralusy mają 75% kakao, ta czekolada zaś 70% - stąd i mniej mi smakowała: przez wyższą słodycz i łagodność. Szkoda. A jednak zakupu nie żałuję. Po prostu smutno mi, że nie dali o choćby 5% więcej miazgi (wtedy może i 10 by było?).
ocena: 8/10
Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.