piątek, 4 lipca 2025

J.Cocoa Dark Chocolate 72 % Single Origin Gran Nativo Blanco Cacao Peru, Piura, North Coast ciemna

Kupując tę czekoladę, nie wiedziałam o niej za wiele (przeczytałam, jaki region, nuty), a już o jej twórcy - kompletnie nic. Okazało się, że markę J.Cocoa stworzył James Hull, którego kiedyś tknęło, że jest mało dobrych, brytyjskich marek czekolad. Faktycznie, Wielka Brytania także mnie nie kojarzy się jakoś szczególnie z dobrą czekoladą. James postanowił to zmienić i w 2015 założył swoją markę. Nie przyszło mu to łatwo, ale szybko zaczął odnosić sukcesy. Firma stara się wyszukiwać i pozyskiwać jak najlepsze ziarna, by potem mielić kakao na kamieniu i ręcznie tworzyć z niego czekolady w Hassocks, niedaleko Brighton. Wszystko to odbywa się z dbałością o środowisko, planetę. Z opisu tej czekolady przypomniałam sobie, że ziarna Gran Nativo Blanco odkryto w regionie miasta Piura, leżącego nad rzeką o tej samej nazwie, w 2008 roku. Wow, trochę czasu już minęło.

J. Cocoa Dark Chocolate 72 % Single Origin Gran Nativo Blanco Cacao Peru, Piura, North Coast to ciemna czekolada o zawartości 72 % kakao Gran Nativo Blanco z Peru, z regionu Piura.

Po otwarciu poczułam delikatny zapach śmietankowego, ale jednocześnie palonego karmelu i owoce z kwaskawym echem... octu balsamicznego? Wyraźnie czułam coś grejpfrutowego, ale niezbyt jednoznacznego, a także chyba żółte owoce. Nie wyszło jednak bardzo owocowo, bo wszystko to łagodziła maślaność. Kwasek się przewijał, owoce przeplotła maślanka. W połączeniu z owocami, przełożyła się na myśl o jogurcie wymieszanym z porozciskanymi bananami i bardzo od nich słodkim. Słodycz trochę dowodziła, ale nie męczyła ze względu na roślinną świeżość jakby mnóstwa krzewów z pojedynczymi kwiatami i ziemistą cierpkość w tle.

W opakowaniu były 2 oddzielnie pakowane tabliczki po 40g każda.
Tabliczka w dotyku wydała mi się bardzo tłusto-kremowa i masywna. Przy łamaniu twarda, acz to jakby wynikało z grubości. Trzaskała średnio głośno, w pełny sposób, jawiąc się też jako krucha i krusząca się.
W ustach w pierwszej chwili wydała mi się proszkowa, mimo że rozpływała się kremowo. Istotnie tłusto, w sposób trochę maślany, trochę mleczny. Tłustość jednak przeplatała się z proszkowością, z którą jakby próbowały zwalczyć się nawzajem. Rozpuszczała się w tempie szybkawo-średnim. Miękła i robiła się jakby luźno-rzadkawa ze względu na pojawiającą się wodnistą soczystość.

W smaku powitała mnie delikatna słodycz mleka waniliowego. Zbadała teren i zaczęła się umacniać, nasilać. Przemknęła myśl o mleku bananowym, kiedy to słodycz rosła znacząco i... nagle przestała.

Banany szybko przeskoczyły na tor jogurtu naturalnego wymieszanego z porozciskanymi, pokrojonymi bananami, który wprowadził kwasek. Podobnie jak słodycz, najpierw pokazał się jako delikatny i z łatwością wzrósł. On jednak się nie zatrzymał, a powolutku rósł.

W tle zaznaczyła się gorzkawa cierpkość... Czy aby na pewno cierpkość? Na pewno to... czułam glebę, ziemię. Przez moment w kwasku wskazała jakby octowość octu balsamicznego z owocami, acz zaraz to zniknęło.

Cierpkość podkradła się do banana, zmieniając go w owoc niezbyt dojrzały, jeszcze zielonkawy. To zaś przywołało pewną roślinność ("zieloność"?). Pomyślałam o zielonych krzewach, które zaczynają rodzić pojedyncze kwiaty. Gdy te przejęły "zieloność", banan częściowo wrócił na słodszy tor, toteż czułam i normalne, słodkie banany, i obok cierpkawe. Kwasek nieco się oddalił, a słodycz wykorzystała to i znowu trochę wzrosła, po czym zatrzymała się.

Gorzkość niby robiła się coraz bardziej znacząca i wszechobecna, punktowa (?), lecz mimo to, nie była mocna. Trochę tu, trochę tam - ziemistość zgrała się z roślinnymi elementami, a mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa w kompozycji ujawnił się wątek palony.

Jogurt okazał się być tylko początkiem bardziej znaczącego nabiałowego wątku - dołączyło ni mleko, ni śmietanka. Rósł subtelnie wraz z gorzkością, stojąc na jej straży, a potem zaczął łagodzić też kwasek i słodycz. W tej przemknął - trochę zlękniony? - miód.

Trochę uspokojona kwaśność tliła się jako coś czerwono grejpfrutowego - ale nie sam jednoznaczny grejpfrut. Wciąż przebijał się jogurt, ale już nie bananowy. Banany traciły pewność siebie, ale i miód również.

Palony akcent trafił na słodycz i dodał do niej jeszcze karmel. Niby palony, ale bardzo mocno śmietankowy (ze względu na wątki nabiałowe?). Goryczka obecna przy nim zasugerowała karmel kakaowy.

Słodka bananowość w ogóle speszona karmelem zniknęła, ale na zasadzie kontrastu, owocowość wyszła bardziej kwaskawo. Kwaśność ruszyła z nową siłą. Wciąż trzymała się żółtych owoców - m.in. ananasa (reszty nie mogłam uchwycić), acz podkreślonych cytrusowo... Splotem grejpfruta i limonki? Grejpfrutem sweetie?

Ziemia mieszała się z palonością, a ja wyobraziłam sobie palony słód wymieszany z czarną, jakby duszno-ciepłą ziemią. Słód... miał w sobie coś z kawy - to w zasadzie było coś pomiędzy... Słodo-kawa? I nagle pojawiło się przy tym brioche, francuskie pieczywo drożdżowo-maślane; słodkawe i mleczne.

Po zjedzeniu został posmak bananów, wtapiających się w bardziej kwaskawe, żółte owoce. Mieszały się z kwaskawym jogurtem, który otwierał drogę ogólnie mleczności. Wszystko jednak dość mocno osłodził łagodny, śmietankowy karmel, a także rześkość roślin i kwiatów. Ziemia zaznaczyła się lekko jako cierpkość, za którą chowała się jeszcze paloność.

Czekolada była smaczna, ale nie odpowiadało mi dość szybkie rozpływanie się i struktura - rzadkawa mieszanina proszkowości z tłustością i soczystością. W smaku wolałabym, by gorzkość była bardziej po prostu mocna, a nie... niby znacząca, ale w sumie łagodna. Ziemia, gleba i kawo-słód mieszały się z palonością, która dodała karmel do splotu różnorakiej słodyczy. Mleko waniliowe, banan z jogurtem zapewniły sporo słodyczy zwłaszcza na początku. Potem była ona jakby porozbijana, złożona, bo te nie zniknęły do końca, ale przeplotły je inne akcenty - rześkich ukwieconych krzewów i słodko-kwaśnych owoców. Ta słodycz nie była więc taka czysta. Owocowość nienachalna, ale wyraźnie czułam owoce żółte (banan, ananas) i cytrusowe (grejpfruto-limonka?), rześkawo było, ale ogół odebrałam jako lubujący się w ciężkawości i mleczności - jakby cały czas właśnie w tym kierunku ta kompozycja zmierzała. Dla mnie za łagodna, ale... da się w pewien sposób tę jej łagodność docenić... acz mnie nie chwyciła tak w pełni. To bardzo subiektywne, toteż nie chciałam jej pokarać taką mocną 7 - stąd połówka (mimo że nie lubię ich wystawiać).


ocena: 7,5/10
cena: £7.95 (za 80g; około 41 zł)
kaloryczność: 547 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, surowy cukier trzcinowy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.