Jakoś dawno nie jadłam żadnej czekolady tej domowej marki Pani Anny i zorientowałam się, że przyzwyczaiłam się, że zawsze jakaś w zanadrzu czeka. Do tych najukochańszych co prawda sporo jej brakowało, ale ją lubię i jestem ciekawa kierunku, w którym Czarna Czekolada zmierza. Chociaż... co do tego miałam mieszane uczucia. Coraz więcej trafiało mi się nieprzyjemności, np. tabliczka roztemperowana (zgłoszenie problemu nie przełożyło się na zwrot pieniędzy) czy jak w przypadku dziś przedstawianej - zawyżona gramatura (na opakowaniu napisano, że waży 50g, a czekolada ważyła raptem 42g - taaak, z kartonikiem może i 50g), co w moim odczuciu jest nie fair w stosunku do kupujących.
Co do dziś przedstawianej miałam dobre przeczucia, acz może po prostu dlatego, że lubię tanzańskie kakao? A dawno stamtąd czekolad nie jadłam. Ostatnio, gdy przegadałam posty, przyszło mi do głowy, że większość z Tanzanii ma u mnie oceny 8 i 9. Ładny wynik. Dlatego też cieszyło mnie, że z kakao z Tanzanii zrobiono dwie tabliczki: dzisiaj przedstawianą i 80%. Najpierw sięgnęłam jakoś przewrotnie po tę o wyższej zawartości - chyba dlatego, że miałam ją jeść w czasie, w którym miałam przesyt słodyczy i chciałam jak najmniej słodką czekoladę.
Czarna Czekolada Tanzania 92 % to ciemna czekolada o zawartości 92% kakao z Tanzanii.
Po otwarciu poczułam intensywny zapach świeżych moreli z domieszką dżemu morelowo-brzoskwiniowego, mieszających się z karmelem. Ten mógł być nieco solony, na pewno lejący. Paloność karmelu podkreśliła odrobinka drewna - ciepłego sandałowca? Pod jego paloną nutę podczepiło się subtelnie gorzkawe cappuccino. Soczystość moreli podkreślił słodko-kwaśny sorbet limonkowy oraz dżem wiśniowy. Wiśniowy motyw wchodził we wręcz winną strefę, acz bez dosadnej alkoholowości. Może to coś wręcz... gnilnego? W oddali doszukałam się jeszcze gruszek - słodkich w cięższy sposób... wędzonych?
Względnie jasna, kolorem przypominająca ciemne mleczne, tabliczka była twarda, ale nie bardzo masywna. Kiedy ją łamałam, głośno trzaskała w chrupki sposób, kojarząc się jednocześnie z cienkimi, suchymi gałązkami.
W ustach rozpływała się średnio wolno i bardzo maślano. Była idealnie gładka, kremowo-mazista i tłusta, acz nie ciężka. Chwilami kryła się w niej wodnistość. Łatwo rzedła w soczysty sposób. Na koniec wyłoniła się tanina.
W smaku najpierw zaznaczyła się śmietana i masło... już po chwili z przewagą tego drugiego, bardzo zdecydowanego.
Gdy masło nasilało się, przemknął kwasek niedojrzałych wiśni, surowej świeżej żurawiny, derenia - mieszanki kwasowatych czerwonych owoców. Zabłysnęły, zaprezentowały się i bardzo się uspokoiły; zelżały.
Tło zaczęło robić się drzewne. I w tym kontekście pomyślałam o sandałowcu o ciepłym w wydźwięku. Palonym jako naturalne kadzidło? Delikatna gorzkość odnalazła się właśnie tam - w tle; na tyłach. Maślaność nie dopuszczała jej na pierwszy plan. Sama rosła, wzbogacając się o trochę słodyczy. Przełożyła się po pewnych czasie na wizję lejącego, trochę maślano-śmietankowego karmelu.
Karmel przybrał na paleniu, w czym pomogła mu łagodna goryczka, by pokazać się jako po prostu karmel; karmel palony.
Kwaśne owoce podchwyciły słodycz i w owocowej strefie tuż obok kwasku, nie obniżając go, zrobiły miejsce też owocom słodkim. Przodowały gruszki i chyba melon. Potem jednak, pod wpływem goryczki, gruszki wydały mi się lekko wędzone i mniej jednoznaczne.
Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wykorzystały to słodko-kwaśne morele. Świeże i surowe, acz wsparte morelowo-brzoskwiniowym dżemem. Ten połączył słodycz z kwaśnością, a już po chwili uwagę od nich starały się odciągnąć wiśnie. Też soczyście kwaśne, ale z dżemowym echem. Te wchodziły we wręcz winne klimaty.
W oddali pojawiło się nieco więcej gorzkości, acz nie miała zbyt wielkich ambicji. Przytoczyła lekko gorzkawo-palone cappuccino.
Owoce opadły ze słodkich sił i znów wzrosła kwaśność. Tym razem za sprawą cytrusów. Oczami wyobraźni widziałam sorbet limonkowo-cytrynowy. Niby wciąż więc trochę słodki, ale i bardzo kwaśny. A jednak nie była to kwachowatość czysta i odosobniona. Do głowy przyszedł mi sorbet z... karmelowym sosem?
Na zasadzie kontrastu maślaność też wydała mi się intensywniejsza. Podkreślała mleczność kawy (karmelowego cappuccino?), ale ze względu na kwasek, mleko końcowo poszło w kierunku mleka zsiadłego.
Po zjedzeniu został posmak maślano-śmietankowego, trochę karmelkowego karmelu i słodko kwaśnych owoców: głównie moreli i czerwonych z dominacją wiśni, wymieszanych z sorbetem cytrusowym, które splatały się z cappuccino i słodkawo-ciepłym drewnem. Wszystko trochę łagodziła maślaność.
Czekolada smakowała mi, ale szczególnie nie zachwyciła. Przeszkadzała mi jej wszędobylska maślaność i nazbyt maślano-wodnista struktura. Kwachowate czerwone owoce, mieszające się z owocami słodszymi, a więc gruszkami, morelami, które zmieniały się w dżem morelowo-brzoskwiniowy i w końcu dżem wiśniowy, końcowo zagłuszane kwaśnym sorbetem limonkowo-cytrynowym odpowiadały mi, ale nie miały dobrego towarzystwa. Trochę karmelowej słodyczy, niska gorzkawość cappuccino i drzewne echo sandałowca były zbyt nieśmiałe. Maślaność i śmietano-mleko za to nie próżnowały. A właśnie one nie pasowały do kwaśności.
ocena: 7/10
kupiłam: czarna_czekolada na Instagramie
cena: 29 zł (za podawane 50g, realne 42g)
kaloryczność: nie podana
czy kupię znów: nie
Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.