czwartek, 10 lipca 2025

Paradai Thai Craft Chocolate Chanthaburi 70 % Dark Chocolate ciemna z Tajlandii

Już w trakcie degustacji pierwszej tabliczki tajlandzkiej marki Paradai wiedziałam, że zrobię, co w mojej mocy, by zdobyć kolejne. Udało mi się to dość szybko. Czekoladę dziś przedstawianą zrobiono z kakao z leżącej na wschodzie Tajlandii prowincji Chanthaburi, która dorobiła się miana "ogrodowej prowincji" że względu na liczne lasy i plantacje owoców. Kupiono je od dwóch czy trzech różnych rolników, którzy zajmują się hodowlą trinitario. 


Paradai Thai Craft Chocolate Chanthaburi 70% Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Tajlandii, z prowincji Chanthaburi.

Po otwarciu zagrzmiał mocarny zapach tequili z limonką i cytryną, ogólnie mocno alkoholowy i cytrusowy (do tego stopnia, że trudno uwierzyć, że to czytsa czekolada bez dodatków). Alkohol jawił się jako wręcz wódkowo-spirytusowy. Dosłownie uderzał do głowy (mimo że realnie go tam nie było). Odnotowałam też wiśnię i chyba borówki amerykańskie, ale prawie zupełnie skryte w kwaśności. Wiśnie przechodziły w domowe, niemal nalewkowe wino wiśniowe... Może wiśniowo-malinowe? Do tego czułam egzotyczny, także kwaśny wątek. Chyba soczystego, kwaśnego ananasa. Obok owoców łagodnie zaznaczyła się świeża zieloność... może koszone trawy i trawy... skoszone już jakiś czas temu, trochę suche?

Tabliczka zszokowała mnie kolorem mleczno czekoladowym (do tego stopnia, że upewniłam się co do składu). Mimo małych rozmiarów, była bardzo twarda i masywna. Trzaskała bardzo głośno w jakby chrupkawo-zawilgocony sposób.
W ustach rozpływała się wolno w maziście-kremowy sposób, zachowując masywność. Była idealnie gładka i tłusto maślana. Nieco pokrywała smugami podniebienie, ale go nie obklejała. Z czasem pojawiła się rozkręcająca się soczystość. Aż w końcu wydała mi się przewysoka! Od początku do końca utrzymywała wysoką gęstość. Końcowo soczystość robiła się trochę cierpko-ściągająca.

W smaku pierwsza pojawiła się dość wysoka słodycz, przywodząca na myśl karmel. Karmel, ale nie tylko... karmel wzmocniony alkoholem? Cukrowy alkohol? Brandy! Polał się silny, niemal uderzający do głowy złocisty, lekko soczysty płyn.

Już dwie-trzy sekundy po nim wkroczyły intensywne, kwaśne cytrusy. Przede wszystkim limonka i cytryna, które brandy przemieniły w chyba jeszcze dosadniejszą tequilę. Wręcz... spirytus? Mocarny alkohol mieszał siew jedno z cytrusami, trochę na zasadzie kontrastu jeszcze podkręcając ich kwaśność. Zrobiło się egzotyczniej, dzięki czemu cytrusy ułożyły się w specyficzne yuzu, a mi do głowy przyszło jeszcze "wino śliwkowe" (np. Choya Umeshu Silver).

Za niezwykle intensywnymi nutami alkoholu i cytrusów zaznaczyła się sugestia gorzkości i coś spokojniejszego - drewno? Trudno jednak było to uchwycić.

Mimo wręcz przenikliwej kwaśności, słodycz nie słabła. Wycofała się trochę, ale swój dość wysoki poziom jakoś tam utrzymywała... choć chwilami tonęła w kwaśności.

Do cytrusów na egzotycznej fali dołączył chyba ananas, znajdując sobie miejsca za yuzu, a potem też trochę owoców czerwonych. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa pomyślałam o bardzo mocnym, wręcz nalewkowym winie domowym z wiśni i dodatkiem malin i... kwaśnych śliwek?

Obok drewna przewinęła się delikatna maślaność. Zaczęła łagodzić i tak znikomą gorzkość. Może nawet... próbowała coś ugrać z kwaśnością? Przemknęła mi jakaś nutka kwaśno cytrusowego, goryczkowatego piwa, ale zaraz i ono zniknęło po prostu w kwaśności. 

Kwaśność w harmonii mieszała się z japońskim winem ze śliwek-nieśliwek (umeshu), a więc bardzo słodkim, ale w tym przypadku w wersji kwaśniejszej. Chociaż... ogólna kwaśność nieco odpuszczała.

Drewno z tła wzmocniła pewna świeżość, rześkość. Pomyślałam o zielonych roślinach i koszonej trawie, a także trawie wyschniętej... i cierpkiej? Nagle zmieniła się w zieloną herbatę.

Słodycz, choć cały czas siedziała też bezpośrednio w alkoholach, zatliła się jako... przytłumione, ale jednak borówki amerykańskie.

Zielona herbata z cytrusami, w tym yuzu była prawie zupełnie zagłuszona nimi, jakby miał to być bardziej owocowy napój z dodatkiem herbaty. Trzymała się jej ta licha, drzewna nutka. Drzewno-ziołowa, zmieszała się ze słodyczą borówek ocierając się o mglistą... lawendę? Końcowo wyłonił się też karmel - zwyklejszy, już nie tak ściśle związany z alkoholami.

Po zjedzeniu został posmak kwaśnych cytrusów pod dowództwem egzotycznego yuzu, które dopuściło też trochę wiśni wpisanych w wino wiśniowe. A te było tylko jednym z wielu alkoholi, które cisnęły się do głowy: tequila, brandy i mocarne domowe nalewki. Za nimi zaznaczyła się cierpkość zielonej herbaty z cytrusami i chyba lawendy. Kwasek aż zaznaczył się jako gryzienie w język, co spotęgowało iluzję alkoholowości.

Czekolada była niezwykła, szokująca i smaczna. W życiu nie powiedziałabym, że to czysta ciemna tabliczka w dodatku o zawartości 70%. Co prawda gorzkości prawie brak, ale niska słodycz (wydająca się taka) przy wysokiej kwaśności sugerowała nieco wyższą zawartość. Przepotężna kwaśność aż mnie zaskoczyła, podobnie jak mocarny, dobitny alkohol - którego przecież w składzie nie ma. Przede wszystkim siedziało mi w głowie egzotyczne yuzu, wspierane limonką, cytryną z akcentami czerwonych owoców (głównie wiśni jako wino) i ananasa. Ocean brandy, tequili, wino-nalewek rządził z tą kwaśnością zupełnie. Pojedyncze nuty drzewne, trawy koszonej i suchej, herbaty w zasadzie schodziły na margines. Ciekawostkowo bardzo mi to smakowało, ale takie czekolady to lubię tylko od czasu do czasu, bo za bardzo przypominała czekolady z dodatkami, niż czyste.


ocena: 9/10
cena: €9,95 (za 50g; około 42 zł)
kaloryczność: 634 kcal / 100g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, pełny cukier trzcinowy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.