Ostatni jedzony w górach Lindt mało, że się nie popisał. Podpadł mi tanio smakującą czekoladą. Po dzisiaj prezentowanym nie spodziewałam się czegoś lepszego (też ze względu na nie mój typ czekolady - niska zawartość kakao z chrupiącym słodkim dodatkiem, co sugeruje tabliczkę do gryzienia), ale jak już ojciec chciał mi nowości Lindta kupić, uznałam, że przygarnę. Byłam pewna, że zrobię mu zdjęcia na Szpiglasowym Wierchu, ale znajomy wpadł na pomysł zrobienia pętli z Doliny Pięciu Stawów Zawrat-Świnica-Szpiglasowy, idąc granią. Okazało się - już na Świnicy - że mapa była nieaktualna i nie da się tak pójść, więc oto dotarła do mnie okrutna prawda: znowu nie dane mi było wejść na wymarzony Szpiglasowy. Wracając jednak chcieliśmy jeszcze coś, bo po Świnicy czuliśmy niedosyt. Znajomy ciągnął na Kozią Przełęcz, ale i tam coś mu nie pasowało z oznaczeniami szlaku i mapą. Gdy więc na Małym Kozim Wierchu zajął się rozglądaniem, ja wyjęłam czekoladę. Mimo bowiem że siedziałam na odsłoniętych skałach, nie wiało, a widoki były zacne.
Lindt Excellence Crispy Wafer Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 47% kakao z "kawałkami kruchych wafelków (8 %)".
Po otwarciu poczułam intensywny, cierpki, mocno palony - i to palony w sposób dosadny - zapach, kojarzący się z paloną kawą z echem syropu kakaowego oraz czegoś niedookreślonego. Jakby zbożowego? Czułam też cukrową słodycz karmelizowanych... No właśnie trudno powiedzieć czego. Obstawiałabym jakieś ni wafelki, ni płatki feulletine.
Tabliczka w dotyku była tłusta i ulepkotwato-plastikowa, ale przy łamaniu trzaskała. Robiła to z dziwnym chrzęstem. Wydała mi się krucha, mimo że się nie kruszyła i dość delikatna. Na spodzie widać, że coś w niej zatopiony, ale niewyraźnie. W przekroju pokazała się znikoma ilość wafelków, ale to tylko złudzenie (było ich mnóstwo).
W ustach czekolada miękła bardzo szybko i rozpływała się w szybko-umiarkowanym tempie. Trochę zalepiała, przyjmując postać najeżonego ostrymi kawałkami ulepka. Do tego była maślano tłusta i bazowo śliskawa. Wafelki dość szybko się wyłaniały, ale nie wypadały, a trzymały się mazistej kremo-masy. Zrobił się z tego zlepek dodatków i dosłownie papka, jako że wafelki nasiąkały i miękły.
Do czekolady dodano ogrom podrobionych, raczej cienkich, ale dość masywnych i twardych - mimo że małych i cienkich - wafelków. Ilość tej drobnicy - kawałeczków małych i prawie mikroskopijnych aż szokowała (bo w przekroju nie wydaje się, że jest ich aż tyle). Nie da się zrobić nawet najmniejszego kęsa, by o nie choćby nie zahaczyć.
Wafelki gryzłam głównie, gdy czekolada już zniknęła. Tylko nieliczne podgryzałam już wcześniej - wtedy były chrupiąco-rzeżące trochę jak cukier z czymś.
Wafelki do końca zachowały chrupkość i kruchość w pierwszym kontakcie z zębami. Trzeszczały, rzęziły i skrzypiały jak fuzja rozmiękłych corn flakesów i cukru.
Końcowo mocno czułam te ostre brzegi dodatków na podniebieniu.
W smaku pierwsza zaznaczyła się cierpka, palona kawa, przechodząca we wręcz trochę przypalony motyw.
Szybko dołączyła do niej słodycz. Była wysoka i jeszcze rosła, eksponując cukrowy charakter. Wchodził trochę w syrop kakaowy, ale okrojony z większości gorzkości. Zaraz jednak do słodyczy dołączyło coś dziwnego. Zbożowego?
Wraz z wyłaniającym się dodatkiem robiło się bardziej karmelowo. Pomyślałam też o sosie / syropie karmelowym. Czułam nie tyle karmel, ile palony, wręcz chwilami przypalony cukier. Znikoma goryczka, cierpkość wkradła się poprzez niego.
Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wydobył z bazy palono-zbożowy motyw. Chyba słód. Na pewno jednak nie gorzkość, a jedynie gorzkawość, która chwilami zalatywała taniością.
Niewątpliwie jednak pochodził też częściowo od dodatków. Kawałki wafelków wniosły mocno palony, chwilami wręcz przypalony wątek z epizodycznie przemykającym echem soli, a także cukrowość.
Czekolada końcowo jawiła się jako wręcz muląco i drapiąco słodka, w dużej mierze cukrowo, ale... W obliczu dodatków wyłonił się z niej jakby akcent przypalonych migdałów. Słód też się przypomniał. Mimo że zasładzała, nie serwowała czystej, porażającej cukrowości.
Wafelki gryzione na koniec smakowały... sobą. Kojarzyły mi się z mocno karmelizowanymi corn flakesami i cukrowymi, ale bardziej karmelowymi waflami np. duńskimi do lodów, jednak trudno myśleć o nich jako o po prostu wafelkach. Także niska palona goryczka się w nich znalazła, a czasem odnotowywałam leciutkie, słonawe echo.
Po zjedzeniu zostało przecukrzenie i przypalone-zbożowy, dziwnie cukrowo wafelkowo-niewafelkowy motyw. Czułam też echo kawy z mocno palonych ziaren z kilogramem cukru i jakby syrop / sos karmelowy.
Czekolada była interesująca, niecodzienna, a jednocześnie z wieloma wadami. Mogłaby mieć wyższą ocenę, bo całościowo w sumie była nawet smaczna mimo cukrowości, jednak biorąc pod uwagę cenę - no nie. W tej cenie nie widzę, by było za co chwalić. Sama baza przesłodzona aż mi smutno, przez co wyszła mocno średniopółkowo, a dodatek nie pomógł, bo słodyczy jeszcze dokładał. Aż drapało. Wafelki wyszły zaskakująco, bo nie po prostu wafelkowo, a trochę bardziej jak cukrowe płatki kukurydziane. To chyba one też zabarwiły całość tak intensywnym, pieczono-przypalonym, zbożowo-słodowym smakiem. Nie była to gorzkość, ale... no coś niespotykanego. Gdyby była mniej słodka, bez trudu miałaby 6, a kto wie, czy nie 7 - zależy, w jakim kierunku poszedł by efekt. Dodatek ciekawy, jednak nie podobało mi się, że aż tak najeżyli nim czekoladę, przez co drapała podniebienie. Obietnica "chrupiącości" jednak spełniona, mimo że wszystko zamieniało się w specyficzną papkę.
W górach jakoś sporo poszło, ale w domowych warunkach już niezbyt. Zjadłam 7 kostek, w tym jedną w domu, by zweryfikować odczucia. Więcej jednak już nie byłam w stanie przez słodycz i kaleczący dodatek. Znajomy na szlaku nie mógł zgadnąć, z czym ta czekolada była. Podsumował: "jakby z cukrem. Znaczy no, czuję że to nie cukier, ale była taka słodka i tak dziwnie trzeszcząca, że można pomyśleć, że to nierozpuszczony cukier. I jak się ją rozpuszcza, a nie gryzie, to dziwna konsystencja się robi taka miękko-żelkowato-papkowata". 2 kostki oddałam Mamie.
Mama opisała ją: "Niezbyt smaczna, gdy chodzi o samą czekoladę, że aż nie chce się wierzyć, że to Lindt. Bardzo słodka, ale z goryczą. Tylko że ta gorycz była jakby nie kakaowa, a jakaś taka inna. Jedyne co w niej fajne - bardzo fajne - to te niby wafelki. Śmieszne takie, cały czas mocno chrupiące i niespotykane. Ciekawe. Całość ze względu na nie wyszła nie po prostu jak jakaś czekolada, a jak taka... zabawa czekoladą. Ale to ze względu na nie zjadłam z przyjemnością, bo takiej czystej samej czekolady bym nie chciała. Gdyby kosztowała 4-5 zł, to ot, z braku laku, nawet można by kupić, ale Lindt za bardzo się ceni".
ocena: 5/10
kupiłam: dostałam (ale ojciec kupił chyba w Kauflandzie)
cena: nie znam
kaloryczność: 525 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
Skład: cukier, miazga kakaowa, wafelki 8 % (mąka pszenna, cukier, bezwodny tłuszcz mleczny, odtłuszczone mleko w proszku, słód jęczmienny, sól), tłuszcz kakaowy, bezwodny tłuszcz mleczny, emulgator: lecytyna sojowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.