poniedziałek, 25 listopada 2024

A. Morin Cameroun Chocolat Noir 70 % Edition Limitee ciemna z Kamerunu

Zamawiając tę czekoladę już nie mogłam się doczekać, kiedy jej spróbuję. To, że to edycja limitowana jednej z moich ulubionych marek to jedno, ale pochodzenie ziaren... Kamerun! Jakiż to rzadki region. Nawet ja jadłam dotąd tylko 4 czekolady stamtąd. Z opisu producenta można dowiedzieć się, że ta tabliczka została zrobiona z kakao ze starych plantacji, mających ponad 50 lat. Przywieźli je tam Niemcy. Początkowo były to ziarna Forastero, ale z biegiem lat młodzi rolnicy dosadzili jeszcze Trinitario. Zakładam więc, że poprzejmowały trochę swoich cech, porobiły się naturalne hybrydy. Morin kupił jednak kakao dokładnie z sektoru "Engaged Chocolatiers / Engaged Chocolate Makers", gdzie o kakao dbają rzemieślnicy-pasjonaci jako wolontariusze. Pracujący tam rolnicy dostają godziwe wynagrodzenia. Stosują się do wszystkich wymogów etycznej hodowli.

A. Morin Cameroun Chocolat Noir 70% Edition Limitee to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao trinitario z Kamerunu, z departamentu Lékié.

Po otwarciu rozszedł się intensywny zapach słodkich, marynowanych tworów: grzybków shiitake, tykwy japońskiej i... słodkich, duszono-marynowanych, niedookreślonych owoców? Miały w sobie pewną wytrawność. Pojawiły się też mieszane orzechy (w dużej mierze laskowe?), ale z kolei z wytrawnością... grillowanych kasztanów? Same orzechy też mogły być grillowane. Oczami wyobraźni patrzyłam w ogniskowy ogień. Jego ciepło przywiodło przyprawy i świeżo wypieczone brownie z chrupko-kruchym wierzchem i brzegami. Słodycz wydała mi się ciężka i wysoka - wzmocniły ją suszone owoce: daktyle i morele, możliwe, że także śliwki. I... suszono-wędzone gruszki? Zahaczały o akcent ciemnego miodu - może to na jego bazie sporządzono marynaty? Doszukałam się też leciuteńkiej, niemal nieuchwytnej i bardzo ukrytej, soczystości.

Konkretna, twarda tabliczka przy łamaniu - w które musiałam włożyć naprawdę sporo siły - trzaskała bardzo głośno, obiecując konkret.
W ustach rozpływała się powoli, trzymając swój kształt niemal do końca. Była zbita, ale jednocześnie kremowa. Tłustość stała na średnim poziomie. Roztaczała wokół siebie lekko mazistą, z czasem marginalnie pylistą, i soczyście rzadkawą zawiesinę.

W smaku zagrzmiała wysoka słodycz suszonych owoców. Prowadziły daktyle, wzmocnione ciemnym miodem gryczanym. Wplótł lekką cierpkawość, pikanterię i... wyraźny motyw ciastek. Wyobraziłam sobie jasne ciastka miodowe.

Słodycz rosła. Pokazały się rodzynki i suszone morele. W tle przemknęły też suszone śliwki - niemal muląco słodkie. I chyba... zaplątała się pojedyncza suszona figa?

Słodycz przeszła częściowo na korzenny tor. Przemknął cynamon, na chwilę wysunął się na przód, po czym wrócił do całej, ciepło-słodkiej mieszanki. Zmieszała się z ciastkami. Czułam się, jakbym właśnie schrupała miodowo-korzenne ciastko. Ciastko w którym... miód tonie, a wyłania się dziwna, mocno wypieczona wytrawność?

W tle pojawiła się maślaność. Zaczęła łagodzić i tak już niską gorzkość, ale cierpkości nie tknęła. Zaraz nasiliła się i okazało, iż to specyficzna, słodkawa maślaność naturalnych kremów orzechowych. Powiedziałabym, że miazgi z orzechów różnych, ale z dużym udziałem laskowych, posłodzonej pastą czy syropem daktylowym. Ten miał potencjalnie drapiący charakter.

Daktyle wplotły ciężką słodycz marynowanych warzyw i owoców, nawet grzybków shiitake. Znowu pomyślałam o tykwie i ciemnym miodzie. Wszystko to wprowadziło do słodyczy drobną wytrawność, ale gorzkość pozostawała na niskim poziomie. W oddali wychwyciłam obietnicę kwasku wiśni. Owoc ten zawisł między soczyście świeższym, a duszono-marynowanym.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa gorzkość poszła w palono-pieczoną stronę. Oczami wyobraźni patrzyłam na palenisko - ni grill, ni ognisko. Cierpkość zaznaczyła się odważniej... Nad ogniem piekły się kasztany i orzechy, a z oddali dolatywał akcent drzew.

Pieczoność podsunęła też brownie upieczone raptem parę godzin wcześniej. Pomyślałam o cieście, które tylko co wystygło, które ma chrupko-kruchy wierzch i brzegi... Dołączył do niego motyw sosu / syropu kakaowego i wiśniowa soczystość. Ciasto kontynuowało nasilanie się słodyczy, ale wzbogacając ją o coraz dosadniejszą cierpkość i wiśnie.

Słodkie, suszone owoce dopuściły do głosu słodkie owoce... grillowane? Wyobraziłam sobie ledwo uchwytne jabłka i gruszki z cynamonem i miodem. Ciepłe... czy nawet gorące (że aż niejednoznaczne?)! Na pewno zasładzające. Słodycz trochę drapała w gardle.

Poczułam też... gorącą czekoladę? Koniecznie z ciepłymi przyprawami korzennymi, w tym cynamonem. A do tego z soczystą nutką wiśni, bo ta na końcówce przypomniała o sobie. Może też jako... ciastka z suszonymi wiśniami?

Po zjedzeniu został posmak korzenny oraz orzechów z wytrawniejszym echem kasztanów - oczywiście jedne i drugie w formie pieczonej. Dosadna słodycz zaznaczyła się jako suszone daktyle, syrop daktylowy i ciemny miód. W tle przewinęła się wytrawniejsza, ale wciąż też słodka marynata, a mi w głowie na dobre rozgościło się brownie. Echo wiśni robiło aluzje do kwasku, może bardziej taniny.

Całość była bardzo dobra, ale jak na mój gust za słodka. I to słodka w dziwnie ciężki sposób bez adekwatnej gorzkości. Gorzkość to jedynie gorzkawość. Lekko pieczono-grillowane klimaty, ciepło przypraw korzennych pod przewodnictwem cynamonu zetknęły się z przeogromną słodyczą daktyli, syropu daktylowego, miodu gryczanego i innych owoców suszonych: rodzynek, moreli, może też śliwek. Wypieki, głównie ciastka, ale też brownie to kolejna dawka słodyczy. Trochę grillowanych jabłek i gruszek z cynamonem też słodyczy dołożyło. To... ciężka owocowość. Szkoda, że soczystość i kwaśność wiśni nie rozbrzmiała wyraźniej. Ciekawe akcenty kasztanów czy marynowanej tykwy, grzybków shiitake i innych różności niestety nie przebiły się przez zasłodzenie.

Taucherli Cameroon 70% Trinitario Cameroots też była bardzo słodka, ale w jeszcze... trudniejszy do przyjęcia sposób. Smakowała bowiem jasnym miodem, a do tego była maślana i delikatnie orzechowa. Czułam w niej nuty bagniste, wiśnie, jabłka i figo-winogrona, nawet wina, które zapewniły kwasek, co wyszło bardzo na plus. Tylko że w niej wytrawność wydawała siętrochę dziwna.

L'Atelier Des 5 Volcans Cru Haut Penja 70 % Cacao Recolte 2017 była jednoznaczny pyszna ze względu na mocne nuty drzew i ziemi. Może też nie była bardzo gorzka, ale wytrawnie soczysta. Orzechowo-warzywnie-kasztanowa, słodka od miodu i wanilii, ale też owocowa za sprawą mango, cytrusów, taninowych wiśni i porzeczek. 

Morin znalazł się gdzieś między nimi. Czyżby to prażenie-pieczenie tak przyciszyło soczystssze akcenty owoców, zostawiając te cięższe i słodkie?


ocena: 9/10
cena: €6,95 (około 30 zł)
kaloryczność: 584 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.