czwartek, 13 maja 2021

Choceur Zitrone-Ingwer 55 % ciemna z imbirem, migdałami i cytryną

Po Novi Nero Nero 70% with lemon peels and ginger crystals zniechęciłam się do połączenia cytryny i imbiru. I niestety... akurat na to zniechęcenie trafiła Olga z Livingonmyown z paczką (za którą bardzo, bardzo dziękuję) m.in. z dwiema czekoladami w tym wariancie. Najpierw zrobiło mi się trochę smutno, że może nie jestem docelowym konsumentem takich, ale potem... Zadziałał czynnik "ciekawostka ze świata", i jakoś spojrzałam przychylniejszym okiem. Czekolady z Aldiego bowiem lubię... i mimo że Choceur Weisse Cookies wydała mi się kiepska, niedorównująca Chateau, nie skreśliłam jej. Mało tego, perspektywa spróbowania czegoś prawdopodobnie z Aldiego, ale austriackiego (czekoladę przywiózł Oldze tata wracający z Austrii) była coraz atrakcyjniejsza. Zwłaszcza, gdy z czasem zaczęłam coraz bardziej skupiać się na tym, co przede mną, a nie na wspomnieniach. I gdy pomyślałam, że tej o wiele bliżej do niezłej Lindt Excellence Lemon with a Touch of Ginger niż do Novi, która tak źle mnie nastawiła.

Choceur Zitrone-Ingwer 55 % Cocoa (Citron-Gingembre / Zenzero-Limone) to ciemna czekolada o zawartości 55 % kakao z płatkami migdałów, kawałkami cytrynowymi i imbirem.

Rozerwawszy sreberko, poczułam przede wszystkim imbir-przyprawę (w nieprzytłaczającej ilości na szczęście) oraz cukrowo-palony zapach czekolady. Jej goryczkę podsycała kwaskawo-goryczkowata nuta galaretki cytrynowej. We wszystkim tym krył się motyw kandyzowania, przez co imbir bez dwóch zdań wyszedł w wydaniu "na słodko". Był na granicy smakowitości a przerysowania, bo odznaczał się intensywnością nieco drażniącą, mimo że nie sztuczną. Taką, która mogła pójść w złym kierunku, ale nie musiała. Migdałów nie odnotowałam, a mimo lekkiej soczystości, wyszło dość ciężko.

Tabliczka w dotyku wydała mi się sucho-ulepkowata i mimo że dość twarda, to jakaś... nieciemna. Zdradzała tłustą kremowość. Pomimo tego, ładnie trzaskała; migdały łamały się wraz z nią.
W ustach rozpływała się bardzo powoli, ale prędko mięknąc i ochoczo przybierając postać miękkiego ulepka. Nie było w tym jednak niczego strasznie odrzucającego. Kremowo-maślano tłusta i pełna, wyszła przeciętnie. Dążyła do gęstości, ale dodatki stały jej na drodze. Wydała mi się raczej gładka, chwilami tylko jakby odrobinę proszkowa (za sprawą imbiru?). Wado-zaletą okazało się najeżenie dodatkami. Z jednej strony pomogło w lepszym odbieraniu ulepkowatości, z drugiej... wolałabym dobrą czekoladę, a nie aż tyle dodatków odwracających uwagę od niej.
A miało co ją odciągać. Całą tabliczkę wypełniało mnóstwo całych płatków migdałów i kawałków oraz drobnicy cytrynowej - raz mniej, raz więcej.
Najwięcej dodano migdałów w postaci płatków. Były chrupiąco-delikatne, kruche. Gryzione okazały się przyjemnie świeżawo-soczyste.
Cząstki cytrynowe to i drobinki, i kawałki. Wydawało się, że jest ich mnóstwo. Aż trudno o kęs choćby bez nich. W pierwszej chwili twarde, szybko częściowo rozpuszczały się jak cukier. Potrafiły chrupnąć/skrzypnąć, nabierając miękkości. Potem niektóre pozostawiały drobinkę-farfocla. Część była bardziej "cukrowymi skrzypaczami" (okropność), innym bliżej do "masy owocowej w cukrze" (te były prawie w porządku). Te już bym porównywała do... lepkiego dżemu? Niektóre kryły mikroskopijne skórki.
Jedynie imbir dodano sproszkowany, więc w strukturze za wiele nie dołożył.
Dodatki zostawiałam sobie na koniec, gdy czekolada już zniknęła, bo zwłaszcza cytrynowe były wtedy bardziej przystępne; co gorsze, już z nich zniknęło.
Zerowały poczucie zatłuszczenia.
W smaku od początku czułam przesadzoną cukrowość i paloną kawę. Okazała się gorzkawa, lekko cierpka. Gorzkawość w miarę szybko rozeszła się po ustach, budując ciepły klimat. Prędko podkreślił go ciepły imbir (przyprawa). Początkowo tylko lekko zarysował się na coraz bardziej maślanej bazie. Z każdą kolejną sekundą wydawało mi się, że pikanteria na zasadzie kontrastu tę maślaność podkreśla.

Słodycz wpisała się w ciepło i lekką pikanterię. Podyktowała jej smaku zacukrzonych korzennych imbirowych ciastek z cukrem, coś kandyzowanego (imbir? cytrynę?) i po prostu smak imbiru-przyprawy. Zaczęła przypiekać język i drapać w gardle wraz z cukrowością. Mimo iż coraz ostrzejszy imbir i cukier rozpędzały się, osadzone były w łagodnej, maślanej czekoladzie, którą... wciąż było jakoś tam czuć. Ta maślaność jednak jakoś mi nie pasowała, tym bardziej, że chwilami wydawała się nieco nasiąknięta cytryną.

Po paru chwilach odsłaniające się dodatki zaczęły odciągać uwagę od maślaności. Migdały niewiele wnosiły, bardziej rozbijały smak reszty. Cytryna przeszywała kompozycję swoją soczystą kwaśnością. Odnotowałam jednak także lekką, dziwną cukierkowość. Pomyślałam o cukierkach imbirowych, mimo że rozchodziła się od kawałków owocowych. Te smakowały głównie kwaśnym sokiem z cytryny, za mocno podrasowanym kwaskiem cytrynowym, jednak właśnie i słodyczy w nich nie zabrakło. W nich jednak wszystko miało tylko "swój czas". Gdy część cukru się z nich rozpuściła wraz z czekoladą, wydawały się bardziej goryczkowate.
Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa maślana baza utraciła kawowość, zaczęła zmierzać ku korzenności i polewowości. Imbirowa nuta i ciepło optowały za czekoladowymi piernikami w polewie; może z nadzieniem lub galaretką cytrynową. To tchnęło namiastkę soczystości, także w imbir. Nad wszystkim jednak kontrolę trzymał cukier. Drapał w gardle do pary z pikanterią imbiru, która przynajmniej wyszła przyjemnie korzennie.

Z czasem kawałki cytrynowe smakowały bardziej skórką cytryny, ale... po tej słodyczy i ostrości jeszcze wyraźniej czułam ich podkręcenie, namolny kwas cytrynowy i mocniejszą sztuczność. Mieszało się to ją z bazą, podkreślając w niej goryczkę i cierpkość.

Pod koniec imbirowa nuta niemal zagłuszyła czekoladę, a ja zabrałam się za rozgryzanie dodatków "na boku". Resztki cytryn smakowały strasznie kwachową, a jednocześnie cukrowo-podrasowaną cytryną i trochę cytryną naturalną, a migdały wreszcie odezwały się głośniej.
Rozgryzane na koniec wydawały się trochę wyciszone w smaku, nie mniej jednak wciąż migdałowe. Powiedziałabym, że smakowały świeżo i zadowalająco, ale nie satysfakcjonująco. Jak zebrało się ich więcej, reszta (czekolada, cytrynowe twory) się porozpuszczała to oczywiście dominowały i nieco wyciszały przecukrzenie i ostrość tak, że spokojnie mogłam zrobić kolejnego gryza.

Po zjedzeniu został posmak imbiru i goryczki cytryn: skórko-galaretkowatych, mało soczystych. Czułam także imbirowe pieczenie, a potem jedynie ciepło, przesłodzenie i wspomnienie kwasku. Na ustach z kolei została tłustość. Nie utrzymywało się to wszystko jakoś specjalnie długo, a i zbyt mocne nie było, co wyszło na plus.

Całość okazała się w miarę porządku, choć nie w moim stylu. Nie najgorsze dodatki, które wolałabym w innej formie wtopiono w całkiem niezłą czekoladę. Cukrowosć była wprawdzie przesadzona, ale nie zabiła zupełnie palono-kawowego smaku. Dodatki trochę przełamywały słodycz, przygłuszały czekoladę, ale nie zrobiły tego zupełnie. Imbir wyszedł porządnie, nieźle rozgrzał gardło, ale nie przegiął z ogólną ostrością; cytryny... wolałabym po prostu kawałki owocu - w dodatku mniej, a większych. Niektóre zdecydowanie za bardzo podrasowano kwaskiem cytrynowym. Płatki migdałowe, do których nie mam zarzutów, zrobiły z czekolady ulepek, będąc głównie zapychaczem. Jednak bez nich bardziej raziła by ulepkowość i cukier...

Wszystko w tej czekoladzie wyszło więc względnie.
Wydaje mi się na poziomie Lindta: każda ma swoje wady i zalety (Lindt wydaje się lepszy dla mnie). Dwa przecukrzone ulepki, ale: Lindt był przyjemnie soczysty, choć mało cytrynowy, a imbir zahaczał w nim o mydlaność; z kolei Choceu była zacnie imbirowa (korzennie), a cytryna wyszła zbyt podrasowana, aż drażniąca w tym.
W pierwszej chwili byłam pewna, że zjem całą, ale po dwóch kostkach czułam, że kakaowość, czekoladowość tak mi uciekają pod naporem kwasu cytryn...owego, że taki z tego zlepek dodatków, że... po prostu coś mi w tym nie grało. Trochę "tabliczkowy śmietnik", bez sensu żeby jeść. Kwasek cytrynowy za bardzo drażnił, mimo że nawet taki bardzo kwaśny nie był; on po prostu był napastliwy.


ocena: 5/10
kupiłam: dostałam (dziękuję!)
cena: -
kaloryczność: 539 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, migdały 7%, kawałki cytrynowe 3,8% (syrop glukozowy, koncentrat soku cytrynowego, skórka cytryny), sproszkowany imbir 1%, masło klarowane, lecytyna sojowa, naturalny aromat cytrynowy, naturalne aromaty, ekstrakt waniliowy

4 komentarze:

  1. Z racji tego że w ostatnim czasie spożywam dużo świeżego korzenia imbiru takie czekolady mnie wręcz odpychają :/ może kiedyś, ale raczej nie. Cytryna i czekolada mi do siebie nie pasują jakoś ...
    Zawsze chciałam posmakować imbir w czekoladzie, ale nawet jak był teraz lidlowski delux na promocji nie wzięłam go. Może kiedyś ochota na taki twór powróci.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja lubię cytrynę i czekoladę. Zwłaszcza nuty cytrynowe w przypadku kakao z Madagaskaru.

      Imbir lubię tylko jako korzeń w daniach odpowiednich kuchni (indyjskiej, tajskiej) oraz przyprawę w proszku.
      Te imbiry w czekoladzie pewnie są kandyzowane lub suszone. Ja bym takiego nigdy nie kupiła; nie lubię owoców w czekoladzie, a już na pewno nie znoszę kandyzowanych.

      Usuń
  2. Przeciętny odbiór podszyty niechęcią to odbiór o milion poziomów lepszy niż koszmar, któremu niechybnie zostałabym poddana, gdybym za tabliczkę wzięła się sama :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Potrafię sobie wyobrazić Twoją reakcję, haha.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.