Nie lubię nazw typu "Pyszne", "Dobre", "Smaczniusie" itd. Im bardziej producent zachwala swój produkt, robi to nachalnie, tym bardziej robię się sceptyczna. Nazwa marki wina, obiektu dzisiejszej recenzji, też mi nie podeszła, acz szczerze to uzmysłowiłam to sobie dopiero w domu. Duma winiarzy, co? Skojarzyło mi się z Pride of Poland i tym, co zrobiono stadninie koni w Janowie... Katastrofa? Oj, zły początek. Miałam nadzieję, że wino to katastrofą się nie okaże. Czy sprawdzi się porzekadło "nadzieja matką głupich"? O tym niestety przekonają się jedynie pełnoletni, ponieważ w świetle prawa jestem zmuszona to zrobić.
Wypraszam wszystkich niepełnoletnich, ponieważ wpis ten jest przeznaczony jedynie dla osób dorosłych, które ukończyły 18. rok życia.
A już jutro zapraszam wszystkich.
Wine Maker's Pride Malbec Mendoza to czerwone wino wytrawne ze szczepu Malbec z Argentyny z regionu Mendoza; rocznik 2017; zawartość alkoholu to 13.5%.
Po otwarciu poczułam zapach czarnych porzeczek oraz muląco słodkich i jednocześnie cierpkawych, niejednoznacznych czerwonych owoców pestkowych. Podszyty był chłodną powagą, która skojarzyła mi się z nocą na świeżym powietrzu pod gwieździstym niebem. Zaciągając się, czułam świeżą, wilgotną ziemię. Pijąc i wsadzając nos do kieliszka, a także już po prostu przy nim siedząc, wyłapałam słodsze tony wiśni, porzeczkowych dżemów... kwaśno-cierpkich, a jednocześnie słodkich, przyprawionych i nieprzyzwoicie cierpkawo-soczystych. Dziwny to był wydźwięk. Chłodnie dostojny, ale z sugestią rozgrzewania (przypraw i alkoholu?).
Bardzo ciemne wino wyglądało na ciężkawe i pełne, ale nie mocno gęste. Pijąc je nie miałam wrażenia, że jest w jakikolwiek ciężkie, a w pierwszej chwili nawet dość wodniste w owocowy sposób. Jak sok z wodnistych owoców?
Na początku poczułam smak lekki: słodko-cierpkich, bardzo dojrzałych czarnych porzeczek zestawionych ze słodyczą winogron raczej jasnych, aż nieco mdławych. Taka "mdława lekkość" przy wielu łykach zaskakiwała mnie każdorazowo. W końcu zaczęłam ją odbierać jako wodniście melonową.
Owoce tchnęły soczystość, ale specyficzną, taką winogronowo-wodnistą. Porzeczki próbowały nadać jej nieco esencjonalności i ściągnęły nieco. Za nimi zaznaczył się szlachetny, beczkowo-ziemisty motyw, na którego tle wyraźniej rozszedł się smak czarnych porzeczek, śliwek i wiśni. Pestkowców, które dosłownie się wysysa, oddzielając miąższ od pestek. Niektóre wydały mi się aż podsuszone, starawe... Cała ta mieszanina z czasem wydała mi się zaskakująco słodka. Dołączyły do nich - także pestkowe - winogrona jasne, a tamte zmieniły się w dżemy i konfitury. Wydały mi się przyprawione w nieco korzennym stylu, ewentualnie dodane do korzennej masy bakaliowo-makowej.
Bliżej końca obok tego odezwał się kwasek owoców, a język przypiekła pikanteria. Korzenna ostrość zadała mi pieprzowo-kardamonowego przyjacielskiego kuksańca, by następnie trochę rozgrzać jakby duetem chili i alkoholu, spływającego do gardła. Do ziemiście-beczkowej, chłodno-soczystej bazy dołączyła więc pikanteria. Wydawały się jednak nieprzychylne sobie. Szły obok siebie, ale... ale nie ze sobą.
To nie wiśniowo-czarnoporzeczkowe dżemy i konfitury były mocno korzennie przyprawione. Pikantne przyprawy mknęły obok nich. Na zasadzie kontrastu rozgrzewające gardło i piekące, aż chwilami przywodzące na myśl ziemię.
Po wypiciu wrócił posmak przypraw i ostrych pestek (?); bardziej pestek niż owoców oraz cierpkość wiśni i średnio dojrzałych winogron. Czułam taninowe ściągnięcie, jak również przyprawiono-owocowe przytkanie (zamulenie?).
Całość wyszła niby nie źle (nie "nieźle"). Jednocześnie owocowo-soczyście, ale wciąż w realiach poważnych i cierpkich. Zaskoczyło mnie jednak, że nie było aż tak kwaśno-cierpkie, jak się spodziewałam. To wytrawność bardziej "przyprawiona". Miałam jednak problem z tym, jak dwoisty był smak: słodziutkie owoce, a kwasek owoców i poważniejsze nuty obok.
Wino najbardziej smakowało mi oczywiście w temperaturze pokojowej. Wtedy było bardziej esencjonalnie owocowe (czarne porzeczki, wiśnie) i ziemiście-przyprawione, trochę marmoladowe, w momencie gdy lekko schłodzone to głównie wodniste, a następnie kwaskawe owoce, a potem korzenne rozgrzanie z ewidentnym podziałem na dwa etapy - brakowało w nim harmonii i "jedności". Wraz z tym, jak je piłam, coraz bardziej dawała mi się we znaki ta mdławość (czy wodnistość - jak nazwała to bardzo trafnie Mama).
Na kieliszek namówiłam Mamę, która wytrawnych win nie lubi. Stwierdziła, że zupełnie jej nie przeszkadzała "ta jego wytrawność; było w sumie dobre, na pewno interesujące. Takie dziwne, bo owocowo-delikatne, wodniste, a jakby obok mocniejsze, wytrawne właśnie". Nie umiała wprawdzie połapać poszczególnych nut, ale mówiła to z nieśmiałym uśmiechem, przyznając, że i jej taka ciekawa"dwoistość" chyba jednak przechyliła się bardziej na "nie". Obie wolałybyśmy większe zgranie. Ja także wyższą wytrawność. Ta była... porównywalna do niektórych win półwytrawnych (półsłodkich? nie wiem, aż tak to chyba nie). Gdyby było półwytrawne, mogłoby w sumie nawet 8 zdobyć.
ocena: 7/10
kupiłam: Auchan
cena:35,99 zł (za 750ml)
czy kupię znów: nie
Ey, kupiłabyś wino o nazwie "Pyszne"? Już abstrahując od tego, że entuzjastyczne zapewnienia w hasłach reklamowych brzmią źle. W przypadku wina takie określenie wręcz mnie przeraża :P Dla mnie podstawą wina, i alkoholu w ogóle, jest wprowadzanie w upojenie. Nie piłabym alkoholu tylko dla smaku, gdyby nie kopało. Co zaś się tyczy cudzych opinii o danym winie... cóż, tutaj mam podobnie jak z serem żółtym. Znam dwa rodzaje: smaczne i niesmaczne.
OdpowiedzUsuńMało że "kupiłabym". Ja kiedyś PIŁAM takie. Dokładniej "'Ono" się nazywało. Po hawajsku chyba "pyszne" haha. To było dawno i oczywiście nie wiedziałam, co znaczy nazwa. Dopiero się dowiedziałam, jak mnie ktoś zapytał: "czy rzeczywiście pyszne?".
UsuńCzy kupiłabym o takiej nazwie tak na serio? Nie wiem, zależy od producenta, nut wypisanych, ceny, jakości. Zawsze mógłby to być np. zacny producent, który ma ironiczne poczucie humoru, jest pasjonatem i wina robi dla siebie, nie tyle "aby sprzedać".
U mnie musi być połączenie smak + kopanie. Stąd gardzę piwami 0%, ale nie wyobrażam sobie picia czegokolwiek, tylko by się upić. Nie lubię się upijać (zaliczać zgona; chyba tylko raz w życiu mi się zdarzyło), a jedynie wprowadzić raz na długi okres czasu, w specyficzny stan. Musi być smacznie.
Ja mam podobnie jak Olga. Nie znam się na alkoholu. Kupuję idąc za głosem intuicji. Najczęściej na targach albo jarmarkach lokalnych, ale nie wina. Z win ty tylko carlorosi uznaje różowe :P
OdpowiedzUsuńAle to co kupiłam sobie do tej pory na jarmarku jakubowym czy w Gdańsku bardzo mi podeszło. Wódka z czarnym bzem, pigwówka i likier kawowy :) . Nie znam się jak pije i mi smakuje kupuję albo jak ktoś mnie częstuje i mi podejdzie proszę o zapisanie nazwy ;)
A bo ja się znam? Kieruję się sercem i rozumem.
UsuńRóżowego nie piłam; nie wydaje się w moim guście.
Wódka mnie odrzuca, likiery też.