Postanowiłam zacząć od czekolady z niższą zawartością kakao.
Meybol Cacao Chuncho Collection N°3 Cusco - Peru to ciemna czekolada o zawartości 72 % kakao Chuncho z Peru z regionu Cusco / Quillabamba.
Gdy tylko otworzyłam opakowanie, poczułam niewiarygodnieintensywną woń kefiru i soczystej kwasowości cytrusów, wyłaniających się z niego. Opłynęła to śmietanka, wyrównując kwasowość i podpinając słodycz. Za nimi jednak rozchodziła się wyrazista, pewna siebie ziemistość - również nieco kwaskawa, ale w ostrzejszy sposó. Kojarzyła mi się trochę z pieprzem i grzybami. Te jednak były łagodzone nutami drewnianych pudełek na cygara i drewna... do wędzenia? Takiego, z którego idący dym wydaje się aż soczyście drzewny. Pomyślałam o czarnej, wilgotnej ziemi w leśnej, nocnej scenerii, pełnej żywych roślin i... w tym kwiatów. One zatoczyły krąg do słodyczy, która z czasem wśród cytrusowych nut, obok cytryn, wywalczyła mandarynki.
W ustach rozpływała się z łatwością, jak na ciemną w dość prędko-średnim tempie, ochoczo. Raczyła podniebienie tłusto-kremowymi, idealnie gładkimi smugami, którymi zalepiała. Gęsta na poziomie jakiegoś tłustego serka śmietankowego do smarowania, nie wyszła jednak przytłaczająco ciężko, bo szybko rozrzedzała ją soczystośc. Za sprawa właśnie jakby soku wpływającego z niej i zaraz znów wsiąkającego, znikała trochę tłusto-wodniście.
Od początku czułam harmonię między gorzkością a słodyczą. Obie je łączyła soczystość i cierpkość, dla któych nośnikiem nabiał, a mimo to w dosłownie pierwszej chwili przy każdym kęsie słodycz wydawała mi się za wysoka. Jakby startowała, rzucała się z wysokiego pułapu i... opamiętywała się.
Pierwsza dokładniej rozeszła się gorzkość, pokazując ziemię osnutą mgłą. Była wilgotna i... chłodna, czułam się jakbym znalazła się w lesie, jeszcze przed świtem. Nadciągnęła fala orzeźwienia. Porastały ją grzyby i soczyste rośliny - nieco wilgotne od świeżego powietrza, wody jaka się na nich zebrała. Porastały ją mocne konary drzew.
Drzewa wilgotne i żywe łączyły się z drewnem do wędzenia, a więc jakimś szlachetnym. I... tu juz wchodziło samo wędzenie, a więc dym / palenie, ale w żywszych i soczystszym kontekście. Tabliczka na pewno nie była mocno palona.
Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa pikanteria i goryczka rosły, ale umacniała się nabiałowa nuta, wygładzająca to. Poniekąd kwaśna, kojarzyła sięz cierpkawym kefirem, a następnie przechodząca w jakiś jogurt (grecki?) i łagodniejszy twaróg. Jakby tak... do tego nabiału dodać te dżemy cytrusowe. Pomyślałam o kanapce z serem białym i dżemami... ogólnie owocowymi (cytrusowo-jabłkowymi?).
Po cytrynie bowiem, z czasem zaczęły pojawiać się też mandarynki i pomarańcze. Ogólna słodycz dopuściła też leśno-czerwone owoce, ośmieliła jabłka. Kompozycja zyskała więcej owoców żywych, świeżych i słodkich. Drzewa i las odbiły w bardziej roślinnym i roślinnie kwiatowym kierunku. Przez chwilę pomyślałam o zawilgoconej kwiaciarni, ale potem raczej o... jeziorze w środku lasu z zawilgoconą od niego roślinnością, kwiatami (w tym wodnymi).
Zaraz jednak znowu ziemistość zwróciła na siebie uwagę. Wciągnęła ostrawo-chłodny motyw ziemi, a oczami wyobraźni spojrzałam na korzenie. Drzewa i drewno... przywiodły na myśl beczki i to beczki... zawierające dobre, czerwone wino. Znów czułam grzybowe nuty, goryczkę lasu, ale tym razem sowicie nasączone soczystym, dość słodkim, ale i "przyprawowym" winem czerwonym. Trochę drapało w gardle, lecz nie wyzbyło się też kwasku.
Pod koniec słodkawe wino mieszało ziemię i drzewa swą soczystością, by razem utworzyć poważną opozycję do kwaskawo-rześkich owoców i nabiału. Było słodko, ale... jakby miodowo, przy czym był on zawilgocony kwiatami i cytrusami.
Po zjedzneiu został posmak słodko zgaszony jak i cierpkość kwaśnego nabiału, wina. Czułam także lekko cytrynowo-ziemistą nutkę zszywającą to, ale nie przełamującej poczucia słodkiej, łagodnej... kremowości nabiału.
Całość bardzo mi smakowała, jednak wolałabym niższą słodczy i mniej tego łagodzenia. Gdyby tak zostawić ten tylko charakterniejszy nabiał o kwaskawym smaku, zmienić konsystencję (nie odpowiadała mi tłustość, szybkie rozpuszczanie się na kremo-wodę), byłoby idealnie. Ziemiście-drzewne, a potem zalewane cytrusami i winem nuty z mnóstwem nabiału rozkochały mnie w sobie,
Pamiętałam dobrze podobnie podwędzano-drzewne, żywe nuty z naleciałością wytrawności zestawione z cytrusami i jabłami z Prime 70 % Tocache (Prime była jednak o wiele bardziej "ciemnoowocowa") czy podobne, ale właśnie też jeszcze wino z Georgia Ramon Fahrenheit 132 Peru Trinitario 82 % R.A.W. . Jej maślankowość i cytrynowe dżemy przywiodły mi na myśl pyszną Theobroma Peru 70 %, a z kolei nuta jakby "kwaskawego miodu" natychmiast przypomniała mi Original Beans Cusco Chuncho 100 %. Meybol wiele przypominała... Sama w sobie jednak była ciekawie "nabiałowym lasem".
ocena: 9/10
kupiłam: Dom Czekolady (dostałam, dziękuję!)
cena: cena to 29 zł (za 70g)
kaloryczność: 579 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie, ale mogłabym np. dostać
Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy
Całość zapachu kojarzy mi się z pełną tajemnic szufladą starego profesora w starym domu. Takiego półuśmiechniętego, z siwymi włosami, gęstą brodą, fajką i monoklem. Akapit zaczynający się od "Od początku" i następny to dla mnie najapetyczniejsze. Ten po nich też okej, las mógłby być przed domem profesora, w końcu musi on mieszkać daleko od nowoczesnego miasta. Jeziora tam nie widzę, ale płytki strumień może być. Taki, gdzie czas spędzają leśne zwierzaki. O dziwo zjadłabym tę czekoladę nawet teraz.
OdpowiedzUsuńDlaczego po Twoim komentarzu do głowy przyszły mi Opowieści z Narnii?
UsuńJezioro koniecznie. Wyobrażam sobie jakieś małe jak Gałęziste. To jeszcze jak w podlaskim mieszkałam - czasem z ojcem tam jeździliśmy. Trzeba było dłuuugo iść przez las, nie było dojazdu. Ciemno, chłodno, dużo ziemi. Trudno się szło; w klapkach by nie dało rady. A cel? Małe, okrągłe jezioro jak... mazurskie Morskie Oko. Wszędzie wokół drzewa, malutka "plaża" ziemista, pełna korzeni, dość stroma. Przy brzegu w wodzie jakieś większe kamienie, dalej trzciny i muł. Zero ludzi. Drzewa rzucały cień, osłaniały to jezioro od świata i słońca. Było ciemno, ponuro. Woda wydawała się czarna w oddali, jak z horroru. Przy brzegu zaś - idealnie przejrzysta, czysta. Gdy się stało i patrzyło w dół, widziało się siebie bez problemu.
Bardzo mnie zaciekawiłaś tym dzisiejszym opisem. Gdybym kiedyś jadła dam znać jakie wrażenia odnotowałam, ale raczej nie będzie mi taka degustacja pisana.
OdpowiedzUsuń