Kiedy tak poznaję nowe marki, w końcu zawsze nadchodzi dzień, w którym mam ochotę na "szlachetną, ale oklepaną". Rozumiem przez to - co prawda niejedzoną wcześniej - czekoladę ("z tych dobrych") marki, której jestem całkowicie pewna, jednej z moich ulubionych, która nie zawodzi; z regionu dobrze mi znanego lub charakteryzującego się prostymi nutami. Taka właśnie miała być czekolada wybrana na ten dzień. Liczyłam, że będzie prosta i pyszna. Jedną z marek, które natychmiast przychodzą mi tu do głowy jest Morin. I tu znów mogłabym sentymentalnie westchnąć - mam wrażenie, że marka rozwija się razem ze mną w czekoladowej podróży. Dobra czekoladziarnia, która wyrobiła sobie porządną pozycję, a ja początkowo po prostu wielbicielka czekolady, która z czasem mocno wkręciła się w temat. Nic jednak nie bierze się z niczego. Np. do tej tabliczki użyto organicznego kakao z certyfikatem FairWild, zbieranego przez raptem dwa rodzime plemiona z Amazonii, Yuracaré i Chimanes. Ta współpraca z Morinem ma pomagać im po tym, jak wiele tracą przez wylesianie.
A i jeszcze ciekawostka: w wierzeniach boliwijskich "Ekeko" to bóg szczęścia i powodzenia.
A.Morin Bolivie Ekeko Noir 70 % to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Boliwii z regionu Cochabamba.
Gdy tylko rozerwałam sreberko, poczułam intensywny, ciepły zapach drzew skąpanych w jesiennej aurze, może też drzewa cedrowe i trochę orzechów. To zapach złotych, opadających liści i liści mokrych... W mokrości których człowiek tonie jak w ruchomych piaskach i nagle orientuje się, że... to mokrość gęstego, zalepiającego ciasta czekoladowo.... śliwkowego! Bardzo szybko zaczęła się wydobywać soczystość. Najpierw czułam swoje wyobrażenie o ponczu śliwkowym, a potem pojawiło się całe mnóstwo soczystych, kwaskawych śliwek i śliwek "podrasowanych" w zimowym stylu. Kompoty, grzańce, warstwa w czekoladowym cieście? Wszystko to taplające się w miodzie, który na szczęście nie przełożył się na ciężkość słodyczy. Łączył się bowiem z kwiatami, które to też zapewniały harmonię ze śliwkami i były wyczuwalne głównie w trakcie jedzenia.
W ustach rozpływała się powoli i kremowo, podtrzymując zwartą twardość. Szybko wyszła na jaw jej silna piaszczystość. Przypominała rozpływające się w ustach wilgotne ciasto z ziarnistym efektem scukrzenia miodu i alkoholu, którymi je uprzednio nasączono. W połowie rozpływania się kęsa "z ciacha" dosłownie zaczynał lać się potok soczystości i "gęstawej napojowości" (za nic nie nazwę tego wodnistością - to jak gęste alkohole, aż "zagęszczone" miodem kompoty itp.), która to utrzymywała do końca.
W smaku w pierwszej chwili poczułam gorzkość drzew. Należała do drzew ogrzanych słońcem, liści przybierających bordowy, bursztynowy kolor i opadających już oraz do orzechów. Wydały mi się lekko zawilgocone, a wtedy...
Wszystko przeszył soczysty kwasek owoców. Pomyślałam o rodzynkach nasączonych w alkoholu i zatopionych w gęstym, czekoladowym cieście lub ciemnoczekoladowym kremie z nadziewanych Zotterów. Kwaśność nie była wysoka, ale na pewno owocowa. Najpierw pomyślałam o cydrze.
Zaraz jednak eksplodowała soczystość śliwek. Najpierw weszły śliwki surowe i świeże: niedojrzałe i średnio dojrzałe drobne, a potem dużo różnych. Oczami wyobraźni zobaczyłam śliwkowe poncze (nigdy nie próbowałam - to wyobrażenie), jakieś grzańce (nie tylko alkoholowe ale i "herbaciane) - też śliwkowe. To znów jakiś "grzańcowy cydr" i pokazujące pazurki śliwkowe brandy. Wszystko to dołożyło także mnóstwo słodyczy, idealnie dopasowującej się do ciepłego klimatu złotej, wczesnej jesieni.
W tle jednocześnie cały czas płynęła stateczna gorzkość. Nie była może wysoka, ale głęboka na pewno. To wilgotne, ciemnoczekoladowe ciasto; wilgotna aura wczesnej jesieni i goryczka orzechów.
Słodycz wydała mi się falowa, którymi to falami z czasem coraz bardziej opływała "jesień" i wlewała się do "śliwkowych tworów". Także ciepła, przywodziła na myśl krystalizujący się jasny miód. Miód kwiatowy? Podkreślił cukrowość alkoholi - jakby wspominana brandy / poncze trochę się krystalizowały... Może i one były miodowe? Miód lekko aż drapał, ale na przeciw temu efektowi wyszła szczypta przypraw korzennych.
Zwróciły uwagę na lekką, wytrawną cierpkość. Uchwyciłam trochę orzechów, zapewniających harmonię i ciastu, i słodyczy, i tej "jesieni". W późniejszej etapie rozpływania się kęsa na znaczeniu znów przybrały jesienne, opadające liście. Drzewa wciąż ogrzewało słońce, były ciepłe i podobnie jak miód aż lekko drapały. Pojawiła się palona nuta. Orzechy (laskowe i trochę włoskich?) miały w tym swój udział. Zasugerowały pieczone kasztany.
Bliżej końca pomyślałam o drzewie cedrowym, "orzechowawych" kasztanach? Liście robiły się coraz wilgotniejsze. Jesienne wilgotne liście osnuła lekko cierpkawo-kwaskawa, chłodniejsza mgiełka. Odrobina powagi, drzew i orzechów trzymała się mocno.
Po zjedzeniu został posmak pieczonych orzechów i wysoka śliwkowość jako śliwka soczysta i świeża, jak również "śliwkowe" twory - czułam się, jakbym zjadła zasłodzone miodem, do granic możliwości czekoladowe ciasto ze śliwkami.
Na ustach czułam odrobinkę... suchawości kakao. Ogółem było przyjemnie, gdy chodzi o kwestie tłustości i soczystości - bez przegięcia w żadną ze stron.
To ostatnie promienie lata, a początek jesieni w tabliczce. Przepyszna, przytulna i ciepła kompozycja bez żadnych mocnych uderzeń, a z wciąganiem przez śliwkową moc i czekoladowość ciasta. Miód, drzewa i orzecho-kasztany, liście - wszystko to było takie... ciepłe i esencjonalne! Może trochę za słodkie, ale do wybaczenia, bo kwasku owoców też nie zabrakło. Wszystko w niej było bardzo łatwe do nazwania, i... jednocześnie szlachetnie głębokie. Pyszna, choć konsystencję mogłaby mieć nieco inną (ta jednak też nie była taka zła).
Słodko-kwaśna, kwaśna owocowo była również Zotter Labooko Bolivia 90 %, ale tamta poszła w bardziej porzeczkowo-pomarańczowym kierunku, też istotny był w niej pieczony element, ale jako wafelek (Morin to ciasto, kasztany i orzechy); drzewa (w Zotterze suche). Niższa słodycz i moc kakao Zottera zrobiły swoje wraz z kremową konsystencją, że smakował mi bardziej, ale nie mogę za bardzo porównywać przy ocenianiu, bo zawartość kakao bardzo różna.
Orzechy z miodem, znów pieczoność (GR to herbatniki) i... roślinność (ale jako kwiaty; Morin to liście i drzewa bardziej) bardzo przypominały te z Georgia Ramon Bolivia Beniano Wild Beni 84%. "Napary i rożności z owoców" też czułam (GR to raczej porzeczki, aronia), a i wydźwięk robił się wilgotnie-chłodkowaty (GR anyżowo, tu po prostu jako rześkość wilgotnej mgiełki).
Równie obłędnie śliwkowa co moja Fair Dunkle Schweizer Bio-Schokolade 70 %, acz na szczęście nie tak słodka. Jednocześnie miały zupełnie inny wydźwięk, bo w Morinie ani trochę nie było ziemi, a mnóstwo drzew i liści. Dzięki klimatowi, nawet na drobne minusy przymykam oko.
ocena: 10/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 27 zł (za 100 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 584 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym
Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa
Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa
Taka nazwa to świetny sposób na głupie nazywanie czekolady w stylu "Szczęśliwa czekolada". Jest coś w nazwach mitologicznych, co mnie intryguje. Chętnie poznałabym historie z każdej mitologii na świecie, zwłaszcza tych plemiennych, gdzie jest magia. Co do ruchomych piasków, jak byłam mała i przyjeżdżałam do babci na niektóre weekendy, oglądałyśmy filmy, których w domu bym nie mogła (np. Opowieści z krypty). Raz obejrzałyśmy horror o ruchomych piaskach właśnie i potem strasznie się ich bałam (samego brzmienia tego określenia). Kiedy będzie sezon na śliwki? Niedługo czy jesienią? Pojadłabym. W tym roku mam zamiar upolować także bób (co roku przegapiam :D) i kukurydzę (żeby sprawdzić, czy nadal mnie irytuje). Kasztany też bym kupiła, o ile zimą otworzy się jarmark bożonarodzeniowy. Chyba że w warzywniakach też są... kurczę, nie wiem takich rzeczy. Zjadłabym tę czekoladę.
OdpowiedzUsuńIntrygują mnie mało znane mitologie, właśnie też wierzenia związane z magią, jakie pojawiały się na przestrzeni wieków.
UsuńTaak, tylko grecka mitologia mi nie leży, ale to nie przez nią, a przez podejście polskiego systemu edukacji do niej i do podejścia, z jakim ja się spotkałam.
A właśnie moja babcia zawsze bała się dosłownie wszystkiego. Maska (komedia!) to dla niej był straszny film. Przy niej nic takiego oglądać nie mogłam. Za to z rodzicami od małego horrory oglądałam.
Pytanie o śliwki jest na poważnie? Pod koniec lata najlepsze.
Bób - upolowałam wreszcie rok temu i mnie wykończył, bo u mnie sprzedają tylko po pół kg, a nie bardzo miałam, co z nim robić. Jakoś mało funkcjonalny i mało ciekawy.
Kukurydza w kolbach - lubię, ale mnie irytuje, więc w tym roku pewnie opuszczę.
A kasztanów nigdy nie jadłaś? Pewnie kiedyś pisałaś, ale zapomniałam. Dla mnie to orzecho-ziemniaki, za nudne, a za dużo przy nich roboty, by wreszcie coś zjeść. Po warzywniakach nie chodzę, jak kiedykolwiek kupowałam takie rzeczy jak kasztany, to zawsze jakiś Auchan / Tesco.
Boże, jaki ten opis jest piękny... jak baśń,... jak szczęśliwa podróż...
OdpowiedzUsuńPrawdopodobnie dołożę tę czekoladę do zamówienia, które jutro mam zamiar złożyć... :)
Miło mi to czytać, dziękuję.
UsuńCzekoladę gorąco polecam.