Siekane orzechy w czekoladzie wydają mi się nudne. Całe w warunkach domowych w sumie też, ale te lubię na szlakach górskich. Karmelizowane dodatki w większości przypadków niespecjalnie do mnie przemawiają, ale... przemawiają do mnie duże promocje. Przeceny już nie tak, bo zniszczone opakowanie czy krótki termin ważności sugeruje, że potencjalnej zdobyczy mogło coś się stać. Tej czekolady w normalnej cenie nie kupiłabym przenigdy, bo Excellence lubię ze względu na dodatki - uważam, że bazy mają zdecydowanie za niską zawartość kakao. Podczas wyprawy do Kauflandu po ostatnie pudełko lodów (które wcześniej schowałam) zdenerwowałam się jednak. Mojego skarbu nie było. Kupiłam inny smak, którego w sumie nie chciałam, ale... potrzebowałam na czymś wyżyć (?) i jeszcze władowałam osamotnioną tabliczkę do koszyka. Tknęło mnie bowiem, że orzechy w tej nie były karmelizowane, a jedynie prażone. Czy to coś zmieniło? Raczej nie, bo i tak siekane, acz pomyślałam, że w opozycji do Svitoch Exclusive 51 % Hazelnut & Peanut można by ją przetestować. Swoją drogą, przeraża mnie, ze "szarańcza" (do której jak widać i ja się zaliczam) zawsze już w dniu, w którym promocja rusza, potrafi wybrać wszystkie egzemplarze przecenionego dobra.
Lindt Excellence Roasted Hazelnut Dark to ciemna czekolada o zawartości 47 % kakao z prażonymi siekanymi orzechami laskowymi.
Rozrywając sreberko poczułam intensywny splot palono-kawowej gorzkości i zasładzającej słodyczy palonego cukru, ewidentnie karmelu. Pomyślałam też o cukrowo-likierowym sosie / syropie. Od razu bardzo wyraźnie, zwłaszcza od spodu, czuć orzechy laskowe, harmonijnie mieszające się z karmelem, co przełożyło się na skojarzenie ze wszelkimi zimowo-świątecznymi słodkościami. Wyłapałam sugestywną korzenność - zwłaszcza po przełamaniu, gdy palona nuta obrosła w prażoność orzechów. Z czasem pomyślałam też o cukrowo-słodkiej brandy... z drobną, przesłodzoną nutą owocową, a więc brandy morelowej?
Już w dotyku tabliczka wydała mi się lekko tłusto-ulepkowa, ale przy łamaniu pykała całkiem nieźle. Wydała mi się dość krucha. Przekrój potwierdził, że orzechów nie pożałowano. Wystąpiły jako kawałki dość spore, średnie, ale i dużo drobnicy. Większość bez skórek, a prażona wydała mi się tylko część (pewnie najpierw uprażyli, potem posiekali).
W ustach czekolada rozpływała się w takim szybszym-umiarkowanym tempie, a miękła niemal błyskawicznie. Zaraz po tym zalepiała, stając się jedynie gęstawym, zawiesistym kremem. Odsłaniała kawałki orzechów, które nie zaburzyły kremowej maślaności - jak na mój gust zbyt silnej, mimo że orzechy nieco ją rozbijały. Ogólnie podkreśliły ulepkowość; taki to gamołkowaty zlepek-ulepek. Nie podobało mi się to zbytnio.
Same okazały się przyjemnie lekko chrupiące i nie za mocno podprażone, z zachowaną tłustością, iluzoryczną soczystością. Orzechy dłużej gryzione i wysysane wręcz... syczały-skrzypiały jak marcepan. Część była pozytywnie twardsza.
W smaku od samego początku uderzał cukier i gorzkawość.
Cukrowość była zdecydowanie przesadzona, mimo że palona. Poniekąd karmelowa, przerażała też czystym cukrem - jakby karmelizować taką ilość cukru, że aż całość się nie pali, jak trzeba. Pomyślałam o "złotej słodyczy" cukrowej brandy, tworzącej ciepły klimat.
Gorzkawość należała do palonej kawy i kawy tylko co zaparzonej. Nie siekiery, ale na pewno czarnej. Takiej, do której wlano cukrowo słodkie syropy smakowe (kakaowy, może karmelowy; na pewno likierowe). Podanej do... pierniczków? Takich z orzechami. O tak, orzechy laskowe prędko zaznaczyły swoją obecność, bo całość nimi przesiąkła. Ciepły klimat wzbogacił się o sugestywną korzenność.
Jednocześnie silna słodycz rosła bez ogródek. Cukrowo-lukrowa nasunęła na myśl glazurę na pierniczkach, te jednak zaraz zniknęły na rzecz orzechów w karmelu (nie karmelizowanych) i słodkości typu Toffifee. Baza zrobiła się wysoce maślana, może nawet nieco śmietankowa. Mocno drapała w gardle już po paru sekundach od włożenia kawałka do ust i nadała orzechowej nucie likierowo-sztucznego wydźwięku. Czekolada pobrzmiewała metalicznym, chemicznym orzechem. Mieszał się z maślanością i drobną cierpkością. Te zaś podkreśliły delikatną kawę, do której wlała się śmietanka.
Kawowo-orzechowy duet jakby stapiał się w gorącej czekoladzie ze śmietanką pitej, gdy za oknem pada śnieg. Miało to zimowy klimat słodkich kaw z alkoholowymi syropami, brandy oraz laskowców podkreślonych prażonym motywem. Słodycz... w pewnym momencie wydała mi się korzennie cieplusio-milusia. Brandy stała się alkoholem morelowym... Oczami wyobraźni zobaczyłam "cukrowe morele", więc i suszone z wydzielonym cukrem? Wplotły odrobinkę soczystości. Na ogólną naturalność zwróciły uwagę orzechy laskowe.
Wątek orzechów nasilał się przy wyłaniających się kawałkach. Te podkreślały orzechowy smak w kontekście orzechów lekko podprażonych, "świątecznych" / korzennych, by potem zmienić się w nieco świeższe.
Gdy bliżej końca cukrowość szalała w gardle, w ustach rozbrzmiewał wachlarz słodyczy... różnej. Metaliczność z aromatu przybierała na znaczeniu, palona gorzkość wygładzona została maślanością, a orzechy przejmowały ster.
Zaczęłam porządnie je rozgryzać właściwie gdy czekolada już prawie znikała i zniknęła. Wtedy neutralizowały przesłodzenie na tyle, że byłam w stanie zrobić kolejny kęs. Wtedy też, po czekoladzie, nic ich nie zagłuszało i mogłam w pełni poczuć orzechy laskowe - ich niemal świeży, tylko chwilami goryczkowaty smak. To chyba wynika z miejscowego (?) podprażenia i... wyszło pozytywnie. Sporo wydawało się świeżych i nieprażonych. Były niby delikatne w naturalny sposób, ale jednocześnie zachowały pełnię siebie.
Po zjedzeniu został posmak laskowców świeżych i przyjemnych, do których zakradło się też metaliczne echo sztuczności oraz przesłodzenie totalne, cukrowo-waniliowate (nie waniliowe), nieprzyjemnie drapiące w gardle. Po 6 kostkach aż realnie mdliło (choć w trakcie jedzenia dzięki orzechom można się wciągnąć, najgorzej jest, gdy jedzenie się już skończy...). Drugie podejście (czyli pozostałe 4 kostki) to... już też była ilość ryzykowna. Czułam lekką cierpkość kakao, ale... bez charakteru przez wszystko inne. Tłustość, także fizycznie odczuwalna, nie była bardzo mocna, ale... niepasująca do ciemnej. Wręcz "śmietankowa".
Tabliczkę uważam za w miarę w porządku do zjedzenia "trochę od niechcenia", ale bez większego zachwytu. Przesłodzona i za tłusta, z poprawnym dodatkiem. Dobrze, że nie karmelizowali orzechów, więc czuć je naprawdę porządnie, ale przydałaby się im lepsza baza. Cukrowość męczyła i podkreśliła aromaty. Bardzo żałuję, że do tak smakowitych orzechów dodali jeszcze psujący wszystko aromat.
Przy tej cukrowości i konsystencji ulepka wyszła gorzej niż (Nestle) Svitoch Exclusive 51 % Hazelnut & Peanut (już pomijam ciekawszy duet orzechów w podlinkowanej).
Zdecydowanie jednak i tak wolę zjeść cukrową ciemną niż nudną i słodką J.D. Gross Selection Chocolat Mandel-Milch-Nuss / Hazelnut & Almond (z takich z "orzechwą siekanką"). I taak, ocenę Gross ma wyższą, bo nie odejmuję mu punktów, że był, jaki miał być (mleczny).
Jednocześnie pozytywnie zaskoczyła mnie wyczuwalną morelową nutką, jaką pobrzmiewa mi zawsze także Lindt Excellence 70 %.
ocena: 6/10
kupiłam: Kaufland
cena: 3,99 zł (promocja)
kaloryczność: 546 kcal / 100 g
kaloryczność: 546 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
Skład: cukier, miazga kakaowa, orzechy laskowe z Piemontu 10%, tłuszcz kakaowy, bezwodny tłuszcz mleczny, lecytyna sojowa, aromat
Czytam "siekane orzechy w czekoladzie" i myślę: Wtf? Co to w ogóle jest?! Wyobraziłam sobie powiem siekane orzechy - klasyczną drobnicę - oblane czekoladą jak rodzynki czy inne bakalie i sprzedawane w paczuszce. Ale chodziło o twór odwrotny: czekoladę z siekanymi orzechami, ufff :P Co do bohaterki, w sumie to wydaje się zupełnie zwykła, może i do zjedzenia. Mało kakała, nie przepadam za DESEROWYMI, z drugiej strony Lindt, więc mogłabym się poczęstować do recenzji. Na pewno sama bym nie kupiła, nawet w tej cenie, bo tabliczka spełnia ogrom wytycznych na mojej nie-liście.
OdpowiedzUsuńUwierzę, że ktoś mógłby wpaść na to, by i takie coś zrobić. A ktoś inny, że to fajne i kupić.
UsuńDziś też bym nie kupiła, ale w sensie dziś-teraz. Gdybym jej nie znała i jakby np. za tydzień zaczęły chodzić za mną laskowce, to nie wiem. Ogólnie obecnie bardzo, bardzo znielubiłam Lindta i jego mleczne nadziewane. Wątpię, że z takich jeszcze jakąkolwiek kupię (na przestrzeni roku na blogu będzie odpowiedź, dlaczego). Oby mi tylko Excellence 70% i 85% nie zepsuł.
Ja kupiłam ostatnio Lindt te w nowej wersji z żurawiną i czymś tam. Niestety nie pamiętam. Nie widzę różnicy z innymi. Recenzowaną przez Ciebie jem często. Lubię połączenie orzechów z czekoladą choć ta jest wyjątkowo przesłodzona. Nigdy nie jem jej samej a łącznie z gorzką 85 lub 90%.
OdpowiedzUsuńAlbo pozwalam jej się roztopić na ciepłym brownie lub budyniu mniej dosłodzonym.
A tak to z lindów tęsknię za wersją z sezamem :/
Wiesz, że jak je się taką w zestawieniu ze znacznie ciemniejszą, to na zasadzie kontrastu słodycz odbierasz jeszcze bardziej?
UsuńNie widzisz różnicy z innymi? Chyba nie rozumiem. Nie piszę o nowych wersjach. Nie raz powtarzałam, że Excellence 85 % została poprawiona (lata temu była niezjadliwa). Piszę, że jego nowe nadziewane mleczne to porażka.
Odpycha mnie dodawanie tak czekolady do czegokolwiek. Ciast nie jadam, ale jedzenie ciepłego ciasta już w ogóle wydaje mi się okropnym pomysłem.
O, z sezamem mimo że cukrowy ulepek, był w zasadzie bardzo fajny. Nie powiedziałabym jednak, że jakoś szczególnie tęsknię, bo i tak bym pewnie obecnie nie wróciła.
Taką to może i gorzką mogłabym spróbować. 🍫 Jest szansa, że by mi posmakowała, bo ja akurat lubię krojone orzechy 🌰 Merci z takimi to moja ulubiona. :)
OdpowiedzUsuńNie będziesz wiedziała, dopóki nie spróbujesz.
UsuńNie jem ciepłego ani ciasta ani budyniu :P aż mnie wzdrygnęło na samą myśl jak o tym czytałam...
OdpowiedzUsuńKładę na ciepłe czekolady :P przecież ja wszystko jem i niemal z zamrażarki :P
W takim razie źle zrozumiałam. Czekolady nie dodaję do niczego, ale obiektywnie, takie coś potrafię zrozumieć.
UsuńSkąd mogę wiedzieć, jak jesz? Jedzenie zimnych rzeczy mnie brzydzi, nic by tak nie przeszło.