poniedziałek, 3 maja 2021

Sarotti No.1 Edelbitter 72 % ciemna z Ekwadoru

Sarroti kupiło mnie swoją prostotą, ale nie mogę powiedzieć, by marka zapamiętała mi się jako szczególnie warta uwagi. Raczej przyjemna, żeby zjeść sobie zwyklejszą czekoladę i tyle. Te najlepsze, prawdziwie obłędne czekolady ciemne lubię sobie właśnie takimi przepleść. Na szczęście przekłada się to na to, że to tamte doceniam bardziej, a nie te zwyklejsze odbieram gorzej. Uwielbiam to w sobie!

Sarotti No.1 Edelbitter 72 % Ecuador to ciemna czekolada o zawartości 72 % z Ekwadoru

Po rozerwaniu sreberka poczułam mocno palony zapach paleniska, węgla i drzew oraz po prostu wyraziście drzewny, co z kolei mieszało się z ziołowo-kwiatowymi akcentami. To za ich sprawą weszła niska, acz złożona słodycz wanilii i jakby słonawego karmelu, która kwiatów w żaden sposób nie zruszyła. Wyszło to dość drapiąco, co na myśl przywiodło miód. Paloność z nim zaobfitowała w poprzypalane po brzegach, a mokre i lepkie wewnątrz ciasto kawowe. To też trochę prażonych migdałów - w karmelu? Cynamonie? Także wpisanych w pewne "drapanie".

To już kolejna nierówna tabliczka, na jaką trafiłam w ciągu ostatnich miesięcy. Kilka kostek było o połowę cieńszych od innych (wprawdzie nie aż tak jak w przypadku Manufaktury Czekolady MANU Orzech Nerkowca 70 % Kakao, ale różnica była nie do przeoczenia i wystąpiła w obu tabliczkach z jakimi miałam do czynienia - bo raz już do niej wróciłam). Niemal czarna czekolada każdorazowo jednak trzaskała głośno, ale bardziej niż twarda pasowałoby mi do niej określenie "pełna"; twarda to w zależności od grubości. Wydawane przez nią dźwięki nieco przypominały łamane cienkie gałązki.
Przy robieniu kęsa odebrałam ją jako esencjonalnie chrupką. Przekrój wydał mi się zbito-gładki, mimo że dostrzegłam w nim trochę połyskujących kryształków (a przy niektórych kęsach je nawet słychać).
W ustach rozpływała się powoli, zalepiając. Miękła jak sucha, a dopiero gnieciona plastelina. Zachowała przy tym aksamitność, a mimo idealnej gładkości, nie wydawała się zbyt tłusta (mimo iż realnie była). Mazista owszem. O wiele bardziej pasowało mi określenie: lepko-mazista, zostawiająca smugi. Pomimo suchwego elementu wydawała się mulista i nasączona jak ciasto. W ustach trwała dość długo, aż znikała nagle.

Zaraz po włożeniu kawałka do ust przywitała się słodycz, za którą ukazała się palona goryczka w pełnej okazałości, podkreślona cierpkością.
Gorzkawość dominowała, jednak to słodycz okazała się dynamiczniejsza. Również chwilowo cierpkawa, a zaraz raczej drapiąca, rozeszła się po ustach. Wzrosła szybko, ale nie do przesady. Należała do wanilii: kwiatów i laski, jako naturalna i... ciężka? Oleista? Poczułam kwiaty, właśnie słodko-ciężkie, zawilgocone, ale i drapiące polne, dość w tym ostre. Chwilami zahaczały o drapiący miód, chwilami - z racji palonego klimatu - o karmel.

Gorzkość ruszyła, rozpościerając wachlarz drobniejszych goryczek. Nie była więc siekierą, ale okazała się złożona i jakby wszechobecna. Zaserwowała mi przypalone ciasto kawowo-kakaowe, z mocno przypalonymi brzegami. Spalenizna wydała się aż cierpko-kwaśna. Odnotowałam przy tym aż węgielne tony, po czym zaczęłam zwracać na wilgotne, esencjonalne wnętrze.

Ciasto mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa chwilowo łagodniało, robiło się bardziej tłuste, maślane. Jakby czekolada robiła sobie przerwę od mocniejszych tonów, pozwoliła wzrosnąć słodyczy kwiatów i wanilii, a jednak wciąż mieściły się w kawowym cieście. We wszystkim tym było coś oleistego.

Ciasto kawowe z czasem przechodziło do nuty palonej kawy, która zaczęła je wyprzedzać. Ziarna kawy wypalono tak mocno, że trąciły o węgiel. Lekki cierpki kwasek zasugerował jakąś cytrusową nutę, kryjącą się w nich. Trzymał się właśnie goryczki (do słodyczy się nie mieszał). Zarówno kawę, jak i ciasto, musiano doprawić jakimiś ostrzejszymi przyprawami, w które wszedł i ukrył się też kwasek. Wtedy udało mi się go uchwycić. Przecież to nieco kwaskawy kokos i olej kokosowy!

Przyprawy aż zaczęły drapać. Z palono-węgielnego mułu wyłoniły się drzewa. Takie z paleniska, ale potem drzewa ogólnie. Ziołowo-roślinne nuty dodawały im i słodyczy, i cierpkości. Przewijał się wśród nich kokos: wiórkowo-oleisty. Pomyślałam też o oleistych migdałach w cynamonie, także dość mocno prażonych. Słodycz tego drapała w najlepsze, tyle że już nie tak waniliowo-miodowo, a bardziej kwiatowo-ziołowo. Czyżbym łapnęła słodko-ostrą lukrecję? Kwasek świetnie się obok tego odnalazł, reprezentując rześkość (nie tyle soczystość) i równoważąc słodycz.

Pod koniec zrobiło się bardziej słodko i cierpkawo. Cierpkie, poprzypalane ciasto ukryto kwiatami, potem jeszcze przywołano kokosa do pomocy, jednak ogólnie mocna paloność wyszła i na zakończenie. Inne nuty zasłoniły z kolei drzewa.

Po zjedzeniu został posmak cierpkawo-kakaowy i cierpkawo-kwiatowy. Coś tam niby czuć (kawę, przyprawy, w tym wanilię), ale to palenisko i cierpkość prostego, palonego kakao dominowało. A za nim jakby węgiel roślinny, co utrzymywało się długo i było neutralne, nie zaś przyjemne czy nie.

Zaskoczyła mnie waniliowość tej tabliczki bez wanilii w składzie, choć czuć, że to bardzo taka "kwiatowa" wanilia, jako nuta. Całość wyszła bardzo palona, aż lekko przypalona, przez co wiele nut Ekwadoru chyba po prostu uciekło, ale że kawa się obroniła i miała godne towarzystwo, mi to nie przeszkadzało. Wyszła podobnie kokosowo-ziołowo i miodowo do (Vanini) Tesco finest Ecuadorian 74 %, acz mniej cierpko-goryczkowato. W Tesco było więcej nut: suszonych owoców, "orzechowego kokosa" i ziołowych herbat, zlepionych miodem. Sarotti wydała mi się bardziej gorzkawo-cierpka w przypalonym sensie - jakby poszczególne dodać do ciasta i przypalić. Zupełnie nie była owocowa, a jej słodycz była bardziej znacząca. Zdecydowanie to Tesco mnie w sobie rozkochała, ta była namiastką odlegle podobną.
Smakowała mi, nie ukrywam, ale jako prosta, niezajmująca czekolada gorzkawa. O ile konsystencję miała znacznie lepszą niż Sarotti 85 % (raczącą za to splotem migdałów i ziemi osłodzonych miodem), tak smak był już słodszy w wydźwięku (ciasto), przez co trudno wybrać, którą faworyzuję - zależy od dnia. W obu jednak czuć specyfikę marki - palonością nieco przygłusza nuty, ale to przyjemna paloność.


 ocena: 9/10
kupiłam: Kaufland
cena: 4,79 zł (chyba promocja)
kaloryczność: 546 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym (np. jak trafię na długie daty)

Skład: miazga kakaowa, cukier, lecytyna sojowa

4 komentarze:

  1. Kurczę tej w moim Kauflandzie oczywiście nie uświadczyłam również :( szkoda.
    Tesco finest z Ekwadoru kochałam :( nie mogę przeżyć że już ich nie ma
    .. chętnie skusiłabym się na taką namiastkę wspomnień :/ no cóż. Pozostaje mi mieć nadzieję, że nowobudowany niedaleko mnie sklep tej sieci będzie bogatszy w asortyment...
    Pp przeprowadzce mam nieopodal miejsca zamieszkania tylko Lidl, biedronki, netto, dino i Auchan. To w promieniu 5 km. W odległości 7 km Tesco i Carrefour. Reszta na drugim końcu świata.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja na szczęście mam świetne połączenia komunikacji miejskiej, a sklepy, w których są produkty codzienne, na szczęście trochę ponad kilometr od mieszkania, więc...
      Co do Sarotti to nawet z nowym Kaufem nie ma co się cieszyć, bo nie wiem, czy w ogóle jeszcze w jakimś są(w moim już nie).

      Usuń
  2. Zapach skojarzył mi się z niedawno wygaszonym ogniskiem pozostałym po noclegu wędrownej grupy plemiennej z prehistorii. Bomba! Nigdy nie trafiłam na nierówne kostki, przy czym mam znacznie mniejsze doświadczenie tabliczkowe, co daje mniej szans na ustrzelenie chromej. Smak też pasuje do mojej wyobrażonej sceny prehistorycznej. Nie jestem pewna, czy byłabym zadowolona, niemniej chętnie nadziałabym ją na dzidę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podoba mi się skojarzenie z prehistoryczną grupą.

      Taak, jeszcze nierówność tej to pikuś. Patrz na tę: https://www.chwile-zaslodzenia.pl/2021/02/manufaktura-czekolady-manu-orzech.html

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.