wtorek, 31 października 2023

Willisch Lody z Lodziarni Dynia z kremem czekoladowym

Jako że i tak mam bardzo długą kolejkę wpisów, lubię porządek i robienie serii, ten tekst postanowiłam "troszeczkę" przetrzymać. Dokładniej jakieś 11 miesięcy. Te lody zjadłam bowiem pod koniec listopada, po tym jak nabyłam je po Halloween 2022, jednak z taką szatą graficzną... cóż, po prostu nie mogłam nie przeznaczyć ich na ten szczególny dzień, jakim jest Halloween / Samhain.

Willisch Lody z Lodziarni Dynia z kremem czekoladowym to lody dyniowe z kremem czekoladowym; edycja limitowana na Halloween 2022.

Po otwarciu po całym pomieszczeniu rozszedł się zaskakująco intensywny zapach dyni. To było słodkie, acz nieprzesadnie, bo wciąż z pewną wytrawnością dyniowe puree, z echem pełnej mleczności i śmietanki, dołączających z czasem. Czekolada ukryła się, acz w trakcie jedzenia dało jej się kakaowo-orzechowej nutki doszukać (trochę jednak na siłę). Dynia dominowała.

Zaskoczył mnie wygląd masy lodowej, bo zawijasy-zakrętasy, smugi kremu czekoladowego były bardzo jasne i miejscami wręcz ledwo widoczne (a spodziewałam się porządnie ciemnobrązowych skupisk kremu). Nieco lepiej to wyglądało w trakcie jedzenia, jako że lody jem bardzo topiące się - masa robiła się wtedy gładka i pomarańczowa, a czekoladowe smugi przybrały postać rzadkich, choć też rozmieszanych, ciemnych glutków.
Lody okazały się masywną i gęstą, ale nie kamiennie twardą masą. Miękła i rozpływała się powoli, serwując mnóstwo kremowości. Ciągnęła się nieco, czuć w niej takie "zagęszczenie", właśnie puree, choć może nie wprost.
Smugi kremu czekoladowego wmieszano bardzo, odczuwalnie wydawały mi się bardziej gładko-tłustawo maziste, gdy niżej trafiłam na większe. One jednak przeplatały całe lody tak, że były niemal wszechobecne, ale nie wydawało się, że jest ich dużo. To subtelny dodatek.

W smaku lody uderzyły smakiem bardzo słodkiego, niemal słodziutkiego mleka. Było pełne, wyraziste i zmieszane ze śmietanką. Wystraszyłam się, że lada moment zrobi się za słodko, bo słodycz była ryzykowna, ale... nuty te szybko przywołały do siebie dynię.

Dynia okazała się bazą i główną bohaterką. Z łatwością zaczęła dominować jako słodkie, dyniowe puree. Naturalna słodycz została ewidentnie podkreślona cukrem, jednak dynia nie wyzbyła się leciutkiej wytrawności. Cała jednak mleczność, śmietanka odlegle zasugerowały sernik dyniowy.

Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach słodycz zrobiła się za wysoka, mimo że dynia wciąż dominowała. 

Krem czekoladowy także poszczycił się wysoką słodyczą, choć mniejszą wyrazistością. Wystąpił jako dosłownie "słodziutko czekoladkowe" echo, przy którym można doszukać się (ale można też przeoczyć) niemal nieuchwytną, "orzechowawą sugestię". Krem dopasował się do bazy, chyba nieco podkreślając dynię. Słodycz jednak też.

Po kremie baza wciąż była mocno i przede wszystkim dyniowa, choć także bardzo mleczna. Cukrowość nieco odpuściła - może po zagarnięciach kremu? Pod koniec jedzenia jednak mimo wszystko drapało mnie trochę w gardle, a na języku czułam jakby lekką sztucznawość... czy może raczej lekkie przerysowanie - nawet trudno sprecyzować, w kontekście czego.

Po zjedzeniu zostało przesłodzenie i intensywny, naturalny posmak dyni - warzywa wytrawnie-słodkiego. Otuliła je śmietanka, słodziuteńka mleczność i subtelnie czekoladowe echo.

Lody, choć to wciąż produkt nie mój (bo zimny i bardzo słodki), smakowały mi. Zszokowała mnie wyrazistość i naturalność dyni i podobała mi się obecność czekolady, która dynię podkreśliła. Jednocześnie nie obraziłabym się za intensywniejszą, kakaową czekoladowość i zdecydowanie niższą słodycz, bo ta mnie nieco męczyła. Nie mogę jednak powiedzieć, by obiektywnie, gdy tak myślę ogólnie o lodach, były szczególnie przesłodzone - po prostu są ewidentnie słodkie. Jednorazowo jednak jako ciekawostka, jadło mi się to naprawdę miło i lody szczerze polecam.
Mama spróbowała dosłownie łyżeczkę i stwierdziła, że "bardzo dziwne, ciekawe, ale właśnie dziwne-smaczne! Wcale nie za słodkie, idealne".


ocena: 8/10
kupiłam: Lidl
cena: 18,99 zł (za 420g / 500ml)
kaloryczność: 201 kcal / 100g
czy kupię znów: nie

Skład: świeże mleko, świeża śmietana, cukier, mleko w proszku odtłuszczone, mleko zagęszczone, glukoza, ziemniaczany syrop glukozowy, dynia, kakao, czekolada, orzechy laskowe, stabilizator: guma tara, sól, naturalny aromat

niedziela, 29 października 2023

Goodnow Farms Chocolate Signature Line Mexico Almendra Blanca 77 % Single Origin ciemna z Meksyku

Wybierając czekoladę do degustacji na ten dzień pomyślałam o Goodnow, gdy jednak przyszło do wczytania się w listę posiadanych, trochę się zdziwiłam. Otóż skończyły mi się jakoś tak... szybciej niż się spodziewałam. Mało tego, byłam pewna, że tak niedawno widziałam jeszcze w szufladzie Gwatemalę... acz tak, widziałam... Sięgając po nią do degustacji, nie inaczej.
Producent poinformował, że kupuje ziarna na te tabliczki od farmera Vicenta Caçepa, którego rodzina zajmuje się hodowlą kakao na rodzinnej plantacji o (jakże chwytliwej) nazwie Jesus Maria w Tabasco, w Meksyku od ponad 80 lat. To konkretnie kakao, z którego stworzono tę tabliczkę, to Almendra Blanca (po polsku "biały migdał"). Warto dodać, że producent podkreślił, że to nie Criollo, "a po prostu taki gatunek kakao". Zaintrygowało mnie, bo przypomniała mi się czekolada Georgia Ramon Almendra Blanca Mexico Agrofloresta Mesoamericana 91% Dark Chocolate Limited Edition, która z kolei została opisana jako Criollo Almendra Blanca. Jak rozumiem, jakby w podgrupę ziaren "Białych Migdałów" wchodzą criollo i... zwyklejsze białe?

Goodnow Farms Chocolate Signature Line Mexico Almendra Blanca 77 % Handcrafted Single Origin Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 77 % kakao Almendra Blanca z Meksyku, ze stanu Tabasco, z plantacji Vicenta Caçepa.

Po otwarciu poczułam wyrazisty zapach cytryn, którym wtórowało trochę znacznie słodszych pomelo. W owocach zaplątały się też jakieś czerwone... acz kryły się za soczystością cytrusów i pieczono-prażonym wątkiem orzechów. Z tymi wiązała się maślaność oraz zsiadłe mleko. Orzechy nie wydały mi się szczególnie określone, ale raz po raz przemknęły wyraźnie prażone migdały... Prażone w słodkim syropie klonowym? Ten wiązał się z myślą o kwitnących drzewach. Świeżością i ciepłem lata. W oddali doszukałam się odrobiny pudrowej słodyczy przypisanej do cytryn.

Mimo chropowatej struktury, wszystko wskazywało na to, iż tabliczka jest kremowa. Wydawała się delikatna, mimo twardości. Ta była trochę skalista. Trzaskała głośno i głucho.
W ustach rozpływała się kremowo gęsto i średnio powoli. Była maślano tłusta i niemal idealnie gładka. Trochę obklejała usta, po czym soczyście rzedła, nie zapominając o poczuciu gęstego konkretu.

W smaku pierwsze pojawiło się mleko, roztaczając swoją lekką, naturalną słodycz.

Niemal w tym samym momencie odezwała się słodycz pudrowa, przedstawiająca cytrynę. Pomyślałam o pudrowych cukierkach cytrynowych, acz kwasek szybko przybrał na soczystości i cytryny zrobiły się bardziej świeże, zwyczajnie owocowe.

Mleko podchwyciło leciutki kwasek, ale choć nie zdecydowało się iść w bardzo kwaśnym kierunku, zmieniło się w mleko zsiadłe. Zawarło w sobie specyficzną rześkość.

Słodycz pudrowa zniknęła zupełnie na rzecz karmelowej. Ta z kolei przedstawiła się jako nieco przygaszona... Rosnąć zaczęła z czasem jako syrop klonowy, taki może nieco skarmelizowany, z naturalną paloną nutką.

Paloność i syrop klonowy wprowadziły wątek drzew. Z racji słodyczy pomyślałam o kwitnących, ukwieconych drzewach. Znów wychynęło trochę pudrowości, przez którą pomyślałam o pyłku kwiatowym. Zaplątała się w tym lekka cierpkość.

W tym czasie cytryny nie próżnowały. Kwaśność nieco wzrosła... choć pozostawała w pewien sposób ostrożna. Wpisywała się w słodycz. Do cytryn dołączyło bardzo, bardzo słodkie pomelo. Za nim raz po raz wychwyciłam przebłyski jakiś cierpkawych czerwonych owoców.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa palono-drzewna nutka przełożyła się na nieśmiało rosnącą gorzkość. Zaprosiła trochę orzechów i migdałów. Niektóre były w skórkach, wszystkie na pewno pieczono-prażone. Kontynuowały ten wątek rozpoczęty przez syrop klonowy. Ten jeszcze zaplątał się tu i ówdzie.

Pieczony wątek zetknął się z cytrusami i mlekiem, rysując obraz masy cytrynowej na krucho-maślanym spodzie. Masa musiała być lekko śmietankowa, niby soczyście-kwaśna, ale ugłaskana. Sam spód zaś był słodki, acz ostrożnie. Słodko-palony, poprzypiekany sowicie. Jego maślaność z czasem mieszała się z orzechami w proporcjach równych...

Równych, albo i takich, przy których chwilami orzechy wybijają się. Pomyślałam o słodko-maślanych pieczonych laskowych i migdałach. Migdałach w syropie klonowym? Lekko karmelizowanych? Poczułam trochę gorzkiego dymu w całej tej pieczonej strefie.

Goryczka podkreśliła jeszcze cytrusy, lecz... w owocach wyłapałam coś jeszcze. Może jakiś łączony kiwi-agrestowy dżem, podsycony cytryną właśnie? Przemknęło mi coś czerwonego... Niedojrzałe wiśnie i czerwone porzeczki? Wydawały się bardzo niejednoznaczne, a jedynie przemykające za cytryną. Także jednak cytryna pod koniec złagodniała, jako że wymieszała się z maślanością i zsiadłym mlekiem.

Posmak należał właśnie do cytryn, acz znów z lekką pudrowością i nutką... chyba kiwi. Może też jakiś czerwony owoc się zaplątał, acz trudno stwierdzić, bo do cytryn z każdej strony dosłownie pchały się orzechy - różne, ale na pewno pieczone i kruchy, maślany spód. Słodycz, wypiek i owoce połączyło kwaskawe zsiadłe mleko.

Czekolada była smaczna, jednak jak dla mnie za łagodna. Niby kwaśna, lecz jej kwaśność wpisywała się w słodycz. Gorzkość znikoma, a słodycz, mimo że nie przesadzona, to wszechobecna. Dużo cytryn, acz też pudrowo-cukierkowych, akcenty innych owoców (kiwi i czerwonych) i drzewa, orzechy i migdały wyraźnie pieczone wyszły przyjemnie, acz to intrygujące nuty mleka zsiadłego czy wypieku z masą cytrynową sprawiły, że całość wyszła niecodziennie. Ogółem wydała mi się delikatna, ale z racji nut, a nie że łagodzona przez producenta.

Prażone migdały skojarzyły mi się z Millesime, ale ona była bardziej korzenna, a owoców w niej o wiele więcej czułam czerwonych. Połączenie prażenia i kwaśności wydawało się jednak w pewien sposób podobne. A jednak nuty były inne.
Cytryna, maślane ciasto z kruszonką, orzechy i śmietanka - te nuty Manufaktury Czekolady Porcelana Blanca Mexico 70 % bardzo przypominały wyczuwalne w dzisiaj prezentowanej.


ocena: 8/10
cena: 90 zł (za 55g; cena półkowa; ja dostałam zniżkę)
kaloryczność: 600 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

sobota, 28 października 2023

Dzika Czekolada Chałwa

Przypadkiem trafiłam na stronę niewielkiej manufaktury czekolady, Dzika Czekolada i ustaliłam z jej właścicielem, że dostanę paczkę w ramach współpracy, w której znajdzie się nie tylko czekolada (Dzika Czekolada Philippines - Regalo 80 %), ale też chałwa. Po chałwie Koska Diabetic / Diyabetik Helva chodziła za mną dobra, klasyczna, bez udziwnień. Było to zanim w Auchanie kupiłam kolejne. Przesyłka dzikości się opóźniała, a ja przed latem postanowiłam wziąć się za Koska Tahin Helva / Halva Sade / Plan i wówczas przyszła do mnie paczka z chałwą robioną ponoć po turecku, ręcznie. Pomyślałam, że miło będzie je tak ze sobą zestawić, choć nie ukrywam, że miałam mały przesyt różności niezbyt moich (nieczekolad) w ostatnim czasie.

Dzika Czekolada Chałwa to chałwa ręcznie wyrabiana; u mnie bez dodatków, acz w ofercie są chałwy z różnymi dodatkami na wierzchu (np. prażonymi pistacjami, orzechami laskowymi, migdałami itp.). W moim przypadku opakowanie zawierało 200g.

Jeszcze przed otwarciem poczułam bardzo intensywny zapach sezamu. Po otwarciu zaś dosłownie zwalał z nóg, dając się poznać jako lekko gorzki i prażony. Obok tego nie zabrakło charakteru cukrowo-słodko chałwowego. Miała niby ciężkawy klimat, lecz wyłapałam też pewną rześkość. Jakby świeżość sezamu?

Już na pierwszy rzut oka chałwa zaskoczyła mnie intensywnym, złotym kolorem - tak odmiennym od anemicznie bladych chałw sklepowych.
Najpierw wierzch trochę osuszyłam chusteczką, bo chałwa wykazywała wysoką tłustość - pokryła olejem cały pojemniczek.
Chałwę z kubeczka wyciągnęłam przy pomocy noża, wykrajając ją, co było średnio trudne. Krojąc, usłyszałam bardzo głośny chrzęst i skrzypienie cukrowo-chałwowe. Raz czy dwa chyba zarzęziły kryształki cukru. Masa była pozornie, powierzchownie dość twarda, ale ustępowała łatwo z racji tego, jak bardzo włóknista, wręcz jakby włosowata była. Okazała się też łatwoo podzielna, bo rozwarstwiała się i krucho rwała na konkretne, szkliste włókna.
W trakcie jedzenia jej włókna były twardo-skrzypiące i dość twarde; częściowo bardzo twarde. Gdy ugryzłam, trafiłam na wysoką twardość jakby włókna z cukru. To było cukrowo-szkliste, raz czy dwa mignęła mi myśl o lizakach (w głowie pojawiły mi się szkliste walentynkowe serca, choć uczucie, jakie to wywołało było dalekie od miłości). Do zębów ogólnie chałwa średnio się kleiła, lecz pojedyncze włókna twardniały i obklejały zęby bardziej niż inne. Chałwa rozpływając się, wydawała się jakby opływać bardziej miękkawą i pylistą, raczej rzadką zawiesiną. Wydawało się, że wewnątrz niej, bazowo, jakby twardnieje cukrowa nitka. Wydawała się średnio jak na chałwę tłusta, a właśnie bardzo... szklista. Rozpuszczała się dość szybko. Trzeszczała i skrzypiała podczas gryzienia niczym cukier i szkło (nie mam tu na myśli "szkiełka z cukru", jakie jest np. w Lindt Whisky). Trafiło mi się w niej kilka wręcz ostrych, kłujących i nieprzyjemnych włókien.
Wydaje mi się, że to może być typowa chałwa turecka albo bliska takiej - właśnie z takich włosów. Do mnie jednak taka AŻ tak szklista, twardo-cukrowa i włóknista struktura nie przemówiła.

W smaku pierwszy wyrwał się wprawdzie cukier, lecz sezam zaraz też się pojawił. Słodycz rozeszła się jako splot cukru i właśnie naturalna słodycz sezamu. Ta troszeczkę złagodziła szarzę.

Sezam zaprezentował swój intensywny, średni prażony, gorzki smak, a słodycz jakby go otuliła, opłynęła... Coraz to kolejne fale słodyczy nie wydawały się już tak chamsko cukrowe, a właśnie niosące sezamową chałwowość oraz jakby ciepło palonego cukru (nie mam na myśli karmelu). I tak jednak ustanowiły słodycz na bardzo, bardzo wysokim poziomie, co zaskutkowało rozgrzewaniem gardła. Po paru kęsach słowa "paleniem w gardle" bardziej pasują.

Mniej więcej w połowie gryzienia czy rozpuszczania kęsa pojawiała się gorzkość sezamu i wraz z jakby ciepłem prażenia zaraz nasiliły się, acz... To już właśnie bardziej to ogólne poczucie ciepła niż prażenie, ale na pewno podkreślające sezamowość wraz z goryczką i... budzące pewną rześkość? Odnotowałam ledwo uchwytny kwasek cytryny, soczystość w całym tym paleniu słodyczy.

To spowodowało, że na końcówce cukrowość, choć trzymająca się chałwowego klimatu, wydała mi się o wiele za mocna, męcząca. Wyprzedziła sezam sam w sobie, eksponując się z ciężko-palonej, wręcz gorącej strony.

Po zjedzeniu został posmak szlachetnego, słodkiego sezamu o gorzkim echu oraz palenie cukru, jakby wpisanego w ogólne ciepło, też uczucie zgęstnienia śliny.

Chałwa była w smaku w porządku, ale mnie nie chwyciła. Muszę jej przyznać, że wyszła ciekawie, bo czysto sezamowo-cukrowo i niecodziennie rozgrzewająco (co jednak zachwytu we mnie nie wzbudziło). Szybko mnie zasłodziła - słodycz miała jawnie cukrowy charakter, choć na szczęście jakby nieco ozdobiony palonym ciepłem, a kwasek - niby ledwo uchwytny - nie pasował, nie pomógł. Zacna sezamowość chwilami wydawała się zbyt stłamszona imperatywnym cukrem. Ta konsystencja to też jakoś nie moja bajka - pierwszy raz miałam do czynienia z taką i obstawiam, że taka ma być. Włókna jakby ze szkła i cukru, trzeszczenie / skrzypienie i to rozwarstwianie się, rwanie - pewnie jak to chałwa turecka, a jednocześnie taka twardość tych włókien i aż tak łatwe rozwarstwianie się mi nie leżało. Choć nigdy nie jadłam, w internecie parę razy widziałam tureckie chałwowe kłębki z nitek, tzw. pismaniye. To nie chałwa, acz coś podobnego. Mam wrażenie, że produkt Dzikiej Czekolady znalazł się gdzieś pomiędzy zwykłą chałwą, a właśnie tymi kłębkami. Jedząc tak o, zmęczyła mnie już po jakiś 10 gramach, lecz nie była zła, bym miała jej zupełnie podziękować po tej ilości - wymyśliłam sobie na nią sposób. Osobiście wolę jednak Koska Tahin Helva / Halva Sade / Plan. W ogóle chyba wolę, jak jednak coś - cokolwiek, choćby i odrobina waniliny, której nie lubię - powstrzymuje taki sam cukier. Oceniam bez przekonania. Punkt podciągnęłam za taką dziwność, inność.

Większość (158g oddałam Mamie). Oczywiście nie zjadła od razu. Po pierwszych 60 gramach powiedziała: "Jaka dziwna! Nigdy takiej nie jadłam. Struktura okropna, takie twarde i ostre nitki w niej są, jakby ze szkła z cukrem, to mi się nie podoba. Ale smak... Smak jest już dziwny pozytywnie, chociaż nie wiem, czy bym chciała zjeść jej więcej. Jest wyraźnie sezamowy, czuć gorycz sezamu, ale i ta słodycz taka mocna aż pali. Bardzo w gardle aż piecze, przesadziłam z tymi 60 gramami na raz, ale z tej jej dziwności, inności nie mogłam się powstrzymać". Po kolejnej porcji stwierdziła, że "dobra i ciekawa, ale za słodka".

Doszłam do wniosku, że jej słodycz po prostu potrzebuje jakiegoś hamującego otoczenia, stąd 32 g dodałam do jogurtu typu greckiego Piątnicy wymieszanego z 2 łyżkami surowego kakao.

Gorzki od kakao jogurt podkreślił w chałwie właśnie goryczkę sezamu, wydobywając tym samym sezamowość spod cukru. Ten wciąż był mocnym zawodnikiem, jednak że miał chałwowo-palony klimat, w tej kompozycji nie męczył... Tak bardzo, bo i tak zasłodził. Lekki (bo osłabiony kakao) kwasek jogurtu podsycił rześką soczystość chałwy, acz tego rozgrzewania cukrem nie zabił. Deser ogólnie więc nie był ciężki, jednak przesłodzony na pewno.
Dość szybko rozpuszczająca się, krucho rozwarstwiająca się chałwa niby jakoś się odnalazła, ale z kolei twarde i aż kłujące włosowate włókna jakby ze szkła i jakby popuszczanie cukrowej wody już mi przeszkadzało. I to bardzo.
Wyszło spoko, choć nie zachwyciło. Do zjedzenia, ale... na dłuższą metę to za bardzo męczy. Założyłam, że dodam 40g, ale 32g wystarczyło.


ocena: 7/10
kupiłam: dostałam od dzikaczekolada.pl
cena: normalnie cena to 10 zł za 100 g
kaloryczność: 550,5 kcal / 100 g nie podana, choć z moich wyliczeń to będzie jakieś 544 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: sezam 55%, cukier, 45%, sok z cytryny

piątek, 27 października 2023

Prime chocolate bean-to-bar Peru Tocache 70 % 2023 ciemna

Pierwsza czekolada białoruskiej, cenionej przeze mnie marki Prime, to była właśnie Prime 70 % Tocache w 2020 roku. Wygląd się zmienił, a ja założyłam, że marka ogólnie też się trochę rozwinęła, więc ucieszyłam się, że tym razem od producenta dostałam także ją, nowszą wersję. Ciekawiło mnie, czy poczuję jakieś różnice. 

Prime chocolate bean-to-bar Peru Tocache 70 % to ciemna czekolada o zawartości 70% kakao criollo z Peru, z regionu Tocache; po zmianach 2023.

Po otwarciu poczułam soczysty zapach cytryn i jeżyn, ale też odważne drewno. Pomyślałam o drewnie do wędzenia, na którym się coś właśnie wędzi (?). Czułam również owoce w wędzonym wydaniu, np. śliwki i wiśnie, acz w głowie siedziały mi też drzewka owocowe: właśnie wiśniowe, śliwkowe. Mieszały się z kwiatami i... owocami prosto z jakiś krzaczków? To chyba czarne porzeczki i trochę śliwek świeższych... oraz bez? A do tego wysoka słodycz suszonych owoców, wymieszana z cieplejszą słodyczą wanilii. Jej charakter umocnił gorzkawy tytoń i odrobina dymu ogółem.

Dość twarda tabliczka podczas łamania średnio głośno trzaskała w chrupkawy sposób. Wydawała się gęsta i trochę skalista.
W ustach rozpływała się bardzo gęsto i kremowo, ale też soczyście. Robiła to powoli, nieco zalepiając. Trochę niczym maślano-śmietankowy, masywny budyń z jakimś sosowatym musem z owoców. Pod koniec leciuteńko cierpkawo ściągała.

Pierwsza w smaku rozbrzmiała słodycz kwiatów i wanilii. Była dość wysoka, choć kwiaty szybko pokazały się też z bardziej cierpkiej, gorzkawej strony.

Szybko odezwały się jeżyny i wiśnie... czyżby również owoce czarnego bzu? Były cierpkie, a jednocześnie znacząco słodkie. Jeżyny dowodziły, popisując się dodatkowo kwaskiem. Wszystko to było bardzo soczyste.

I niewątpliwie osnute kwiatami, kwiatową słodyczą. Nakręcała się wraz z owocowością, płynąc w harmonijnym splocie. Kwiaty porastały drzewa... drzewka owocowe! Znowu pomyślałam o drewnie owocowych drzew do wędzenia i subtelnym, samym wędzeniu.

Cierpkawe akcenty kwiatowego pochodzenia częściowo zmieniły się w zioła, a oczami wyobraźni patrzyłam też na płatki kwiatów ucierane... z cukrem trzcinowym (charakterniejszym od białego). Pod wpływem tego jeżyny zmieniły się w słodki dżem czy konfiturę. Chwilami aż lepkawą od słodyczy?

Zaraz wkroczyły śliwki suszono-wędzone, kwaskowate węgierki i... nie tylko. Kwaskawy sok z cytryny pobudził w owocach soczystość i przełamał słodycz.

Gorzkość rozeszła się odważniej, mimo że nie była wysoka. Przywiodła na myśl czekoladowy krem zrobiony z orzechów laskowych. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa zrobiło się nieco delikatniej, maślano. Wręcz śmietankowo?

Orzechy obruszyły się. Okazało się, iż także maślaność ma orzechowy charakter. Wciąż czułam sporo laskowych, ale obok nich pojawiło się równie dużo pekanów, a także więcej gorzkich nut... np. skórek orzechów? Pekanów, które w tej strefie z czasem zaczęły dominować, i... włoskich? A do tego... odrobinka sezamu? Prawie nieprażonego... Acz wyraźnego.
Pomyślałam o słodkich sezamowych lodach (właśnie na śmietance zrobionych), w których pojawia się akcent nieprzesłodzonej chałwy.

A jednak i lekkie prażenie oraz ciepło czuć. Nagle okazało się, iż to korzenność. Ziołowo-kwiatowy wątek zaczął przywodzić na myśl przyprawy, głównie cynamon i wanilię, ale nie tylko. Powagi wanilii dodał tytoń i... Więcej korzennych przypraw. I trochę dymu? Wraz z tytoniem umocnił nieco gorzkość (gorzkawość?).

Śliwki z czasem okazały się nie tylko wędzono-kwaskowate, ale też bardzo słodkie i soczyste. Robiły się coraz mniej jednoznaczne. M.in. przez dopływy kwaśniejszych wiśni i soku z cytryny.... W korzenności odnalazły się za to rodzynki.

A mi do głowy nagle przyszła szarlotka z cynamonem i rodzynkami, nieco podsycona cytryną... zrobiona z bardzo kwaśnych jabłek. Zaopiekowała się ciepłem, podkradającym się do owoców. Orzechy nieco osłabły, wpisując się w szarlotkę jako jedynie jej pojedyncze dodatki.

Same rodzynki też były soczyście kwaśne, co zachęciło jeszcze do pokazania się na końcówce jeżyny i wiśnie, ale już w mało jednoznacznym wydaniu. Chyba zaplątały się tam jeszcze czarne porzeczki. Przybyły także kontrastowo bardzo słodkie kwiaty i nuta dżemowato-konfiturowa... może też właśnie kwiaty poucierane na konfiturę?

Lekka gorzkość drewna, tytoniu i dymu zadbały, by nie doszło do przesłodzenia.

W posmaku czułam cytryny i wiśnie, jeżyny, trochę kwaśnych jabłek, a także sporo słodyczy kwiatowo-dżemowej; przypraw ciepłych, ale niejednoznacznych. Wanilia i cynamon przemieszały się z drewnem i dymem. Owoce i słodko-gorzkie elementy połączyła soczyście wędzona nuta owoców. W oddali majaczyła maślana orzehowość.

Czekolada bardzo, bardzo mi smakowała. Zestawienie charakternych owoców: jeżyn, wiśni, śliwek, rodzynek, kwaśnych jabłek, podkręconych cytryną oraz mnóstwo kwiatów świetnie się uzupełniały. Kwiaty, przechodzące w zioła i przyprawy, mieszające się z dymem, tytoniem i drewnem dosłodziły kompozycję znacząco, ale nie przesadnie. Orzechowe akcenty, szarlotka i dżemowatość przyjemnie wyszły, maślany motyw trochę wszystko łagodził w raczej pozytywnym sensie, choć... gorzkość mogłaby się bardziej rozwinąć jak na mój gust.

Czekolady były bardzo podobne - to w zasadzie te same wiśnie, jeżyny i sporo śliwek, przechodzących w szarlotkowe jabłka i rodzynki, korzenność, wędzenie i dym, kwiaty (w tym kwiaty ucierane), drewno, orzechy, sezam... jednak dzisiaj prezentowana wydała mi się nieco bardziej wyważona od tej jedzonej w 2020. Gorzkość, kwaśność i słodycz rozłożyły się interesująco po równo. Ze znaczących różnic, dzisiaj opisywana wydawała mi się też bardziej laskowoorzechowo-pekanowa niż złożona z duetu pekanów i włoskich oraz mniej wędzona - choć pewne ciepło z niej nie uszło, wydawała się bardziej dżemowata. Sezam przybrał w niej nieco innych charakter. Tłuszczowość i smaku, i konsystencji, która w podlinkowanej trochę mi przeszkadzała, tu wydawała się niższa, że da się na nią przymknąć oko. Obie tabliczki pyszne i choć trochę tęskniłam za mocniejszą gorzkością, ogółem była przepyszna (i wygrała konsystencją). Zmiany więc nieduże, ale czuć.
W pewnym sensie, czuć podobieństwo kraju pochodzenia i wyrobienia z Prime Chocolate Peru Maranon 70 % - czerwone owoce (inne, bo maliny i truskawki), drewno, dym, kwiaty, cytryna, ale też cały szereg różnic regionów.


ocena: 10/10
kupiłam: dostałam od producenta Prime (cocoa.by)
cena: ja dostałam, ale ich cena to 11€, czyli ok. 50 zł za 70g
kaloryczność: 563,3 kcal / 100 g
czy kupię znów: chciałabym do niej wrócić

Skład: ziarna kakao, nierafinowany cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

środa, 25 października 2023

Amano Guayas River Basin Ecuador 70 % Dark Chocolate zmieniona 2023 ciemna z Ekwadoru z kryształkami cukru

Tego posta nie miało być... A stworzony został z ogromnym żalem i smutkiem.
Każdą Amano traktuję jako swoistą zdobycz. Polowanie na nie sprawia, że czuję się normalnie jak jakiś łowca, myśliwy. Co jednak zrobię, skoro tak mnie zachwycają? Prawdą jest jednak też, że jako realistka, niektóre z nich pokochałam, acz czułam, że do nich nie wrócę. Tak było np. z Guayas River Basin Ecuador 70 %, którą jadłam w 2022. Gdy po jakimś roku czy dwóch wróciła do Sekretów Czekolady, miała inne opakowanie, być może i samą czekoladę zmienili. Kto to wie? A no, ja musiałam wiedzieć, stąd zanim ktokolwiek zdążył cokolwiek pomyśleć, kupiłam. Przysłano mi jednak w opakowaniu starym, niezmienionym i z krótką datą ważności. Czyli do sklepu te nowsze jeszcze nie zawitały. Myślałam, że czeka mnie w takim razie miła degustacja tego, co już znam. Nie planowałam żadnych aktualizacji czy coś, jednak... robiąc pierwszego kęsa przeżyłam szok. Jednak po kolei...

Amano Guayas River Basin Ecuador 70 % Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Ekwadoru, z basenu rzeki Guayas, z okolic miasta Guayaquil (prowincji Guayas); zmieniona dostępna w 2023.

Po otwarciu poczułam znajomy zapach ziemi, drzew, jeżyn i cytryn, za którymi przewinął się też agrest i kwiaty. Ich słodycz wieńczyła wanilia, a drzewa przyozdobiła paloność, dym i kawa. Wszystko jak w tej z 2022.

Wygląd i ogólna konsystencja pozornie bez zmian... Z "małą" jednak różnicą. W pierwszej chwili nie zwróciłam uwagi, że przekrój pełen był gigantycznych brył cukru. To już nawet nie kryształki, a dosłownie kolosalne kawałki cukru. Odgryzając kawałek głośno chrzęszczał. Podczas łamania, czy odgryzania kawałka, czekolada kruszyła się za sprawą tego potwornego dodatku.

W smaku ponownie przywitały mnie soczyście kwaśne cytryny i jeżyny. Te drugie już zapowiedziały słodycz, którą zaraz podchwyciła wanilia.

Jeżyny i agrest (jasny? jasny i ciemny?) ustanowiły słodko-kwaśny, cierpkawy splot, po chwili nagle podbity cukrem. Słodycz emanująca od kryształka, który szybko wyłonił się z czekoladowej masy, na moment odwróciła uwagę od samej czekolady. Zaraz słodkich fal zaczęło przybywać - razem z kolejnymi wyłaniającymi się kryształkami. 

Wraz z tym, jak cukier o nieco karmelowym echu się rozpuszczał, po ustach rozchodził się motyw ziemi, torfu, od razu jednak łagodzony przez słodycz. Pomyślałam o wilgotnej, czarnej i lekko ostrawej. Ta jej ostrość mieszała się nieco z korzennym wątkiem, jednak znów i tu chamsko wkroczył cukier. Oczami wyobraźni zobaczyłam ciastka korzenne z wielkimi kryształkami cukru. 

Delikatnie palony karmel wyczuwalny w czekoladowej bazie został maksymalnie podkręcony i wanilią, i smakiem cukru trzcinowego, który wydawał się być zupełnie jakby obok czekolady. Nie był z nią spójny, a tylko irytował. Słodycz szybko zaczęła drapać w gardle. 

Lekka kwiatowość, słodkie, korzenne przyprawy podporządkowały się wyrazistemu cukrowi trzcinowemu. Spłycił wydźwięk palonego karmelu, który czułam w tabliczce z 2022.

Soczyste owoce, głównie jeżyny, walczyły, lecz i one w końcu wpisały się w cukrową konwencję. Agrest też przybrał na słodyczy, więc tym razem na pewno mowa o agreście ciemnym. Wyobraziłam sobie kruche ciastka z kwaśnym, ciemnym dżemem i mnóstwem kryształków cukru na wierzchu.

Gorzkość nieśmiało trzymała się tyłu. Trochę dymu czy orzechów wyszło o wiele mniej charakternie niż w przypadku tabliczki bez kryształków. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa odnotowałam kawę, jakby z soczyście jeżynową nutą, ale... zasłodzoną do bólu. 

Ciastkowość i cukier wciąż odciągały uwagę od smaku czekolady, jakby rozbijały ją od środka. Daleko w tle wyłapałam też banany, ale jakieś twarde i mdłe.

Na sam koniec cukrowi sprzeciwiła się wyraźniejsza orzechowa nuta. Wyłoniły się arachidy w skórkach, same w sobie maślano słodkie. Niestety nie dały rady poskromić cukru i ciastek z cukrem.

W posmaku owoce wyszły cierpko, zagłuszyła je jakby zgaszona (a i tak irytująca) słodycz cukru trzcinowego, karmel i wanilia. Kumulacja słodyczy wystraszyła gorzkość. Ta wyszła na koniec jako lekko bagnisty akcent, któremu wtórowały fistaszki.

nic tego cukru nie bierze
Zmęczyłam 4 kostki. Ogrom wielkich brył cukru odciągał moją uwagę od czekolady tak, że jedzenie jej nie było przyjemne. Przy tym czymś typ Modica z drobniejszymi, jakoś lepiej rozpływającymi się kryształkami to pół biedy. To coś to porażka na całego. Bazowo sama czekolada mimo wysokiej słodyczy to mocne 9, jednak kryształki cukru przeważyły już szalę na stronę przecukrzenia; a cukier rozbijał jej smak topornie tak, że uczynił ją tabliczką, z którą człowiek nie chce mieć do czynienia. Coś tam miłego wciąż czuć, jednak w czekoladach do degustacji, no przepraszam bardzo, ale nie o to chodzi, by się spod cukru tak czegoś doszukiwać. Jeszcze gdyby producent napisał o tej formie w opisie, gdyby miał oddzielną linię, może byłabym łaskawsza, ale tak? Nawet to 4 wydaje mi się łaską z mojej strony.
Większość oddałam Mamie z myślą: "A było przy Orfeve Brut de Noir myśleć, że durniejszej rzeczy czekoladzie nie da się zrobić?". Mamie nie smakowała: "za mało mi w niej kwaśności, którą ostatnio tak lubię było, a tak to taka jakaś bez wyrazu, nie czułam w niej niczego szczególnego. Ten tutaj cukier też jakoś tak gorzej niż w tamtej (Orfeve) wyszedł". Była gotowa oddać ją ojcu, ale pożałowałam i zaproponowałam, by dodać ją do brownie. I tu też mnie zaskoczyła, bo rozpuszczałyśmy ją z masłem w garnku i... kryształki cukru i tak wszystkie się nie rozpuściły. Gdy przyszło do wylizania miski z masy na ciasto... cóż, kryształki wciąż się tam plątały. Nie rozumiem tego zjawiska.
Jestem w szoku, że tak skończyła Amano... W  ogóle, jakakolwiek czekolada z tej półki.


ocena: 4/10
cena: 64 zł (za 85g; cena półkowa)
kaloryczność: 505 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, czysty cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, pełne ziarna wanilii

wtorek, 24 października 2023

Orfeve Bejofo 75 % Noir de Noir / Extra Fine Madagascar ciemna z Madagaskaru

Jak wspomniałam przy Orfeve Bejofo 75 % Brut de Noir / Crispy Madagascar zdobyłam także wersję zrobioną według tradycyjnej receptury. Po tym, co czułam pod nieprzyjemnymi kryształkami cukru w przypadku wspomnianej, na tę degustację i całe porównanie bardzo się cieszyłam. Wprawdzie nie przeczuwałam najwyższej oceny, ale wiedziałam, że źle nie będzie. Co ciekawe, różniły się nie tylko tym, że w jednej zostawiono nierozpuszczone kryształki cukru, w drugiej nie. Czas konszowania przedstawianej dzisiaj jest o 10 godzin dłuższy (wynosi 72 godziny). Miały za to ten sam czas i temperaturę prażenia (52 minuty w 106 stopniach Celsjusza) oraz dojrzewania ziaren (min. 14 dni).

Orfeve Bejofo 75% Noir de Noir / Extra Fine Madagascar to ciemna czekolada o zawartości 75 % kakao trinitario z Madagaskaru, z regionu Diana, z doliny Sambirano, okolic miasta Ambanji, z plantacji Bejofo; należąca do linii tradycyjnej (czyli gładkich tabliczek).

Otworzywszy, trafiłam na jednoznaczny zapach czarnych porzeczek i wędzony, kojarzący się z drewnem - jakby wędzonym lub do wędzenia - oraz owocami. Na pewno czułam wędzone wiśnie, ale nie tylko. To też wiśnie i rabarbar duszone. Chyba nawet z sugestią alkoholu - wytrawnego czerwonego wina? Do tego odnotowałam trochę malin, czarną porzeczkę... W owocach czerwonych zaplątała się lekka pudrowość. Od niej jednak uwagę odciągało sporo soczystych i goryczkowatych pomarańczy i grejpfrutów. Je podkreśliły przyprawy, też nieco goryczkowate i kwaskawe. Pomyślałam o jakimś soczystym pieprzu, gałce muszkatołowej i kozieradce, ale też jakby korzenno-karmelowych ciastkach, z istotnym pieczono-palonym wątkiem.

Tabliczka wyglądała na kremową. W dotyku właśnie taka, i dość tłustawa, była. Podczas łamania gruba tafla wydawała z siebie średnio głośne, ale jakby pełne trzaski. Nie trzymała się linii podziału, kruszyła się. Mimo twardości, było w niej coś delikatnego.
W ustach rozpływała się miękko, w tempie umiarkowanym. Wydawała się nieco tłusto mleczna i z łatwością rzednąca. Popisała się gładką kremowością. Podniebienie pokryła lekką warstewką, a z czasem przybrała na soczystości.

W smaku przywitała mnie maślano-palona słodycz. Miała charakter łagodny, choć już startowała ze średniego, średnio-wysokiego poziomu.

Tuż za nią smagnęła soczysta kwaśność pomarańczy, której wtórował grejpfrut. Ten rozpoczął rozchodzenie się po ustach gorzkości, wypływając na wierzch kompozycji.

Gorzkość rosła i nabierała odwagi. Poczułam gorzką, wilgotną czarną ziemię, do której dołączyło drewno. Wyobraziłam sobie takie przeznaczone do wędzenia, a już spalone na popiół. Drewno owocowe? Z zamkniętą w nim soczystością. Pomyślałam o wędzonych wiśniach i wiśniowym drewnie.

Soczystość zaobfitowała w grejpfrutowo-cytrynowe tsunami. Cytrusy rozkręciły kwaśność, sok z cytryny zdawał się jeszcze bardziej nasączać ziemię. Rządziły się, że w pewnym momencie ziemia wydała się im aż ulegać.

Słodycz jednak nie zniknęła. Rozwijała się spokojnie i konsekwentnie na tyłach. Trochę rosła, lecz jej charakter stawał się coraz bardziej palono-karmelowy. Maślaności jednak nie wyzbyła się zupełnie... Była, jakby w oddali.

Pomarańcza w udany sposób mieszała owoce właśnie z  tą słodyczą. Dopowiadała jej też integralną goryczkę, co w końcu sprawiło, że karmel wydał mi się właśnie aż do goryczki palony.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa kwaśność rozwinęła się. Nie, że tak bardzo wzrosła w tym momencie, ale zrobiła się wielopłaszczyznowa, rosnąc nieznacznie. Do cytrusów dołączyło mnóstwo innych owoców: maliny, truskawki, trochę rabarbaru. Zadbały, by obok kwaśności nie zabrakło słodyczy. Niektóre z czerwonych owoców wydały mi się chwilami trochę pudrowe... A jednocześnie pieczono-duszone? Wciąż pobrzmiewały wiśnie... już jednak niekoniecznie wędzone.

Słodycz czerwonych owoców z czasem wyszła ciężej, cierpkość - głównie wiśni - zasugerowała odrobinę czerwonego wina, a po nim pomyślałam o ostrych kwiatach. Wszystko to było słodkie, aż nieco drapiące w gardle (głównie w przypadku większych kęsów czy dopiero po zjedzeniu większości tabliczki).

Gdy owoce czerwone zaprezentowały się ze wszystkich stron, pojawiła się czarna porzeczka. Jeszcze podkręciła cierpkość, a jednak i swoistą słodycz, eliminując lekką pudrowość. Przez pewien czas czarne porzeczki dominowały zupełnie.

Wówczas i gorzkość nasiliła się, a niejasne "ostre kwiaty" zmieniły się w przyprawy. Rześkie jednak i  świeże. Jakby cytrusowy pieprz? Gałka muszkatołowa, kozieradka..? Z racji słodyczy pomyślałam o mocno przypieczonych ciastkach korzenno-karmelowych.

Pod koniec znowu maślaność dała o sobie trochę znać. To na jej tle zarysowały się ostro-goryczkowate przyprawy. Przygłuszyły winne nuty.

Ziemia, jakby nasączona kwaśnym sokiem owoców czerwonych i cytrusów, to wykorzystała i kontrastowo wraz ze spalono-wędzonym, dymnym drewnem zamknęła kompozycję wraz z wręcz przydymionym karmelem.

Po zjedzeniu został posmak owoców - przede wszystkim grejpfruta i cytryny oraz czarnej porzeczki; nieco podduszony, podlany wytrawnym czerwonym winem splot czerwonych i kwaśniejszy rabarbar, a także sporo cierpko-gorzkiej ziemi i wręcz popiołu, w który zmieniło się drewno.

Czekolada bardzo mi smakowała, bo jej ziemistość, spalone drewno, wyrazisty grejpfrut i czarne porzeczki, wiśnie, a do tego przyjemne owoce takie jak rabarbar, maliny, truskawki z winnym echem wpisały się w mój gust, zapewniając gorzkość i soczystą kwaśność. Słodycz trafiona, choć obyłabym się bez pudrowych i nadto maślanych akcentów. Choć konsystencja, tak tłusto-mleczna, jak na ciemno nieco za szybko i za mało gęsto się rozpływająca, to nie mój ideał (za to odjęłam punkt, bo smakowo to może i na 9 wyciąga), to ogół uważam za znacznie lepszy od wersji z kryształkami, w której one po prostu wszystko psują.

Dzisiaj przedstawiana była bardzo podobna do Brut de Noir. To w zasadzie ta sama kompozycja złożona z czarnej ziemi, drewna i węgla, nasączonych mnóstwem owoców: grejpfrutem i pomarańczą oraz truskawkami, rabarbarem, malinami, truskawkami, a w końcu czarnymi porzeczkami. Goryczkowato-cierpkie przyprawy jeszcze bardziej podkreśliły soczystość. Czekolada była właśnie niewiarygodnie soczysta, mocno owocowa i kwaskawa, a jej gorzkości nie rozbijał cukier. Brut de Noir miała istotną nutę ciasta z cukrową kruszonką. A choć także dzisiaj opisywana była karmelowo słodka, wyszła znacznie mniej słodko.


ocena: 8/10
cena: 59 zł (za 70g; cena półkowa; ja dostałam zniżkę)
kaloryczność: 603 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, pełny surowy cukier trzcinowy

poniedziałek, 23 października 2023

Maslove 100 % Rozgrzewający Wieczór Pasta Orzech Arachidowy + Imbir + Miód + Skórka pomarańczy + Cynamon

Jakoś krótko przed przepisaniem dokładnego składu tego kremu w wersji roboczej recenzji, usuwałam z dysku zdjęcia niedawno w owym czasie opublikowanych i tak kliknęłam w Diet-Food Orangnutan krem orzechowo-pomarańczowy. Nie był najlepszy przez zbyt napastliwy olejek pomarańczowy, że aż zaczęłam się zastanawiać, czy pomarańcza do takich kremów pasuje. Czekało mnie, jak zauważyłam, inne wydanie pomarańczy w orzechowym kremie. Nie ukrywam, że zmielona brzmiała świetnie, jako że kandyzowanej nie lubię, a to właśnie taką przeważnie dodają do różnych produktów. A jednak nie nastawiałam się na nic szczególnie zachwycającego, bo drugi wariant z tej edycji, Maslove 100 % Orzeźwiający Poranek Pasta Nerkowiec Prażony + Morela + Berberys, jakoś mnie nie urzekł.

Maslove 100 % Rozgrzewający Wieczór Pasta Orzech Arachidowy + Imbir + Miód + Skórka pomarańczy + Cynamon to naturalny krem z prażonych orzechów arachidowych, imbiru i zmielonej skórki pomarańczowej z miodem i cynamonem; edycja limitowana na zimę 2022/23.

przed i po uporaniu się z olejem
Po otwarciu poczułam wyrazisty zapach prażonych na słodko fistaszków. Dominowały. To orzeszki o słodkim charakterze, ale ewidentnie otulone dodatkową słodyczą. Miodu... choć ten nie był aż tak bardzo jednoznaczny, jak również słodyczą ciepłą, korzenną. Cynamon przodował, imbir mu wtórował, co wraz z fistaszkową ciężkością wyszło nieco dusznie i... raz czy drugi przemknęła mi luźne określenie "skarpetkowo". Wszystko przeplotła soczysta goryczka pomarańczy. 

Zawartość słoika zaskoczyła mnie, bo na wierzchu wydzieliła się mała ilość oleju - łyżeczka, którą od razu przemieszałam. Wystarczyło bowiem jedno zamieszanie, by trafić na pastę bardzo gęstą i suchawą. Może nie tragicznie suchą, ale nawet po dokładnym przemieszaniu miejscami była nieco nadto sucha.
Okazała się bardzo, bardzo gęsta, ale jak już pisałam, nie kompletnie sucha i na pewno nie twarda, a w pewien sposób masywnie miękka. Przy mieszaniu plaskała, wydała mi się też nieco lepka. Widać w niej mnóstwo kropeczek: cynamonu, pojedyncze małe, malutkie i mikroskopijne kawałeczki orzeszków, drobne kawałki imbiru oraz sporo włókien, przypominających twarde włosy - to chyba też imbir.
W trakcie jedzenia krem podtrzymał swoją gęstość oraz suchawość. Sprawiał wrażenie dosłownie "podeschniętego" przez pierwsze sekundy rozpływania się. Potem to się zmieniało. Jakby wilgotniał, nasączał się, a i nie wyzbył się tłustej, masywnej kremowości kremów orzechowych. Zalepiał usta w sposób fistaszkowy, ale jego lepkawość ogólnie wydawała się specyficznie podkręcona (obstawiam miód). Rozpływał się bardzo powoli, wykazując masywność i - zaskakującą jak na masę raczej suchawą - soczystość. Krem miał miazgowy efekt, ale złożony z wielu elementów, orzeszków akurat w małym stopniu. Cechowała go pylistość - obstawiam nie tylko cynamon, ale też sproszkowaną i zmieloną pomarańczę (pewnie suszoną, więc to ona mogła tak rozkręcać soczystość). Gdy gryzłam całą masę, trzeszczała i skrzypiała. Pasta trochę mimo to przytykała, ale nie było źle. Gdy masa z ust zniknęła, sporadycznie zostawały twardo-chrupiące drobinki orzechów, a także nieco więcej malutkich i małych kawałków imbiru. Ten już był niby twardy, ale przy gryzieniu mięknący i lekko gumowy. Soczyście trzeszczał. Do tego wystąpiły wyczuwalne drobinki-kropeczki przypraw oraz włókna. Były twardawe i bardzo cienkie; nie przeszkadzały.

W smaku pierwsze rozbrzmiały słodkie fistaszki, których charakter w zasadzie należy określić bardziej jako "słodziutkie". To ich naturalna, nieco maślana słodycz, do której szybko dołączyła słodycz dodana.

To, iż był to miód wyszło na jaw już po chwili, jednak ogółem nie był aż tak bardzo wyrazisty. Pełnił jakby bardziej dosładzającą funkcję. Pomyślałam o miodowym cieście drożdżowym. Miód wsparła korzenna słodycz ciepłych przypraw i goryczkowato-soczysta sugestia w tle. To rozwinęło wątłą myśl: duszne ciasto drożdżowe z jakiegoś miodowego makowca z pomarańczą (ale bez smaku maku oczywiście). 

Po chwili, zmotywowane korzennością, fistaszki zdradziły dość mocno prażony smak. Przemieszał się jednak z maślaną słodyczą i potem już nieco się rozmył, jakby... osiadł w korzenności? Mignęła mi też wizja orzeszków wyprażonych w miodzie.

Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach na dobre rozbrzmiała korzenność. Wypłynęła na prażono orzeszkowej fali. Cynamon wyszedł słodko i ciepło, jedynie w tle przewinęła się ostrość. Zrobiło się nieco ciężko, dusznie... Odnotowałam jednak soczystszy, goryczkowaty świeży imbir, wpisany w korzenność. Cynamon jakby próbował wywalczyć wydźwięk imbiru-przyprawy.

Aż nagle polała się wyraźnie soczystość słodko-goryczkowatej pomarańczy. Smak skórki wyszedł świeżo, nawet lekko kwaskowato i charakternie słodko. Na moment odciągnął uwagę od fistaszków, mimo że sam nie starał się wybiec na przód.

Wyciągnął jednak jakby korzenną soczystość imbiru. Ciepełko korzenne zmieniło się w ostrość, a cynamon i imbir aż nieco przypiekły. Przez parę sekund to one znalazły się na pierwszym planie.

Bliżej końca zreflektowały się też same fistaszki, acz po tym wszystkim wydały mi się jeszcze bardziej maślane, łagodniejsze. Wplatały tym samym skojarzenie z ciasteczkami korzenno-imbirowymi, w które zmieniło się ciasto drożdżowe. Było coraz ciężej...

Słodycz przypraw i miodu na koniec zaznaczała się, grzejąc w gardle. Nie była jednak przesadzona, miała spokojny charakter, ale była wyrazista. Już gdy masa już prawie znikała, a na pewno gdy do tego doszło, imbir aż przypiekł w język. Wydał mi się bardzo soczysty, podsycony pomarańczą, acz ze względu na cynamon, nie tak ewidentnie świeżo jak korzeń. Raczej coś między korzeniem imbiru, a przyprawą.

Włókna w zasadzie nie smakowały niczym, a pojedyncze kawałki i drobinki fistaszków niewiele wnosiły, ale smakowały delikatnymi sobą. Małe kawałki imbiru wykazały się soczystą ostrością, wybijającą się na wierzch, ale nie zagłuszającą reszty. Wszelkie pozostałości po prostu wpisywały się w smak ogółu.

Po zjedzeniu został posmak imbiru i cynamonu oraz soczyście-goryczkowatej skórki pomarańczy na wyraźnym, prażono orzeszkowym tle. Ostała się złożona, lekka goryczka. Czułam też wysoką słodycz, ale że tak powiem, bardzo mieszaną. Była korzenna, rozgrzewająca, trochę orzeszkowa. Na pewno dość mocne było pieczenie przypraw w język. Nie tam jednak żadne palenie.

Całość wydała mi się w porządku i tyle. Zapach taki sobie, konsystencja jedynie "może być". Gęstość i gładkość z miazgowym elementem fajnie, ale ta suchość mi się nie podobała. Obstawiam, że to miód i pomarańcza tak to zasuszyły. Niby czuć jakąś tam soczystość, nie było to twarde, ale nieco nadto przytykające. Jeszcze nie ciężkie, ale już coś nie grało. Bardzo nie podobały mi się "włosowate" włókna, bo tylko przeszkadzały. Smak był, jaki był; dobry, acz też nie urzekł mnie jakoś szczególnie. Wyraźnie cynamonowo-imbirowy, nienachalnie, ale wyraźnie pomarańczowy. Nic z tego nie zagłuszyło prażonych orzeszków, a miód nie przesłodził. Wyszło słodko-ostro, w punkt. To zgrana, ciepła i przyjemna kompozycja, ale nie jakoś wyjątkowo porywająca. Pewnie na taki odbiór całości wpływ miała struktura. Krem zjadłam, bo kupiłam. Gdybym znała efekt, nie kupiłabym, a jednak zakupu nie żałuję.
Primavika masło orzechowe piernikowe wygrało konsystencją, ale ogólnie, smakiem też nie było jakoś wyraźnie bardziej zachwycające. Z fistaszkowo-pomarańczowych kremów dzisiaj opisywane podeszło mi bardziej niż np. Orzechownia Naturalna Miazga orzechowa o smaku Makowca.


ocena: 7/10
kupiłam: maslove.pl
cena: 24 zł za 222g
kaloryczność: 534 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: orzechy arachidowe 88%, imbir naturalny 5%, miód 5%, zmielona skórka pomarańczy 1%, cynamon 1%

niedziela, 22 października 2023

Orfeve Bejofo 75 % Brut de Noir / Crispy Madagascar ciemna z Madagaskaru

O tej czekoladzie wspomniałam już przy Orfeve San Ignacio 70% Noir de Noir / Extra Fine Peru. Otóż w zakup władowałam się zupełnie bezmyślnie. Nie zwróciłam uwagi, że marka ma dwie linie: Noir de Noir i Brut de Noir. Kupiłam 3 ciemne, bo pojawiła się taka możliwość. Zanim jednak którąkolwiek zjadłam, dowiedziałam się, że mogę zamówić kolejne. Wówczas, mając dłuższą listę tabliczek do wyboru, zwróciłam uwagę na ten podział i zaczęłam szukać informacji, o co chodzi. Okazało się, iż linia Brut de Noir po angielsku na stronie producenta nosi nazwę "Crispy". Wystraszyłam się, a kiedy zaczęłam czytać, było już tylko gorzej... Otóż to linia z chrupiącymi kryształkami cukru. Coś, czego w czekoladzie nienawidzę najbardziej! Wciąż trzymała mnie trauma po władowaniu się w parę czekolad typu Modica, a teraz to... na szczęście tylko jedną miałam Orfeve z kryształkami i ani myślałam domawiać kolejne. Zamówiłam za to jej gładką wersję, więc na pocieszenie miałam fakt, iż czeka mnie ciekawe porównanie. Najpierw jednak musiałam uporać się ze zmorą. I wolałam zrobić to w miarę szybko i mieć z głowy.
Dobrze brzmiało, że zrobiono ją z kakao z plantacji Bejofo, gdzie kakao uprawia się od 1920 roku, i skąd ponoć pochodzą ziarna o najsilniejszym aromacie Madagaskaru, więc liczyłam, że może jakoś sobie poradziły z cukrem. O ziarnach w zasadzie wiadomo jeszcze więcej. Na opakowaniu zamieszczono informację, że były prażone 52 minuty w 106 stopniach Celsjusza, dojrzewały min. 14 dni, a całość konszowała 62 godziny.

Orfeve Bejofo 75% Brut de Noir / Crispy Madagascar to ciemna czekolada o zawartości 75 % kakao trinitario z Madagaskaru, z regionu Diana, z doliny Sambirano, okolic miasta Ambanji, z plantacji Bejofo; należąca do linii chrupiącej ("crispy", czyli tabliczek z chrupiącymi kryształkami cukru).

Po otwarciu poczułam wędzony zapach jakby wędzonego drewna, zmieszany z soczyście-goryczkowatą pomarańczą i grejpfrutem. Były słodkie, ale w ciężki sposób. Wtórowały im duszone wiśnie, może jakby kompot z kwaśnych wiśni i... ciasto z maliną i rabarbarem? Z przypaloną, goryczkowatą kruszonką? W głowie siedziała mi wędzona wiśnia... Może też pojedyncze czarne porzeczki? A do tego sporo ziemi i goryczkowato-kwaskawe przyprawy - kozieradka? Chyba też gałka muszkatołowa. Mimo gorzko-kwaśnej bazy, kompozycja zawarła także sporo słodyczy karmelu. Zwłaszcza po podziale przepływał przez resztę nut odważnie.

Gruba i lśniąca tabliczka już w dotyku była lekko kremowa, ale nie tłusta, a z domniemaną pylistością. Na spodzie widać sporo dużych kryształków zatopionych w czekoladzie. Łamała się ze średnio głośnym trzaskiem, mimo że była bardzo twarda. Słychać przy tym skrzypnięcio-chrupnięcia cukru. Była krucha, z racji obecności dodatku cukru sypała się na wszystkie strony. W przekroju widać bardzo dużo wielkich kryształków.
W ustach rozpływała się w tempie umiarkowanie szybkawym, prędko mięknąc. Była minimalnie tłusta w mleczny sposób i bardzo soczysta. Łatwo rzedła, a ogólne rozpuszczanie się przyspieszały i jakby wodniście rozbijały kryształki cukru.
Po paru chwilach wyłaniały się z czekoladowej toni, były wyczuwalne na języku i drapały go oraz podniebienie. To dość spore kryształki. Dodano ich bardzo dużo. Zostawały, choć już oczywiście częściowo rozpuszczone, dłużej niż sama czekolada.
Wtedy oczywiście okazały się chrupiące, jak to cukier. Albo go zostawiałam na koniec (przeważnie), albo chwilami podgryzałam jakby obok "czekolady" już w trakcie rozpływania się tego. Jak już został na koniec, które kryształki mogłam, wybierałam z ust. I tak jednak po zjedzeniu połowy czułam, że podniebienie i język są niemiło podrapane.

W smaku najpierw rozeszła się wyrazista, ziemista gorzkość. Pomyślałam o wręcz mokrej, a nie tylko wilgotnej, czarnej ziemi. Podążało za nią spalone na węgiel drewno. Rozszedł się właśnie też sam węgiel i popiół... Trzymał się go jeszcze dym. Do tego drewno wędzone...? I dym do wędzenia czegoś... Pomyślałam o drewnie z drzew owocowych np. wiśniowych i wędzenie na nim...

Polała się grejpfrutowa, soczysta goryczka. Cierpkawego cytrusa zaraz osłodziły wiśniowe i malinowo-truskawkowe kompoty. Mimo słodyczy, też popisały się kwaśnością.

Bardzo szybko raz i drugi na języku odnotowałam po prostu cukier. Cukier raz po raz przecinał kompozycję jak mieczem. Wprowadził słodycz. Poniekąd płynęła w miarę spokojnie, prezentując palony karmel.

Goryczkowato-kwaśny sok grejpfruta jeszcze nasączał ziemię. Pomogła mu pomarańcza, acz jakby wędzona? Duszona? Cierpki dżem z pomarańczy kręcił się przy grejpfrucie.

Karmel wydawał się w dużej mierze także wmieszany w ziemię. Ta słodycz była na stonowanym poziomie. Słodycz jakby karmelowego cukru jednak wyskakiwała, bardzo przyciągając uwagę. W zasadzie na sekundę-dwie za każdym razem odciągała uwagę od bazy.

By następnie okazało się, że podbija ona kwaśność owoców.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wśród czerwonych owoców przemknął kwaśny rabarbar. Pomyślałam o truskawkowo-malinowym cieście z niezbyt dojrzałych owoców z rabarbarem... I skrzącą się od cukru trzcinowego kruszonką. Cukier nie dawał bowiem o sobie zapomnieć.

Gdy cukier rozpuszczał się wraz z czekoladą, od kryształków rozchodził się smak jakby przydymionego cukru - ewidentnie był to charakterniejszy, nieco mniej od białego słodki, cukier trzcinowy. I tak jednak w kompozycji wyszedł dziwnie "odstająco". Bardzo się rządził. Wydawało się, że to on dyktuje, które nuty mogą się odezwać, a które muszą się wstrzymać. Kontrastowo podbijał nie tylko nuty kwaśnych owoców.

Przemknęła mi jeszcze czarna porzeczka, a już na pierwszy plan zaglądały dym, popiół i mnóstwo wilgotnej, czarnej ziemi. Jak rozpoczęły występ dosadnie, ale spokojnie, tak po czasie wydały się nabierać mocy i zdecydowania. Rozkręcały się... za sprawą soczystości?

I w nich znalazła się kwaśność... wyłuskała z dymu kwasek - znowu pomyślałam o drewnie do wędzenia, wędzeniu, a po chwili poczułam kwaskawo-cierpkie, goryczkowate przyprawy, w tym kozieradkę. Może też trochę gałki muszkatołowej, pieprz... Przyprawiony na ostro dżem cytrusowy? Albo pieprzny wiśniowo-grejpfrutowy, podkręcony jeszcze kwaśniejszym rabarbarem wypiek? Wciąż na pewno z cukrową kruszonką.

Pod koniec, gdy czekolada prawie znikała, a w ustach było pełno cukru, wydał mi się karmelowo-przydymiony i lekko kwiatowy, co pozwoliło na utrzymanie się na placu boju porzeczkom, jednak z czasem zniknęły i one.

Kryształki jakby wypychały z ust smak czekolady, serwując po prostu smak cukru trzcinowego, specyficznie "przydymiono karmelowy". Może nie zasładzały, bo smak ogólnie był wyważony, ale to dziwne uczucie.

Po zjedzeniu czułam posmak czarnych porzeczek i wiśni, może podkręconych rabarbarem i niedojrzałą maliną, ale też trochę goryczkowato-cierpkiego grejpfruta. Do tego smakowitą, wyrazistą ziemistość i dosadnie gorzki popiół, szczyptę przypraw. Byłoby przyjemnie, gdyby nie posmak cukru trzcinowego po prostu. W takiej ilości, że nawet to, jaki to cukier trochę uciekało. Mimo karmelowo-przydymionego echa, było to osobliwie denerwujące, acz nawet nie drapiące.

Całość uważam za jeszcze nie całkiem beznadziejną, ale bardzo denerwującą. Ciekawe nuty grejpfruta, wiśniowego kompotu, malinowo-rabarbarowego ciasta i czarnych porzeczek, ogrom ziemi, dymu, popiołu i wędzonego drewna z karmelową słodyczą mogłyby wyjść smacznie, ale wszystko zepsuł ogrom kryształków, odciągających uwagę od smaku czekolady... sobą. Czułam się, jakbym dosłownie do każdego kęsa przyjemnej czekolady sypała do ust łyżeczkę wielkich kryształków cukru. Czuć, że w zasadzie bazowo czekolada była smaczna, ale takie najeżenie cukrem odebrało radość z jedzenia. Nawet Sabadi typu Modica miały w sobie mniej kryształków. Orfeve przesadziło, więc biorąc pod uwagę, że nawet ze zniżką wychodzi 2 razy drożej od Sabadi, oceniam surowiej - nie "bo ja nie lubię". Czuję, że nawet kryształki da się bardziej z głową zrobić. I co z tego, że nawet nie było za słodko, a przyjemnie kwaśno-gorzko, skoro było denerwująco cukrowo? Kontrastowo w złym tego słowa znaczeniu. Jak już tak bardzo chcieli zrobić czekoladę z kryształkami, to zdecydowanie powinni ich dać mniej. Mimo szczerych chęci, bo bazowo smaczna, nie dałam rady zjeść nawet połowy - 39 gramów poszło do Mamy.

Mama pierwszego dnia zjadła mały kawałek, drugiego pozostałą resztę. Opisała: "czekolada bardzo, bardzo mi smakowała, bo miała w sobie taką cudowną kwaśność, a ja ostatnio w jedzeniu szukam takiej dobrej kwaśności. Nie umiem co prawda konkretnych nut ponazywać, ale ona była taka rześka i przyjemna. Ogólnie nie było to dla mnie za gorzkie czy za słodkie, a cukier i taka konsystencja mi nie przeszkadzały. Nawet dobrze, że tak szybko się to rozpuszczało, bo ja akurat nie lubię, jak czekolady - zwłaszcza ciemne - rozpływają się tak strasznie długo. Na pewno jednak nie jest warta swojej ceny, rzeczywiście, jak pomyślę o czekoladach takich do degustacji, by coś w nich poczuć, inaczej bym się za to zabrała. W tej cenie na pewno jest mnóstwo o wiele lepszych. Taki cukier w kryształkach według mnie nic a nic, żadnych nut na pewno nie podkreśla czy nie wydobywa. Chyba że tylko kontrast wprowadza".


ocena: 6/10
cena: 59 zł (za 70g; cena półkowa; ja dostałam zniżkę)
kaloryczność: 575 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, surowy cukier trzcinowy