Bardzo się ucieszyłam, kiedy dane mi było przypomnieć sobie Labooko z Panamy (recenzja z 2018) na świeżo... A właściwie nie tak całkiem "przypomnieć sobie", a odkryć drobne zmiany. Stąd nowa recenzja z 2021, a więc już jak zaprzestano ją produkować na rzecz nowej Panamy, czyli właśnie przedstawianej dzisiaj. Obstawiam, że Zotter zmieniał, zmieniał i może nie był usatysfakcjonowany z efektu? Utrzymał zmienione konszowanie (22 godziny, przy czym ta z 2018 konszowana była 18 godzin), ale... co z prażeniem itp.? Najpierw miałam złe przeczucia (wszak stara była jedną z moich naj-naj), ale jedząc Vivani 75 % uzmysłowiłam sobie zabawny fakt: oto jadłam akurat czekoladę z Panamy i planowałam, kiedy zjem kolejne Panamy. Vivani też mocno pozmieniało swoje tabliczki i opakowania, a tym samym ja odzyskałam w tę markę wiarę. Zotter po zmianach... może też miał mnie miło zaskoczyć? I swoją drogą, lubię sobie ustawiać degustacyjne serie, więc taki przypadek też miło mnie zaskoczył. Tyle niespodzianek!
Zotter Labooko Panama 72 % (wersja obecna od 2021 roku) to ciemna czekolada o zawartości 72 % kakao z Panamy.
Czas konszowania to 22 godzin.
Czas konszowania to 22 godzin.
Gdy tylko rozchyliłam złoty papierek, poczułam zapach dżemów i przetworów z bardzo ciemnych, niemal czarnych owoców zrównany z wytrawnością i gorzkością. Te w pierwszej chwili przypisałam wędzonym orzechom, ale z czasem (a już zwłaszcza w trakcie jedzenia) orzechy zmieniły się częściowo w soję. Napawałam się zapachem ciemnego, wilgotnego chleba z nią. Nasączały go gęste, pełne wielkich kawałów owoców dżemy i kawa, postawiona do tego skromnego dania - bo właśnie dość skromny, prosty wydał mi się zapach (nie, że mało intensywny!). W tle czułam chłodek dżemów... prosto z piwnicy. Pomyślałam o żółtych, jakiś wiśniowych (może śliwkowych?), ciemnych - trochę słodkich, trochę cierpko-charakternych (przyprawionych korzennie?) - rozmaitych, niepierwszoplanowych. Nieco przysłoniętych kwiatami? Nie nazwałabym kompozycji bardzo owocową (zapach skojarzył mi się z dawną-dawną). Za ciekawe uważam też zestawienie poczucia chłodu i korzenności.
Twarda i porządnie, głośno trzaskająca tabliczka już przy łamaniu zapowiadała swoją kremowość.
Rozpływała się powoli, jednak z ogromną ochotą. Robiła to idealnie kremowo i tłusto. W pierwszej chwili skojarzyła mi się z mięknącym masłem, potem bardziej z kremowym budyniem o maślanym zacięciu, by finalnie nawet trochę soczystości upuścić. Porządnie oblepiała usta gęstawymi smugami; nie była ciężka, a mimo to odebrałam ją jako zbyt tłustą.
Od początku dominowała gorzkość. Dosłownie w pierwszych sekundach zakrawała o neutralność, ale szybko rozkręcała się w kierunku orzechów włoskich. Palona i wilgotna, wyważona i niesiekierowa, już po chwili została opleciona dymem. W nim wyłapałam pewne ciepło, nieco duszącą... korzenną pikanterię. Oto orzechy włoskie z gorzkawymi skórkami i dym uderzyły, by zaraz znów złagodnieć. Przeszły w zacnie wypieczony, ciemny chleb z ziarnami i soją. Wyraźnie czułam soję.
O tło w tym czasie zadbała kawa. Wemknęła się pod dymną zasłoną, a potem leciutko zarysowała tło, będąc kawą delikatną. Biło od niej lekkie ciepło... też korzenne.
Odnotowałam słodycz już po paru chwilach. Wpłynęła poprzez soczystość, nasączając chleb. Czułam wiśnię słodką, miękką i dojrzałą, pozbawioną kwaśności. Może jako słodziutki dżem? Wciąż z ciepłą, korzenną nutką? Dość charakterną i... nagle hyc! Została złapana w "czekoladkową klatkę" wiśni w likierze.
Razem z owocami pojawiła się słodycz. Do głowy przyszły mi suszone, ale niejednoznaczne... suszone aż złudnie miodowe? I oto poczułam miód. Miód o bursztynowym kolorze, dość charakterny. Zmieszał się z kawą i korzennością, a ja pomyślałam o miodzie pitnym.
Wtedy i chleb nieco się zmienił... Trochę złagodniał, udając się w kierunku jakby "chlebowego piernika". Zamknął w sobie i miód, i tę słodką wiśnię przysposobił sobie jako cieniutką warstwę (jako konfiturę alkoholowo-wiśniową?). Może... mieszając ją z zasładzająco słodkimi śliwkami suszonymi?
W połowie rozpływania się kęsa kompozycję przekuła kwaskawość. Najpierw wiśnia soczysta jako owoc surowy postawiła na swoim, nie dała się zasłoikować. Potem wsparła ją cytryna... czy jedynie lekka cytrynka. Mieszała się z miodem - wyobraziłam sobie plaster cytryny zatapiany w lepki, gęstawym i bursztynowym miodzie.
Kawa palona nieprzesadnie... z ochotą to podchwyciła i przeszła w nieco nalewkową stronę. Słodycz miodu, kawa, coś alkoholowego... wszystko to rosło, mieszając się bez oporów, a ja poczułam... Coś słodszego, palonego... jak likier / syrop? Może do kawy? Miodowo-karmelowy? Słodycz mieszająca się z goryczką w końcu odłączyła się od niej i pomknęła jako miód i złociste figi. Figi dość... miodowe i soczyste jednocześnie. Zebrało się więcej dżemów, niejednoznacznych jednak. Żółtych może (brzoskwinie? nektarynki?)... Nagle moją uwagę od nich odwrócił dojrzały banan, dokładając się do słodyczy. Ta trochę wraz z korzennością aż zadrapała w gardle.
Gorzkość bliżej końca wciąż pozostawała łagodna i bliska neutralności. W pewnym momencie pomyślałam o lodach kakaowych słodzonych miodem, a więc gorzko-cierpkawych, ale jednak (bo to lody) słodkich (choć w sposób nieco poważniejszy). Pomyślałam też o czekoladowym cieście... bardzo, bardzo maślanym i z orzechami. Tylko że już nie byłam pewna, czy włoskimi. Wydała mi się aż w pewien sposób ogólnie nugatowa... Ciasto było trudne do sprecyzowania. Może z migdałowo-marcepanową warstwą? Może delikatniejszymi nerkowca (przypomniała mi się jedna babeczka z Cupcake Corner, zanim ta miejscówka zeszła na psy, a mi wszelkie ciasta w ogóle obrzydły)? Mocno poprzypiekanymi... Może też z bananami? Wyobraziłam sobie miodowo-korzenne brownie z orzechami zrobione na bazie bananów.
Dym uderzył jeszcze raz - właśnie w tym pieczonym motywie. Z echem kwasku przywiódł na myśl skały, piwniczny chłód, kamienne ściany / posadzki... Ciasto mignęło marcepanem (właśnie i podlinkowana brownie-babeczka na bazie mąki z migdałów nich zajeżdżała), po czym zmieniło się w chleb. Przypieczony, ciemny i ze znaczącą skórką. Na pewno z gorzkawymi, mięsistymi pestkami, soją... Orzechy wciąż czułam i wydały mi się aż metaliczne. Alkoholowy wątek zaradził temu, zapraszając rozgrzewanie.
Korzenność - pobrzmiewająca od początku, acz nasilająca się i zanikająca - bardzo wyraźnie się wyeksponowała. Zmieszała się z miodowo-owocową słodyczą i chłodem skał / piwnic... poczułam korzenną mieszankę ze sporą ilością chłodno-słodkiej mięty. Listkami świeżej mięty pieprzowej?
W posmaku została gorzkawość orzechów włoskich, pieczony motyw chleba (z soją?), maślaność, niemal neutralność, ale też wysoka słodycz... niby soczysta, niby złocista (miód i figi), ale... wszystko to miało w sobie też coś chłodnego - jak przetwory z piwnicy podkreślone miętą. Leciutkie wspomnienie kwasku wiśni nie przełożyło się na mocno owocowy wydźwięk.
Na nuty bliżej jej do dawnej-dawnej (2018) niż nowo-dawnej (2019/20)... tylko że jakby odsiekierowionej i z mniejszą ilością owoców.
Korzenne przyprawy, figi i miód, trochę żółtych owoców (w tym banany, brzoskwinie) i cytryny, orzechy, ale i niemal maślane nerkowce, ogólna maślaność... ciasto-chleb i chleb, dym, kawę i dym czułam też w tej z 2018, acz ona wydała mi się bardziej smolista, ziemista, a jej słodycz bardziej palona (karmelowa). Wydają się mało owocowe (podlinkowana bardziej owocowa - jakby jej ziemia i paloność uwypukliły soczystość owoców); podobnie korzenne, choć dzisiaj prezentowana wydaje się mniej gorzko-siekierowa (acz minimalnie); bardziej neutralna. Lekko roślinna nutka 2018 w tej odważnie grała soją,
2019/20; od 2021 |
Dzisiaj opisywana była więc jakby mniej ostra, jeszcze mniej owocową wersją wspomnianych. Ta była bardziej... ogólnie korzenna, piernikowo-ostra, miętowo-ostra, a gorzka delikatnie, że aż neutralnie. Mniej w niej też soczystości ogółem, acz kwasek przewijał się.
Nawet zestawiłam je ze sobą. Ta z 2019/20 to "chleb i ziemia, dżemy ciemne i pieprz", zaś dzisiaj przedstawiana to "chleb i piernik, maślaność, troszeczkę owoców i korzenna mięta". Obie miodowe, acz zdecydowanie najnowsza to najbardziej złagodzona wersja.
Bardzo mi smakowała, acz tłustość przeszkadzała, podobnie jak wrażenie okrojenia gorzkości (kosztem neutralniejszych wątków). Dym, chleb i orzechy przechodzące w maślaność i piernik, ciasto zostały mocno osłodzone miodem i figami, ale z charakterem podtrzymanym pikanterią korzenną i nieco alkoholowym echem. Ogólna korzenność tej (nie taka pikantna) jakby przygłuszyła ziemię tak wyraźnie wyczuwalną w poprzednich (brak mi tej ziemi). Kwasek przewijał się w niej, jedynie muskając poszczególne nuty - ani nie odstawał, ani do żadnej z nich w pełni nie należał. Gorzkość chwilami wydawała się zbyt oddalona. Słodycz i neutralność za to były cały czas (inne nuty jakby do nich dolatywały).
Co ciekawe, to nie tłuszcz, a węgle i białko wzrosły w tabelce wartości
Czułam się, jakby Zotter pożałował owoców z dawnej 2018, że tak podkręcił gorzkość i pikanterię, i... nie wracając już do dawnej 2018, złagodził nowo-dawną (np. paleniem - temperaturą, czasem itp.). Poprawianie czegoś kilka razy nie wychodzi... już czasem lepiej zrobić zupełnie od nowa. Owoce w dzisiejszej niby się pojawiały, ale jakoś... jakby nie (wyszła najmniej owocowo). Myślę o tym z żalem, bo lubię siekiery, a nie neutralności. Owoce mogą być lub nie, ostrość też - lubię, gdy są adekwatne do bazowej gorzkości.
ocena: 9/10
Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy
Wędzone orzechy to twór z Twojej głowy czy realny? Dżem i kawa, ciekawe połączenie, śniadaniowe. Kojarzy mi się z rodzinnym porankiem w mieszkaniu lub domu. W sumie domu, bo w blokach nie ma piwnic, są głównie żałosne skrytki. (Masz piwnicę?) Ciasta robione w tym samym domu na weekend, może ktoś będzie miał imieniny. Albo rodzina idzie dokądś i chce zanieść ciacha jako swój udział w imprezie. Dym będzie, jak zapomną wyłączyć piekarnik po upieczeniu ciast i wrócą do domu - lub tego, co zostało - za późno.
OdpowiedzUsuńRealny, ale ja nie jadłam (widziałam kiedyś w jakiejś karcie menu); ja jadłam natomiast marną namiastkę "orzechy o smaku wędzonym" czy coś (https://www.instagram.com/p/CM7p6EVMJyW/).
UsuńMiałam piwnicę w rodzinnym mieszkaniu w Suwałkach - była normalna, ot. Teraz nie mam boksu, bo to, co administracja nazywa tu piwnicą wygląda jak ruiny po bombardowaniu; brud, smród i trutki na szczury (ponoć samych szczurów nie ma).
Tak, ta czekolada to mniej więcej taki klimat, co opisałaś.