czwartek, 30 listopada 2017

Pacari Cranberries ciemna 60 % z Ekwadoru z żurawiną

Suszona żurawina nieodłącznie od lat kojarzy mi się z jesienią, więc jako że ostatnio krążę w słodyczach właśnie w takich klimatach, postanowiłam, że sięgnę akurat po tę Pacari. Przyzwyczaiły mnie już bowiem do tego, że nie zawodzą, a tego dnia miałam ochotę na "ambitnego i prostego pewniaka".

Pacari Cranberries to ciemna czekolada o zawartości 60 % kakao z Ekwadoru (miazga + tłuszcz) z żurawiną.

Od razu po otwarciu opakowania zachwycił mnie intensywny i smakowity zapach łączący w sobie moc kakao przejawiającą się jako ziemia z nutkami kawową i kwiatową - niezwykle wyraźnie różaną; zwiewną słodycz na bieżąco przełamywaną cytrusowymi akcentami. Obecności żurawiny nic nie zdradzało.

Przy łamaniu dość jasna, ciepło brązowa tabliczka tylko trochę trzaskała, a choć była dość twarda, wydała mi się krucha. Prawdopodobnie przez wtopione większe i mniejsze, twardawe kawałki żurawiny.
W ustach rozpływała się w tempie umiarkowanym, idealnie gładko, odsłaniając większe i mniejsze kawałki żurawiny, także skórki. Były dobre, bo twardawo-jędrne, a wraz z rozgryzaniem nakręcała się ich soczystość.

Czekolada w smaku od pierwszego kęsa smakowała w dużej mierze słodko. Jako że była to słodycz głęboka, bez problemu wyodrębniłam w niej wątek karmelowy wątek, a także różany, od którego odchodziła rześkość. Kryła coś owocowego, co skojarzyło mi się trochę z czerwoną marmoladą, ale to pewnie dlatego, że początkowo bardzo delikatny posmak żurawiny już trochę się przebijał.

Kakao także wyraźnie zaznaczyło swoją obecność, ale mimo ewidentnie dymnego, trochę kawowego smaku nie ma tu co mówić o gorzkości. Ten dym przyjemnie łączył się z karmelową słodyczą - podkreślało to bardziej palone akcenty. 

Żurawinę lepiej czułam oczywiście dopiero przy jej kawałkach, ale nawet wtedy nie był to smak wybijający się ponad czekoladę. Krył w sobie odrobinkę naturalnej kwaskowatości, ale w sumie nie był kwaśny, a słodki. Wpisał się w aromat i nuty czekolady.
Na koniec wyraźniej zaznaczało się dymne kakao, wzrastała soczystość, a w posmaku pozostawało właśnie poczucie soczystości, słodkiej wytrawności i posmak żurawiny.

Czekolada okazała się bardzo wyważona, łagodna i spójna. Czuć głębię kakao, ale obeszło się bez gorzkości; słodycz znacząco i ambitnie się rozwinęła, jednak wcale nie zbyt mocno. Dodatek nie zagłuszył smakowitej czekolady o mocno różano-karmelowym i dymno-kawowym smaku, a delikatnie się w to wszystko wpisał. Poniekąd dobrze, że nie zdominował kompozycji, ale... osobiście liczyłam na więcej żurawinowego kwasku, a tymczasem tabliczka wcale nie była kwaśna. Kakao bez dwóch zdań wolałabym więcej. To raczej smakowita subtelność, mniej żurawinowa niż jagodowa była Pacari Andean Blueberry.


ocena: 8/10
kupiłam: pralineria Neuhaus (za czyimś pośrednictwem - dziękuję!)
cena: 19 zł (za 50g)
kaloryczność: 600 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa (49,80%), cukier trzcinowy (40%), liofilizowana żurawina (6%), tłuszcz kakaowy (4%), lecytyna słonecznikowa (0,2%)

środa, 29 listopada 2017

baton LifeBar Really Raw Cherry

Mimo że trwa już jesień pełną gębą, dalej nie mogę pogodzić się z tym, jak okrutna była przyroda w tym roku skazując mnie na tak ogromny niedosyt wiśni. Jak tylko zobaczyłam skład batona z dzisiejszej recenzji wiedziałam, że muszę go mieć. Nigdy nie przyszło mi do głowy połączenie daktyli (czyli ulubionych obok fig suszonych owoców) z wiśniami, a jak tak spojrzałam na to klikając "dodaj do koszyka", pomyślałam, że musi być arcypyszne. Czy było?


LifeBar Really Raw Cherry to surowy baton owocowo-orzechowy; smak "wiśnia", czyli z wiśni i daktyli firmy Lifefood.

Po otwarciu poczułam bardzo silny zapach wiśni o podkwaszonym, suszonym charakterze.

Baton był mały, suchy, twardy i zbity. Wszelką miękkawość i tłustawość napędzały tylko orzechy (już w trakcie jedzenia), które zatopiono w nim w postaci wielkich kawałków. Biorąc pod uwagę, że owoce zostały zmielone na jednolitą masę (tylko jakieś drobniutkie skórki wiśni się pojawiały) średnio to wyszło. Mnie takie wielkie kawały orzechów denerwowały, bo całość nie rozchodziła się na "cudowne papu" (które sugeruje duża ilość daktyli i nerkowców).

Nie ma jednak co tu za dużo narzekać, bo smak okazał się obłędny. To przede wszystkim moc wiśni - tych kwaśno-cierpkich, bardzo charakternych. W kwasku kryła się podkwaszaność suszonych owoców, w której też krył się posmak jakby "przypalonych karmelków" (jestem ciekawa, jakiej odmiany daktyli użyli, bo to aż intrygujące). Cudnie to wyszło, choć w smaku wiśnie niemal zupełnie zagłuszyły daktyle (no, ale to w końcu smak "Cherry"). Było oczywiście nieco słodko, ale... zaskakująco słabiutko jak na daktylową bazę.

Orzechy i migdały neutralizowały kwaśność i cierpkość, nadawały neutralnej, "orzechowo-maślanej" nutę, ale nie odegrały większej roli. Ubolewam nad tym, że migdały zostały pozbawione skórek (co według mnie odebrało im charakterek).

Całość jednak i tak skupiała się na kwaśności i cierpkości wiśni, więc byłam zadowolona. To przepyszny baton, jak nic innego (z tego, co ostatnio jadłam) potrafiący zaspokoić chcicę na właśnie cierpko-kwaśne wiśnie, ale ogółem można by go zrobić nieco lepiej.


 ocena: 8/10
cena: 4,25 zł (za 47 g)
kaloryczność: 406 kcal / 100 g; baton 195 kcal
czy znów kupię: może kiedyś

Skład: owoce 62% (daktyle, suszone wiśnie 32%), orzechy (surowe orzechy nerkowca 38%, migdały)

wtorek, 28 listopada 2017

Jakub Piątkowski Czekolada Brazylia 65 % ciemna

JP Czekolada z Wybrzeża Kości Słoniowej, która okazała się aromatyzowana nibsami z Brazylii zaintrygowała mnie, sprawiła, że nie mogłam przestać myśleć o propozycji tej marki z Brazylii właśnie. Byłam ciekawa, czy pewne akcenty wychwycone w tamtej pochodzą właśnie z brazylijskiego kakao.

Jakub Piątkowski Czekolada Brazylia 65 % to ciemna czekolada o zawartości 65 % kakao z Brazylii.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach - smakowity, ale z dziwnymi zapędami. Czułam tu na pewno migdały i orzechy, ale w takim wydaniu... że mimo, że zapach nie był pieczono-prażony czy coś, migdały wydały mi się pieczone. W dodatku wychwyciłam jeszcze jakby smażone orzeszki ziemne...? Nie, to nie pasowało. Nagle zorientowała się, że czuję pieczone ziemniaki, może fasolę... coś w grzybowych klimatach? Trochę mnie to zszokowało.
Ta nuta została jednak w dużej mierze "uczekoladowiona" miodowo-makową słodyczą łazanek z takową masą lub kutii.

Przy łamaniu ciemnej tabliczki o nieco chłodnym odcieniu usłyszałam pełny trzask, który podtrzymał skojarzenie z gęstym daniem z makaronem.
W ustach rozpływała się łatwo, nie za szybko i w kremowy, nietłusty sposób, jakby odsłaniając "kryształowy pyłek", trochę szorstko.

Od pierwszego kęsa poczułam niemal miodową słodycz masy makowej, a więc nie taką czysto słodką, a trochę przyprawioną, do której błyskawicznie dołączyła wytrawna gorzkawość.

Gorzkawość, nie zaś mocna gorzkość, zdominowała kompozycję ziemistymi klimatami, w których dość szybko pokazały się ziarna kawy, takie rozmokłe fusy, a nie zaparzona kawa do picia. Ziarna, fusy - to jest to. I właśnie od nich odchodziła lekko orzechowa nuta...

...spod której jednak raz po raz przebijały się bardziej soczyste, nieco egzotyczne akcenty. Pierwsze sekundy soczystości przyniosły mi na myśl sok marchwiowy, jednak z czasem ustępował on miejsca słodkim owocom... może bananom i brzoskwiniom?

Wspomniana już orzechowa nuta niewiele miała w sobie z pieczenia z zapachu. To były nieprażone migdały, może orzechy włoskie i na pewno surowe orzeszki ziemne o wręcz fasolowym smaku. I od tego jednoznacznie wychodził posmak fasolowo-grzybowy. Mieszał się z ziemistymi ziarnami kawy, nadawał dość słodkiej czekoladzie jeszcze bardziej wytrawnego wyrazu. Za sprawą lżejszych nut pomyślałam też o makaronowym daniu.

Od niego, dzięki słodyczy, już blisko było do zamknięcia kręgu, bo słodycz masy makowej dobrze się w to wpisała. Na koniec jednak słodycz została trochę rozpędzona, gdyż znów narastał fusiasty smak ziaren kawy.

Po czekoladzie na długo pozostawał zaskakująco jednostajnie wytrawny gorzkawy posmak. Nie była to żadna cierpkość czy przesadna gorzkość, a wyważona gorzkawość.

Całość wydała mi się interesująca. Ta czekolada grała skojarzeniami, nie odsłaniając zbyt jednoznacznych, ordynarnych smaków. Spodobały mi się też te leciutkie marchwiowo-owocowe akcenty. Fusiastość kawy skojarzyła mi się z Akesson's 75 % Forastero Brazil, jednak Akesson's zdecydowanie wygrywa bardziej likierowo-herbacianymi klimatami. JP Czekoladzie było bliżej do strączkowo-grzybowego Pralusa Bresil Forastero 75 %. JP Czekolada była mniej palona, a przez to o innym charakterze. Nie umiem ich lepiej porównać, ani wybrać smaczniejszej, ponieważ... obie były przepyszne.
A czy brazylijskie kakao mogło tak naaromatyzować posmakiem pieczarek JP Czekoladę z Wybrzeża Kości Słoniowej? Po dzisiaj opisywanej nie wydaje mi się, ale... kto to wie?


ocena: 9/10
kupiłam: jpczekolada.com
cena: 17,50 zł (za 50g)
kaloryczność: nie podana
czy znów kupię: mogłabym

Skład: zmielone ziarno kakao, nierafinowany cukier trzcinowy

niedziela, 26 listopada 2017

Blanxart 77 % Criollo de Alto Piura Peru ciemna

Kiedy po raz pierwszy usłyszałam o marce Blanxart pomyślałam, że jest warta uwagi. Od razu patrzyłam na nią jak na "dobrą czekoladę na co dzień", taką... "degustacyjną, ale mniej", jednak wciąż "pewnie smaczną". Niestety, po spróbowaniu Blanxart 42% Grand cru Congo Milk byłam zdruzgotana, a do marki zaczęłam czuć przeogromną niechęć. Czas jednak leci, a ja sobie pomyślałam, że przecież mleczny Pralus też mi nie smakował, a jego ciemne czekolady kocham. Może tak będzie i w tym przypadku?

Blanxart 77 % Criollo de Alto Piura Peru to ciemna czekolada o zawartości 77 % kakao Criollo z Peru z regionu Piura.

Po rozchyleniu pazłotka zobaczyłam dość jasną tabliczkę, która pachniała zaskakująco intensywnie i po prostu mocno. Drzewa ukazały mi się tu w każdym możliwym wydaniu, a więc jako las iglasty (ciemny z wilgotną ściółką, co kryło nieco kwaskowate akcenty), a obok tego palony motyw drewna, orzechów pieczonych , węgla...

Pewna słodycz, pewna gorycz, kwaski... Wiele krył ten mocny zapach, ale nie był taki 100 %-owo smakowity. Właściwie długo zastanawiałam się, czy mi odpowiada i nie doszłam do żadnych wniosków.

Nawet przy łamaniu tabliczka przypominała drewno, bo trzaskała jak suche gałęzie.
Po pierwszym kęsie wydała mi się bardzo oporna, ale przy kolejnych doszłam do wniosku, że mimo powolnego, leniwego rozpuszczania się, nie miało to nic wspólnego z oporem. Czekolada była jakby... gęsta, dość tłusta (jak jakieś naleśniki / placki), ale nie przeszkadzało to w odbiorze dzięki szorstkiemu zacięciu i lekkiemu efektowi wypływającego soku, który z czasem się pojawiał.

W smaku w pierwszej chwili też nic wielkiego się nie działo. Pojawiała się niepewna, leciutka słodycz i również leciutka gorzkawość. Albo nawet nie gorzkawość, a taka "czekoladowa wytrawność".

Z tejże nuty zaczął rozwijać się smak świeżo zaparzonej kawy i drzew, może o nieco palonym wyrazie. Narastały, nabierały mocy i jednoznaczności, aż w pewnym momencie zdziwiłam się, że Criollo może być tak mocne (a przy tym nieprzepalone czy coś). Była to właśnie moc, nie tyle głębia.

Spomiędzy tych dwóch smaków przebijało się coś dżemowatego. Pomyślałam o jakiś cierpkich ciemnych owocach - wiśnie, czarne porzeczki? Mało wyrazisty posmak, ale coś w tych klimatach.

W pewnym momencie, w dużej mierze przez tłustość, może też przez jakiś waniliowo-neutralnawy posmak naszło mnie skojarzenie z placko-naleśnikami - taak, takimi zaserwowanymi z dżemorem.

W tym czasie pewnego zdecydowania nabierała i słodycz. Po zjedzeniu całej czekolady dalej mam problem z klarownym jej określeniem. To coś jakby... "karmelowa słodycz suszonych daktyli z minimalnie podkwaszonym efektem", ale w sumie nie daktyle czy karmel.

Mniej więcej w połowie owoce przebijały się już odważniej. Przez dłuższą chwilę dane mi było rozkoszować się cytrusowym, ale nie kwaśnym (tylko minimalnie kwaskowatym) smakiem połączenia grejpfrutów i chyba limonki.
Potem jednak cytrusy wchłaniała ta wciąż w pewnym stopniu owocowa (znaczy suszono owocowa) słodycz, naleśnikowatość i wytrawność.

W końcowej fazie degustacji wracała silniejsza gorzkawość kawy oraz drzew i to właśnie ona, w towarzystwie lekkiej słodyczy, pozostawała na dość długo w posmaku.

Ta czekolada miała mocny, ale nie głęboki smak. Mimo wielu skojarzeń, nie było tu za dużej dynamiki, mimo że całkiem sporo się działo. Kawa, drzewa, trochę owoców... ciekawy i dziwny posmak naleśników / placków, no i smakowita, delikatna słodycz; wszystko w tonacji wytrawnej, ale nie gorzko "siekierowatej". To taka... bardzo dobra jakościowo, prosta i porządna czekolada.

Ta niejednoznaczność suszonych owoców i jakiś "wypiek" (tam wypiek, tu bardziej placki) kojarzyły mi się trochę z Pacari Piura Quemazón 70 %, drzewa i wiśnie (tam bardziej wino) z Original Beans Piura Porcelana 75 %, a kawa i dżemy z Domori Cacao Criollo 70 % Porcelana. Blanxart ciekawie "pozbierał nutki", trochę je uprościł i w sumie... tyle wystarczyło, by stworzyć smakowity kąsek. Sama się zdziwiłam, że aż tak mi to smakowało, ale... dosadność czekoladowej wytrawności wystarczyła.


ocena: 9/10
kupiłam: Piccola Italia & Mediterraneo w Warszawie
cena: 16 zł (za 125 g)
kaloryczność: 591 kcal / 100 g
czy znów kupię: jeśli miałabym okazję, to tak

Skład: kakao, cukier trzcinowy, masło kakaowe, wanilia

sobota, 25 listopada 2017

Zmiany Zmiany Kompas baton orzechowo-daktylowy

Jako że owoce suszone już jakoś tam wspomniałam przy batonie Zdrowie w Tobie figa, orzechy ziemne, chia, czuję niedosyt w "moich jesienno-zimowych nieczekoladowych smakach" na blogu. To ten czas w roku, w którym króluje u mnie masło orzechowe (przeważnie w jaglance), więc muszę przyznać, że uwielbianej przeze mnie marce Zmiany Zmiany naprawdę udało się trafić w dziesiątkę. Wypuścili bowiem nowość (dobra, to była nowość w momencie, gdy kupiłam; w dniu pojawienia się recenzji już raczej nie), która bardzo, bardzo mnie zaciekawiła.


Zmiany Zmiany Kompas to baton orzechowy z daktylami, który w 60 % składa się właśnie z orzechów: fistaszków i laskowych.

Po otwarciu poczułam wyrazistą moc fistaszków, takich leciutko podprażonych i w wydaniu podchodzącym pod masło orzechowe oraz leciutką słodycz daktyli, która miała w sobie coś... miodowego? 

Baton był ciężki, ale w sumie nieduży i cienki (jak na batony tej firmy). Na kartce zostawiał tłuste plamy, tłuścił ręce, odrobinę się lepił. Był dość twardy, ale jeszcze nie za twardy. W ustach przybierał cudowną formę. Rozchodził się dość gęsto, trochę na papkę, trochę w grudki, a także maziście tłustawo, co jednoznacznie kojarzyło się z masłem orzechowym ze świeżymi kawałkami orzeszków, ale co miało w sobie też pewną soczystą "papkowatość" daktyli. 

W smaku od pierwszej chwili uderzał mocny smak orzeszków. Był w pełni naturalny i dość świeży, leciutko podprażony, co szybko zaowocowało skojarzeniami z masłem orzechowym - takim neutralnym, bez soli, ale przepysznym.

Po chwili dołączała do tego słodycz daktyli, która w połączeniu z ogólną orzechowością wydała mi się w pewien sposób trochę miodowa i taka wręcz piekąca w gardle pod koniec jedzenia batona, ale w żaden sposób nie zasładzająca. Bardzo wyraźna była tu kwaskowata nutka przełamująca poczucie słodyczy.

Gdy przeżuwałam i ciamkałam każdy gryz, pod koniec robiło się bardziej masłoorzechowo i to właśnie naturalne masło orzechowe w towarzystwie daktyli zostawało jako posmak.

Baton wyszedł dość monotonnie, ale to była monotonia, która mogłaby trwać w nieskończoność. Prosty, ale jakże genialny smak. Masłoorzechowe orzeszki i pierwszej klasy daktyle w bardzo słodkim, ale jednocześnie nieprzesłodzonym wydaniu. Ostatnimi czasy mam wrażenie, że o taką jednoznaczność w słodyczach naprawdę trudno, bo a to za słabo czuć masło orzechowe, a to za słodko, a to coś tam... a tutaj? Wszystko w punkt! A w dodatku to konkretny baton, a nie jakiś mikroskopijny liliput.


 ocena: 9/10
kupiłam: urbanvegan.pl
cena: 3,89 zł (za 60 g)
kaloryczność: 486 kcal / 100 g; baton - 292 kcal
czy znów kupię: tak

Skład: orzechy ziemne, daktyle, orzechy laskowe

piątek, 24 listopada 2017

Pana Chocolate 50 % Pineapple & Ginger surowa 50 % z Boliwii z ananasem, imbirem, karobem i cynamonem słodzona nektarem kokosowym

Kiedy przyszło mi sięgnąć po kolejną ręcznie robioną, wręcz "domową" propozycję australijskiej marki Pana Chocolate, męczyły mnie sprzeczne uczucia. Niby nie byłam nastawiona negatywnie, ale nie czułam się jak przed degustacją czekolady, co wzbudzało we mnie poczucie, że "coś jest nie tak". Jako jednak, że w składzie dostrzegłam pewne ciekawostki (np. nektar kokosowy, będący płynnym słodzidłem robionym z cukru kokosowego), ciekawość wzięła górę (nad niepewnością i niechęcią).


Pana Chocolate 50 % Pineapple & Ginger to surowa czekolada o zawartości 50 % kakao (tłuszcz + proszek) z Boliwii z ananasem i imbirem (olejkiem eterycznym), słodzona nektarem kokosowym z karobem, cynamonem i solą himalajską.

Po otwarciu poczułam bardzo silny zapach świeżego imbiru i ananasa, co przez zdecydowaną ilość przypraw (cynamonu, ale przez goryczkowate akcenty ogółu wyszło, jakby był to cały miks), skojarzyło mi się z... curry.

Przy łamaniu tabliczka okazała się miękka, ogromne kawałki ananasa opornie się rwały, a w ustach... zachowywało się to jak gruda z tłuszczu  i proszku wypełniona twardymi kawałkami ananasa, z którego można było wysysać sok. Okropna konsystencja, która w dodatku pozostawiała poczucie suchości w ustach i tłuszczu na ustach.

W smaku od pierwszej chwili poczułam głównie gorycz. To w dużej mierze połączenie goryczy i "mydlanej słodyczy" świeżego imbiru. Smakował niewiarygodnie świeżo i mocno, czym zdominował kompozycję.
Z czasem dopuścił trochę mdławej goryczki kakao o charakterze lekko ziemistym, w dużym stopniu "orzechowo-neutralnawym" (pewnie przez dużą zawartość tłuszczu), potem jednak znów strasznie się nasilał.

Do głosu szybko dobijał się słodziutki ananas. O ile jego struktura była twarda i męcząca, tak smak przyjemnie świeży, trochę podsuszony, ale bardziej świeży, niczym dojrzały owoc. Słodycz kręciła się wokół niego; jakakolwiek inna niż owocowa zdawała się nic nie wnosić, niepewnie kręcąc się gdzieś na tyłach, choć w sumie była całkiem silna.

Smak imbiru z czasem zaczynał się panoszyć jako ciepła ostrość, co w połączeniu z cynamonem i goryczkowatym posmakiem kokosa, albo właściwie oleju kokosowego, znowu jednoznacznie skojarzyło mi się z curry. Ogólna pikanteria i goryczki także przywodziły na myśl coś bardziej... nieczekoladowego. Całość zaczynała trochę podszczypywać w język (ostrość + uczucie jak od zjedzenia za dużej ilości ananasa). Olej kokosowy zaczynał się coraz bardziej odznaczać, ale i tak nie wybijał się przed imbirowość.

Na koniec pozostawał posmak imbiru, słodkiego soku ananasa i goryczki... jako przyprawy, olej kokosowy, z wątłym posmakiem kakao w tle. Całość smakowo wyszła... dziwnie. Nie to, że wyjątkowo źle, ale zupełnie nie czekoladowo; imbir osiągnął poziom przesady. Kojarzyło mi się to ze słodkim, ale wcale nie takim słodkim jak słodycze, curry. Zaskakująco świeże smaki ratowały obleśną konsystencję. Wygryzłam kawałki z ananasem, pozostawiając mniej więcej dwie kostki "czystej" masy, od których skutecznie mnie odpychało. Ciekawe, dość obrzydzające i... specyficzne. 


 ocena: 4/10
kupiłam: urbanvegan.pl
cena: 17,50 zł (za 45 g)
kaloryczność: 499 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: kakao 50% (tłuszcz kakaowy, kakao w proszku), nektar kokosowy, olej kokosowy, karob, ananas 14%, cynamon, imbirowy olejek eteryczny, sól himalajska

czwartek, 23 listopada 2017

Zotter Gin & Lemon ciemna mleczna 60 % z czekoladowym kremem z ginem i kardamonem oraz kremem cytrynowym

Dobrym alkoholem i czekoladami z nim nigdy nie pogardzę, zwłaszcza jeśli o Zottera chodzi. Po prostu uwielbiam alkoholowe propozycje tej marki, a przy tej nowości zorientowałam się, że w sumie gin jest alkoholem bardzo rzadko występującym w słodyczach. Ja go cenię, podobnie jak (tak przynajmniej pisze Zotter) J. K. Rowling i John Travolta, a już na pewno Josef Farthofer. Ten ostatni to wytwórca ginu O.Gin, w którym znajduje się 24 różnych ziół i przypraw i który to Zotter dodał to dzisiaj opisywanej kompozycji.


Zotter Gin & Lemon to ciemna mleczna czekolada o zawartości 60 % kakao nadziewana czekoladowym kremem z ginem (o nutach jałowca i pomarańczy) i kardamonem oraz cytrynowym kremem na bazie mlecznej czekolady, cytryn i lemoniady.

Po rozchyleniu papierka poczułam wyrazisty zapach czekolady z mocno zaznaczonym kakao i nutą alkoholu, co przywodziło na myśl wytrawne trufle. Plątały się przy tym cytrusowe nuty, nabierające mocy dopiero po przełamaniu. Wtedy jednak nad czekoladą rozpościerał się cały wachlarz i innych zapachów. Wyraźnie czułam gin, mnóstwo przypraw korzennych z takimi gorzkawymi jak np. kardamon na czele, ale i jakieś bardziej ziołowe, jak choćby jałowiec.

Przy łamaniu tabliczka trzaskała, ale tylko za sprawą grubej warstwy czekolady. Nadzienia były bowiem bardzo miękkie, plastyczne. Jako że nie były nazbyt tłuste, nazwałabym je w pewnym sensie rzadkawymi, ale nie w negatywnym sensie.
Wszystko, wraz z czekoladą, rozpływało się leniwie i kremowo-maziście; krem cytrynowy ujawniając twardawe drobinki.

Tradycyjnie kawałeczek podzieliłam na warstwy, ale tylko, by dokładniej wszystko opisać. Najlepiej smakuje podczas przegryzania się przez całość - to naprawdę przemyślana kompozycja.

Najpierw poczułam gorzkawą, przepyszną czekoladę z subtelną nutą mleka i minimalną słodyczą.

Szybko przebijały się smaki nadzień, niosąc niekwaśny smak cytrusów, pewną czekoladowo-kakaową truflowość, a więc i nutę alkoholu, oraz przyprawy korzenne.

Zdecydowanie dominowało ciemne nadzienie. Jego bazę można określić jako maślano-mleczną, ale ewidentnie czuć tu smak kojarzący się z wysokiej jakości cukierkami typu trufle, a więc kakaowo-czekoladowy ze znaczącą ilością alkoholu. To cała paleta przyjemnych gorzkości. Wyraźnie czułam gorzkie pomarańcze (których nutę z ginu skutecznie podbiły grejpfruty i cytrynowe nadzienie), statecznie gorzkie kakao, dużą ilość gorzkiego ginu, na którego fali po ustach rozchodził się smak przypraw. Wychwyciłam jałowiec i kardamon, ale też coś jakby gałkę muszkatołową. Jałowcowe klimaty niosły za sobą też pewną ziołową goryczkę (a jałowca nie ma w składzie - czyżby pochodził tylko z ginu?). Nic z tego nie wydało mi się jednak ordynarne.

To też pewnie zasługa jasnego nadzienia. Co ciekawe, nie było specjalnie słodkie (było za dużo elementów przełamujących, by nazwać tę kompozycję słodką), a już na pewno nie kwaśne. Miało... dość neutralny smak, choć smakowało słodko cytrynowo. Przez neutralność rozumiem... naturalnie mleczny smak? Chyba. Przyjemnie łączył się z drugim nadzieniem i podsycał także słodsze przyprawy, a więc cynamon, wanilię, goździki. Przy całej tej mleczności również był czekoladowy, co genialnie współgrało z mocniejszą warstwą. Trochę ją łagodziło, lecz nie tłamsiło.
Gin był dzięki temu dobrze wyczuwalny, ale ani przez moment nie wydał mi się przesadzony.
Z czasem w ustach czułam lekki chłodek anyżu, a w gardle przyjemne ciepło alkoholu, jednak dzięki harmonii kompozycji też nie były zbyt napastliwe.

Całość wyszła przede wszystkim ginowa i czekoladowa. Gin to główny smak, ale tabliczka "nie waliła alkoholem". Został on podkreślony przemyślanym doborem składników. Gorzkości zaserwowano w świetny sposób, gdyż korzenne przyprawy cudnie zmieszały się z lekko ziołowymi nutami, a cytrusy... wyszły niezwykle ciekawie, bo było czuć ich smak, ale nie kwaśność. W zasadzie cytryny były słabą nutką, jak na całą warstwę cytrynowego kremu, ale w takim otoczeniu, nie przeszkadzało mi to. Wyraźny smak czekolady świetnie wszystko dopełnił, a najlepsze w tym było to... że obeszło się bez silniejszej słodyczy. Owszem, słodkawo, ale raczej "naturalnie neutralnie" niż słodko.
Mimo dwóch kremów, czekoladę zaliczam do tych "typowo alkoholowych" Zotterów, w których wszystko ma obracać się wokół konkretnego alkoholu. Możliwe, że większa ilość cytryn zabiłaby nuty ginu (co byłoby ogromną szkodą - tak jak uważam za bezsens serwowania ginu z jakimiś sprite'ami).
Bardzo, bardzo mi smakowała.


ocena: 9/10
kupiłam: foodieshop24.pl
cena: 16 zł
kaloryczność: 509 kcal / 100 g
czy znów kupię: kiedyś mogłabym

Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, gin, syrop glukozowy cukru inwertowanego, odtłuszczone mleko w proszku, sok cytrynowy, słodka serwatka w proszku, nierafinowany cukier trzcinowy, koncentrat soku cytrynowego, sól, wanilia, koncentrat grejpfrutowy, lecytyna sojowa, jabłkowy ocet balsamiczny, cynamon, anyż, goździki, kardamon, piołun

środa, 22 listopada 2017

baton Zdrowie w Tobie figi, orzechy ziemne, chia

Kiedy kończy się sezon na uwielbiane przeze mnie kaki i kończą się ciekawe sezonowe owoce, w marketach większość przemrożona, odbijam to sobie w owocach suszonych (głównie figi i daktyle, z których nie umiem wybrać, co wolę). Ich słodycz sprawia, że ze słodyczy mam ochotę prawie tylko na ciemne czekolady, a że pogoda nie sprzyja zdjęciom, sięgam po te już znane. A że nudy nie lubię, pisać kocham... to tak kombinuję, jak by sobie to wszystko urozmaicić. Ostatnio zakupiłam parę raw batonów w ramach urozmaicenia od suszonych owoców, bo... owoców przecież recenzować nie będę, a czuję potrzebę zaznaczenia fig na blogu.


Zdrowie w Tobie figi, orzechy ziemne, chia to baton zrobiony na bazie fig, daktyli i orzeszków ziemnych z kokosem i nasionami chia oraz z dodatkiem guarany i cynamonu.

Po otwarciu uderzył mnie niezwykle intensywny i w pełni naturalny zapach. Był daktylowo-figowo słodki. O miejsce walczył tam też "podfermentowany kwasek" albo raczej ich pewna soczystość. Mimo to, powiedziałabym, że zapach główny to kokos - zarówno ten zwykły, jak i goryczkowaty, pochodzący od oleju. Słodycz, ale tonąca w naturalnie wyrazistej kokosowości.
Wydało mi się to bardzo charakterne... właśnie nie tak słodkie, jak mogłoby się wydawać.

Baton przy łamaniu czy krojeniu nie wydał mi się twardy; dopiero w trakcie jedzenia, przeżuwania wyszła na jaw jego twardość (albo raczej konkretność, stworzona przez zwartą strukturę) i pewna kruchość. Natłuszczony był w stopniu odpowiednim, choć momentami wydał mi się nieco zbyt suchy (nie wolałabym jednak więcej tłuszczu - prędzej coś bardziej soczystego). Bardzo przyjemnie strzelał i chrzęścił. To pierwsze wywołały pesteczki fig i chia - mi za mało było tych pierwszych; nie obraziłabym się za to, gdyby chia wywalono (na rzecz pesteczek). Chrzęszczenie napędzały soczyste wiórki, które w dużym stopniu były przemielone.

Ogółem jednak baton wcale nie był taki przemielony, np. orzeszki to spore kawałki. Miały cudownie świeżą konsystencję i taki też smak. Dodawał on pewnej orzechowej łagodności, sam jednak do głównego nurtu batona się nie zaliczał.

Zdecydowanie dominował bowiem kokos i słodycz bakalii. Figi i daktyle się przemieszały. O ile figi były wyczuwalne wyraźnie jako one same, takie nieco podkwaszone, tak daktyle... wydały mi się tylko napędzać "naturalnie miodową słodycz bakalii" (pewnie dlatego, że  konsystencji nie wniosły efektu "daktylowej papki"). Ogólnie słodycz kojarzyła mi się trochę z masą makową, ale to odległe skojarzenie. Nie było jednak nazbyt słodko za sprawą kokosa.

Ten był wiórkowo świeży, ale i w dużej mierze smakował olejem kokosowym. Gorzkość z czasem rosła, zrównywała się ze słodyczą. Była to goryczka oleju kokosowego, ale umilona. Myślę, że dzięki guaranie. Czuć bowiem ogólną gorzkawość (w tym oleju), ale nie olej kokosowy sam w sobie.

Całość wyszła więc... może nie gorzko, nie tak zasładzająco... tylko słodko- "gorzkoneutralnie". Bardzo kokosowy baton (co podkreśliła orzechowa nuta), o nie tak jednoznacznej słodyczy. Aż nie wiem jak go podsumować... Pyszny, jak na kokosowca, ale nie wydaje mi się, by był to "baton kokosowy". Czuję niedosyt w kwestii fig. Mam tu na myśli także strukturę. Pesteczek poskąpiono, chia uważam za zbędne... a i co do konsystencji to tak jakoś... za sucho-twardo. Wolałabym, gdyby daktyle w tej sprawie odegrały większą rolę.


 ocena: 8/10
kupiłam: urbanvegan.pl
cena: 5,69 zł (za 70 g)
kaloryczność: 328 kcal / 100 g; baton - 267 kcal
czy znów kupię: nie

Skład: daktyle 30%, figi 30%, orzechy ziemne 25%, wiórki kokosowe 9%, chia, olej kokosowy, guarana, cynamon

wtorek, 21 listopada 2017

Baron Luximo mleczna z nutą kremu katalońskiego

Ta czekolada nie ma żadnego elementu, dla którego kupiłabym ją sobie, ale całe mnóstwo sprawiających, że uznałam ją za czekoladę obowiązkową do kupienia mojej Mamie. Ta oczywiście, znając moją słabość do czekolad, opisywania ich itp., odstąpiła mi dwie kostki (a wcześniej całą tabliczkę na sesję zdjęciową, mimo że bała się, że zostawię sobie więcej niż dwie).

Luximo Premium Czekolada mleczna z nutą kremu katalońskiego to "czekolada mleczna o smaku kremu katalońskiego", a więc m.in. z cukrem trzcinowym, aromatem karmelowym, o zawartości 32 % kakao produkowana przez Millano-Baron dla Biedronki.

Po otwarciu poczułam bardzo słodki zapach mlecznej czekolady, który w pierwszej chwili wydał mi się nieco przypominający, może nawet krówki. Już po chwili, gdy aromat nieco się rozniósł, krówki uciekły, a nadszedł wanilinowo-waniliowy budyń. Był to zapach typowo budyniowy, aż dziwne. Przyznam, że pewnie może być według sporej części ludzi smakowity, ja jednak podchodziłam do tego z rezerwą i jeszcze nie wiedziałam, co myśleć.

Przy łamaniu zdziwiłam się, bo usłyszałam trzask. Po włożeniu do ust, kawałek rozpływał się błogo kremowo, dość tłusto, ale nie ulepkowato, a tworząc bagienko i... ujawniając kryształki cukru. I to sporo. Konsystencja była przyjemna, do czasu pojawienia się tego chrzęszczącego zła.

W smaku od pierwszej sekundy było bardzo słodko, ale nie cukrowo. Bardzo smakowicie i zdecydowanie zagrało tu pełne mleko, do którego podczepiła się nuta budyniu waniliowego. Wcale nie był to twór sztuczny, wanilinowy, a słodko waniliowy i całkiem przyjemny. Uroczo wkomponował się w smak słodkiej, mlecznej czekolady.

Potem słodycz trochę się zmieniała, wydała mi się bardziej toffi, ale tylko trochę. W tym momencie niestety wkraczały kryształki cukru, napędzając taką tępą słodycz. Zupełnie nie miała wyrazu, nie pasowała mi. Pod koniec to toffi raz jeszcze spróbowało swoich sił, a w ostatnich sekundach pojawiał się posmak palonego karmelu, ale wciąż w ogólnej silnej słodyczy.

Czekolada wyszła... uroczo, milusio i całkiem przyjemnie. To chyba najtrafniejsze słowa biorąc pod uwagę budyniowość, toffi i ogrom mleka. Była bardzo słodka, ale jeszcze nie cukrowa w smaku, choć przez kryształki cukru niebezpiecznie zbliżyła się do przesłodzenia. Uważam je za zupełnie zbędne, zarówno w smaku jak i w konsystencji. O wiele bardziej pasowałyby tu jakieś drobinki karmelu i to takiego mocno palonego, charakternego.
Może nie dla każdego (np. nie do końca w moim stylu), ale w sumie ciekawa, dobrze zrobiona, bez żadnych nieprzyjemnych posmaków, smakująca jak na mleczną czekoladę przystało.


ocena: 7/10
kupiłam: Biedronka
cena: 2,99 zł (chyba)
kaloryczność: 523 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, cukier trzcinowy 7,6%, odtłuszczone mleko w proszku, lecytyna sojowa, ekstrakt z wanilii, naturalny aromat karmelowy (zawiera mleko), aromat naturalny

niedziela, 19 listopada 2017

Jakub Piątkowski Czekolada Wybrzeże Kości Słoniowej 65 % ciemna z nibsami z Brazylii

Po obłędnej JP Czekoladzie Madagaskar 72 % wiedziałam już, jak wysokiej jakości mogę oczekiwać od tej marki. Moje myśli zaczęły się więc koncentrować wokół czekolady z regionu, który ostatnio rozczarował mnie w wykonaniu Morina (Cote d'Ivoire Guemon Lait 48 % i Noir 100 %). Chodzi o Wybrzeże Kości Słoniowej, skąd ponoć ogólnie pochodzi "nieciekawe kakao". Zaczęłam jednak podejrzeć, że mogę się jeszcze zdziwić...

Jakub Piątkowski Czekolada Wybrzeże Kości Słoniowej 65 % to ciemna czekolada o zawartości 65 % kakao z Wybrzeża Kości Słoniowej z kawałkami kakao z Brazylii.

I w dniu degustacji istotnie się zdziwiłam. Otóż dopiero wyjmując tabliczkę z szuflady zorientowałam się, że nie jest czysta, a z dodatkiem.
Po otwarciu z kolei trochę zdziwiła mnie ilość i wielkość nibsów. W sumie po przeczytaniu tego, co na tyle opakowania, spodziewałam się też wtopionych, a nie tylko posypki (i to tak licznej!), ale cóż. Przy łamaniu część nibsów odskakiwało, co potem uznałam za plus. Osobiście nie przepadam jak tego dodatku jest w czekoladzie za dużo, ale tutaj patrzę na to inaczej (to już domysły: dzięki takiej ilości czekolada pewnie nasiąkła odpowiednimi nutami, a że odpadają... nie muszę jeść wszystkich z czekoladą).

Od razu po otwarciu poczułam moc kawy i orzechów. Były to głównie włoskie, laskowe, ale może i jeszcze jakieś. Coś lekko podprażonego, kawa na pewno znacząco palona. Nie było jednak zbyt gorzko, plątała się tam nuta subtelnego karmelu i... pieczarek. Smakowita, ale pieczarkowa.

Bardzo ciemna tabliczka sprawiała kłopot przy łamaniu. Była bardzo twarda i pełna opadających kawałków kakao na spodzie.

Czekolada rozpływała się w ustach w sposób maziście-kremowy, trochę szorstko-proszkowo, co bardzo mi się spodobało. Nibsy były chrupiące i twardawe, ale też w pewien sposób miękkawe, więc przyrządzono je jak trzeba.

W smaku od pierwszej chwili poczułam smak mocno palonej, świeżo zaparzonej kawy i słodką nutę "palonych karmelków" (pewnie coś takiego nie istnieje). Było w tym jednak też coś soczystego, więc oczami wyobraźni zobaczyłam wykwintny czekoladowy sos, skojarzenie to nie wyprzedzało jednak tej wyrazistej kawy.

Zewsząd pojawiały się także orzechowe nuty; wcale nie tak jednoznaczne, gdyż kryła się pod nimi jakaś wytrawniejsza nuta.
Łącząc się ze słodyczą podchodziły pod wyidealizowane czekoladowe płatki zbożowe z mlekiem. Przy zbożowości jednak znów "mieszała" dziwna, wytrawna nuta. Z czasem wyraźniej poczułam pieczarki, co dziwacznie smakowicie wpisywało się w ogólne pieczono-ciepłe klimaty.
W tle wychwyciłam lekką soczystość... skojarzyła mi się z jakąś słodką marmoladą żurawinową, może truskawkową... mglisty smaczek, ale jednak.

Od "mleka z płatków" szła jednak mocniejsza właśnie mleczna nuta. Po paru chwilach świetnie czułam orzechowo-mleczny krem o karmelowej słodyczy. Było to połączenie orzechów włoskich i laskowych wraz z ich skórkami.

Smak tych skórek nabierał mocy, gdy rozgryzałam nibsy. Wtedy wzmacniała się też kawa, ogólna gorzkość i takie... mokro-ziemiste, niemal piwne nuty. Nie było w tym jednak ordynarności, ani kwasku.

Na koniec po czekoladzie pozostawał posmak orzechów (albo raczej wspomnianego orzechowego kremu) i kawy, a wytrawniejsze nuty i palony smak nibsów... też gdzieś tam były (choć ja nie zjadłam wszystkich nibsów, więc ich smak nie był taki mocny). Wszystko to przełożyło się na to, że czekolada skojarzyła mi się ze... "złotą polską jesienią". 

Czekolada bardzo mi smakowała, bo zaserwowała właściwie codzienne, zwyczajne nuty, ale w niezwykłym wydaniu. Chyba wolałabym więcej kakao kosztem słodyczy, ale... miało to swój urok. Orzechowy, słodziutki mleczny krem, kawa, karmel... Wszystko to, wraz z nutami marmoladowymi pojawiło się i w Morinie Cote d'Ivoire Guemon Noir 100 %, ale JP Czekolada wyszła o wiele lepiej. Zaskoczyła mnie jednak pieczarkowa nuta. Przecież bardzo podobną czułam w Pralus Bresil Forastero 75 %. Tutaj tylko nibsy były przecież z Brazylii i one same nie smakowały pieczarkami, więc... czy to możliwe, by jakoś tak nimi tabliczka nasiąkła? Nie wiem, ale efekt końcowy kupił mnie i kropka!


ocena: 9/10
kupiłam: jpczekolada.com
cena: 17,50 zł (za 55g)
kaloryczność: nie podana
czy znów kupię: nie

Skład: zmielone ziarno kakao, nierafinowany cukier trzcinowy, pokruszone i wypieczone ziarno kakao z Brazylii