wtorek, 21 maja 2024

(Śnieżka) Michałki z Hanki; Śnieżka Michałki Legendarne

Mamie czasami jak coś w głowę wejdzie, to nie może wyleźć przez długi czas. I tak stało się właśnie z "dawnymi, najzwyklejszymi, ale smacznymi Michałkami". Mieszko Michaszki nie usatysfakcjonowały jej i chciała jeszcze dla pewności jakieś kupić "tak dla porównania". Na to, co kupiła uśmiechnęłam się paskudnie, będąc bardzo sceptyczna, ale że istota ze mnie czasem wręcz niezdrowo ciekawa... postanowiłam spróbować i ja. Pamiętałam okropne Śnieżka Michałki z Hanki Chałwowe. Czułam, że "niewydziwiane" wyjdą... mniej źle niż podlinkowane, ale niczego dobrego się nie spodziewałam. A jednak, gdy już Mama na dobre wpadła w porównywanie różnych cukierków, podsunęłam jeszcze pomysł zestawienia zwykłych cukierków Śnieżki z tymi ze sreberka, jak rozumiem, odnoszącymi się do "smaków sprzed lat".

 (Śnieżka) Michałki z Hanki to "cukierki czekoladowe z orzechami archaidowymi" w czekoladzie o zawartości 43% kakao; produkowane przez  ZPC Śnieżka S.A., pakowane w cynfolię, dostępne m.in. na wagę.

Po rozwinięciu sreberka poczułam intensywnie arachidowy zapach fistaszków prażono-nieprażonych, dominujących nad cukrowo-czekoladowym splocie. Ten jawił się jako kakałkowo-mleczny i tani. Margaryna wraz z cukrem stanęły na drodze do tego, by uznać zapach za apetyczny.

Trudno powiedzieć, ile właściwie ważą te cukierki, bo przy każdym kolejnym waga pokazywała inną gramaturę od 21g do 24g.
Cukierki były wielkie, ciężkie i masywne. Niską jakość widać już gołym okiem, bo lepkawo-miękka polewa trochę z nich schodziła, częściowo zostając na sreberkach i palcach. A jednak ogólnie porządnie trzymała się cukierków. W dodatku była odpychająco tłusta.
Cukierki były konkretne, ale nie twarde. Przy odgryzaniu kawałka dały się nawet poznać jako miękkawe, mimo zwartego środka.
Polewa okazała się cienka. Wnętrze było krucho-suche, ze średnią ilością widocznych orzeszków. 
W trakcie jedzenia polewa rozpuszczała się szybko i rzadko. Była bardzo tłusta w margarynowo-polewowy sposób, miękka, a to tego proszkowa. Odsłaniała masywny, zwarty i krucho-suchy, specyficznie michałkowy środek. Prędko wyszła na jaw jego proszkowość i lekka kryształkowość. Wnętrze zmieniało się w zawiesinową, proszkową i gibką papkę, a gryzione lekko trzeszczało. Środek nie był mocno tłusty, ale czuć w nim margarynowy element. Z czasem wyłaniało się z niego dużo fistaszków. Okazały się kawałkami dużymi, pokaźnymi i średnimi (w tej kolejności). Mi trafiła się nawet cała połówka orzeszka.
Kawałki orzeszków gryzione na koniec okazały się całkiem przyjemne. Twardo-miękkawe, nie za mocno wyprażone, ale nie surowe. Nie były jakoś szczególnie chrupiące, ale to nie zarzut, bo dobrze wtapiały się w resztę. Takie orzeszki to duży plus.

W smaku polewa okazała się cukrowo słodka i margarynowa. Czuć proste kakao-kakałko, ale o gorzkości nie ma co mówić. To taka... ni mleczna, ni kakaowa, pseudoczekoladowa polewa, nie  czekolada. Wyszła tanio i cukrowo. Takie coś jednak jakoś tam w sumie pasowało do wnętrza, nie próbowała bowiem dominować. 

Wnętrze szybko doszło do głosu. Jeszcze dołożyło cukrowości, aż męcząc, ale i orzeszki ziemne nieźle w nim czuć. Ich smak rozchodził się z całości wnętrza, nie tylko od kawałków orzeszków. Fistaszkowy smak jawił się jako prażono-nieprażony, bardzo ogólny. Arachidom wtórowało kakao, pozbawione jednak mocniejszej gorzkości czy cierpkości. Wchodziło w niesprecyzowany czekoladowo-kakaowy, trochę mleczny wątek. W tle przewinęła się margaryna, dyktująca całości taniość. 

Mniej więcej w połowie czy to rozpuszczania się całości, czy gryzienia od ilości cukru aż wykrzywiało, lecz michałkowy smak walczył o siebie. Arachidowo-kakaowo-czekoladowy wątek niestety pogrążony był w tanich realiach. Całość zrobiła się trochę mleczna, niedookreślona w kwestii czekoladowości/kakaowości, co w zasadzie pasowało do prostej fistaszkowości (gdyby nie taniość).

Na koniec zajęłam się orzeszkami, które popisały się wyrazistym, niezbyt mocno prażonym smakiem. Niektóre wydawały się takie ni prażone, ni surowe, co wg mnie jest atutem.

Po zjedzeniu zostało przecukrzenie totalne, ale też posmak arachidowo-kakaowo-czekoladowy, wpisany w margarynowo-tanią ramkę. Klimat michałkowy owszem, ale był w wydaniu cukrowo-niskobudżetowym.

Całość może i smakowała michałkowo, ale... nie powiedziałabym, że to Michałki sprzed lat, a marna, tania ich podróbka. Z Michałkami miały wprawdzie więcej wspólnego niż Michaszki Mieszko, ale jednocześnie podpadły mi czym innym - strasznie cukrowym i tanim charakterem. Mieszko wyszły mniej michałkowo, ale też mniej tanio. Stąd oceny wystawiam takie same - po prostu podpadły mi czym innym.
W Hankowych Michałkach tyle cukru i margaryny po prostu nie mogło wyjść inaczej niż tanio. A szkoda, bo właśnie taki ni kakaowy, ni czekoladowy smak z mocną arachidowości to esencja michałkowości. Struktura wnętrza bardzo michałkowa i pomimo, że nadto cukrowa, najbardziej michałkowa ze wszystkich próbowanych. Polewa nie pomogła - wadą nie była jednak nieokreśloność czekolady w kwestii, czy jest mleczna, czy ciemna, czy pomiędzy, a po prostu taniość, jakość, tłustość. Właśnie taka "pomiędzy", a dobrze zrobiona do michałków najlepiej by pasowała. Ogromną zaletą tych cukierków były nie za mocno prażone, wiele wnoszące orzeszki w postaci wielkich kawałków, których nie pożałowano.

Mama, która zjadła więcej niż ja, tak to podsumowała: "Michałki z Hanki no... smakują michałkowo, ale tak niesmacznie, tanio. Kojarzą się z podróbkami Michałków. Mają ich strukturę, smak jest zgrany, fistaszkowo-kakaowy jak to w Michałkach, ale wyszły tak nieprzyjemnie, zostawiają posmak-niesmak w dodatku. Oceniłabym je tak samo jak Mieszka, bo każde mają swoje plusy i minusy. Michałki z Hanki są bardziej michałkowe, ale Michaszki Mieszko takie może lepsze jako po prostu cukierki jakieś tam". Mama byłaby nawet skłonna i tym opisanym w sreberkach Śnieżki z Hanki, i Michaszkom Mieszka wystawić 5 - "biorąc pod uwagę niską cenę zwłaszcza w promocji".


ocena: 4/10
kupiłam: Mama kupiła w Biedronce
cena: 1,49 zł (za 100g; promocja)
kaloryczność: 499 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, czekolada 21% (cukier, miazga kakaowa 43%, tłuszcz kakaowy, tłuszcz roślinny: palma, shea, sal, mango - w zmiennych proporcjach; emulgatory: lecytyny z soi i E476; aromat), orzeszki arachidowe 20%, tłuszcz roślinny palmowy, serwatka w proszku, błonnik kakaowy, kakao o obniżonej zawartości tłuszczu, mleko odtłuszczone w proszku, spirytus, maślanka w proszku, aromaty, lecytyna sojowa

-----------

 Śnieżka Michałki Legendarne to "cukierki czekoladowe z orzechami archaidowymi" w czekoladzie o zawartości 43% kakao; produkowane przez ZPC Śnieżka S.A., pakowane w papierki, dostępne m.in. na wagę.

Po rozwinięciu papierka poczułam tanią czekoladę o cukrowej słodyczy, za którą przewijały się prażone orzeszki ziemne. Czekolada była trochę plastikowa, z echem słodkiego kakałka w tle. Przewinęła się przy nim margaryna. Zapach był tandetny - wydał mi się bardziej sztuczny, plastikowy niż wersji ze sreberka, która jawiła się jako po prostu bardziej tania (w cukierkach Śnieżki w papierkach może dodali więcej aromatów, by je podkręcić czy "uszlachetnić"?). Uwierzę też, że aromaty w sreberkowej zwyczajnie zwietrzały przez kiepsko zawinięte sreberko.

Także w przypadku tych cukierków nie da się powiedzieć, ile w zasadzie czy średnio ważą - co zważyłam, waga była inna od 13g do 16g.
Cukierek był ewidentnie mniejszy i lżejszy niż ten ze sreberka, ale wydawało się, że też dość masywny. Przy odgryzaniu kawałka wydawał się miękki.
Wierzch stanowiła polewa równie, acz może minimalnie mniej cienka niż w przypadku sreberkowych Michałków. Była bardzo tłusta i trochę plastikowa. Trudno tu mówić o dobrym wykonaniu, bo np. na spodzie wystąpiły braki. Nie była lepka, nie brudziła papierka i palców, ale za to ją można było odrywać i ściągać kawałkami z cukierka. Trzymała się go średnio porządnie. 
Wnętrze na oko wydawało się takie samo, co sreberkowych cukierków, ale to złudzenie. Widać w nim sporo kawałków orzeszków, ale i to było częściowo złudne.
Wnętrze było niby typowo michałkowe: krucho-suchawe i masywne, ale mniej suche, a tłustsze. 
W trakcie jedzenia potwierdziła się suchawość środka, a także pojawiła się proszkowość, czy wręcz prochowość, ziarnistość oraz kryształkowo-cukrowy element. Na zasadzie kontrastu jednak przeszkadzało to jeszcze bardziej, bo i tłustości tu nie brak. Te elementy mieszały się bowiem z miękko-margarynowym motywem, zmieniając się w gibką, plastyczną zawiesinę - tłustszą niż sreberkowe cukierki. Te nie wydawały się tak kruche, a orzeszki wyłaniające się po pewnym czasie, były mniejsze.
Gryzione orzeszki okazały się małymi i średnimi kawałkami w ilości średniej. Były miękkawe, delikatne i lekko chrupkawo-trzeszczące. Wpisały się w trzeszcząco-skrzypiącą całość.

W smaku polewa przywitała mnie wysoką słodyczą cukru, a już po chwili też margaryną. Czuć w niej kakao, czy raczej słodkie kakałko, ale nie gorzkość. Nasuwała na myśl tanie, kakaowo-czekoladopodobne figurki. Wydało mi się, że aspiruje do kakaowości, w czym pojawiła się taniość.

Łatwo mieszała się ze środkiem, który także był bardzo słodki, nieco cukrowy, odkąd się tylko odezwał, ale i intensywnie kakaowo-orzechowy. Cukrowość tych cukierków wydała mi się niższa niż ze sreberka. Prażone arachidy splatały się ze słodkim kakao, które tak mieszało się z lekko mlecznym echem, że szło w bardziej czekoladowym kierunku, a także margaryną. Wszystko ułożyło się w charakterystyczny smak Michałków, w którym jednak mignęła mi sztuczność (która zajęła miejsce "taniej nuty" ze sreberkowej wersji?).

Mniej więcej w połowie jedzenia cukrowość przegięła i zaczęła drapać w gardle i męczyć, a w smaku coraz bardziej zaczęła doskwierać mi sztuczność - plastikowa czekolada i metaliczne orzeszki. Fistaszki i słodkie, niegorzkie kakao co prawda też trwały niewzruszenie. Od kawałków orzeszków nieco nakręcał się ich smak, dodatkowo nieco próbując zwalczyć słodycz. Wychodziło to jednak średnio, bo te mniejsze kawałki jakoś w całości się gubiły.

Orzeszki gryzione na koniec okazały się średnio wyraziste. Były średnio mocno prażone, trochę przygaszone przez sztucznie-cukrowo-margarynowe echo, jakie utrzymywało się po cukierku.

Po zjedzeniu został posmak sztucznej czekolady, cukru i przecukrzenie zupełnie, ale też motyw arachidów i kakaowej figurki... Nie gorzkości, ale i nie zwykłej czekoladowości. Czułam też margarynową naleciałość. Fistaszkowość podlegała temu wszystkiemu.

Michałki z papierka Śnieżki okazały się ewidentnie inne niż ze sreberka, ale nie wynika to ze składu. Choć też margarynowe i przecukrzone, nie jawiły się aż tak straszliwie cukrowo-tanio. Miały jednak inne wady - sztuczność oraz drobniejsze, a przez to mniej wyraziste kawałki orzeszków. Miałam wrażenie, jakby taniość i cukrowość producent próbował ukryć, dodając więcej aromatów. Czekoladowość i kakao miały więcej do powiedzenia, spychając orzeszki na dalszy plan, co wyszło źle, bo nie były dobrej jakości. Daleko im do produktu dobrego. Okazały się też bardziej michałkowe od Michaszków Mieszka, a jednocześnie nieco mniej michałkowe w smaku od Michałków ze sreberka. 
Niższa cukrowość i mniej znaczące fistaszki ujawniły inne wady smaku. Te michałki były wyrazistsze w złym, przerysowanym kontekście. Do tego miały o wiele gorszą, bo miękko-tłustą, niemichałkową strukturę środka. Była wprost odpychająca. Na zasadzie kontrastu proszkowość bardziej tu przeszkadzała. 

Mama opisała je: "Najpierw nie wierzyłam, że rzeczywiście się różnią, ale wystarczył kęs... Te śnieżkowe w papierku były okropnie miękkie i bardzo, bardzo tłuste. Trochę mi się kojarzyły, jakby latem długo poleżały na słońcu. I ta tłustość aż w smaku wybiła, przez co były mnie michałkowe. Takie muziające się, szybko znikające i nawet orzeszków w nich jakoś tak mniej. O wiele gorsze przez obleśną strukturę od Michałków z Hanki w sreberku. Te w sreberku to takie ot, kiepskie, zwykłe cukierki, a te z papierka odpychały, a jakby coś chyba lepszego próbowały udawać. Tylko że im nie wyszło".


ocena: 3/10
kupiłam: Mama kupiła w Kauflandzie
cena: 1,89 zł (za 100g; promocja)
kaloryczność: 499 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, czekolada 21% (cukier, miazga kakaowa 43%, tłuszcz kakaowy, tłuszcz roślinny: palma, shea, sal, mango - w zmiennych proporcjach; emulgatory: lecytyny z soi i E476; aromat), orzeszki arachidowe 20%, tłuszcz roślinny palmowy, serwatka w proszku, błonnik kakaowy, kakao o obniżonej zawartości tłuszczu, mleko odtłuszczone w proszku, spirytus, maślanka w proszku, aromaty, lecytyna sojowa

---------------
Cukierki mają takie same składy i wartości, ale różnią się. Nie tylko papierkiem i wyglądem!

Michałki ze sreberka wyszły bardziej zwyczajnie cukrowo-margarynowo i tanio michałkowo, a z papierka bardziej cukrowo-margarynowo i sztucznie michałkowo. Może ich słodycz była nieco niższa, ale  tym samym inne wady bardziej dawały się we znaki. W sreberkowych cukier panoszył się bardziej, trochę tłumiąc jeszcze gorsze elementy.
W kwestii struktury - polewa na sreberkowych była gorsza jakościowo, ale z kolei środek papierkowych był nieprzyjemnie tłustszo-miękki. 
Osobiście już wolę zwykłą taniość i cukrowość od sztuczności i mniej istotnych orzeszków. Cukierki ze sreberka wygrały też masywniejszą, mniej tłustą konsystencją  środka, wypełnionego zacniejszymi, bardziej istotnymi orzeszkami. Cukierek ze sreberka choć większy (21g) jakoś zjadłam (choć nieco zmęczona końcowo), natomiast z papierka nie podołałam całemu (zjadłam niecałe pół, jakieś 7g z 15g). Sreberkowe są czym są - tanimi cukierkami na wagę, a papierkowe nieudolnie udają coś lepszego.

poniedziałek, 20 maja 2024

Zoto Mayan Red Copan Honduras 72 % Dark Chocolate ciemna z Hondurasu

Jakiś czas po Zoto Mayan Red Copan Honduras 60 % Dark Milk Chocolate po prostu musiałam sięgnąć po jej ciemną wersję, czyli czekoladę, o którą mi chodziło podczas składania zamówienia i która bardzo, bardzo kusiła. Ogólnie Honduras przy sowitej zawartości zawsze mnie kusi. Ciemna mleczna nie dała mi zbyt dobrego oglądu na markę, bo zwyczajnie nie jest to mój typ i nie chciałam żadnych wyroków ferować po takiej. A jednak była bardzo pyszna - dobrze to wróżyło. Co ciekawe, producent opisał efekt jako nietypowy jak na kakao Mayan Red. A mi zrobiło się trochę smutno, bo... nie znałam "typowego Mayan Red". Nie jadłam takiej czystej ciemnej tabliczki, a jedynie ciemne mleczne. Z opisu producenta wiadomo, że kakao pochodzi z zachodu kraju, a także że zostało odznaczone nagrodą "Cocoa of excellence".

Zoto Mayan Red Copan Honduras 72 % Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 72% kakao Mayan Red (65% miazga + 7% tłuszcz) z Hondurasu, z regionu Copán.

Po otwarciu poczułam wyrazisty zapach palonego karmelu i rozpuszczalnej kawy creme z pianką, zestawionej z soczystymi, czerwonymi owocami. Były stłumione, niejednoznaczne i złagodzone kwiatami (suszonymi?) oraz konfiturą różaną. Do głowy przyszło mi też bladoróżowe mleko truskawkowe i nieco charakterniejsza cierpkość czarnych porzeczek. Obok kawy rozlało się słodkie mleko - że aż powiedziałabym, że to ciemna mleczna, a nie ciemna czekolada. Dolatująca do kawy słodycz karmelu była dość wysoka... choć z czasem przywodziła na myśl też nie tyle sam karmel, co migdały oklejone ciągnącym, złocistym karmelem śmietankowym i palonym.

Tabliczka wyglądała na twardą, mimo że w dotyku sprawiała wrażenie kremowo-tłustej. Przy łamaniu potwierdziła się twardość. Czekolada wydawała z siebie trzaski, przypominające raczej głośne kliknięcia.
W ustach rozpływała się powoli, dając się poznać jako gęsta i miękka. Masywność szybko odrzucała, nieco się gięła i pokrywała podniebienie lepkawymi smugami. Okazała się kremowa i maślana, lecz nie mocno tłusta. Sporo pojawiło się w niej soczystości, acz podporządkowanej gęstości. Zostawiała lekko cierpkawe wrażenie.

W smaku pierwsze po ustach rozlało się naturalne, wyraziste mleko. Wplotło słodycz o właśnie mlecznym charakterze, a już po chwili dołączyła do niej słodycz kwiatów.

Z jednej strony pojawił się śmietankowo-mleczny, łagodny, ale ewidentnie palony karmel. Wyobraziłam sobie ciągnący się, złocisty, słodki twór, który po chwili trochę się opamiętał. Jego słodycz już tak mocno nie rosła.

Do słodkiego splotu dołączył za to szlachetnie, spokojnie słodki nugat migdałowy, zrobiony ze sporą ilością śmietanki. Sprawił, że słodycz wydała mi się stonowana.

Z małym opóźnieniem rozeszła się gorzkość. Początkowo jakby badając grunt, ale podłapała, że słodycz ochoczo rośnie i ona też nabrała odwagi. Przedstawiła mi czarną, ale delikatną kawę crema. Dosłownie czułam smak jej pianki.

Pod wpływem kawy karmel zrobił się jeszcze bardziej palony, a paloność jakby nieco jeszcze jego słodycz przygasiła. Wtedy udało się przebić z oddali zapowiedzi kwasku. Pomyślałam o czerwonych owocach jako konfiturze, w której spotkały się z kwiatami.

Gorzkość nagle znacząco podskoczyła. Była niemal siekierowa, mocna i wszechobecna, dzięki czarnej kawie. Przewinęła się nuta ziaren samych w sobie i może... nibsów z lekką, cierpką soczystością?

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa kwiaty przybrały na znaczeniu. Poczułam suszone bukiety z róż oraz płatki ucierane z cukrem - mocno kwiatową konfiturę. Owoce trochę do niej dolatywały - kwaskawych przebłysków było coraz więcej i wyszły nieco odważniej. Wychwyciłam odrobinę czarnych porzeczek.

Kawa zrezygnowała już z tak imperatywnych zapędów i trochę złagodniała, zmieniając się w kawę migdałową. Czarną o nutach migdałów, do której właśnie dolewa się mleko migdałowe. Gorzkość płynęła spokojnie, była średnio wysoka. W pewnej chwili migdały wyskoczyły na pierwszy plan, przez moment dominowały, po czym znów wtopiły się w kawę i pokryły ciągnącym karmelem.

Ogólna orzechowość jednak była niezwykle istotna - migdały podkreśliły orzechy arachidowe. Słodycz skupiła się na nugacie. Wyszło to trochę jak jakaś szlachetna, wyidealizowana arachidowo-migdałowa wersja Snickersa. By jego słodycz nie przegięła, zadbał maślany element, który wypłynął z nugatu.

Pod wpływem słodyczy i orzechowości, która cały czas łagodziła gorzkość, nasilił się kwasek. Trochę czarnych porzeczek zadbało o cierpkość, końcowo nieco gorzkość podkręcając. Pomyślałam o soku, nektarze porzeczkowym. Zmotywowały też owoce tłumione przez kwiaty - wyłoniły się z nich jakieś różano-owocowe nadzienia (np. pączków, ale bez całej pączkowej otoczki). Z wolna dopłynęło do tego mleko czy nawet śmietanka, przekładając się na wizję mleka truskawkowego o lekkim kwasku i niemal pudrowej słodyczy.

Po zjedzeniu został posmak migdałowej kawy i śmietankowo-palonego karmelu. Nie było ani mocno gorzko, ani mocno słodko. To smak wyważony, o znikomym kwasku. Należał do cierpkich czarnych porzeczek, łagodzonych mlekiem truskawkowym. Do głowy przyszedł mi też nugat migdałowo-fistaszkowy. Zestawienie trochę maślanego nugatu i soczystej cierpkości wydało mi się nieco metaliczne.

Czekolada zaskoczyła mnie i zachwyciła. Wyszła tak mlecznie, że mogłaby udawać ciemną mleczną. A jednak nie brakowało jej charakteru ciemnej. I to bez bardzo mocnej gorzkości czy kwaśności. Nie brzmi więc, jak coś w moim typie, ale... była tak wielopłaszczyznowa, głęboka i interesująca, że mnie urzekła. Kawa crema, migdałowa kawa i nugat migdałowy, do którego dołączyły arachidy, szlachetny Snickers z migdałami, kwiaty (głównie róże) suszone i ucierane na konfitury, sporo ciągnącego, śmietankowego karmelu i przebłyski czarnych porzeczek oraz mleka truskawkowego utworzyły pyszną kompozycję.

Była podobna do Zoto Mayan Red Copan Honduras 60 % Dark Milk Chocolate, ale jednak w dzisiaj prezentowanej o wiele więcej czułam nut typowych dla kakao - wyłoniły się czarne porzeczki, migdały, kawa, za której sprawą pokazała się silniejsza gorzkość. Wspomniana była jedynie gorzkawa niczym ciastka kakaowe. Łączy je mleko truskawkowe, orzeszki ziemne, a także mlecznosć, śmietankowość - we wspomnianej wzmocnione dodanym mlekiem. Po nich obu stwierdzam, że to bardzo ciekawe kakao. Chciałabym spróbować innych ciemnych z niego, jak również innych tabliczek Zoto.


ocena: 10/10
cena: €6,95 (około 32 zł za 45g)
kaloryczność: nie podana
czy kupię znów: nie, ale chciałabym

Skład: miazga kakaowa 65%, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy 7%

sobota, 18 maja 2024

Maison Bonage Chocolate Noir Dark Chocolate 70 % Republique Dominicaine & Perou ciemna z Dominikany i Peru

Ta czekolada, zobaczona na zdjęciu nieznanego mi sklepu internetowego, wyglądała po prostu interesująco. Nigdy nie widziałam tej marki. Nie mogę powiedzieć, by opakowanie w amory trafiało w mój gust, ale wydawała się tajemnicza, zrobiona z kakao z ciekawych regionów. Jak dowiedziałam się trochę później, Maison Bonange to mała francuska firma rzemieślnicza, założona w 2019 przez Frédérica i Pascala Joussetów, do których rok później dołączył Dimitri Peucelle. To czekoladowi pasjonaci, ceniący jakość i organiczność. Z tym co do jakości to jednak bym polemizowała - pakowanie czekolady było raczej kiepskie, bo gdy otworzyłam kartonik... od razu zobaczyłam tabliczkę czekolady, bez żadnego papierka, sreberka czy folii.

Maison Bonage Chocolate Noir Dark Chocolate 70 % Republique Dominicaine & Perou to ciemna czekolada o zawartości 70% kakao z Republiki Dominikany i Peru (blend).

Po otwarciu poczułam zapach drewna oraz soczyście-słodkich, kwaskawych grillowanych wiśni i bananów pieczonych w ognisku, mieszających się z jasnym, słodkim budyniem. Na pewno zrobionym na śmietance, może trochę maślanym. W wariancie waniliowym? Do głowy przyszły mi też wypełnione kremem budyniowym rogaliki orzechowe. Posypane posiekanymi orzechami laskowymi i słodkimi w nieco palono-karmelowy sposób. Lekka maślaność nie zaburzyła gorzkości i wytrawności, jaką wniosło drewno i grzyby.

Tabliczka wyglądała na dość kremową, a w dotyku wydawała się twarda. Przy łamaniu okazała się bardzo twarda, a do tego trzaskająca jak suche, grube gałęzie, konary (?).
W ustach rozpływała się powoli, gęstawo i kremowo. Była średnio tłusta w maślany sposób. Pokrywała podniebienie trochę lepkawo, z czasem upuszczając trochę soczystości. Końcowo wyłamała się z niej lekka cierpkość i pylistość.

W smaku pierwsza rozeszła się nieśmiała maślaność, na którą zaraz naskoczył słodki, jasny budyń. Słodycz już zaczynała z wysokiego poziomu, acz nie była nachalna. Pomyślałam o budyniu jasnym, chyba na śmietance, a jednak na tyle konkretnym, że maślaność też pobrzmiewała.

Słodycz budyniu wzrosła w waniliowym kontekście, ale on sam... nie był takim zwykłym budyniem. Okazało się, że to bardziej krem budyniowy. Wypełniał orzechowe rogaliki, sowicie posypane orzechami laskowymi.

Czyżby oprószono je lekko kakao? Jego, tego najprostszego, w proszku, akcent zaznaczył się w oddali.

W tle przemknęły bardzo słodkie czereśnie. Rozochociły owocową nutkę, a także kwasek, który pojawił się i powoli zaczął rosnąć. Na moment zmieniły się w kwaśniejsze wiśnie, jednak nagle ogólnie słodycz wzrosła bardzo mocno, przekierowując je na czereśnie... w dodatku koktajlowe. W słodkim syropie?

Gorzkość w tym czasie dołączyła do rogalików i orzechów. Przewinęła się nuta laskowców w czekoladzie, a mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa gorzkość nabrała odwagi, by zająć pierwszy plan. Przedstawiła orzechową tartę z czekoladowo-orzechowym wnętrzem.

Soczystość, nim zdążyła się porządnie rozwinąć, osłabła. Czereśnio-wiśnie zmieniły się w czekoladki: słodkie wiśnie w likierze, przytłoczone grubą, cierpkawą czekoladą.

Po debiucie soczystości waniliowo-śmietankowe budynie zmieniły się w pieczone banany. Wyobraziłam sobie takie polane syropem czekoladowym, zwieńczone koktajlową czereśnią / wiśnią. Przemknął tam alkoholowy akcent. Pieczona nuta połączyła słodkie owoce ze słodkościami.

Rogaliki zniknęły na rzecz tarty, ale i ta zaczęła się rozmywać. Dołożyła się do tego lekka maślaność, za której sprawą pojawił się wątek delikatniejszego, słodkiego kremu kakaowego z orzechami laskowymi. Słodycz trzymająca się pieczoności przytoczyła trochę karmelu, zmierzając ku ryzykownemu poziomowi. Z czasem krem w ogóle stał się gorącym, orzechowym kakao, chyba dosłodzonym wanilią.

Orzechy zmieniły się w drewno, a gorzkość wydała mi się bardziej palona, dymna. Odnotowałam ledwo uchwytną wytrawność pieczonych grzybów. Wyobraziłam sobie jakieś nieoczywiste danie z sosem z grillowanych owoców z orzechami oraz palone drewno.

Po zjedzeniu został posmak drewna i orzechowego kakao na mleku. Czułam też sporo wanilii, która przypomniała o budyniu, a także pieczone banany z cierpko-gorzkim sosem-syropem czekoladowym, który na języku zaznaczył lekką alkoholowość.

Czekolada wyszła smacznie i ciekawie. Sporo w niej gorzkości kakaowo-czekoladowych słodkości orzechowych. Tarta, krem, kakao - wszystko to obok słodyczy budyniowej, sugerującej rogaliki, a potem zmieniającej się w banany. Trochę czereśni i wiśni dodało kwasek. Ogólnie było jednak ryzykownie słodko, mimo pojawiającej się końcowo wytrawności. Sporo pieczonych nut, ale paloność nie wydawała się zbyt mocna.


ocena: 8/10
kupiłam: gourmetbycafedelaposte.pl (strona już nie istnieje)
cena: 27 zł (za 80g)
kaloryczność: 566 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa 70%, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, ekstrakt z wanilii

piątek, 17 maja 2024

J.D. Gross Speculoos Flavour Filled Milk Chocolate mleczna z kremem kakaowym i ciasteczkami korzennymi

U nas w domu, jeszcze przed rozwodem rodziców, gdy byłam bardzo mała, wszyscy uwielbialiśmy ciastka korzenne z nieistniejącego od wieków marketu Plus. To ponoć nietypowe, by dziecko takie lubiło, ale ja nigdy nie byłam przeciętna. A ciastka były wybitne. Ojciec nadal uważa ciastka korzenne za bardzo dobre, stąd i na widok tej czekolady uznał, że się ucieszę. A ja... prawdę mówiąc sama nie wiedziałam. była dobrze zrobiona, ale gdy w prawie we wszystkim zauważałam drastyczny spadek jakości, nie liczyłam, że ta zachwyci jak dość podobna J.D. Gross Winter Edition Mousse au Lait Almond & Cinnamon z 2020 i w ogóle jak Grossy kiedyś potrafiły. Zwłaszcza po  J.D. Gross Creme Brulee Flavour Filled Milk Chocolate z 2024, która choć w sumie dobrze zrobiona, to nie dorównała J.D. Gross Mousse au Lait Creme Brulee z 2020. Dzisiaj przedstawiana to zupełna nowość, więc miała o tyle łatwiej, że nic nie zawiesiło jej żadnej poprzeczki. 

 J.D. Gross Speculoos Flavour Filled Milk Chocolate to mleczna czekolada o zawartości 32 % kakao nadziewana (28%) kremem kakaowym z (7%) kawałkami ciastek korzennych; edycja limitowana na zimę 2023/24; produkowana przez JR Die Schokoladenfabrik GmbH dla Lidla.

Po otwarciu poczułam głównie po prostu cukier wymieszany z ciastkami korzennymi. Częściowo się w nie wpisywał. W korzenności ewidentnie dominował cynamon, aż nieco napastliwy i przerysowany. Wydał mi się piekący, a poziom cukrowej słodyczy bardzo przesadzony. Wszystko to wzrosło po podziale i przy jedzeniu. Aż mleczność czekolady nieco uciekała i wyszło to trochę plastikowo.

Konkretna czekolada wydała mi się polewowo twarda. Przy łamaniu trzaskała, a przy odgryzaniu kawałka kostka krucho pękała. Skrywała miękko-tłuste nadzienie, w którym widać średnią ilość różnej wielkości ciasteczek.
Czekoladę łatwo oddzielić od nadzienia.
W ustach czekolada rozpływała się kremowo gęsto, dając się poznać jako maślano-mlecznie tłusta. Była mazista i gładka. Szybko odsłaniała nadzienie.
Krem był bardzo tłusty. Połączył oleistość i śmietankowość. Okazał się jednak głównie spoiwem sporej ilości ciastek. Nadzienie to trochę właśnie zlepek ciastek połączonych kremem. Rozpływał się w tempie umiarkowanie-szybkim. Wydał mi się trochę mazisty, acz z czasem zmieniał się w zawiesinę. Końcowo jawił się jako lekko pylisty.
Bliżej końca wyłaniały się z niego kawałki ciastek. Było ich dużo (więcej niż na to wyglądało), a ich wielkość była zróżnicowana. Znalazła się i drobnica, i średnie kawałki, a także parę pokaźnych.
Podgryzane i gryzione na koniec ciastka okazały się twarde, konkretne i bardzo chrupiące. Były suche, masywne, ale nie gęste i dodały całości kryształkowy element. Rozpuszczały się trochę, serwując pylistość i mączność.

W smaku czekolada roztoczyła mleczno-maślany duet, sowicie osłodzony. Słodycz szybko okazała się cukrowa. Rosła błyskawicznie i wraz z nutą cynamonu z nadzienia, którą przesiąkła i która odezwała się już po sekundzie-dwóch, aż próbowała zepchnąć mleczność na dalszy plan. Ta jednak walczyła o siebie cały czas. 

Mleko jakoś się wybroniło, bo i z nadzienia wypływało. Okazało się trochę mleczno-śmietankowe, ale wiodącą nutą wnętrza była cukrowość, mieszająca się z wyraźną korzennością. Cały środek smakował przyprawami - w zasadzie nie da się wyodrębnić samego kremu od ciastek. Odnotowałam też lekką cierpkość, przywodzącą na myśl zacukrzone kakao na mleku z mnóstwem przypraw korzennych. Nie powiedziałabym, że to krem kakaowy - on jakby przedłużał czekoladowość wierzchu.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa bardzo wyraźnie wyłaniały się ciasteczka, nakręcające korzenność i cukrowość. Ogólnie jednak przyprawy były wyczuwalne niezależnie od nich. W całości czuć mnóstwo cynamonu o piekących zapędach. Wyszedł trochę przerysowany, sztucznawy. 

W pewnym momencie słodycz zaczęła wręcz palić w gardle. Wrażenie to umocniły ciepłe, rozgrzewające przyprawy, płynące od ciastek - wciąż głównie cynamon, ale też goździki, imbir i inne. Czekolada przy tym wszystkim wydała mi się jeszcze bardziej cukrowa, aż plastikowa, lecz wciąż też mleczna, a krem słodko-nijaki, choć wciąż lekko czekoladowokakaowy (czy raczej "czekoladkowo-kakałkowy"). Wyłapałam w nim też lekką oleistość, dodatkowo spłycającą całość.

Ciastka gryzłam, gdy wszystko inne już zniknęło. Okazały się wyraźnie korzenne, głównie cynamonowo, ale i cukrowo słodkie. Na koniec jednak ich korzenność nieco osłabła - już nie była to korzenność piekąca. Czuć, że zostały wypieczone dość mocno, przewinęło się epizodycznie echo soli.

Po zjedzeniu został posmak nieco piekącej w język korzenności pod dowództwem cynamonu, co wydawało mi się trochę przerysowane, a także lekkie rozgrzanie gardła od cukru. Było bardzo słodko, ciasteczkowo korzennie i mleczne.

Całość w zasadzie wyszła... oddająco tytuł. Poziom cukrowości w tej czekoladzie był co prawda stanowczo za wysoki (przecukrzono nie tylko nadzienie, ale i wierzch), a wręcz sztucznawa cynamonowość nie pomogła. Nie była jednak aż tak strasznie napastliwa, jak się obawiałam. Mleczność trochę uciekła, kakaowość nadzienia też się nie wykazała, a jednak wyszło to... czekoladowo-korzennie-ciasteczkowo. Wszystko osadzone w cukrowych realiach, ale nie było tu jakiś szczególnych wad, których nie dało się przewidzieć. Wydaje się przeciętną nadziewają (nie bez powodu trzymam się od takich z daleka). I jej cukrowość wydawała się wyższa niż w rzeczywistości, bo była realnie niższa niż Creme Brulee (dzisiaj przedstawiana 47g "w tym cukry", podlinkowana 52), a wydawała się słodsza od niej. Mnie szybko zmęczyła - przy trzeciej kostce już podziękowałam.

Reszta trafiła do Mamy, która opisała to następująco: "Jaka słodka ta czekolada, aż przeraźliwie. Niby nie taka słodka, a wydaje się jeszcze słodsza od Creme Brulee. W ogóle nie czuć, że to nadzienie kakaowe, wcale gorzkości czy cierpkości w nim nie czuć. Smakowało prawie jak ta czekolada na wierzchu. I wyszło przez to niezbyt smacznie. Jedyne, co fajne w tej czekoladzie, to te zostające na koniec chrupiące ciastka korzenne. Też nie wiem, czy takie jakieś szczególnie smaczne, ale po prostu jakieś inne, aniżeli po prostu słodkie. Tej czekolady po prostu nie da się za wiele zjeść przez słodycz". Mama ogółem zjadła chyba z 4 kostki, a resztę oddałyśmy ojcu.


ocena: 6/10
kupiłam: dostałam od ojca (a on kupił w Lidlu)
cena: jak wyżej, ale cena to 5,99 zł
kaloryczność: 572 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, pełne mleko w proszku, tłuszcz palmowy, miazga kakaowa, mąka pszenna, laktoza, bezwodny tłuszcz mleczny, odtłuszczone kakao w proszku, orzechy laskowe, lecytyna sojowa, syrop glukozowo-fruktozowy, ekstrakt z laski wanilii, mieszanka przypraw, sól, substancje spulchniające: węglany sodu, węglany amonu; olej rzepakowy, naturalny aromat, ekstrakt cynamonowy

środa, 15 maja 2024

Czarna Czekolada Ekwador 80 % Hacienda Limon ciemna z Ekwadoru

Czarna Czekolada Dominikana 77 % bardzo mi smakowała. Od zjedzenia jej wypatrywałam na Instagramie wiadomości o nowościach, wszystkie czyste ciemne skrupulatnie kupując. Kolejna była właśnie ta. Uśmiechnęłam się, że właścicielka marki, pani Anna, szła w górę z zawartością kakao. Nie mówiąc już nawet o tym, jak pozytywne uczucia wywołuje we mnie myśl, że nawet prawie w domowych warunkach, można stworzyć coś pysznego i autentycznie ciekawego.

Czarna Czekolada Ekwador 80% Hacienda Limon to ciemna czekolada o zawartości 80 % kakao z Ekwadoru, z plantacji Limon.

Po otwarciu poczułam się, jakbym nachyliła się nad wilgotną, chłodną ziemią oraz parującym, tylko co zaparzonym espresso. Nuty te połączył wręcz soczyście-nibsowy wątek. Nad wszystkim zawisło trochę ciężkawego, gorzkiego dymu, tylko trochę wiążącego się ze średnim stopniem prażenia. Za zimną, czarną glebą znalazła się soczystość świeżej skórki cytryny o goryczkowatym charakterze, ale też trochę kwasku po prostu cytrusowego oraz sugestia wiśni. Te wyłoniły się z czasem., Słodycz kompozycji była niska - połączyła karmel o ciężkim charakterze i wilgotne, cmentarne kwiaty wystawione na chłód.

Bardzo ciemna, w dotyku sugerująca tłustą kremowość, tabliczka była twarda i konkretna. Trzaskała głośno. Wydawała się specyficznie akustyczna. Przy łamaniu nieco się kruszyła.
W ustach rozpływała się powoli i gładko. Cechowała ją maślana tłustość, a także lepka mazistość. Konkretnie wypełniała usta, dając się poznać jako bardzo gęsta. Zostawiała po sobie konkretne, nieco zbyt ciężko-tłuste wrażenie, mimo lekkiej soczystości.

W smaku pierwsza pognała karmelowa słodycz. Już w ciągu kolejnych sekund dopadł ją jednak gorzki dym. Mignęła lekka maślaność, acz nawet nie myślała zbliżyć się do karmelu. Słodycz, choć szybko wystartowała, wcale nie była specjalnie wysoka. Zaraz się uspokoiła.

To gorzkość zaczęła się odważniej rozwijać. Zaserwowała gorące, właśnie zaparzone espresso. Naprawdę mocne, może podwójne? Wciągnęło trochę dymu, ten zrobił się mniej jednoznaczny. Pojawiły się nibsy. Połączyły goryczkę z cierpką soczystością.

Kolejna pojawiła się wilgotna, czarna ziemia. Pomyślałam o chłodnej, zbitej ziemi jesienną porą, z wilgotną, mglistą aurą. Pod gorzkość podpłynęła jednak pewna maślaność... Nieco hamowała jej zapędy.

Słodycz karmelu zadbała o to, by jej palony akcent cały czas pobrzmiewał. Wyszła ciężko, mimo że była niska. To jednak pozytywna ciężkość, chwilami skupiająca sporo uwagi (robiła to jednak charakterem, nie mocą).

Za słodyczą i cierpkością pojawiać się zaczęły soczyste, kwaskawe wtrącenia. Ziemia i nibsy zdawały się kryć albo nie dopuszczać do głosu soczystą, świeżą, kwaskawo-goryczkowatą skórkę cytryny. Ta jednak nie dawała za wygraną.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa maślaności hamującej gorzkość pomogła jeszcze wodnistość... Przez moment wkradła się nijakość, ale już po chwili zmieniła się w zawilgocone, cmentarne lilie w wazonie, zostawione na mgliście-jesienną, wilgotną aurę. Czułam chłód.

Dym znowu dodał charakteru gorzkości. Paloność jednak nie była mocna. Pomyślałam o zimnych ogniach.

Kwaśność w końcu bardziej się wyeksponowała. Poprzez skórkę cytryny weszła też sama cytryna. Towarzyszyło jej trochę słodko-kwaskawych wiśni, a także kwaśny sok z winogron (w wydźwięku podobny do nektarów porzeczkowych).

Z czasem maślaność znów się wyłoniła, tym razem nieco przyciszając owoce. Przewinęła się ogólnie nabiałowa nuta, w której osiadła kwaśność owoców, ale zaraz i ona zniknęła.

Poczułam się, jakby do dominującej ziemi i dymu z espresso, dołączyła smoła. Wlała się na pierwszy plan, niosąc specyficzny kwasek. Zrobiło się jakby pikantnie, ale nie do końca ostro.

Po zjedzeniu został posmak ziemi, z kryjącą się w niej cytryną i ziemi nasączonej kwaśnym sokiem z winogron. Czułam też smołę i dym, które zwieńczyła gorzkość kawy i nieco bardziej soczysta gorzkość nibsów. Karmelowa słodycz zaznaczyła się, ale wciąż była bardzo delikatna.

Czekolada bardzo mi smakowała, była intrygująca, ale wolałabym, by nie szła w taką dziwną, nijaką maślaność i wodnistość. To jednak mała wada, bo ogół był naprawdę bogaty: dym, espresso i ziemia, trochę nibsów, a końcowo smoła odpowiadały za mocną gorzkość. Kwaśno-soczysty splot cytryny, soku z winogron i odrobina słodyczy karmelu, nutka wilgotnych kwiatów zacnie ją ozdobiły. Ogólnie chłodny klimat bardzo mi się spodobał. Gdyby nie jej tłustość, za smak dałabym 9.


ocena: 8/10
cena: 20 zł (za 84g)
kaloryczność: nie podana
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy

wtorek, 14 maja 2024

Maslove Orzechy Arachidowe 100 % Zmielone Extra Zmielony

Jak wspomniałam przy..... , dostałam od Maslove 3 kremy, które według nich powinny bardziej sprostać moim oczekiwaniom niż te, które parę miesięcy temu kupiłam. O ile np. .......... podpowiedziałam sama, tak to była inicjatywa producenta. Jakże rozsądnie zdecydowali się wysłać mi wariant extra gładki po tym, jak podsumowałam Maslove Pekan 100 % Zmielony Pieczony jako zlepek orzechów do chrupania. Zwykłego fistaszkowego kremu nie kupiłabym sama, ale jak już go dostałam, zaciekawiło mnie, jak właśnie taką klasyczną opcję marka proponuje.

Maslove Orzechy Arachidowe 100 % Zmielone Extra Zmielony to naturalny krem z prażonych orzechów ziemnych w wersji "ekstra zmielonej".

Po otwarciu poczułam mocno prażony zapach orzeszków ziemnych, które natychmiast skojarzyły mi się z typowym, amerykańskim masłem orzechowym ("peanut butter") z echem soli, ale też wysoką słodyczą. Po uporaniu się z olejem i już w trakcie jedzenia złudna słoność wydawała się jeszcze niższa, natomiast prażenie wciąż jawiło się jako mocne.

przed i po uporaniu się z olejem
Na wierzchu wydzieliła średnia ilość oleju - zlałam jakieś 3 łyżeczki, od razu wymieszałam 1,5 łyżeczki. Potem, bliżej dna, krem wymagał dolania tych zlanych 3 łyżeczek (zawsze zlewam do słoiczka, by w razie potrzeby dolać odpowiednią ilość), czyli w zasadzie cały olej wrócił. Krem miał bowiem tendencję do podsychania.
Krem był ruchomy i gęsty, bardzo zwięzły, a także mocno ciągnący. Wydał mi się kleisty, ale na pewno nie suchy. Widać w nim drobinki orzechów.
W trakcie jedzenia jakby gęstniał, konkretnie zalepiając usta na długo. Dał się poznać jako bazowo gładki, ale z subtelnym miazgowym efektem, który bardzo mnie ucieszył. Drobinki czuć cały czas, acz gdy krem już zniknął, żadne nie zostały do gryzienia. Masa była bardzo pełna, syta, ale jednocześnie miękka. Pod koniec zostawiała wręcz nieco pyliste wrażenie. Gdy spróbowałam podgryzać krem, znalazł się w nim chrupkawy element.

W smaku pierwsza przywitała mnie mocno prażona nuta. Wtórowała jej słodycz, po chwili nakierowując ją na wizję amerykańskiego "peanut butter". Masło orzechowe z prażonych arachidów skupiło się na słodyczy, ale zdawało się kryć też lekką słoność.

Słonawość złudną, wpisującą się w przesadnio prażony motyw. Przewinęła się, po czym odeszła na tyły, zostawiając na pewien czas prażenie na łaskę słodyczy. A ta rosła miarowo i konkretnie. Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji wydała mi się bardzo wysoka, wręcz słodziuteńka.

W ogromie fistaszkowej słodyczy kontrastowo podkreślonej prażonością, doszukałam się maślaności. Ta nabrała odwagi z czasem... Że już nie trzeba było się doszukiwać - była wyraźna. Uspokoiła słodycz, łagodząc ją, ale wprowadziła też lekką mdłość. Stały splątane jakby w opozycji do za mocnego prażenia. Raz po raz doszukałam się w nim lekkiej goryczki. Znów zdawało się też kryć złudną słonawość.

Bardzo mocne prażenie także na końcówce wyeksponowało się mocno, jak i mocno się przywitało. Wróciła myśl o słodko-słonawym maśle orzechowym typu amerykańskiego.

Po zjedzeniu został intensywny posmak mocno prażonych, ale jednocześnie maślano-słodkich, słodziuteńkich orzechów ziemnych, kojarzących się z amerykańskim masłem orzechowym w wersji bardzo, bardzo słodkiej. Pobrzmiewało też echo czegoś niedookreślonego - goryczki?

Krem był ogólnie niezły, ale coś mi w nim nie grało. Podoba mi się, że marka ma różne warianty pasty fistaszkowej - chrupiące, zmielone ekstra itd. Ta była gładka w naturalny sposób, z zostawioną nienachalną miazgowością (to prawie moja ulubiona forma - wolę ciut bardziej znaczącą miazgowość). Co do smaku i zapachu mam jednak parę zastrzeżeń - prażenie było mi za mocne, że aż idące w słonawość i goryczkę. Kontrastowo wydobyło i wzmocniło orzeszkową słodycz, maślaność, co z kolei znów nakręciło mocarność prażenia. Dało to taki efekt, że choć uwielbiam różne kremy orzechowe jeść same, łyżeczką, na ten tak nie miałam ochoty. Zdecydowanie wolę (Sante) Auchan Peanut Paste Smooth 100 % lub np. Grizly Krem orzechowy 100 % Delikatny / Smooth

Z jogurtem z mnóstwem cynamonu i rodzynkami krem ten jakoś się odnalazł. Jego prażony smak został tam trochę poskromiony wszystkimi dodatkami, ale nie był to deser idealny, jak z np. ze wspomnianym kremem Sante z Auchan, w którym wszystko jest niezwykle harmonijne.

Większość słoja zjadły więc szczury i Mama (kremu fistaszkowego ogólnie przejada więcej ode mnie, bo je codziennie na śniadanie). Stwierdziła, że ze względu na problemy z żołądkiem nie opisze go konkretniej, bo będzie to nieadekwatne, ale stwierdziła krótko: "Nie dorównuje temu z Auchan. W tym Maslove jest coś, co mi nie pasuje po prostu, w smaku. Jakaś ukryta niesmaczność. Ale nie umiem tego złapać, nazwać. I chwilami taki niesłodki, może właśnie prażony, charakter za bardzo przeszkadza. Na tostach z serem i dżemem jeszcze jakoś się sprawdza, ale samo mi nie smakuje".


ocena: 6/10
kupiłam: dostałam od maslove.pl
cena: jak wyżej, ale cena to 19,90 zł za 400g
kaloryczność: 518 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: orzechy arachidowe prażone 100%

poniedziałek, 13 maja 2024

J.D. Gross Creme Brulee Flavour Filled Milk Chocolate mleczna z kremem śmietankowym z karmelem

W 2020r. była J.D. Gross Mousse au Lait Creme Brulee, a zimą 2023/24 w Lidlach pojawił się ten sam wariant smakowy, acz w innym wydaniu i ze zmienionym składem. O ile mi ta tabliczka była zupełnie obojętna, tak mojej Mamie nie. Trochę trwało, nim na nią trafiła, ale w końcu jej się udało, a ja przez moje zboczenie blogowe i ciekawość po prostu musiałam spróbować, jak już pojawiło się to u nas w domu. Co ciekawe, na tej był ujawniony producent - to rzadkość, bo ogólnie na Grossach raczej się nie pojawia. Dawno, dawno temu, czyli w 2017 znalazłam informację przy okazji  J.D. Gross Amazonas 60 %, że czekolady J.D. Gross robi firma Raush, a na opakowaniu dzisiaj prezentowanej napisali, że tę zrobiła firma JR Die Schokoladenfabrik GmbH, mieszcząca się na ulicy Wilhelma Rauscha.

 J.D. Gross Creme Brulee Flavour Filled Milk Chocolate to czekolada mleczna o zawartości 32 % kakao nadziewana (31%) kremem śmietankowym z karmelem (5 %; "karmelizowanym cukrem"); edycja limitowana na zimę 2023/24; produkowana przez JR Die Schokoladenfabrik GmbH dla Lidla.

Po rozerwaniu sreberka poczułam zapach mocno cukrowej, choć prawie tak samo mocno mlecznej czekolady, za którą zaznaczył się też cukier palony. Zasugerował słonawość - chyba na zasadzie kontrastu do przesłodzonej czekolady, która przez słodycz wydała mi się lekko plastikowa. Tę próbowało uszlachetnić echo wanilii, ale tonęło w cukrze.

Tłustawo-polewowa już w dotyku tabliczka była konkretna. Przy łamaniu trzaskała. Przy odgryzaniu kawałka kostka pękała, a gruba warstwa czekolady nie wgniatała się w miękkawo-tłuste nadzienie. Czekolada z łatwością od niego odskakiwała. Była twarda i polewowa, a do tego bardzo gruba. W zwartym, konkretnym nadzieniu widać mnóstwo malutkich i znacznie mniej średnich jasnych kawałków karmelu.
W ustach czekolada rozpływała się gęsto i kremowo. Była maślano-mlecznie tłusta i mazista. Zostawiała smugi, znikając umiarkowanie-szybko i prędko odsłaniając nadzienie.
Ono również było tłuste, ale w bardziej śmietankowo-oleisty sposób. Wydało mi się trochę zawiesinowe, ale też maziste. Rozpływało się w tempie umiarkowanie szybkim. Było niby gładkie, ale z sugestią pylistości. W rozpływaniu się, czekolada towarzyszyła mu do końca.
Z czasem z wnętrza wyłaniały się kawałki karmelu. Trochę się rozpuszczał, ale i tak zostawał na koniec. Wówczas delikatnie chrupał w szklisty sposób. Był nienachalny, tylko trochę urozmaicał konsystencję. Wydawało się, że jest go o wiele więcej niż te 5%.

W smaku czekolada przywitała mnie mleczno-maślanym splotem, od którego szybko zaczęła odciągać uwagę przesadzona, cukrowa słodycz.

Mleko jednak całkiem nieźle utrzymało swoją wyrazistość. Było naturalne i wręcz śmietankowe, jednak jego potencjał nikł w coraz bardziej chamskiej cukrowości.
Z czasem czekolada zaczęła robić się coraz bardziej maślana, ale jako że rosła też słodycz, otarła się o plastik. Wydaje mi się jednak, że przesiąkła leciutko karmelkowym wnętrzem.

Nadzienie najpierw jednak podkręciło mleczność i śmietankowość samej czekolady. Okazało się mocno śmietankowe, ale też mocno, mocarnie słodkie. Aż mnie zamuliło, zaczęło drapać w gardle od bezlitosnego cukru. Nadzienie kojarzyło mi się z zacukrzonymi śmietankowymi lodami.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa dołączyła do tego nieśmiała nuta kawałków karmelu. W całości jawił się jako delikatny, karmelkowy. To oczywiście jeszcze więcej słodyczy, ale już nie tak jawnej. Kawałki zatopione w mlecznej toni sprawiły, że kompozycja kojarzyła mi się trochę z toffi-karmelowym budyniem, w którym z czasem wyłamał się oleisty motyw.

Z czasem jednak słodycz i tak wręcz mordowała, spłycając smak zupełnie. Czekolada końcowo wydała mi się jeszcze bardziej plastikowa. Była wyczuwalna cały czas, w zasadzie w dużej mierze na równi z nadzieniem.

Kawałki gryzione okazały się leciutko palone. Przedstawiły się jako słodkie karmelki, a nie palony karmel. W porywach, gdy zebrało się ich więcej ta paloność niby bardziej się wybijała, ale i tak była lekka.

Po zjedzeniu już małej ilości zostało przecukrzenie zupełne i drapanie w gardle. Czułam też mleczność, śmietankę i płytką, bo zacukrzoną czekoladowość oraz leciutki oleisty akcent, zaznaczający się na języku. 

Zrobiło mi się smutno przy tej czekoladzie, bo potencjał w niej czuć, a zabito go zupełnie cukrowością. Za gruba, za masywna czekolada trochę przytłaczała środek. Przez poziom cukrowości zmierzała do plastikowego wydźwięku. Nadzienie jednak też nie było jakieś szczególnie dobre. Cukier w nim szalał. Mleczność została spłycona nie tylko nim, ale też oleistością, a zamiast charakternego, palonego karmelu w kremie zatopiono karmelki. To taka zwykła, nadziewana czekolada niewarta uwagi. Cukrowość mnie zmęczyła przy niecałej kostce - aż się jeść odechciewa. Ta czekolada pozostawiała wiele do życzenia, a wydaje mi się, że w 2020 r. w J.D. Gross Mousse au Lait Creme Brulee. wszystko było lepiej wyważone.

Jako że to Mama kupiła sobie tę czekoladę, całą resztę zjadła ona. Powiedziała: "Zjadłam całą, ale żałuję, bo umieram od tej ilości cukru. Żadnych jednak nieprzyjemnych posmaków od np. oleju palmowego nie czułam, a tylko przesłodzenie. Bardzo słodka ta czekolada już od początku. Sama czekolada na wierzchu za słodka i taka mleczno-maślana niby, a bez charakteru. Przytłaczała trochę nadzienie, bo była jak takie za grube denka czekoladek. Nadzienie delikatne, ale też bardzo, bardzo słodkie. Było chyba właśnie dokładnie tym, czym miało być. Śmietankowym kremem z karmelem creme brulee. Całość niczego nie udawała. A w dzisiejszych czasach, że czekolada smakuje tym, co obiecuje, to już plus, bo to rzadko się zdarza. Na pewno ona ponad przeciętna, ale nie tak zachwycająca jak kiedyś. Myślę, że jak ktoś lubi słodkie, nadziewane czekolady, to ona mu bardzo posmakuje. Obecnie ja jednak już aż takiej słodyczy nie lubię". Mama wywalczyła u mnie ocenę 7, bo ja pierwotnie chciałam wystawić 6. W końcu jednak uznałam, że na pewno nie jestem odbiorczynią docelową, więc nie mogę ze zbyt subiektywnych względów oceną tabliczki krzywdzić.


ocena: 7/10
kupiłam: Mama kupiła w Lidlu
cena: 5,99 zł
kaloryczność: 572 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy 20%, mleko w proszku pełne, tłuszcz palmowy, miazga kakaowa, mleko w proszku odtłuszczone, laktoza, śmietanka w proszku 3%, bezwodny tłuszcz mleczny, lecytyna sojowa, ekstrakt z laski wanilii, masło, naturalny aromat, sól

sobota, 11 maja 2024

Beskid Chocolate Madagaskar Akesson Bejofo Estate Czekolada Rzemieślnicza Gorzka 70 % Kakao ciemna z Madagaskaru

Ostatnio tknęło mnie, przy promocji na grejpfruty w sklepie, że strasznie dawno nie jadłam czekolad z Madagaskaru o mocno grejpfrutowych nutach (jakie przeważnie występują). Postanowiłam więc jakiś czas po tym sięgnąć po dzisiaj przedstawianą. Potem co prawda mnie tknęło, że może to nie być najlepszy wybór, bo cudowna Beskid Madagaskar Ambanja Superior BIO 80% była zaskakująco mało madagaskarska, no ale trudno. Opakowanie z lemurami mnie wzywało i już! I... nie tylko nimi. Opakowanie kusiło bowiem także informacją, że tabliczkę zrobiono z kakao Criollo zakupionego z plantacji Akesson's Bejofo, której to firmy czekolady wręcz kocham (i dawno nie jadłam!).


Beskid Chocolate Madagaskar Akesson Bejofo Estate Czekolada Rzemieślnicza Gorzka 70 % Kakao to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao criollo z Madagaskaru, z regionu Sambirano, z plantacji Befojo.

Po otwarciu poczułam kwasek i ciepło, rozchodzące się na jogurt, kefir i jagody oraz przyprawy. Z nich wyróżniłam kardamon i pieprz, ale w wersji bardzo rześkiej, czyli raczej zielone odmiany. Ogólnie stała za tym pewna zieloność, roślinny akcent. Owoce z kolei zapewniły mnóstwo soczystości, acz wkradła się w nie też pewna pudrowość. Za jagodami pobrzmiewały delikatne cytrusy, nuta czegoś kwaskawego i ciemnego - ni wiśni, ni śliwek. Kwasku dołożył za to nabiał: kefir i jogurt.

Twarda tabliczka przy łamaniu dała się poznać jako twardo-chrupka. Trzaskała średnio głośno, ale konkretnie. 
W ustach rozpływała się wolno. Zmieniała się w maziście-tłustawy krem. Jego maślaną tłustość przełamało sporo soczystości. Nie zaburzyła jednak miękkiej, budyniowej gęstości. Kształt zachowywała niemal do końca.

Po ustach najpierw rozeszła się słodka mgiełka, przywodząca na myśl wyjątkowo delikatny, acz ewidentnie palony karmel. Zaraz za nim pojawił się kwiatowo-pudrowy akcent, a ja pomyślałam o cukrze pudrze z kwiatowego pyłku (suszonych i sproszkowanych kwiatów?).

Zaraz za słodyczą pojawiła się subtelna gorzkość. W samej słodyczy zaś odnotowałam rześkość - ze względu na kwiaty pomyślałam o drobnych kwiatuszkach pokrytych rosą. Ta zapowiedziała pewną roślinną świeżość, w którą wkradł się lekki kwasek. Wychwyciłam cytrynę, umykającą jednak gdzieś na tyły.

Karmelowa słodycz zaczęła się umacniać. Pomyślałam o szklistych ozdobach z karmelu, wieńczących wymyślne desery. Do karmelu dopełzł dym.

Dym nasilił gorzkość, która po paru chwilach rozkręciła się całkiem nieźle. Dym podkreślił też palony charakter karmelu.

Za sprawą słodyczy weszły jagody, ucinając pudrowe zapędy. Zaserwowały słodycz soczystą, rześką. W nich też pojawił się kwasek. Jagody zostały wzmocnione przez inne ciemne owoce - trochę niemal czarnych, długich winogron (dojrzałych, acz z kwaskiem) oraz... ni wiśni, ni śliwek? Mieszaniny wiśni i śliwek? Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa pomyślałam o powidłach... Wyraźnie zaznaczyły swoją obecność też delikatne cytrusy - cytryna i bardzo słodki grejpfrut. 

...Powidłach przyprawionych ciepłymi przyprawami. Te jakby wyszły z dymu i dodały kompozycji trochę pikanterii. Pomyślałam o pieprzu i kardamonie, ale zielonych. Rześkość przejawiała się bowiem w większości nut. Dym dodał im z kolei dosadności - on sam był z kolei wszechobecny. 

Owoce zaczęły prawie gubić kwasek, a słodycz rosła. Do głowy przyszły mi nieco przesłodzone, przypalone powidła, w których czuć paloność cukru. Na pewno czułam słodycz karmelową, ale... też jakby scukrzone suszone, z wydzielonym naturalnym cukrem owoce np. rodzynki z leciuteńkim tylko kwaseczkiem. W pewnym momencie słodycz wydawała się rozgrzewać wraz z przyprawami, a mi przypomniał się pieprz długi (o ponoć piżmowym smaku). Kwasek jednak poratował nabiał. Niejednoznaczny nabiał: kefir, jogurt... może nawet charakterniejszy, kwaskawy twaróg utrzymał kwaśność.

Kwasek z czasem wzrósł za sprawą cytrusowych przebłysków. One jednak też nie były takie tylko kwaśne, kwaśne zupełnie... Czułam słodkie, acz z zaznaczonym kwaskiem mandarynki i trochę cytryn. Może też wyjątkowo słodkiego, suchego grejpfruta.

Cytrusy i nabiał obudziły w gorzkości pewną ziemistość... chowającą się pod dymem. Wydaje mi się, że chyba i ziarna kawy gdzieś tam pod tym wszystkim mi przemykały. 

Po zjedzeniu został posmak dymu oraz owoców: grejpfruta z odrobiną cytryny oraz ciemnych, jagodowych, może mało wiśniowych wiśni i mnóstwa wręcz odymionego karmelu. Czułam cierpkość dymu, odrobinkę ziemi i... jakby kwasku cytrusowej kawy?

Całość okazała się pyszna, acz znów mało madagaskarska. W moim odczuciu wyszła też nieco za słodko - ten karmel i pojedyncze pudrowe akcenty aż przytłaczały. Jednocześnie gorzkość dymu, trochę ziemi wyszły przyjemnie dosadnie, a kwasku też nie brakowało. Nie było go wiele, ale był. Miał zacny charakter ciemnych owoców (jagody, coś wiśniowo-śliwkowego), odrobiny cytrusów oraz nabiału. Jagody i scukrzone owoce wpisały się w słodycz. Tę wzmocniły chyba też ostrawe przyprawy, acz jednocześnie samo ich pojawienie się wyszło na dobre. Zdecydowanie wolę to kakao z mniejszą ilością cukru, czyli wspomnianą Beskid Madagaskar Ambanja Superior BIO 80%. Była w zasadzie bardzo podobna, ale o wiele bardziej owocowa niż słodka karmelowo.


ocena: 9/10
kupiłam: Beskid Chocolate (dostałam)
cena: 25 zł (za 70 g; ja dostałam)
kaloryczność: 439 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym do niej wrócić

Skład: ziarno kakaowca, cukier trzcinowy nierafinowany