środa, 28 lutego 2024

Maua Nicaragua Waslala Region Caribe Norte 75 % ciemna z Nikaragui

Tę czekoladę też wybrałam m.in. głównie dlatego, że zrobił ją producent, o którym nawet nie słyszałam, do momentu przeglądania strony Club del Chocolate i namyślania się, co mogłabym stamtąd zamówić. Maüa to hiszpańska marka, która sama siebie opisuje jako fuzję Majorki i Nikaragui. Ponoć łączą kulturę, smaki i tradycje, starannie wybierając kakao na swoje czekolady. Byłam ciekawa efektu, nie powiem. Kupiłam dwie, a zacząć postanowiłam od swojej ulubionej zawartości kakao. O marce wiedziałam więc niewiele, ale już na wstępie bardzo mi się spodobało, jak wiele detali podają o surowcach, na których pracują. W przypadku tabliczek z Nikaragui np. kakao pochodzi z regionu Wasala, a dokładniej RACCN (Región Autónoma Costa Caribe Norte), czyli z jednego z 2 regionów autonomicznych Nikaragui, a mianowicie Wybrzeża Karaibskiego Północnego, którego podali nawet dokładne współrzędne geograficzne. Pracują tam mali producenci, którzy nie mają plantacji większych niż 2ha, skupieni w kooperatywach. Ci konkretni, od których Maua kupują, w CACAONICA R.L. Zrównoważone rolnictwo itp. - wiadomo. Zajmują się jednak uprawą nie tylko kakao. O kakao wiadomo za to, że to trinitario oraz Acriolladas, zbierane głównie od października do grudnia, a także od kwietnia do czerwca. Jako że kakaowce rosną obok siebie, wiele z nich zaczęło naturalnie wymieniać się cechami, więc powstały hybrydy. Ciekawe, że region Waslala został wręcz okrzyknięty stolicą kakao. Wspomnieli też, że ich cukier trzcinowy pochodzi z Paragwaju.

Maüa Nicaragua Waslala Region Caribe Norte 75% Organic Craft Choclate to ciemna czekolada o zawartości 75 % kakao trinitario i Acriolladas z Nikaragui, z regionu Waslala.

Po otwarciu poczułam prażono-gorzki zapach, kojarzący się z alkoholowymi cukierkami czekoladowymi "trufle" oraz cukierkami czekoladowo-orzechowymi. Wyraźnie pojawiły się orzechy laskowe, acz nie jako one same, a w czekoladowej toni i jako likier orzechowy. Kompozycja zaserwowała sporo alkoholu, także czerwone wino, wprowadzające owoce o nieco grzańcowych skłonnościach. Pomyślałam o kwaskawych rodzynkach nasączonych winem oraz o mieszance słodko-kwaskawych czerwonych owoców (m.in. z granatem?). W tle zaznaczyła swoją obecność także soczysta, ale nieco ciężej, wędzona śliwka... w czekoladzie i alkoholu? Łączyły alkohol i soczystą świeżość.

Tabliczka wyglądała na kremową i masywną. Przy łamaniu trzaskała nie za głośno, ale dosadnie chrupko. Brzmiała trochę jak suche i cienkie, częściowo giętkie gałązki drzew iglastych. Już przy odgryzaniu kawałka sugerowała miękkość.
W ustach rozpływała się bardzo kremowo, z ochotą mięknąc. Robiła to w umiarkowanym tempie. Dała się poznać jako dość tłusta w śmietankowy sposób. Trochę zalepiała, idąc w mazistym kierunku. Była jedynie gęstawa, niezbita i tylko lekko soczysta. Niemal do końca jawiła się jako gładko-aksamitna, a jedynie pod koniec zrobiła sugestię do pylistości, którą czułam jeszcze jakiś czas po zniknięciu kawałka z ust.

W smaku pierwsza przywitała mnie odważna słodycz. Wydała się bardzo wysoka, acz już po chwili zelżała. Wydała mi się rześka, trochę jak cukier kokosowy, lecz jej charakter zaczął przechodzić w melasę. Już cięższą.

W tym czasie przemknęła mi pudrowo-cukierkowa słodycz czerwonych owoców. W pierwszej chwili i one wydały mi się wręcz cukrowe, landrynkowe, ale zaraz soczystość nakierowała je w bardziej po prostu owocowym kierunku. Ich splot nie był jednoznaczny. Przemknęły truskawki, potem wiśnie i żurawiny. Te utrzymały się nieco dłużej... acz nie tylko jako owoce same w sobie, ale też owoce w czekoladzie. Z racji rześkości i nieco egzotycznego wątku, do głowy przyszedł mi jeszcze granat. 

Melasa do słodyczy dodała paloną gorzkość. Strąciła ona słodycz z piedestału i zaczęła się rządzić. Nie była jednak siekierą, gdyż obok znalazły się orzechy laskowe. Wyłaniały się z palonego motywu, acz same nie były gorzkie, a słodko-maślane. Z gorzkością jednak związane... jakbym jadła ciemno czekoladowe cukierki orzechowe.

Nieco cierpko-kakaowy wątek tychże cukierków wprowadził alkoholowo-czekoladowe cukierki. Zdominowały te orzechowe, lecz nie miały imperatywnych zapędów. Raczej współpracowały ze sobą, uzupełniając się. Więzy między nimi zacisnęła goryczkowata, ciężka słodycz melasy. Przez myśl przemknął mi karmel, ale słodycz robiła nawet pewne sugestie do korzenności, stąd... wydała mi się za ciepło-ciężkawa na karmel. Ale na pewno palona.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa alkoholowość trufli zmieniła się w wino. Wytrawne, z nutami owoców czerwonych. Wydało mi się też leciutko ziołowe. Pomogło owocom rozwinąć kwasek. Cały czas jednak był raczej drobny. Acz soczystość na pewno wzrosła.

Ziołowo-winny, truflowy wątek zaserwował mi jeszcze sporo wilgotnej, czarnej ziemi. I węgiel roślinny? Gorzkość wciąż miała się świetnie, zajmując nadrzędną pozycję, ale nie wyszła siekierowo. Cały czas ugłaskiwały ją orzechy laskowe prosto z czekoladowych cukierków i z echem likieru orzechowo-czekoladowego.

Węgiel roślinny i alkoholowa pikanteria z czasem przeszły w cierpko-goryczkowate zioła. Do głowy przyszedł mi suszony koper włoski (fenkuł) i anyż. Słodycz znów zmieszała rześkość i ciepło. Paloność subtelnie je podkreśliła, nie dając o sobie zapomnieć.

Po rozwinięciu kwasku, owoce zrobiły się bardziej cierpkie. Poczułam słodko-kwaskawe pomarańcze, w których skórka o gorzkim smaku sporo miała do powiedzenia. To... pomarańcza grzańcowa? Wkrojona do grzańca? Pojawiły się też słodko-kwaskawe rodzynki nasączone alkoholem oraz wędzone śliwki. Też jako cukierki czekoladowe z alkoholem. Usadziły soczystość w cięższych realiach, czemu pomogła palona nuta.

Zioła i trochę ciepłych przypraw oraz alkohol o owocowym charakterze pod koniec rozgrzewały i przypiekały język, chowając trochę słodycz cukrowo-melasowo-owocową. Ta choć w smaku nie była jawnie wyczuwalna, wraz z ciepłem zaznaczyła się w gardle, nieco już męcząco. Gorzkość jednak zelżała, a ja wyobraziłam sobie czekoladowe cukierki o orzechowych, łagodniejszych w kontekście czekoladowości, niemal śmietankowo-maślanych wnętrzach. Pod koniec zrobiło się bardziej śmietankowo, co wykorzystały orzechy laskowe, by się jeszcze raz dobrze zaprezentować.

Po zjedzeniu został posmak skórki pomarańczy jakby zatopionej w winie i niejasny duet wiśni z winem. Wyraźnie czułam alkoholowo-czekoladowe trufle... Może z orzechami laskowymi? Na pewno w cierpkawo kakaowej polewie. Wszystko to przedstawiało się na wilgotnej, czarnej ziemi z chłodną goryczką, cierpkością ziół

Całość nie tylko mi bardzo smakowała, ale też intrygowała. Jej mocno alkoholowy charakter zaserwował kolejno czekoladowe trufle, likier orzechowy, czerwono-wytrawne wino i owocowe grzańce. Myśli o czekoladowych cukierkach pojawiały się w zasadzie cały czas. Gorzkość rządziła, acz cały czas łagodziły ją orzechy laskowe (co mi nie przeszkadzało, bo same w sobie były zacną nutą). Słodycz w porywach miała bardziej cukrowe zapędy (landrynki czerwono owocowe), ale ogólnie jej ciepła melasowość dobrze tu wyszła. Mieszanka czerwonych, ale nie zbyt narzucających się owoców, znikomy kwasek także do tej ciepłej, ziemiście-ziołowej kompozycji pasowały. Rodzynki w winie, owocowość właśnie cięższa (np. wędzone śliwki) - to było to.
Nie przemówiła do mnie jednak tak mocno śmietankowa struktura i rozpływanie się szybsze, niż przyzwyczaiły mnie czekolady o tej zawartości kakao. I co do oceny się wahałam, bo jednak ogólnie była za smaczna na 8, ale konsystencja plus parę akcentów mniej w moim typie uniemożliwiały wystawienie 9. Stąd połówka, której nie lubię - gdyby rozpływała się wolniej i była gęstsza, dałabym 9.

Wyszła zupełnie inaczej niż pełna egzotycznych, rześkich owoców Vinte-Vinte Nicaragua 75 %. Co ciekawe, mimo owocowych nut żadna z nich nie była tak owocowo dosadna, mocna. Połączyła je wyraźna gorzkość i paloność, a także to, jak znacząca była nuta orzechów. W Vinte-Vinte Nicaragua 75 % jednak całej mieszanki, w dzisiaj przedstawianej tylko laskowych.


ocena: 8,5/10
cena: 6,82 € (za 70g; około 30 zł)
kaloryczność: 548 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy

wtorek, 27 lutego 2024

krem Vilgain Hazelnut Butter 100 %

Po Vilgain Sweet Nuts Chocolate Hazelnuts zaczęłam się trochę bać kremu 100% tej marki. Uwielbiam czyste miazgi orzechowe, jednak zdecydowanie wolę, gdy są gęste, aniżeli rzadkie. Lejące w ogóle mnie denerwują... Podlinkowany krem zaś właśnie coś takiego sugerował. W dodatku zabawna rzecz, dlaczego ten krem w pierwszej chwili na stronie producenta zaciekawił mnie najbardziej. Dostrzegłam opis: "z najwyższej jakości włoskich orzechów" i od razu wyobraziłam sobie pastę z moich ulubionych (obok nerkowców) orzechów - włoskich. Kliknęłam i szybko okazało się, że chodzi po prostu o pochodzenie, że są z Włoch, a konkretniej z Piemontu. Stamtąd ponoć pochodzą najlepsze orzechy laskowe - i to właśnie z nich zrobiono ten produkt. {Ponoć rolnicy nie uprawiają tam więcej niż 500 krzaków orzechów laskowych na hektar, by zachować najwyższą jakość. Oczywiście więc krem nadal był ciekawy.

Vilgain Hazelnut Butter 100 % Piemonte hazelnuts to krem 100% z orzechów laskowych z Włoch, Piemontu.

przed i po uporaniu się z olejem
Po otwarciu poczułam wyrazisty zapach słodkich, jakby surowych orzechów laskowych. Wyobraziłam sobie surowe, młode orzechy tylko co wyłuskane z łupin. Niektóre mogły być w delikatnych skórkach, inne niekoniecznie. Przed zlaniem oleju wychwyciłam prażony akcent przejawiający się jako złudna słonawość, ale zniknął po zlaniu oleju i w trakcie jedzenia. Wtedy całość zdradzała po prostu delikatne prażenie, acz jakby obok orzechów surowych.

Na wierzchu wydzieliło się bardzo dużo oleju - zlałam nieco ponad 7 łyżeczek.
Na wierzchu olej mieszał się z ruchomą, płynną masą, więc nie udało mi się zlać go idealnie. A krem nie potrzebował tego oleju, bo nie był bardzo gęsty. Suchszą część na dnie przemieszałam z resztą i uzyskałam efekt średnio gęsty. Krem jednak niezbyt współpracował, bo w gładkawo-rzadszej masie długo utrzymywały się miękkie grudko-zlepki kremu. Dopiero po dłuższej pracy nad nim da się uzyskać efekt w miarę jednolity.
Krem ciągnął się bardzo, wydał mi się zwięzły, mimo że nie gęsty.
W trakcie jedzenia wydawał się nieco gęstnieć, ale i tak nie mogę nazwać go gęstym, a jedynie gęstawym. To kleiście-lepka, ciągnąca masa, która usta zalepiała na dość długo i rozpływała się w umiarkowanym tempie, wykazując aksamitną kremowość. Pasta sprawiała wrażenie wręcz "mięciutkiej" i zaskakująco mało tłustej. Czułam za to drobną pylistość. Nie brakowało miazgowo-pylistego efektu, czyli drobinek zaznaczających się na języku. W zasadzie nie wymagały gryzienia, ale robiłam to na koniec, gdy wszystko już rozpłynęło się. Zaplątało się też parę kawałków orzechów. Te były delikatne, wręcz świeżawo trzeszcząco-skrzypiące.

W smaku najpierw poczułam niemal mleczną słodycz orzechów laskowych - wyobraziłam sobie jakąś zacną orzechową alternatywę dla mleka, po czym zrobiło się nieco nugatowo.

Orzechy laskowe zaprezentowały się ze swojej uroczej, wręcz delikatniusiej strony, przy czym nie brakowało im intensywności. Do głowy przyszły mi orzechy laskowe surowe i świeże - takie z początku sezonu na nie. Słodycz roztaczały mleczno-maślaną, niby wysoką, ale nie szarżującą. Wyszła bardzo świeżo. Rosła jednak znacząco.

Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach z tła do słodyczy dołączyło ciepłe echo lekkiego prażenia. Wydawało się trzymać jakby obok świeżo-surowych orzechów. A jednak jeszcze umocniło laskowość, kierując ją jednak w nieco złudnie czekoladowym kierunku. Wyobraziłam sobie już nie tylko laskowy nugat, ale też bardzo mleczną czekoladę typu gianduja (bazującą na orzechach i mleku, z marginalnym udziałem kakao). 

Leciutki prażony element nieco stonował słodycz, a dodał pewne ciepło i nieco poważniejszy motyw skórek orzechów, które wraz z maślanością okiełznały słodycz. Zrobiło się odrobinę wytrawniej i wemknął się motyw skórek - nie jednak gorzkość. Nieśmiało przypomniały o mleczno-nugatowej czekoladzie, która końcowo zmieniała się w wege alternatywę mleka.

Drobinki i skórki gryziono-ciamkane na koniec przedłużały smak raczej świeżych orzechów i delikatnie gorzkawych skórek, a jedynie nieliczne zdradzały prażoną nutkę.

Po zjedzeniu został posmak delikatnych, niemal mleczno-maślanych orzechów laskowych. Wydawały się nugatowo-świeże, lekko wzmocnione gorzkawymi skórkami. Prażona nutka trzymała się w oddali (acz była do uchwycenia).

Krem bardzo mi smakował. Orzechy laskowe uprażono tak delikatnie, że wydawały się surowe i świeże. Właśnie że i tę świeżość w całości czuć. Wysoka słodycz była wręcz urocza, niemal mleczna jak mleko orzechowe i kojarzyła się z nugatem. Z czasem gorzkawy element skórek zasugerował jeszcze orzechową czekoladę, co już zupełnie mnie kupiło. Mimo więc wysokiej słodyczy, wyszło to charakternie. Miazgowa konsystencja także mi odpowiadała. Najpierw wystraszyłam się, że krem będzie nazbyt lejący, ale po zlaniu oleju okazał się przyjemnie gęstawy (i nie suchy!).
Krem nie dostał maksymalnej oceny tylko ze względu na dwukrotnie wyższą cenę od równie pysznego Grizly Krem z orzechów laskowych 100% (u mnie w tubce) czy Deseo Pasta z orzechów laskowych 100 %.


ocena: 9/10
kupiłam: Vilgain.pl
cena: 39,90 zł (za 200 g)
kaloryczność: 685 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: orzechy laskowe

poniedziałek, 26 lutego 2024

(SuroVital) CoCoa KETO Focus Chocolate Lion's Mane + Guarana + Matcha ciemna wegańska 42 % z olejem MTC z kokosa, miąższem kokosowym, soplówką jeżowatą, guaraną i matchą, ze słodzikami

Po CoCoa KETO Raw Dark Keto Chocolate uznałam, że "wydziwiane", prozdrowotne tabliczki Surovital chcę jak najszybciej mieć z głowy i z szacunku do marki zapomnieć o nich (co w moim przypadku jest prawie niemożliwe, bo mam zbyt dobrą pamięć do takich rzeczy). Do zakupu skusiła mnie zielona herbata i sproszkowany miąższ kokosa, a na erytrytol postanowiłam przymknąć oko... nie wiedziałam jednak, czym są produkty keto ani czego się spodziewać po sproszkowanym oleju MTC. Jakoś nie zastanowiłam się dłużej nad tym. Czekolada ta jest z serii tabliczek "na coś" - celowanych? Prozdrowotnych, znaczy się. Ta np. na koncentrację (są jeszcze np. "na włosy", "na uspokojenie" itd.).  Czekolada na koncentrację to ponoć pierwsza na rynku funkcjonalna czekolada, która zawiera: guaranę, matchę i "lwią grzywę", czyli soplówkę jeżowatą, które wpływają na pracę mózgu. Producent zachwala, że jest w wersji keto, czyli jest również przyjazna dla osób będących na diecie ketogenicznej lub na diecie low carb. Osobiście jestem sceptyczna do łączenia różnych inności, bo np. to, że ktoś chce jakąś zdrowszą czekoladę, nie znaczy, że od razu jest na diecie keto itp.


(SuroVital) CoCoa KETO Focus Chocolate Lion's Mane + Guarana + Matcha to wegańska czekolada o zawartości 42% surowego kakao z Peru ze sproszkowanym olejem MTC z kokosa, sproszkowanym miąższem kokosowym, mieloną soplówką jeżowatą, guaraną i zieloną herbatą matcha, słodzona słodzikami: erytrytolem i inuliną (bez cukru); "funkcjonalna na koncentrację".

Po otwarciu poczułam zapach dymu i roślin, jakby pokrytych rosą, a do tego wysoką słodycz. W pierwszej chwili skojarzyła mi się z dziwnym, soczystym karmelem i kwiatami, lecz już po chwili ujawnił się soczysty kokos, właśnie mieszający się z karmelem, odpowiadającym za palony ton. Kwiaty łączyły się z wilgotnymi, rześkimi roślinami, a całość wydała mi się nieco chłodna - do głowy przyszedł mi aloes. W tle ujawniła się jeszcze nieco algowa matcha i niedookreślona gorzkość. Jakby przypraw? Leków? W oddali mignął mi specyficzny wątek "zdrowych słodyczy" z polewą czekoladopodobną.

Tabliczka w dotyku była trochę ulepkowata, nieco sucha. Łamała się z kruchym pyknięciem-chrupnięciem. Była twarda, ale krucha. Kruszyła się w kryształkowy sposób, a odgryzając kawałek miałam wrażenie, że jest grudkowato-kryształkowa. Już wtedy zaanonsowała swoją tłustość.
W ustach rozpływała się średnio szybko i wodniście. Początkowo przedstawiała się w ogóle jako chropowata, ziarnista, potem to się jednak rozchodziło. Była tłusta w oleisty sposób, a to tego z wyczuwalną proszkowością, kredową pylistością. Bazowo zachowywała zbity, acz nietwardy kształt do końca. Czuć w niej kryształki.

W smaku pierwsza zagrzmiała słodka melasa. Tak wysoce słodka, że aż jej paloność jakby nieco nie nadążała. Po chwili zmieniła się w karmel... acz dziwnie soczysty. Przemieszał się z kwiatami, z których wyrwał się słodki, soczysty kokos. Pomyślałam o wodzie kokosowej.

W oddali przemknął kwasek... czy raczej jego sugestia, bez wyraźniejszej realnej kwaśności.

Paloność, która wymknęła się z melasy i karmelu wprowadziła gorzkość. Ta goniła słodycz, acz cały czas pozostawała za nią. Oddawała gorzki dym. Dużo dymu, coraz więcej kłębów szarego dymu. Dym jednak zaraz jakby zagłuszył palony motyw.

Gorzkość zrobiła się niedookreślona, do tej kakaowej dołączyło całe mnóstwo goryczek i gorzkości... dziwnych, aż trudnych do nazwania.

Złagodził je tłuszczowy wątek, łączący olej i jakby wodniste masło, z czasem robiące aluzję do mleczka kokosowego.

W tym wszystkim mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa odnotowałam matchę. To była zielona herbata o algowej nucie, ale zmieszana z jakimś roślinnym wątkiem... Jakby dziwnie zielono-roślinnej kawy w proszku? Zielonej kawy (kiedyś taką próbowałam, była okropna i niepodobna do zwykłej)? To chyba guarana. Do głowy zaczęły mi przychodzić jakieś aloesy, akacje, eukaliptusy - "chłodne rośliny". To było gorzkie i zahaczające o cierpkość.

Mimo to, słodycz też rosła i cały czas pozostawała wysoka. Odstawała jednak dziwacznie od tej gorzkości, że było i słodko, i gorzko, ale jakoś zupełnie bez zgrania.

Mimo intensywności, w kompozycji odnotowałam też jakby pyliście-mączny, nijaki smak. Z czasem mieszał się z kokosem, którego charakter został spłycony. Kokos po prostu zamienił się w goryczkowaty olej kokosowy. Do głowy przyszły mi zimne ognie i białe, goryczowate leki. Za nimi jakiś motyw grzybów? Matcha kontrastowo zaprezentowała swoją naturalną, lekką słodycz.

Dym i olej kokosowy przybrały chłodny wydźwięk. Nie było to już specjalnie rześkie, acz jakby zawilgocone i... brudno ziemiste? Czekoladowość przy tym wyszła tandetnie i czekoladopodobnie.

Słodycz końcowo wydała mi się mordercza. Czysta, przenikliwa i nawet jakby trochę konwencjonalnie cukrowa. Jakbym miała do czynienia ze skondensowanym roztworem cukru w odrobinie wody. Właśnie też samą wodnistość czuć. To mieszało się z motywem goryczowatych leków.

Po zjedzeniu został posmak właśnie głównie goryczowatych, białych leków, ale też silna, jakby czysta słodycz. Wydała mi się wręcz dojmująca. Mieszała się z algami, nieco wygładzającymi słodycz z goryczką, oraz chłodno-wilgotnym motywem roślin. Czułam też olej kokosowy i kwaskawą goryczkę chyba z nim związaną.

Ta czekolada była... podła. I mało czekoladowa. Wyszło to płasko w smaku. Niby intensywnie, ale nie w to, co by się chciało. Czysta, przenikliwa słodycz, melasa i dym zmieniający się w olej kokosowy i goryczowate leki czy dziwacznie roślinne nuty wyszły okropnie. Kokos, karmel - odstawały i przy tym też przyjemnie się nie zaprezentowały. Kakao czułam niedosyt. Gorzkości było sporo, ale niewiele w niej przyjemnych nut. Konsystencja okropna, bo oleiście-wodnista i z kryształkowymi zapędami. Ogół bardzo, bardzo mało czekoladowy, że jedząc aż ucieka poczucie, że je się właśnie czekoladę. To taka... tabliczka czegoś.

Resztę oddałam Mamie, ale ona dała radę tylko kawałek jednej kostki. Podsumowała: "To coś miało tylko jedną zaletę: dobrze, bo łatwo się rozpuszczało. A tak, na smak, okropne. Z jakimś czekoladowym mydłem mi się skojarzyło. Dość gorzkie, dałabym z 60% kakao, tak strzelam, ale to nie była przyjemna, kakaowa gorzkość, a jakaś dziwna.".
Końcowo trafiła do ojca. Mu też nie smakowała, opisał to tak: "Tragedia. Kokosa nie czuć, za to herbata w niej smakuje jak siano. Czekolada w ogóle nie słodka". Przy czym w rozumieniu ojca "słodka = dobra" (i im mniej słodka, tym mniej smaczna).


ocena: 2/10
kupiłam: octochocolate.pl
cena: 12,60 zł (za 40g)
kaloryczność: 460 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: nieprażone ziarno kakao, inulina, substancja słodząca: erytrytol, tłuszcz kakaowy, sproszkowana guarana, sproszkowany olej MCT z kokosa (olej MCT z kokosa 70%, błonnik z akacji 30%),  sproszkowany miąższ kokosowy, herbata zielona w proszku matcha, soplówka jeżowata - grzyb mielony, wanilia Bourbon

niedziela, 25 lutego 2024

BTB Chocolate Czekolada Ciemna Mexico 75 % ciemna z Meksyku

Po tę tabliczkę sięgnęłam o wiele szybciej, niż myślałam, że to zrobię. Sprawy jednak tak się ułożyły, że rano na szybko musiałam wykombinować, jaką by tu czekoladę wziąć do degustacji (zaplanowałam inną, ale z nią czekała mnie niemiła niespodzianka). Myślałam o niskiej gramaturze i nie bardzo zaskakującym regionie. Wzięłam też pod uwagę, że miałam ochotę na zawartość na pewno wyższą niż 70%. Dlatego też bardzo się cieszę, że polska marka BTB Chocolate, od której dostałam tabliczki do testów, ma w ofercie różne zawartości. Dla każdego coś miłego. 

BTB Chocolate Czekolada Ciemna Mexico 75 % to ciemna czekolada o zawartości 75 % kakao z Meksyku.

Po otwarciu poczułam jakby zgaszoną soczystość czerwonych owoców wymieszaną z ciepłem, prawie pikanterią. Pomyślałam o wędzonym chili, które dodało też pewnej ciężkości soczystej strefie. W tej dominowała wiśnia - w dużej mierze cukierkowa, pudrowa i galaretkowata. Kryła się w niej cukrowość, acz z palonym, karmelowym echem. Cierpkość ciepło-wędzonego splotu i soczystości takiej "hamowanej" przełożyły się na myśl o ziołowej herbacie z wiśnią (jakąś słodką masą a'la konfitura). Czułam też palone drewno, które stanowiło spokojnie tło.

Twarda tabliczka trzaskała bardzo głośno niczym skała. Wydawała się masywna i pełna.
W ustach rozpływała się powoli i kremowo. Była zwarta i aksamitna, a do tego maślana. Z czasem powierzchownie miękła, pokrywała podniebienie smugami. Raz po raz odnotowałam lekki wzrost soczystości, a końcowo lekkie ściągnięcie.

W smaku najpierw rozeszła się delikatna cierpkość, poganiana gorzkością. Cierpkie... okazały się soczyste wiśnie, które błyskawicznie zaczęły się osładzać.

Wiśnie przemieszały się z innymi cierpko-słodkimi czerwonymi owocami, a ja wyłapałam przy nich lekko cukrowy, cukrowo-palony wątek.

Z drugiej strony w cierpkości odnalazło się sporo ziół. Wzmocniło je gorzkawe, stateczne drewno i herbata. Pomyślałam o mocno ziołowym naparze z nutą chili. Chili było to raczej ciepłe niż ostre, a do tego lekko soczyste.

A może to od wiśni doleciał do niego nieco soczysty wątek? Kwaskawe czerwone owoce skojarzyły mi się z czerwonymi galaretkami, które jednak miały dość naturalny smak. A jednak ze specyficzną goryczką galaretkową.

Ogólna gorzkość cały czas się rozchodziła. Należała głównie do drewna i dymu, jednak swoistej ciężkości dodawała też pozostałym nutom.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa jakby od środka wszystko zaczęła w dodatku łagodzić maślaność. Miała sporo do powiedzenia. W pewnym momencie przywołała nawet na chwilę nutę kwaśnego śmietankowego deseru jogurtowego z wiśniami.

Soczystość wiśni w tym czasie zaczęła zmieniać się w ananasa i... brzoskwinie? Przemknęły galaretki, a na dłużej zostały kandyzowane kawałki owoców, kostka, dodana do ziołowej herbaty. Wzmocnionej też szczyptą chili. Rozgrzewała więc wielopłaszczyznowo.

Lekka cukrowość i palony wątek zaobfitowały końcowo w karmel. Choć wyrazisty, cały czas igrał trochę z cukrem po prostu.

Soczysto-kwaskawe owoce tak zmieszały się z drzewami, że pomyślałam o kosodrzewinie. Jakby tak na jakimś górskim szlaku, idąc przez iglasto-leśną część trasy, zajadać suszono-wędzone wiśnie... Wiśnie z chili? Wyłoniła się ich ciężkawa, cierpkawa soczystość. Z kolei cierpkawo-ziołową herbatę osnuł cierpki dym.

Po zjedzeniu został posmak dymu i drewna, a także lekko pikantne echo. Mieszało się z ziołowością, ale dosadnie osłodził je karmel i nieco kandyzowana nuta. Wiązała się z niedookreślonymi żółtymi owocami i wiśniową galaretką. 

Czekolada całościowo wyszła smacznie. Satysfakcjonująco gorzka za sprawą dymu, sporo w niej drewna i ziół, herbaty. Byłoby świetnie, gdyby nie pojawiła się łagodząca maślaność. Słodycz, mimo bazowo karmelowej, też niestety zahaczała o niemoje nuty: cukrowość, kandyzowanie. Nie była jednak przesadzona. Trochę kwaskawe owoce (głównie wiśnie, ananas) wyszło soczyście i jednocześnie ciężko. To wzmocniła ciepła nuta chili. Ciekawie je z wiśniami połączyła wędzona nutka.

Pudrową cukierkowość czułam również w Goodnow Farms Chocolate Signature Line Mexico Almendra Blanca 77 %, która smakowała też czerwonymi owocami, drzewami, a do tego cytrusami i syropem klonowym. Coś w niektórych tabliczkach z Meksyku jest w tym sensie podobnego.


ocena: 7/10
kupiłam: dostałam od BTB Chocolate
cena: jak wyżej, ale cena to 10 zł (za 50g)
kaloryczność: 570 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, nierafinowany cukier trzcinowy

piątek, 23 lutego 2024

Disidente Macarena 75% Colombian Craft Chocolate ciemna z Kolumbii

Kupując nie pomyślałabym, że obie czekolady nieznanej dotąd marki Disidente zjem w tak krótkim odstępie czasu. A jednak jakoś tak wyszło. Byłam ciekawa, co też znajdę w nich wspólnego, czym się różnią. Wybrałam akurat tę, nie ukrywam, ze względu na nazwę. Słowo "Macarena" od razu skojarzyło mi się z tańcem i uśmiechnęłam się na to pod nosem. A przecież nie o to chodzi, a miasto Vistahermosa, znajdujące się u podnóża Sierra Macarena. Tam 8 producentów ma małe plantacje kakao. Kwestię tego, jak ma fermentować, opracowali razem z właścicielami Cacao Disidente. Wszystko to w regionie Meta, który jest położony w środkowej Kolumbii, na styku regionów Amazonii, Orinoko i Andów.

Disidente Macarena 75% Colombian Craft Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 75 % kakao z Kolumbii, z departamentu Meta, z dokolic miasta Macarena.

Po otwarciu poczułam kwaśno-soczysty zapach jabłek i cytrusów. Jabłka były to zielone i świeże, ale też mieszające się z szarlotkowymi. Prosto z ciasta z orzechową kruszonką (chyba wyróżniłabym m.in. pieczone nerkowce). Czułam też trochę przypraw korzennych, w tym rześko-chłodnego anyżu, oraz słodkiej wanilii. Jej szlachetna słodycz mieszała się z kwiatami tak słodkimi, że chyba aż zahaczającymi o miód wielokwiatowy. Kwiaty mieszały się także z rześkością i winem o bardzo kwiatowych nutach. Takim nie za słodkim, nie za wytrawnym.

Tabliczka była twarda, więc i trzaskała głośno podczas łamania. Brzmiała na trochę szklistą i kruchą, a także masywną.
W ustach rozpływała się powoli. Trzymała swój kształt, mimo że była średnio zbita. Jakby pozbywała się z siebie coraz to kolejnych, śmietankowo tłustawych fal, bazowo utrzymując masywność. Była też lekko pylista.

W smaku w pierwszej chwili poczułam bardzo słodkie, maślane ciasto. Posłodzone sowicie wanilią i ze śmietankowym echem? Zaraz zmieniło się w waniliowy deser z bitą śmietanką.

Maślaność po chwili przestała być tak konwencjonalna. Poczułam orzechy nerkowca. Przez moment utrzymywały się niemal na pierwszym planie, a potem zaczęły osnuwać je palono-prażone nuty i gorzkość. Do słodko-maślanych nerkowców dołączyły orzechy laskowe - tylko co wyłuskane, młode i z goryczkowatymi skórkami. Zaraz wyprzedziły łagodniejsze nerkowce i przewijały się w zasadzie cały czas - chwilami słabiej, chwilami wyraźniej.

Zaczęła rosnąć gorzkość. Najpierw spokojnie, potem przyspieszając za sprawą dymu. Była intensywna, acz połączona z także dosadną słodyczą. Ta trzymała się orzechów, jeszcze mocniej łącząc je z palonością. Wyobraziłam sobie karmelizowane orzechy, karmel i... orzechowo-karmelową kruszonkę? Za nią zaś przemknął mi akcent grzybowy, rodem z mousse'ów kakaowych, acz był prawie nieuchwytny,

W tym czasie waniliowo-śmietankowy deser umknął na rzecz kwiatów. Pojawiły się wilgotne, jasne kwiaty... Eksplozja kwiatów! Były słodkie, acz nie ciężkie. Niosły świeżość i pewną lekkość. Mignął mi lekki kwasek, jak z wytrawnego, bardzo kwiatowo-owocowego wina białego?

Nawet lekki chłodek? Odnotowałam anyż, a potem więcej przypraw. Wciąż czułam też słodką wanilię, ale zrobiło się nieco korzennie, cynamonowo. Niektóre przyprawy przejawiały nawet lekką goryczkę.

Goryczkę przypraw wzmocnił dym, który mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wyszedł na prowadzenie. Zrobiło się ciepło i dołączyła do niego jeszcze rozgrzana ziemia. Przemknęła herbata, a z racji obecności przypraw i śmietankowego echa pomyślałam o jakiejś chai latte.

Poprzez świeżość i wilgotność kwiatów wkroczyła soczystość. Najpierw niejednoznacznie cytrusowo kwaśna, potem ewidentnie jabłkowa. Pomyślałam o chrupiących, soczystych kwaśnych jabłkach, z których zrobiono szarlotkę. Czułam i jabłka same w sobie, i szarlotkowe. Skryte w cieście słodzonym miodem, pod bardzo orzechową, poprzypalaną kruszonką. Orzechy laskowe mocniej przypomniały o sobie.

Nerkowce... też trochę wróciły z bardziej maślano-śmietankową, ciastowo-deserową falą. Przyprawy na moment odeszły na tyły...

By jednak na końcówce znów uderzyć, wraz z dymem i gorącą ziemią. W ziemi zaplątało się też coś... truflowo-grzybowego?

Kwiaty zmieniły się w bardzo kwiatowe wino. Może też ze słodyczą kwiatowego miodu? Wino to jednak nie było mocno słodkie, a kwaskawe. Wytrawne białe? Z rześkością owoców. Te przedstawiły się jako niejednoznaczne cytrusy dopiero odsłaniające goryczkę... goryczkę skórki? Grejpfruta! Zmieszał się z jabłkami z szarlotki.

Po zjedzeniu został posmak nerkowcowo-maślany oraz jabłkowy, jakby tak zjeść takową szarlotkę. Kwasek jabłek mieszał się z poważniejszą goryczką skórki i grejpfruta, a także z dymem i herbatą. Ta mogła być lekko przyprawiona. Podkreśliła ją rozgrzana ziemia z pikanterią anyżu, dziwnie optującego przy niej za wręcz chłodną rześkością. Do tego czułam lekkie odrętwienie na języku jak po lukrecji. Czułam też niejednoznaczną cierpkość chyba kwiatów i taninę jak po wytrawnym białym winie (z przyprawami?).

Całość była smaczna i ciekawa. Maślano-ciastowe nuty mieszały się z nerkowcami i orzechami laskowymi, wanilia z przyprawami korzennymi, a rześkość anyżu z kwiatami jakby tak... te nuty się uzupełniały, współpracowały. Wyrazista palono-dymna gorzkość, przechodząca w rozgrzaną ziemię i herbatę zetknęła się z bardzo wysoką słodyczą serwującą i miód, i kwiaty, i karmel, i ciasta. Wszystko to przełamał kwasek jabłek i cytrusów (grejpfrutów). Kontrasty zacnie uzupełniały się, że kompozycja wyszła harmonijnie.

Okazała się zupełnie inna od Disidente Río Sinú 75 %. Wspólne były co prawda śmietankowe zabiegi czy trochę skórki cytrusów, herbaty i paloność ale ogół... łączyła w zasadzie głównie wysoka słodycz, choć też o innym wydźwięku. W tym w przypadku dzisiaj przedstawianej, przełamana wysoką kwaśnością.


ocena: 10/10
cena: 7,05 € (za 40g; około 31 zł)
kaloryczność: 470 kcal / 100 g
czy kupię znów: chciałabym do niej wrócić

Skład: kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

czwartek, 22 lutego 2024

Beskid Chocolate Kuba Baracoa Czekolada Rzemieślnicza Gorzka 70 % Kakao ciemna z Kuby 2023

Beskid Cuba Baracoa 70 % jadłam dość dawno, bo w marcu 2022, ale naprawdę bardzo dobrze pamiętam tę tabliczkę - i jest to cudne wspomnienie. O pyszności tej czekolady przypomniała mi potem jeszcze miniaturka, którą dostałam do jednej z przesyłek. Wszystko to było przed zmianami, jakie marka przeszła. Zmienili opakowania, gramatury i wygląd tabliczek. Niektóre czekolady zaczęli robić z  inaczej obrabianego kakao, ale akurat nie Kubę. Mimo to, chciałam spróbować jej w nowym wydaniu i porównać, czy aby na pewno. Pomyślałam, że i odświeżona recenzja się przyda, stąd właśnie ten wpis.


Beskid Chocolate Kuba Baracoa Czekolada Rzemieślnicza Gorzka 70 % Kakao to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Kuby, z regionu Baracoa; czas konszowania min. 72 godzin; wersja z 2023 r.

Po otwarciu rozszedł się zapach dymu, słodkich, naturalnych kadzideł (na bazie roślin?) i palonego kokosa. Przemknęły mi też kwaskawo-słodkie truskawki i sporo wręcz muląco słodkich bananów. Nie brakowało jednak soczystości i kwasku, napędzanego przez cytrusy... acz jakby egzotyczne, zmieszane z owocami egzotycznymi (marakują?) i niezbyt jednoznaczne. Słodycz owoców wzmocniły kwiaty - pomyślałam o wilgotnych, wielkich i kolorowych, także prosto z tropików. Z kwiatami, jakby ich goryczką, pyłkiem, związał się dym, przekładając się na harmonijny obraz.


Twarda tabliczka trzaskała głośno podczas łamania, kojarząc się z suchymi gałązkami.
Rozpływała się powoli, długo utrzymując kształt. Bazowo pozostawała zbita, a opływała kremowo-gęstymi falami. Przypominała nieco miękkie, śmietankowe lody. Zostawiała po sobie rześkość i lekką cierpkość.

W smaku pierwsze zaakcentowało swoją obecność mleko... śmietanka? Mleczko kokosowe! Kokos odezwał się wyraźniej, acz wciąż nie bardzo wyraziście, a trochę mdławo właśnie bardziej w kontekście mleczka, do którego dołączył kwasek i rześkość.

Oto odezwały się owoce, właśnie bardzo rześkie. Pomyślałam o bardzo słodkich bananach zestawionych z bardziej rześkimi melonami, których słodycz przełamał kwasek cytrusów - pomarańczy? Te zapewniły kwaskawe przebłyski, zaznaczające się prawie cały czas.

Wzrosła gorzkość, zupełnie jakby powyższe nuty nieco osnuł dym. Coraz gęstszy... wiązał się z palonym motywem, ale i słodycz pochłonął, że pomyślałam o dymie kadzidlanym.

Cytrusy, a dokładniej mieszanka głównie pomarańczy z cytryną, zmieszały się z kokosem, co przełożyło się na umocnienie soczystości i choć wciąż myślałam o mleczku kokosowym, pojawił się też smak wiórków. Do głowy przyszedł mi likier kokosowy, do którego dołączyły kwiaty, czyniąc słodycz ciężką, esencjonalną (czyli w sumie w pozytywnym sensie).

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa soczystość i słodycz uwypukliły banany, wychodzące niemal na przód. Z ochotą zmieszały się z kwiatami, a w tle pojawił się rześko-kwiatowy miód. Miód, ale nie do końca miód... Może wręcz miodowo słodkie kadzidło?

Gorzkość oprócz dymu zaserwowała po prostu paloność i cierpkawy pyłek kwiatowy. Pomyślałam o tytoniu... Jeszcze jakby z nutą liści, suszu? Dym osnuł kokosa... Czyżby to kokos był palony? Kokos o palonym charakterze przeszedł w nieco orzechowe realia. Po orzechach pojawiła się jeszcze kawa. Może aromatyzowana kokosowa? Na pewno czarna.

Mimo wyrazistej gorzkości, odnotowałam też sporo maślaności. Maślaności... też jakby nieco orzechowej - przemknęły mi laskowce.

Z czasem kwasek przedstawił się mocniej jako czerwone owoce. Wyobraziłam sobie truskawki i wiśnie, ale w egzotycznej wersji. Wiśnie, ale chyba też truskawki (i echo marakui?), sugerowały cierpkawe, czerwone wino. Zrobiło się wręcz taninowo. Czyżbym wyłapała jeszcze muląco słodko-winne granatowe winogrona (np. mołdawskie)?

Kwasek splątany z kokosem oprócz pomarańczy i cytryny, ogólnie cytrusów, raz czy drugi mignął mi chyba akcentem ananasa, acz prawie nieuchwytnym. Na drodze stały mu słodkie banany i coraz więcej kwiatów. Były to już nie tylko masywne, wielkie i kolorowe z tropików, ale też białe, subtelniejsze, np. jasne róże i jaśmin.

Pod wpływem cierpkości, wina, alkoholu do palono-dymnego wątku dołączyła jeszcze czarna, nieco bagnista ziemia. Wraz z lekką goryczką? Zeszła się w jedno z kadzidłem.

Po zjedzeniu został posmak kwiatowo-melonowy, bardzo słodki za sprawą wspomnianych i bananów, ale też rześki i mocno dymny. Przypomniało o sobie też mleczko kokosowe oraz kwaskawe truskawki aspirujące do owocowego wina. Gorzkość dymu kryła odrobinę ziemi i tytoniu.

Czekolada niezbyt różniła się od Beskidu Cuba Baracoa 70 %, acz wydała mi się nieco mniej słodko-kwiatowa, a bardziej gorzka za sprawą dymu, który to wplótł do kompozycji więcej kadzideł i tabakę. Kwiaty ze słodko-białych, przeszły na egzotyczną, wonną i soczystą stronę, ale nadal i białe czułam. Rześkość dzisiaj opisywanej też roztoczyła chyba więcej owocowego kwasku, acz słodycz wydawała się na tym samym poziomie.


ocena: 10/10
kupiłam: Beskid Chocolate (dostałam)
cena: 23,90 zł (za 70 g; ja dostałam)
kaloryczność: 439 kcal / 100 g
czy kupię znów: chciałabym do niej wrócić

Skład: ziarno kakaowca, cukier trzcinowy nierafinowany

środa, 21 lutego 2024

krem KoRo Cashewmus Banana Bread

Marka KoRo ma w swojej ofercie sporo kremów orzechowych, które mogłyby mnie zainteresować... gdyby nie fakt, że dostępne są tylko w słoikach 500g. Wolałabym testować mniejsze gramatury, na wypadek, gdyby coś miało być nie tak. Dzisiaj przedstawiany krem jednak ciekawił tak bardzo, że zdecydowałam się na zakup. Został opracowany z ponoć najpopularniejszymi obecnie w Niemczech "weganfluencerami" (przy tej okazji poznałam to słowo), Philippem i Nadine Steuer jako mus zainspirowany ciastem "chlebek bananowy". To ponoć ulubiony wypiek wspomnianej Nadine. Jest to jedno z ciast, które nawet mi kiedyś - gdy je jadłam - smakowało, mimo że typ ze mnie bardzo nieciastowy. Krem mający do niego nawiązywać wydał mi się o wiele bardziej w moim guście, tym bardziej, że z ulubionych orzechów.

KoRo Cashewmus Banana Bread to krem z prażonych orzechów nerkowca i orzechów włoskich z proszkiem bananowym i cynamonem; inspirowany chlebkiem bananowym.

Po otwarciu poczułam słodko-ciepły zapach cynamonu, który wchodził w maślano-nerkowcowe realia karmelowo-korzennych ciastek. Od razu przyszły mi do głowy wypieki, mimo że nerkowce nie wydawały się mocno prażone: i wspomniane ciastka, i rzeczywiście chlebek. Nie brakowało bowiem słodyczy banana - takiego ciastowego i bardzo dojrzałego, sczerrniałego. Daleko w tle przewinęły się też "charakterniejsze orzechy". W trakcie jedzenia całość wydała mi się nieco bardziej ogólnie korzenna.

przed i po uporaniu się z olejem
Zlałam prawie 8 łyżeczek oleju - starałam się zlać jak najwięcej, gdyż pasta już na oko go nie potrzebowała. Odrobina się przemieszała, bo całość była ruchoma i nie mocno gęsta. Potem do końca słoika było ok - krem nie potrzebował, by dolać choćby trochę (zawsze zlewam do słoiczka na wszelki wypadek).
Krem okazał się jedynie gęstawy, ale na pewno nie rzadki. Ciągnął się, dając się poznać jako miękko-plastycznie-gibki i tłusty. Widać w nim sporo cynamonu i drobinek orzechów. To, co pierwotnie wzięłam za skórki orzechów włoskich, w większości okazało się sporymi kawałkami cynamonu.
W trakcie jedzenia potwierdziła się tłustość kremu. Była maślana. Pasta wydała mi się masywna i pełna, acz miękka. Zalepiała usta na długo i wydawało się, iż gęstnieje. Rozpływała się leniwie w umiarkowanym tempie, racząc miazgowo-proszkowym efektem, nakręconym przez ziarnisty cynamon. Z czasem dochodziła do tego lekka soczystość bananów. Kiedy podgryzałam pastę, specyficznie skrzypiała, trzeszczała - to sproszkowany, chyba liofilizowany banan za tym stał.
Na koniec zostawały drobinki cynamonu i orzechów. Nieliczne wymagały gryzienia. Większość to w zasadzie jedynie zaznaczające się na języku punkciki, które urozmaicały konsystencję. Ku mojemu zaskoczeniu... w większości był to twardo-chrupiący cynamon.

W smaku pierwsza rozbłysła słodycz karmelowo-korzennych ciastek. Przemknęła słodka maślaność nerkowców, które także zgłosiły swoją obecność, acz  to właśnie słodkie wypieki najpierw skupiły na sobie uwagę.

W tle szybko zaczęły pojawiać się subtelne przebłyski pudrowo słodkiego banana - początkowo do głowy przychodził mi głównie liofilizowany. Wyłaniał się jednak w zasadzie cały czas epizodycznie.

Ciastka szybko ustąpiły miejsce maślano-korzennemu, słodkiemu chlebkowi. Cynamon nadał mu ciepły charakter, nie był za mocny. Dzięki temu poprzez maślaność na pierwszy plan po chwili wkroczyły orzechy nerkowca. Prażone delikatnie, popisywały się swoją intensywną słodyczą.

Jednak mimo wyrazistości słodyczy nerkowców i tego, że po chwili dobiegła do niej soczystość bananów, krem cały czas jawił się jako zachowawczo słodki, a przynajmniej słodki zrozumiale. Banany wpisały się w chlebek bananowy, acz kojarzyły się też z owocami dojrzałymi do miękkości i sczerniałymi. Bardzo słodkimi, z racji czego mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach słodycz osiągnęła apogeum. Nawet wtedy jednak nie męczyła. Smak bananów wspiął się na wyżyny, po czym znów zrobił więcej miejsca orzechom.

Zaraz przełamało ją echo orzechów włoskich. Jakby jeść chlebek bananowy z ich dodatkiem i nimi leciutko przesiąknięty. Wprowadziły lekką powagę, może nawet gorzkawość, co jeszcze podkreśliło cynamon sam w sobie (bo wcześniej udawał bardziej ogólną korzenność). Orzechy włoskie trzymały się jednak z tyłu, nie naruszając bazowo nerkowcowego smaku. Słodycz za to skierowały w nieco bardziej palono-karmelowym kierunku.

Końcowo banany mieszały się z karmelem, ale na zasadzie kontrastu wydawały się jeszcze bardziej soczyste. Ciepły cynamon jawił się jako lekko ostry, a sama baza jeszcze bardziej nerkowcowo-maślana, aż jakby trochę maślana konwencjonalnie w obliczu orzechów włoskich.

Drobinki, które zostawały na koniec to sporo ostro-goryczkowatego cynamonu - przez smakową intensywność wydawało się, że stanowił większość, ale sporo było też drobinek niewymagających gryzienia i małych delikatnie słodkawych - to chyba nerkowce, acz możliwe, że większa drobinka banana też się jakaś zaplątała.

W posmaku znów bardzo wyraźnie wyległy banany w formie chlebka bananowego o mocno maślano-nerkowcowym smaku. Poprzez orzechy bardziej zaznaczyło się prażenie, wzmocnione słodyczą ciepłą, karmelową i cynamonową. Cynamon też czuć bardzo wyraźnie. Orzechy włoskie za to zaznaczyły się jako echo. 

Krem bardzo mi smakował. Cudowny zapach korzennego chlebka bananowego pasował do smaku, który też się z nim mocno kojarzył. Banany i korzenność, potem wyraźnie cynamon, stworzyły zacny splot. Całość była ciepła, lekko soczysta. Bez przesady w kwestii słodyczy czy pikanterii. Dzięki temu nerkowce czuć cały czas bardzo wyraźnie. Były maślane, lekko prażone i słodkie, z racji czego ciekawie na zasadzie kontrastu uzupełniały się z włoskimi, nieźle wyczuwalnymi. Gęstawa, masywna i lekko soczysta konsystencja też mi bardzo odpowiadała. Miazgowy efekt zacny, ale żałuję, że nie dodali np. kawałeczków włoskich - to by jeszcze bardziej pasowało do chlebka bananowego.


ocena: 9/10
kupiłam: koro-shop.pl
cena: 58,50 zł (za 200 g)
kaloryczność: 589 kcal / 100 g
czy kupię znów: kiedyś mogłabym do niego wrócić

Skład: orzechy nerkowca 80%, orzechy włoskie 10%, sproszkowany banan liofilizowany 5%, cukier trzcinowy, cynamon

poniedziałek, 19 lutego 2024

Zotter Strawberry Pistachio mleczna 50 % z marcepanem truskawkowym oraz oraz nugatem z migdałów i białej czekolady z pistacjami

Obecnie zupełnie mi nie po drodze z mlecznymi czy nadziewanymi czekoladami, ale dla niektórych Zotterów, jako że dostaję je od firmy za darmo, mogę zrobić wyjątek. Ta na przykład wyglądała naprawdę obiecująco. Za nic nie wpadłabym na połączenie truskawek i pistacji, a jak zobaczyłam, nagle wydało mi się genialne i... proste. Niestety Zotter jak zwykle nie postawił na prostotę składników, a wtłoczył je w mieszaninę różności, ale liczyłam, że końcowo i tak zdominują tę tabliczkę.


Zotter Strawberry Pistachio to mleczna czekolada o zawartości 50 % kakao nadziewana (30%) marcepanem migdałowym z truskawkami oraz (30%) nugatem / praliną z migdałów i białej czekolady z siekanymi pistacjami.

Po otwarciu poczułam wręcz chlebowo-piernikową, a jednocześnie karmelowo słodką czekoladę mleczną, która sama w sobie mocno pachniała orzechami. Spód tabliczki do orzechowości dodał wyraźnie migdały i pistacje. Po przełamaniu ogólna słodka orzechowość wydała mi się jeszcze bardziej korzenna. Wierzch tabliczki pachniał bardziej świeżo i nawet nieco kwaskawo, choć jednocześnie wręcz dżemikowo za sprawą truskawek. Marcepan nie zdradzał się. Nawet po przełamaniu truskawki go zdominowały. Przemieszały się jednak ze śmietanką, płynącą z nugatu, która też ujawniła się po przełamaniu. To było niczym słodkie, naturalne mleko truskawkowe.

Tabliczka w dotyku mimo pewnej masywności wydała mi się delikatna. Przy łamaniu nie trzaskała, a nadzienia już na oko były miękkie.
Marcepan wyglądał na plastyczny, acz miękko-gibki, grudkowaty jak to marcepan, ale z zżelowanym elementem. Nugat zaś na miękko-maziście tłusty i z paroma zielonkawymi kawałkami pistacji. O ile na wierzchu warstwa czekolady była bardzo pokaźna, tak na dole na tyle cienka, iż trochę wgniatała się w nugat przy robieniu kęsa.
W ustach czekolada rozpływała się w umiarkowanym tempie. Była maślano-mlecznie tłusta i kremowa. Spójnie mieszała się z kremowo-miękkimi nadzieniami.
Szybciej wyciskał się spod niej marcepan, po czym zwalniał i rozpuszczał się razem z nugatem, zostając najdłużej. Marcepan był ziarnisty, zwarty i soczysty, bardzo wilgotny. Cechowała go grudkowość od średnio zmielonych migdałów i truskawek z pestkami oraz mocny, zżelowany element od truskawek. Miękko i plastycznie zmieniał się w jakby grudkowaty kawałek naturalnej galaretki, końcowo rozchodzącej się na grudki i drobinki głównie truskawek.
Nugat rozpływał się w tempie umiarkowanym, dając się poznać jako tłusto-mazisty, bardzo śmietankowo-maślany i lepki. Zawarł w sobie sporo tłusto-czekoladowej aksamitności.
Pistacji dodano całkiem sporo jako różnej wielkości kawałki. Głównie małe i malutkie, kilka większych. Zostawiałam je głównie na koniec, tak jak resztki marcepanu. Tylko pojedyncze pistacje lekko prawie chrupały (czy raczej próbowały), większość była świeżo-miękka. trochę skrzypiały w soczyście orzechowym kontekście. Wśród nich znalazło się sporo strzelających pesteczek i kawałków jakby śliskawo-miękko-gąbczastych farfocli truskawek w pudrowo różowym kolorze, a także chyba mikroskopijne drobinki migdałów.

W smaku czekolada zaskoczyła całkiem wyraźną gorzkością, mieszającą się z wysoką, karmelową słodyczą. Za nią znalazł się piernikowy, trochę chlebowo-piernikowy, ciepły wątek. Sama w sobie wydała mi się bardzo orzechowa (powiedziałabym, że laskowo orzechowa), co podkreślił akcent nadzień, którymi lekko przesiąkła.

Zwłaszcza migdałowym nugatem, który szybko podniósł też słodycz całości. Marcepan jednak szybciej przeszył wszystko lekkim kwaskiem truskawek, zapowiadając ich nadejście. Soczysty element tych słodkich owoców zawisł w tle.

Z racji szybko rosnącej słodyczy, to nugat jakoś skupił na sobie uwagę szybciej na pewien czas. Dał się poznać jako bardzo śmietankowo-mleczny, słodki w białoczekoladowy sposób, a jednak też poważniejszy za sprawą migdałów. Otarły się o chlebową nutę. Ich charakter był spokojny. Także same w sobie wyszły bardzo słodko naturalnie. Pomyślałam o blanszowanych migdałach.
Nugat spróbowany osobno wydał mi się przede wszystkim białoczekoladowy, migdały tonęły w mleczności. Jego migdałowość podkręciła charakterna czekolada mleczna i marcepan (z kolei sam w sobie nie aż tak mocno migdałowy). Dołączył do nich ledwo uchwytny akcent słodkawych pistacji. Rozchodził się od kawałków.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa na pierwszy plan wyszedł truskawkowy marcepan, wcześniej jakby krążąc wokół w sumie prostej, nugatowej słodyczy. W nim dominowały truskawki głównie jako świeżo-soczyste, słodko-kwaskawe owoce. W drugiej kolejności czułam też naturalny, słodki dżem truskawkowy, którego kwasek podkręciła cytryna.
Marcepan nawet spróbowany osobno skupił się na truskawkach, migdałowo-marcepanowe miał jedynie echo. 
Z czasem soczystość była jednak hamowana jakby nutą syropu truskawkowego, jako że marcepan podpowiadał truskawkom pewną ciężkość, powagę - ta wyszła na jaw chyba w zestawieniu z bardzo słodkim nugatem, zadziałał kontrast. Kontrasty... końcowo połączyły się w harmonii. Tym samym, marcepan spójnie splatał truskawkową warstwę z migdałowo-pistacjowym nugatem, acz to właśnie truskawki, gdy już się wyłoniły, dominowały zupełnie.

Słodycz obu warstw ryzykownie się mieszała, acz było sporo elementów ją przełamujących, a więc właśnie soczyste truskawki i prażony motyw. Ten z czasem - chyba na zasadzie kontrastu - umocnił się w nugacie. Przybrał ciepły ton, może trochę korzenny... Mieszając się z górną warstwą, przełożyło się to na myśl o słodkim mleku truskawkowym. Truskawki zaczęły nieco słabnąć, a do gry wszedł ten bardziej migdałowy aspekt marcepanu. Chyba lekko podkreślił pistacje z dolnego kremu, a jednak nawet nie zrównał się z truskawkami; jedynie do nich zbliżył. Końcowo wydały mi się bardziej kwaskawo-liofilizowane i przygłuszały pistacje. Te jednak jakoś tam trochę się wybroniły. 

Pod koniec mleczna czekolada wydała mi się nieco bardziej chlebowo-gorzkawa i palono-karmelowa, co podkreśliły kontrastowo kwaskowato-słodkie (szale się przechyliły) truskawki, utrzymujące się najdłużej.

Pistacje i grudki, drobinki truskawkowego marcepanu gryzłam, gdy wszystko inne zniknęło. Migdały podporządkowały się pistacjom. Te... czuć bardzo wyraźnie, ale w duecie z truskawkami. Pistacje cechowała naturalna delikatna słodycz. Była aż zaskakująco wysoka sama z siebie. Świeże, acz niestety mało znaczące w całej tabliczce. Towarzyszyły im najpierw słodko-kwaskawe, a po dłuższym gryzieniu słodko-mdławe, jakby już nieco okradzione ze swego smaku, ale wyraźnie słodkie truskawki.

Po zjedzeniu zostało poczucie dość wysokiej, ale nie przesadzonej słodyczy, a także posmak pistacji, migdałów z ciężkawą marcepanową otoczką i bardziej uroczym, śmietankowo-białoczekoladowym wątkiem nugatu. Migdały czuć bardzo wyraźnie. Truskawki także nie odpuszczały - pomyślałam o jakimś mleku truskawkowym jakby ze sproszkowanymi liofilizowanymi truskawkami i kwaskawym dżemie z cytryną.

Całość była smaczna, ale przeładowana, a i tak zdominowana przez truskawki. Truskawkowy marcepan to ciekawa warstwa, acz wyszła zaskakująco mało marcepanowo. Co nie znaczy, że źle! Soczyste, świeżo-dżemowe truskawki bardzo mi smakowały. Pasowały do przyjemnie gorzkawej, mlecznej i wciąż słodkiej czekolady oraz bardzo śmietankowego nugatu migdałowego. Ten z kolei aż zaskoczył mnie migdałowością. Truskawki nie były zbyt kontrastowe do tego wszystkiego, a... dominujące po prostu. Czułam niedosyt pistacji. Migdały miały tu więcej do powiedzenia, a przecież w tytule są właśnie pistacje, nie migdały. Tych były po prostu kawałki. Coś wnosiły, ale w moim odczuciu o wiele lepiej sprawdziłaby się cała pistacjowa warstwa - z nugatu zrobionego też z pistacji. I tak jednak... nugat okazał się stanowić jedynie delikatny ozdobnik dla truskawek. Trochę szkoda, bo nastawiłam się na duet tych owoców z pistacjami. Choć chwilami bardzo słodka, to tabliczka słodka zrozumiale, nieprzesłodzona, a z charakterem. Gdyby to miała być po prostu czekolada mleczna truskawkowa, mogłaby mieć 8 albo i 9 (gdyby miała być np. "z nadzieniem truskawkowym i kremem migdałowym" bo z kolei na czysto truskawkową 9 to za mało truskawkowa w takim wydaniu by była).

Z przyjemnością zjadłam prawie 2/3, traktując ją jako tabliczkę na gorszy dzień, potem już się znudziłam, bo jednak i tak to nie jest to, czego obecnie szukam w czekoladach, a do tej i tak miałam za wiele "ale". Resztka powędrowała do Mamy, której ogółem smakowała: "Smaczna, nie za słodka, w gruncie rzeczy zwyczajna i zwyczajnie dobra czekolada. Od razu trochę czuć taką owocową soczystość, faktycznie chyba truskawek, a potem z dolnej warstwy dopływają do nich migdały i czuć tak ten marcepan, bo na dole to marcepan, tak? Nugat? Niee... No, migdały może ogółem, ale z dołu raczej, bo górna warstwa z czasem smakowała głównie truskawkami. Nie powiedziałabym, że to marcepan truskawkowy. Za to na koniec zostawały jakieś nijakie orzechy tak zupełnie bez sensu, nie pasowały, nie potrzebne takie jakieś. To były pistacje? I to miała być czekolada z pistacjami? Nie czuć ich tam prawie. Powinni nazwę zmienić na Truskawki z Migdałami, wtedy mogłaby i 9 mieć, a tak 7 to dobra ocena.". 


ocena: 7/10
kupiłam: dostałam od zotter.pl
cena: 18,90 zł (cena półkowa za 70 g)
kaloryczność: 520 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, marcepan (migdały, cukier, syrop cukru inwertowanego), tłuszcz kakaowy, migdały, miazga kakaowa, pełne mleko w proszku, pistacje (5%), truskawki (4%), koncentrat truskawkowy (4%), suszone truskawki (4%), odtłuszczone mleko w proszku, słodka serwatka w proszku, masło, cukier trzcinowy, sok cytrynowy, koncentrat soku cytrynowego, emulgator: lecytyna sojowa, sól, sproszkowana wanilia, proszek cytrynowy (koncentrat soku cytrynowego, skrobia kukurydziana, cukier), płatki róż, cynamon