wtorek, 30 września 2025

Godiva Signature 90 % Cacao Dark Chocolate ciemna

Kupując tę tabliczkę pomyślałam, że pewnie będzie po prostu w porządku jako mało słodka, nie wymagająca kompozycja. Nie ufam za bardzo tak wysokim zawartościom kakao, kiedy biorą się za nie marki nie z najwyższej, tej degustacyjnej półki. Godiva wydaje się raczej... Hm, bliska Lindtowi? Po tym, jak w Godiva Signature 72 % Cacao Dark Chocolate czułam kakao w proszku, przed degustacją tej pojawiło się więcej obaw odnośnie tego składnika. Acz... Czekolada lubi zaskakiwać, więc jak sprawa wygląda, nie wiedziałam do momentu spróbowania. Zaskoczyła mnie tym, że to nie kakao w niej rządziło, a słodycz. Aż zgooglałam i okazało się, że słodkość fruktozy znacząco przewyższa słodycz sacharozy, czyli klasycznego białego cukru. I wszystko jasne!

Godiva Signature 90 % Cacao Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 90% kakao.

Po otwarciu poczułam dosadnie, wręcz trochę nachalnie słodki zapach tortu czekoladowo-waniliowego, w którym nie szczędzono wanilii, aromatu waniliowego i cukru. Ten ostatni nie był bardzo jawny, ale kumulacja słodyczy przełożyła się na ciężkość. Tort to był maślany, a ogólna maślaność mieszała się ze znacząco, ale nie mocno palonym motywem. Z niego wyłoniły się prażone migdały. W oddali odnotowałam kakao w proszku i... kawę w proszku? Rozpuszczalną, jakby taką pyłkową mieszanką oprószono wspomniany tort.

Tabliczka była twarda i sucha w dotyku. Trzaskała średnio głośno, jakby była zbita i skalista, a jednocześnie wykazywała kruchość.
W ustach rozpływała się dość powoli. Była gęsta jak tłusto-pylisty, zbity budyń. Wykazywała aksamitną kremowość, a z czasem oleistość przechodzącą w lekką, jakby tłustą wodnistość.

W smaku przywitała mnie maślaność, która szybko zaczęła mieszać się z waniliowym motywem. Wyobraziłam sobie jasne, puszyste ciasto biszkoptowo-maślane nasączone ekstraktem i aromatem waniliowym.

Słodycz szybko rosła. Była bardzo dosadna, ale nie bardzo wysoka. Pod względem wysokości raczej średnia. Po cieście przyszła pora na sos waniliowy z dodatkiem żółtka jaja... Nieco alkoholowy? Kakaowy, ale posłodzony wanilią. Aż ryzykownie słodki.

Maślaność trochę się wycofała i była wyczuwalna jako tło, a jej miejsce na przodzie zajęło cierpkawe kakao. Pomyślałam o kakao w proszku, które zaraz wzmocniła wyrazistsza gorzkość. Osadziła to kakao w kontekście tortu, deseru, który po prostu takim kakaowym proszkiem oprószono - zdawał się pasować, a przynajmniej nie przeszkadzać.

Sos kakaowo-waniliowy zdradzał cukrowość i przez kumulację słodyczy wyszedł wręcz trochę duszno. Słodycz przesadziła. Cierpkość i gorzkość jednak mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa nadały mu wręcz truflowego wydźwięku, co wpisało duszność w cięższo-gorzkie realia.

Średnio mocno palona nuta umocniła gorzkość. Ciastową nutę przerobiła na tort, przekładając maślane ciasto charakternie czekoladowo-kakaowymi warstwami kremu. Kremu ze sporą ilością masła. Kremu truflowego z... sugestią kawy w tle?

Przez myśl przemknęło mi trochę przesłodzone tiramisu ze sporym udziałem jajecznie-maślanych biszkoptów nasączonych alkoholem, aż nieco przesadnie już posypane kakao, słodkie i od cukru, i aromatu waniliowego, a potem... Potem uciekające między drzewa?

Drzewa wyparły gorzkość, przejęły cierpkość. Trochę złagodziły kompozycję zarówno pod względem gorzkości, jak i słodyczy. Chyba przemknęła mi przy nich odrobinka rozgrzanej ziemi, a potem  też orzechowo-migdałowy akcent. Pomyślałam o orzechach włoskich i prażonych migdałach w skórkach.

Po zjedzeniu został posmak maślano-drzewny, już łagodniejszy, ale wciąż nieco zwyczajnie kakaowo cierpki. Mieszał się ze słodyczą waniliowo-orzechowego tortu i sosu, może tortu polanego sosem, która zdawała się aż gryźć w język. Wszystko to zwieńczyły podprażone migdały.

Czekolada wyszła całkiem w porządku, ale bez szału. Słodycz była ogólnie niby średnio wysoka, ale zbyt dosadna i za wysoka jak na 90% kakao. Średnio bowiem jak na czekolady 75-85%. Nigdy bym nie zgadła, że miała 90%. Cukier, wanilia i waniliowy aromat trochę za bardzo denerwowały. Mnie to było trochę zbyt oleiście-maślane (i w smaku, i strukturze). Maślaność i gorzkość zdawały się całkiem zgrane - ta wizja maślanego biszkoptu z kakaowym kremem, przebłyski sosu waniliowego i kakaowego, echo tiramisu w zasadzie były spoko, choć kakao chwilami wydawało się uproszczone, chyliło się w stronę kakao w proszku.


ocena: 6/10
kupiłam: brittlo.com
cena: 14 zł (za 90g)
kaloryczność: 620 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, fruktoza, lecytyna sojowa, olej maślany, naturalne aromaty

poniedziałek, 29 września 2025

(Stollwerck) Choco Bella Milk Chocolate mleczna

Nigdy nie jadłam żadnej czekolady z Netto, więc zwyczajnie bardzo się zainteresowałam, gdy zostałam nią poczęstowana na jednym z podejść (na Policę dokładniej - recenzje czekolad z tej wyprawy opublikowałam wcześniej, bo tej nie planowałam i nie chciało mi się potem zmieniać kolejki postów). Gdy tylko szybko zerknęłam na producenta, nazwa koncernu wydała mi się znajoma, ale nie umiałam skojarzyć jej z niczym konkretnym. Dopiero research w domu trochę wyjaśnił. Za czekoladą stoi firma Stollwerck od np. Alpia (Alpia Veggie Love Karotte & Mandel) czy Sarotti (Sarotti Feine Edelbitter 72 %), ale robiąca też dla marketów (Kaufland Classic Fein Herbe Mandel Schokolade). Od 2011 należy do grupy Baronie (nie Baron!).

(Stollwerck) Choco Bella Milk Chocolate to mleczna czekolada o zawartości 30 % kakao, produkowana przez firmę Stollwerck dla Netto.

Po otwarciu poczułam zapach cukru i mleka, z małą dominacją cukru. Mleko wyszło nie ambitnie, trochę nijako. Wpuściło do kompozycji nutę figurek czekoladopodobnych, z echem aromatu waniliowego.

Czekolada przy łamaniu była średnio twarda, choć sprawiała wrażenie dziwnie przesadnie zbitej. 
W ustach rozpływała się się w średnim tempie. Łatwo miękła, wciąż wykazując zbitość. Kojarzyła się z dziwnie zgęstniałą, zagęszczoną polewą. Wykazywała lepkawą mazistość. Była dość tłusta jak ocieplające się masło, trochę proszkowa i końcowo znacząco rzedła.

W smaku najpierw poczułam delikatnie mleczny smak i cukier. Był intensywny, ale nie szarżował od razu. I tak jednak słodycz natychmiast wydała mi się za silna, bo wydawała się odosobniona.

Słodycz rosła. Cukrowość robiła się coraz bardziej pewna siebie i zaraz zaczęła rozgaszczać się w gardle. Wzmocniła ją pseudo wanilia. Jeszcze nie wanilina, ale jakby coś pomiędzy.

Mleko usiłowało zaskoczyć na pełniejszy, wyrazistszy tor, jednak słodycz skutecznie mu to uniemożliwiła. Splot mleka i cukru ułożył się w figurkę czekoladopodobną. Pokazała się i zaraz zaczęła próbować jednak się ukryć.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa słodycz swoją siłą już w zasadzie mordowała, zrobiła się o wiele za wysoka i drapała w gardle. Jeszcze bardziej odciągała uwagę od mleka. Echu niby wanilii dawało się jako tako utrzymać. 

I tak liche mleko odpuściło niemal zupełnie, pojawiła się za to delikatna nuta maślana. Doszukałam się nieambitnego "kakałka" i wróciła wizja figurek i polewy czekoladowej, a także... czekolady z orzechami. Przemknęła nieokreślona metaliczność. Może to nie wanilia była udawana, a cała czekoladowość? 

Po zjedzeniu został posmak cukru wpisanego w sztucznawą figurkę czekoladopodobną z nutą wanilii i odległą... nutą prawie orzechową? Nie była to wizja silna, ale bez dwóch zdań coś tam było. Mleczność nie domagała. W gardle bardzo drapało.

Czekolada wyszła cukrowo i tanio. Nie przemówiła do mnie struktura niby zwykłej, ale trochę polewowej mlecznej, zapach i smak. Cukrowość powalała tak, że nie zjadłam nawet kostki, a już mnie od cukru aż skręcało. Kostkę jadłam na dwa razy: w górach i w domu do weryfikacji i za każdym razem... Cukier aż wystraszył mleczność, choć niewątpliwie pokazywała się. To jednak, co mi tam jeszcze pobrzmiewało, było dziwne. Figurka czekoladopodobna, niby wanilia, niby czekolada, metaliczność - wszystko to i jednocześnie nic z tego. Szukając w składzie, co to mogło być, uznałam, że odrobina orzechów i migdałów, których było za mało, by je wyczuć, ale wystarczająco, by wprowadzić coś dziwnego.


ocena: 4/10
kupiłam: poczęstowałam się (ale czekoladę kupiono w Netto)
cena: zapytałam: znajomy kupił w promocji 2 sztuki za 7,98 zł
kaloryczność: 532 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, pełne mleko w proszku, odtłuszczone mleko w proszku, bezwodny tłuszcz mleczny, emulgator (E322 z soi), orzechy laskowe, migdały, naturalny aromat waniliowy

sobota, 27 września 2025

(Millano-Baron dla Dino) Deliss Dark 70 % Czekolada Gorzka ciemna

W sumie pojęcia nie miałam, czego spodziewać się po tej czekoladzie. Gdy zobaczyłam, że jakiś nieznany mi sklep ma całkiem nieźle prezentujące się tabliczki marki własnej, zleciłam je ojcu. Producent nie był ujawniony... przynajmniej na mojej, bo bardzo podobne w internecie widziałam produkcji Millano-Baron, co już trochę przerażało. Miałam jednak nadzieję, że np. na przestrzeni lat się zmienił i że nie władowałam się w niecierpianego producenta. Po tym jednak, jak zjadłam, aż napisałam do Dino, pytając o producenta. Okazało się, że to nadal Millano-Baron. Kto by pomyślał?

 Deliss Dark 70 % Czekolada Gorzka to ciemna czekolada o zawartości 70% kakao, marki własnej Dino, produkowana przez Millano-Baron.

Po otwarciu poczułam bardzo mocno palony zapach, wiążący się z wyrazistą, choć średnio mocną gorzkością. Stał na równi z łagodniejszym, słodkawym wątkiem wanilii i fistaszków. Do głowy przyszło mi też typowe masło orzechowe z prażonych i minimalnie słonawych arachidów. Słodycz stała na średnim poziomie, jednak i tak wystąpił cukrowy zaduch. Trochę przysłaniał skrytą, nienachalną soczystość jakby nadzienia śliwkowego.

Tabliczka wyglądała na nieco suchą. Była skaliście twarda, więc przy łamaniu trzaskała głośno.
W ustach rozpływała się powoli, chwilowo jakby opornie, ale potem już z łatwością. Okazała się zbita i długo zachowywała kształt, jednocześnie wykazując gibkość. Była średnio tłusta w maślany sposób, a do tego mazista i trochę pylista. Znikała, zostawiając suche wrażenie.

W smaku najpierw poczułam niepewną siebie maślaność i łagodną słodycz wanilii.

Słodycz wanilii po chwili nieco wzmocnił cukier. Nie był nachalny, ale zaczął podnosić słodycz.

Maślaność skojarzyła mi się z palonym masłem, które obudziło ogólnie palony, gorzko-cierpkawy motyw. Dolatująca słodycz podszepnęła na chwilę palono-maślany karmel, jednak zaraz zniknął. 
Pomyślałam też o drewnie... Bardzo ogólnie, które po chwili przedstawiło mi obraz niedawno ściętego drewna, jeszcze jakby trochę soczyście-żywego w formie poukładanych bali, czekających w lesie na wywiezienie. Drewno zaprosiło do gry fistaszki. Drzewa i orzeszki łagodziły gorzkość, która na pewien czas się trochę wycofała.

W żywszym, drzewnym motywie mignęła marginalna soczystość, sugerująca ciemne owoce. Po chwili przedstawiły się jako dokładniej czarne porzeczki. Kryły się w oddali, nie narzucając się reszcie.

Arachidy wystąpiły jako łagodne i naturalnie słodkawe, jednak podchwyciły paloną nutę i zaserwowały mi też swoją prażoność. Skojarzyły mi się tym samym z amerykańskim masłem orzechowym. Lekko słonawym, ale i bardzo słodkim. Słodkim od... wanilii?

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa słodycz osiągnęła średni poziom i już jakoś znacząco nie rosła. Połączyła cukier z wanilią, które to w fistaszkowym wątku dopraszały się o wizję kremu. Kremu ze zmielonych orzeszków, słodzonego wanilią. Ze względu na soczystość z tła, do głowy przyszło mi połączenie masła orzechowego z dżemem... z czarnych porzeczek?

Masłoorzechowy krem zmienił się jednak w krem łagodniejszy, maślany - taki do ciast, tortów.

Fistaszki z czasem trochę się odłączyły od słodyczy, a w głowie została mi wizja po prostu maślanego kremu waniliowego do przekładania ciast. Mimo że słodycz ogólnie nie była zbyt wysoka, przybrała przez to ciężkawy wydźwięk.

Fistaszki słabły. Spróbowały jeszcze uczepić się kakao, co przełożyło się na przebłysk kremu arachidowo-kakaowego, ale zaraz rozmył się. Cierpkość kakao wyłoniło się wyraźniej i wpuściło do kompozycji kwasek suszonych śliwek.

Suszone śliwki nie były szczególnie intensywne - zdawały się przechodzić w śliwki ukryte w... czekoladowo-kakaowych piernikach? Jako ich słodko-kwaskawe nadzienie, gdzie mieszały się z porzeczkami. Wyobraziłam sobie miękkie, niespecjalnie korzenne pierniki oblane cierpkawą. ciemną polewą.

Po zjedzeniu został posmak maślany - jakby kremu do ciasta - i miękkich, łagodnych pierników czekoladowych, w cierpkawej polewie kakaowej, wypełnionych nadzieniem ze śliwek i cierpkawych czarnych porzeczek. Do tego wróciło masło orzechowe arachidowe, posłodzone wanilią. Trzymała się go duszna słodycz, w której wyłonił się cukier.

Czekolada wyszła zwyczajnie i... bardzo smacznie. Prosta, nie za mocna i palona gorzkość mieszała się z nutą drzew i fistaszków jako masło orzechowe i krem arachidowy z wanilią. Mimo jej obecności, cukier też miał sporo do powiedzenia, a jednak nie było za słodko. Lekki akcent czarnych porzeczek i śliwek oraz pierników w polewie wyszedł w porządku i odciągały trochę uwagę od maślanego motywu tak udanie, że choć w pierwszej chwili myślałam, że wystawię 7, po paru kęsach wiedziałam, że czekolada zasłużyła na więcej. Spokojnie może się mierzyć z Lindt Excellence Dark 70 % (od 2021), który w roku 2025 bardzo podrożał. Za nic nie powiedziałabym, że stoi za nią ten sam producent co np. (Millano) Baron DelicaDore Intense Dark 70 %.


ocena: 9/10
kupiłam: Dino (ojciec kupił)
cena: 9,99 zł (dopytałam; on płacił)
kaloryczność: 544 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie, ale mogłabym wrócić

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, ekstrakt z wanilii

piątek, 26 września 2025

krem Ruda Kita Choco Migdał Migdał 70 % Migdał

Kremy Rudej Kity widziałam w internecie już dość dawno, ale długo nie zamawiałam. Jak sprawdziłam składy i wartości ich czekoladowych kremów, doszłam do wniosku, że na pewno mnie zacukrzą. Za jakiś czas postanowiłam więc zamówić jakieś nieczekoladowe, a jednak wtedy weszła nowość: dziś przedstawiany krem. Skusiło mnie tylko "w tym cukry 5g" i to, że miazga kakaowa była w składzie przed cukrem. Czyli ten miał być czekoladowy, ale o wiele mniej słodki? Coś dla mnie! Niestety, gdy wyjęłam słoiczek z paczki, na etykiecie zobaczyłam co innego. "W tym cukry" to jednak aż 18g (o kilka gramów powyżej mojej normy!). Czyli blisko mu do pozostałych dwóch propozycji czekoladowych. Wystąpiła też rozbieżność co do % migdałów: na stronie było 70% zmielonych i dodatkowo migdały krojone, na etykiecie tylko te 70%. Poprawny skład był na stronie, czyli migdałów na szczęście ogólnie było więcej. Oczywiście  zapytałam, o co chodzi. Przeproszono mnie i zwrócono pieniądze (argumentowałam, zgodnie z prawdą, że tak słodkiego bym nie kupiła), ale cóż... I tak było mi smutno, bo zdążyłam się już bardzo nakręcić na mało słodki czekoladowo-migdałowy krem. A tak... No cóż, pozostało mi mieć nadzieję, że może słodycz mnie nie zabije. Może migdały są na tyle charakterne, że uporają się z nią...

Ruda Kita Choco Migdał Migdał 70% Migdał to czekoladowy krem z prażonych migdałów z kawałkami migdałów.

przed i po uporaniu się z olejem
Po otwarciu poczułam zapach wyprażono-wysmażonych migdałów w melasie albo karmelu tak palonym, że właśnie nieco melasowym. Wytrawnie podsmażony akcent nieco osłabł po uporaniu się z olejem i przemieszaniu. Ogólna słodycz stała na średnim poziomie, ale miała dość imperatywne i ciężko melasowe zapędy. Do głowy przyszedł mi jeszcze drzewny syrop klonowy z odrobinką soli oraz złudna grzybowo-pistacjowa sugestia. Za migdałami zaznaczyła się dwuznaczna, kakaowa czekoladowość - taka bardzo uniwersalna, nie ciemna, ale też nie mleczna.

Na wierzchu wydzieliło się trochę oleju, z czego zlałam 2,5 łyżeczki, a wymieszałam jakieś 0,5 łyżeczki. Nie było to niezbędne, ale się przydało. Krem niżej był jakby nieco podeschnięty, ale w żadnym miejscu nie suchy czy twardy. Wykazywał trochę oleistą tłustość, a wydzielony olej pochłaniał ochoczo, spójnie.
Mieszanie nie było trudne, mimo że to pasta z kawałkami. Te wystąpiły w rozmaitej postaci, w ilości odpowiedniej. Dodano ich całkiem sporo, ale nie tak, by zaburzały kremowość. Część to wręcz drobinki, podszeptujące miazgowość, część kawałki małe i średnie oraz trochę kawałków, słupków dość sporych.
Krem koloru raczej mlecznej czekolady był gęsty, ciągnący i lepkawy. Konkretny, ale nie twardy.
W ustach rozpływał się w średnim tempie, chwilowo jakby trochę gęstniejąc. Potem zaś tę gęstość tracił, zmieniając się w zawiesinę. Niby był masywny, ale nie ciężki. Ogólnie jego gęstość wydawała się stać na średnim poziomie, bo kawałki go jakby rozbijały. Czuć w nim lekką kremowość, jakby zagęszczenie proszkiem kakaowym, coś koło czekoladowości, ale też marginalną wodnistość. W trakcie jedzenia nie wydał mi się zbyt miazgowy, proszkowy za to owszem. To przełożyło się na to, iż tłustość sprawiała wrażenie niskiej. Do opisu masy o wiele bardziej pasuje słowo: "wilgotny".
Gdy z ciekawości pogryzłam całą masę, okazała się minimalnie pyliście skrzypiąca.
Drobinki i kawałki dodały chrupkawego efektu. Trafiłam w nim nie tylko na drobinki migdałów, ale sporo też drobinek samych skórek migdałów. Kawałki i spore słupki, nawet ćwiartki wyszły twardo w pozytywnym, krucho-chrupkim sensie. Na nielicznych trzymały się fragmenty skórek - i one napędzały chrupkość, dowodząc prażony charakter.

W smaku pierwszą poczułam łagodną słodycz o ewidentnie karmelowym charakterze. Wyraźnie palony motyw, jak i sama siła słodyczy, szybko zaczęły rosnąć. Nie były łagodne - ruszały odważnie na podbój kompozycji.

Migdały szybko do nich dołączyły. Nie sprawiło im to problemu, jako że miały intensywny, prażony, wręcz lekko podsmażony charakter. Podkreśliły palony charakter słodyczy. Na przeciw słodyczy wytoczyły lekką wytrawność, po czym same zdecydowały się na upuszczenie trochę swojej naturalnej słodyczy.

Ogólna słodycz rosła więc bardzo. Przez myśl przemknęła mi melasa, karmel wręcz melasowy i... maślana, słodka czekolada. Czekolada wegańska? Nie jednoznacznie ciemna i wytrawna, choć z zaznaczonym kakao. Maślaność sugerowała jednak wydźwięk bardziej mlecznej. Ogólnie jednak nie była szczególnie jednoznaczna. Wyraźnie kakaowo-czekoladowa, ale jako motyw, nie jakaś konkretna czekolada. Rosnąca słodycz jakby trochę ją rozpraszała.

Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach palono-karmelowo-melasowa słodycz wyrwała się przed czekoladę. Częściowo należała do niej, ale w dużej mierze nie... Grała na siebie sama. Do karmelu i melasy dołączył jeszcze bardziej drzewny syrop klonowy. Wszystko to dość mocno palone. Melasowość szła w stronę ciężkości, a jednak... doszukałam się w tym też marginalnej, jakby wręcz złudnej rześkości.

Pomyślałam o prażonych w karmelu, melasie i syropie klonowym migdałach ze skórkami, które to właśnie wciąż o pewną wytrawność walczyły. Kawałki migdałów trochę rozbijały słodycz bazy i podkreślały migdałowy motyw w całości, acz... za migdałami raz po raz przemknęła mi roślinnie-grzybowo-pistacjowa nutka. Migdały chwilami udawały połączenie migdałów i pistacji, co podsycało epizodycznie wychylające się echo soli, by następnie zlać się z czekoladą i drzewami.

Kiedy zagarniałam masę bez istotniejszych kawałków szybciej zasładzała, aż lekko drapiąc w gardle. Chwilami krem trochę męczył słodyczą. Miałam wrażenie, jakby dodano do niego karmelowo przecukrzoną czekoladę mleczną, w której słodycz zabiła mleko.

Karmelowo słodka czekolada i migdały końcowo zaobfitowały w wyraźnie drzewny (właśnie życzeniowo rześkawy?) klimat. Migdały otulone paloną słodyczą stały na przodzie, czekolada po prostu je przyozdobiła. Słodycz trochę już męczyła - jej dosadny charakter ścierał się z intensywnymi, prażonymi migdałami, przez co na zasadzie kontrastu zostało podkręcone i jedno, i drugie. Przy zagarnięciach z kawałkami poziom słodyczy był przesadzony, ale jeszcze znośny.

Kawałki migdałów wolałam gryźć na koniec, gdy wszystko inne się rozpłynęło, acz i podgryzane wcześniej fundowały porządnie migdałowe wystrzały. Kawałki migdałów kontynuowały migdałowy smak bazy, dając się poznać jako średnio mocno prażone i naturalnie słodkawe. Epizodycznie przewijała się w nich wytrawność skórek.

Po zjedzeniu został posmak wegańskiej, mocno maślanej i karmelowo słodkiej czekolady "mlecznej" oraz migdałów. Były wyraźnie prażone i słodko-wytrawne. Zaplątał się w nich akcent jakby karmelizowania w palono-drzewnym syropie klonowym oraz motyw skórek migdałów. To, czy znalazły się przed czy za przesłodzoną czekoladą zależało od tego czy i ile kawałków zagarnęłam. Czułam się nieco przytłoczona słodyczą o imperatywnym, palonym tonie.

Krem był niezły, ale mam parę zastrzeżeń. Nie podobała mi się jego słodycz o dosadnym wydźwięku. Wychodziła przed czekoladowość samą w sobie, czasami trochę denerwująco dosładzając migdały. Wydawała się karmelowo-melasowa, miała w sobie coś z syropu klonowego. Wolałabym, by była znacząco niższa i by miała inny charakter. Krem znalazł się na granicy kompletnego przesłodzenia - jeszcze trochę i nie byłabym w stanie zjeść. Czekolada wyszła trochę zbyt niedookreślona - ni mleczna, ni ciemna, a słodka i kakaowa. A jednak wyraźna i dobrze zgrywająca się z migdałami (acz czuję, że bardziej określona zgrałaby się jeszcze lepiej). Migdały na zasadzie kontrastu wyszły dość wytrawnie, choć jednocześnie słodko. Na szczęście migdałowości w bazie nie brakowało! A przecież były jeszcze kawałki naprawdę przyjemnie wkomponowane zarówno pod względem smaku, jak i struktury. Nie wywołały niedosytu ani przesytu i zwalczały słodycz, dbając o migdałowy smak.


ocena: 7/10
kupiłam: rudakita.pl
cena: 33 zł (za 200g)
kaloryczność: 586 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: migdały prażone 70%, cukier kokosowy, migdały prażone krojone, miazga kakaowa, sól

środa, 24 września 2025

Fruition Chocolate Works Dominican Oko-Caribe Dark 68 % ciemna z Republiki Dominikany

Choć uwielbiam czekolady Fruition, ucieszyłam się, że akurat ta była do kupienia w wersji miniaturowej. Zawartość kakao niższa niż 70% to dla mnie już zdecydowanie za mało, więc nie chciałabym na takie wydawać za wiele - a wiadomo, że wraz z gramaturą koszt rośnie. Nie chciałabym bowiem stanąć przed dylematem, czy zupełnie ją sobie odpuścić - wiem bowiem, że umieją zrobić pyszną czekoladę i zawsze pozostawało pytanie, dlaczego akurat na ten region, to konkretnie kakao dali tyle procent? Uznali, że tak będzie najlepiej pasowało? Chciałam spróbować mimo wszystko - i właśnie dobrze, że w mniejszej ilości. Kakao zostało zakupione z farm  Öko-Caribe, za pośrednictwem Uncommon Cacao.

Fruition Chocolate Works Dominican Öko-Caribe Dark 68 % to ciemna czekolada o zawartości 68% kakao z Republiki Dominikany, z prowincji Duarte.

Po otwarciu poczułam cierpko-słodkie wiśnie i wręcz taninę czerwonego, mocno owocowego wina. Pomyślałam przede wszystkim o wiśniach, ale i innych, słodszych, czerwonych owocach. Osłodziła je ciężkawa wanilia, wprowadzająca łagodną śmietankę, oraz motyw słodkiego, mało gorzkiego brownie z orzechami laskowymi. W tle zaznaczył się poważniejszy, też ciężkawy motyw, żywicznie-kadzidlany.

Tabliczka w dotyku sprawiała wrażenie kremowej, a łamanie wieńczone głośnym trzaskiem sugerowało kremowość i gęstość.
W ustach czekolada rozpływała się bardzo tłusto i bardzo kremowo w średnim tempie. Była gęsta, a jej tłustość połączyła w sobie masło ze śmietankowym sernikiem, w którym wystąpiła lekka soczystość. Cechowała ją idealna gładkość, która z tą tłustością szła w trochę śliskawym, nieprzyjemnym kierunku. Na koniec zostawiała lekką, soczystą cierpkość.

W smaku pierwsze poczułam słodkie mleko z wanilią, a daleko w tle nieśmiały, ledwo uchwytny karmel.

Przemknęły bardzo słodkie czerwone owoce - chyba truskawki. Po chwili mleko okazało się mieć nutę... wiśni? Zaraz mleko wiśniowe się nasiliło. Wiśnie przedstawiły się jako dosłodzone i nabiałowe, niczym wiśnie wyjęte z jogurtu o tym smaku (ale nie chodzi o smak samego jogurtu). Kwaśność była niska.

Poprzez słodycz wkroczyła subtelna gorzkość... kadzidła? Z kadzidlanego, niejasnego wątku wyłoniło się ciasto czekoladowe. Już po chwili oczami wyobraźni patrzyłam ewidentnie na brownie z naturalnie słodkimi orzechami laskowymi. Orzechy łączyły gorzkość czekoladowego wypieku ze znacznie słodszymi tonami.

A tych nie brakowało, bo pojawił się jeszcze mleczny, mało palony, bardziej karmelkowy karmel. Brownie wydawało się zaś dosłodzone wanilią. Może nawet zrobione z mieszanki czekolad: ciemnej i mlecznej? I trochę przesłodzone.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wiśnie przybrały na cierpkości. Nie były bardzo kwaśne, ale kwaśność wyeksponowała się już wyraźnie. Jawiły się jako charakternie cierpkie, ale jednocześnie słodkie i dojrzałe. Powoli przechodziły w słodkie czerwone wino o mocno owocowym profilu. Mimo że było lekkie, nie mocne, wydawało się rozgrzewać język.

Brownie z orzechami wiązało się z pewnym ciepłem żywicznie-kadzidlanym. Pomyślałam też o herbacie z dodatkami, z nutą... czerwonych owoców, może hibiskusem i liofilizowanymi, kwaskawymi truskawkami. Gorzkość jednak wciąż stała na bardzo niskim poziomie.

Wróciły truskawki. One też sprawiały wrażenie... wręcz taninowych, trochę winnych. Wino zaraz zmieniło się w wyraźnie truskawkowe wino. Truskawki podkręcały słodycz, przeganiając kwaśność.

Truskawki, wzmocnione dodatkiem wiśni (z kwaskiem już tylko jedynie pobrzmiewającym), końcowo wyszły niemal na pierwszy plan, a że i brownie postanowiło go zająć, spotkały się tam. Oto poczułam czekoladowe ciasto soczyste od tych czerwonych owoców. Z... dodatkiem mlecznej czekolady, która wygłaskała zupełnie cierpkość? Wyłoniły się nuty bardziej maślano-mleczne.

Końcowo pokazała się jednak jeszcze pewna pikanteria o jakby nieco żywicznym charakterze. Pochłonęła cierpko-alkoholowy motyw wina.

Po zjedzeniu został posmak wanilii wmieszanej w truskawki i wiśnie oraz mocno owocowego, słodkiego wina czerwonego. Pobrzmiewał splot mleczno-maślany, ale też wyrazistszy, czekoladowego ciasta z orzechami laskowymi.

Czekolada smakowała mi, jednak żałuję, że tyle w niej słodyczy. Wanilia, słodkie wino, bardzo dosłodzone brownie wręcz z mleczną czekoladą starały się trzymać pierwszego planu. Na nim błyszczały też truskawki, wino truskawkowe i wiśnie - ostatnie wprowadziły cierpkość, ale nie przełamały słodyczy. Wręcz ją... podkreślały? Kadzidlano-żywiczne i orzechowe akcenty wyszły przyjemnie, ale gorzkości czułam niedosyt. Mleczno-maślane akcenty niby pasowały, ale nie rozkochały mnie w sobie. Nie rozumiem, po co, przy i tak niskiej zawartości kakao, dosładzać jeszcze wanilią... Zrozumiałabym zamianę części cukru na nią, ale bez schodzenia poniżej 70%.
Cały punkt odjęłam też za zdecydowanie za tłustą konsystencję.

Nie ma porównania z pyszną Fruition Chocolate Works Dominican Nacional Dark 74% Limited Edition, w której ciemne owoce leśne i cytrusy przeplatały się z orzechami laskowymi, kajmakiem i nutami mlecznymi.


ocena: 7/10
kupiłam: cokobanka.cz
cena: €6,18 (26 zł; za 30g)
kaloryczność: 465 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakaowe, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, ziarna wanilii

wtorek, 23 września 2025

Zotter Kürbis-Karamell und Erdbeeren / Pumpkin Caramel and Strawberries mleczna 60 % z solonym karmelem z białej czekolady i miso, kremem truskawkowym i nugatem dyniowym z wafelkami

Gdy zobaczyłam tę czekoladę wśród nowości i przeczytałam jej opis, od razu wydała mi się bardzo nie w moim typie, bo zbyt namieszana. Czułam, że pewnie wyjdzie z tego śmietnik wszystkiego, co dało się do niej wsadzić. Jakoś z niechęcią zostawiłam ją na koniec. Była, bo dostałam - sama na pewno bym jej nie kupiła. A może... Miałam bardzo się zdziwić? 


Zotter Kürbis-Karamell und Erdbeeren / Pumpkin Caramel and Strawberries to mleczna czekolada o zawartości 60% kakao nadziewana solonym maślanym karmelem na bazie białej czekolady i pasty miso (z fermentowanego ryżu), truskawkowym kremem na bazie truskawek i truskawkowej białej czekolady oraz praliną / nugatem z pestek dyni i białej czekolady z chrupiącymi wafelkami.

Po otwarciu poczułam bardzo, bardzo intensywny, słono-słodki zapach palonego karmelu opierającego się na maśle i mieszającego się z palono-drzewnymi nutami gorzkawej czekolady i nieprzesłodzonego nugatu. Jakby tabliczki nie wąchać, poważne, ciężkawe nuty przełamywały pudrowo słodkie i lekko kwaskawe truskawki. Gdy wąchałam wierzch, bardzo wyraźnie czułam solone masło i palony karmel. Doszukałam się też echa białej czekolady. Spód tabliczki pachniał wytrawniej w spokojniejszy sposób - czuć w nim prażone pestki dyni i jakby drobną sugestię migdałów. a w tle pobrzmiewało coś mięsnego. Orientalnie-mięsnego? W tym biało czekoladowa nuta zatracała się niemal zupełnie.
Po przełamaniu w karmelowym motywie doszukałam się wręcz alkoholowych sugestii.
To bardzo złożona, wytrawnie soczyście-mięsna, słona i maślana kompozycja z niemal uroczymi akcentami truskawek i białej czekolady, co wyszło jak dla mnie trochę odpychająco kontrastowo.

Tabliczka mimo że konkretna, wydała mi się delikatna. Nie trzaskała. W dotyku zwłaszcza na spodzie czuć tłustość. Przy łamaniu wykazywała twardość, ale nie po całości. Na pewno twarda była gruba czekolada na wierzchu. Nugat odznaczał się konkretem, lecz warstwa truskawkowa była już delikatniejsza i plastycznie-miękka, a karmel w ogóle miękki i lekko ciągnący. W nim doszukałam się czarnych kropeczek, za to zielony nugat wydawał się gładki (tak naprawdę kryło się w nim mnóstwo niewidocznych wafelków), a jedynie pewną kruchością i trzeszczeniem przy oddzielaniu kawałka zdradzał, że coś w nim siedzi. 
W ustach czekolada rozpływała się w średnim tempie. Była gęsta i kremowo tłusta, dość mazista. Nadzienia rozpływały się z nią spójnie, wszystko miękło i mieszało się, stając się luźno-rzadkawą, tłustą zawiesiną, a wtedy sporadycznie wybijały się kawałki wafli, zaznaczające się na języku. 
Karmel ochoczo wyciskał się spod czekolady i częściowo rozłaził, a częściowo jakby starał się pewną zwartość zachować. Był lepki i wilgotny, plastyczny tak, że można z niego zrobić kulkę. Wyszedł dość tłusto, ale to w całości nie przeszkadzało. Z karmelu wyłaniały się jakieś miękkie czarne drobinki oraz przezroczystawo-żółte kulki o strukturze jakby twardo-surowego, trochę żelowo-gumowego ryżu. Po długim czasie trochę to miękło i częściowo się rozpuszczało. Kleiły się lekko do zębów.
Krem truskawkowy także wpisał się w miękkość. Był jakby lekko owocowo-żelowo zagęszczony, ale wciąż kremowy w białoczekoladowy sposób i minimalnie soczysty.
Z kolei nugat dyniowy wykazywał chwilowo twardość i konkret. Rozpływał się najbardziej spójnie z czekoladą, dając się poznać jako niezbyt gładki od wafelków (gdyby nie one, chyba byłby idealnie gładki), tłusty w sposób masywnie orzechowo-maślany, a zarazem oleisty. Rozpuszczał się trochę wodniście. Z niego wyłaniał się ogrom mikroskopijnych kawałków wafelków, nadających całości chrzęstu.
Wafelki były bardzo chrupiące. Trochę pogryzłam wcześniej, obok rozpływającej się reszty - wtedy wafelki kojarzyły mi się z trzeszczącymi kryształkami cukru. Gdy zostawiałam wafelki na koniec, wciąż były chrupiące. Wykazywały kruchość, mimo że łatwo nasiąkały i koniec końców niektóre miękły. Były delikatne, a jednak tak najeżyły nugat, że chwilami podczas jedzenia aż drapały podniebienie i język.

W smaku czekolada przywitała mnie średnio wysoką słodyczą o palonym charakterze, mieszającym się z subtelną, również paloną gorzkością, oraz mlekiem. Czekolada wydała mi się lekko drzewna, sama w sobie migdałowo-orzechowa. Mleczność, gdy nadzienia się odezwały, schowała się prawie zupełnie (wyraźnie czuć ją głównie w pierwszej sekundzie czy dwóch i przy spróbowaniu osobno).

Środek bombardował całym mnóstwem smaków, jako że warstwy odzywały się równocześnie i ścigały ze sobą. Nagle uderzyła wysoka słoność i słodycz karmelu, a także niedookreślona wytrawność, a tuż za nimi owocowa soczystość (lekkość?).

Dopiero po chwili udało się temu wszystkiemu nabrać klarowności.

Najłatwiej zwrócić uwagę na intensywny karmel, palony aż do goryczki i od soli wręcz kwaskawy. Słoność pojawiała się w nim falami, ale nawet gdy się oddalała, jej echo zostawało. Czułam tam też masło i wytrawność pasty miso. Ta wpisywała się w słoność - ba, z czasem ewidentnie czułam słonawe, orientalne miso. Kiedy mieszało się z bardzo słodkim, palonym karmelem, wyszło wręcz obrzydliwawo. Do tego epizodycznie dolatywał mięsny motyw... Mięsna soczystość?
Spróbowany osobno karmel smakował niczym solone masło wymieszane z nutką zupy miso, alkoholu i palonego karmelu. Był bardzo słony i słodki w ciężki sposób jak jakaś orientalna marynata, ale nie kojarzył się z mięsem. Jego goryczka wydała mi się wytrawna, nie karmelowa. W kompozycji przypisałam ją karmelowości, a ogólnie wydawał się niby trochę bardziej ugodowy (nie tak jaskrawo słony i intensywny), a mieszając się z nugatem z dyni, bardziej mięsno-wytrawny.

Zaraz po karmelu zaznaczyły swoją obecność truskawki, jednak to nugat łatwiej się eksponował. Po paru chwilach karmel oddawał im pole do popisu.

To wyszło spójnie z nugatem dyniowym. Rozchodził się spokojnie i konsekwentnie. Niby nie starał się dominować, ale miał tak specyficzny charakter, że i tak dobrze go czuć. Wyróżniał się pewną... nijakością? Drastycznie podniósł słodycz, podkręcając słodycz karmelu, ale też wplótł jakby wytrawniejszy, roślinny motyw. Czułam w nim delikatne prażone pestki dyni, ale i pewną mdłość. Chętnie łączyły się z solą z karmelu. Słodycz nugatu zdradzała nutę białej czekolady, jednak przy całej reszcie nie było tak oczywiste, że to z nugatu wypływa.
Na słodki nugat zwracały uwagę powoli wyłaniające się wafelki. W całości udawały mieszankę kryształków cukru z wafelkami.
Gdy spróbowałam trochę nugatu osobno, odkryłam w nim oleistość. Nie był słony, a bardzo słodki - ewidentnie mocno białoczekoladowy. Biała czekolada wychodziła w nim niemal przed dynię. Nawet spróbowany osobno nie był intensywnie dyniowy. A kiedy wyłaniały się wafelki, plątała się w nich odrobina słoności. 

Truskawkowa część smakowo stała w zasadzie obok nugatu. To, jak mocno było wyczuwalna, bardzo się różniło od miejsca, z którego gryzłam, bo z jednej strony truskawkowa warstwa była cieniutka, z drugiej gruba (zdecydowanie wolałam opcję bardziej truskawkową).
Pod kwasek słonego karmelu podpięły się truskawki. To, że to konkretnie one, na jaw wychodziło po krótkim czasie, nie od razu. Tchnęły w kompozycję owocową lekkość, ratowały od ciężkości. Wydawały się zaskakująco świeże, a jednak wpisywały się też trochę w motyw białej czekolady ze względu na słodką pudrowość. Jakby uczepiły się białoczekoladowego wątku nugatu. Kwasek owocowy epizodycznie wydawał się zaskakująco wysoki. Wtedy było prawie smacznie. Często jednak kwaśność truskawek wychodziła onieśmielona złudnie kwaskawym od soli karmelem.
Warstwa truskawkowa spróbowana osobno okazała się bardzo wyważona pod względem słodyczy i kwaśności. Jej słodycz była mocno pudrowa, jak się okazało, minimalnie biało czekoladowa i trochę świeżo truskawkowa. Kwaśność była z nią integralna, głównie truskawkowa, ale rzeczywiście trochę podkręcona cytryną.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wszystko się mieszało w dziwnie słono-słodką, kwaskawą kompozycję. Zupełnie jak jakieś dania orientalne "5 smaków". Słodycz trochę drapała - skumulowała się biała czekolada, która próbowała wejść na pierwszy plan i karmelowość, pudrowość, a jednocześnie jakoś nagle mało karmelowy karmel i nugat grały na wytrawność. Słoność podkręcała jedno i drugie. Podbiła też owocowość, która kompletnie nie pasowała. Dynia trochę się zatracała, zostawiając oleistość.

Jako że z warstw karmel rozpuszczał się najwolniej, przeważnie zostawał na koniec. Na przód znów wysuwał słoność i mieszankę miso, masła oraz wręcz słonej kwaśności. Kompletnie zagłuszył co łagodniejsze akcenty reszty.

Wafelki im bardziej się wyłaniały z nugatu, tym mocniej było czuć właśnie wafelkowość - nie musiałam ich gryźć, by uświadczyć pszenny, łagodny motyw. Starały się stonować intensywność reszty, ale koniec końców to i tak one przegrywały. Gryzione wcześniej udawały kryształki cukru, bo warstwy kompletnie zagłuszały ten ich lekko wypieczony smak.

Wafelki gryzione na koniec wyszły prawie neutralnie pszennie.
Z kolei czarne drobinki i większe, przezroczyście-żółtawe kulki z karmelu były dziwnie wytrawnie-żadne - to fragmenty pasty miso? Żółte pobrzmiewały mdłym ryżem. Gdy wszystko to gryzłam, wyszło waflowo-ryżowo neutralnie.

Po zjedzeniu został posmak wytrawny i niejednoznaczny, trochę ryżowy (ale nie założyłabym się, że czułam ryż); na pewno też słono-słodkiego, palonego i maślanego karmelu, przechodzącego w nutę orientalnej marynaty i zestawionego z wytrawnym, roślinnie-pestkowym motywem dyni. Ledwo wyłaniała się z tego wszystkiego. Truskawki zaznaczyły się jako pudrowy akcent owocowej białej czekolady.

Czekolada wyszła z jednej strony może i ciekawie, ale z drugiej, w moim odczuciu, zbyt chaotycznie. Chociaż... gdy próbowałam warstwy osobno, odebrałam je jako po prostu niesmaczne. W połączeniu już przynajmniej były ciekawe i nie niesmaczne. To kompozycja "5 smaków" i wytrawna, i słona, i słodka, a jednocześnie daleka od słodyczy, słodkości. To mi nie pasowało. Słony karmel, miso, wręcz mięsne motywy i masło, mieszające się z neutralnie-oleistym dyniowym nugatem, z którego dynia chwilami aż się zatracała - wszystko to było wytrawne, a jednocześnie w kompozycji sporo białoczekoladowej słodyczy i karmelu, pudrowych truskawek - te kontrasty, wzajemne przełamywanie się i przechodzenie smaków chwilami wyszło wręcz obrzydliwawo jak taki śmietnik smaków. W pewnym momencie już trudno to wszystko połapać i zostaje się ze smakiem dziwnym w niepozytywnym sensie. Ta kompozycja bardzo łatwo przytłacza.

Po 15 gramach miałam już dość tej jej dziwności i ataku intensywnymi, słono-wytrawnymi motywami, na które nadciągała biało czekoladowość i oddałam resztę Mamie.
Mama po zjedzeniu stwierdziła: "Cały czas się zastanawiam, czy mi ta czekolada smakuje, czy nie. Nic w niej nie czuję z tego, co jest, co ma być. Po prostu taka i słodka, i słona, i kwaśna trochę. No, trochę truskawkowa? Ten karmel niepotrzebnie taki... Słony i jakiś. Jakiś wytrawny? W ogóle tych smaków wszystkich nie umiem ponazywać, opisać. Jedyne, co mi w niej się podoba na pewno to struktura. Taka fajnie bardzo chrupiąca, trzeszcząca".


ocena: 5/10
kupiłam: dostałam od zotter.pl
cena: 22,49 zł (cena półkowa za 70 g - moja ważyła 79g; ja dostałam)
kaloryczność: 552 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, pestki dyni 9%, masło, śmietanka, pełne mleko w proszku, miso (ryż, soja, woda, sól), syrop cukru inwertowanego, chrupiące wafle 4% (mąka pszenna, cukier, masło, odtłuszczone mleko w proszku, ekstrakt słodu jęczmiennego w proszku, sól), liofilizowane truskawki 1%, odtłuszczone mleko w proszku, sól, koncentrat soku cytrynowego, lecytyna sojowa, słodka serwatka w proszku, pełny cukier trzcinowy, wanilia, proszek cytrynowy (koncentrat soku cytrynowego, skrobia kukurydziana, cukier), cynamon

niedziela, 21 września 2025

Willie's Cacao Sambirano Gold Madagascan Dark Chocolate Single Cacao 71 % ciemna z Madagaskaru

Willie's Cacao wydają mi się bardzo w porządku. Biorąc pod uwagę przystępne ceny, nie rozumiem, dlaczego są tak mało popularne. A może mi się tylko wydaje? Przeglądając stronę producenta, odniosłam wrażenie, że skupiają się raczej na truflach - oj, te już były dalekie od przystępnych cenowo, ale że to nie moja bajka, nie moja sprawa. Dziś przedstawiana opisywana jest jako Złoto Madagaskaru - brzmiało dobrze. Przy niej zorientowałam się, że bardzo dawno niczego stamtąd nie jadłam. Z chęcią więc sięgnęłam po tabliczkę marki, co do której miałam przeczucia, że będzie bardzo bazowo-madagaskarska (w pozytywnym sensie). 

Willie's Cacao Sambirano Gold Madagascan Dark Chocolate Single Cacao 71 % to ciemna czekolada o zawartości 71% kakao z Madagaskaru, z dorzecza rzeki Sambirano.

Po otwarciu poczułam kwaśne maliny, mieszające się z cytrynami i mnóstwem różnych, leśno-jagódkowatych owoców, zgłaszających cierpkawą słodycz. Obok stała rozgrzana, intensywna czarna ziemia, dopuszczająca do siebie subtelną słodycz mocno palonego karmelu. Choć słodycz była niska, wydawała się dosadna, acz na szczęście też poważna i szlachetna. W tle pobrzmiewał, bardzo jak na naturalny, kwaśny jogurt. On i owoce przełożyły się na ogólnie średnią kwaśność.

Konkretna tabliczka w dotyku zdradzała kremowość. Była twarda, ale tak... jakbym miała do czynienia z niespotykanie grubą tabliczko-tablicą. Przy łamaniu trzaskała średnio głośno w jakby wskazujący zbitość i zawilgocenie sposób.
W ustach rozpływała się w średnim tempie. Była mazista i tłusta, ale też zbita, kojarzyła się z chłodnym masłem. Dopiero zmieniała się w gęstą, jakby luźno trzymającą kształt, zawiesinę. Połączyła kremowość z delikatną pylistością. Czułam w niej lekko taninową cierpkość. Końcowo pylistość minimalnie przybrała na znaczeniu.

W smaku jako pierwsza zgłosiła się wyraźnie palono karmelowa słodycz. Za nią odezwało się nieśmiało... mleko?

Mleko już po chwili zmieniło się w kwaskawy jogurt naturalny.

Słodyczy nadały lekkości słodkie, soczyste maliny. Bardzo dojrzałe, z pełni sezonu na nie... Do których zaczęły dobiegać kwaśniejsze przebłyski. Jakby tak wśród nazbieranych malin raz po raz zaplątywały się kwaśniejsze sztuki. To otworzyło drogę ciemnym owocom leśnym o kwasku bardziej cierpkim, mimo że w nich też zagościła słodycz. Pomyślałam o leśnych jagodach, a po chwili bardzo wyraźnie pokazały się też słodkie, dojrzałe jeżyny. Malin żadne nie wyprzedziły, lecz jeżyny prawie dotrzymywały im kroku.

Gdy tak owocowy bukiet się rozwijał, wkroczyła gorzkość, jakby trochę z opóźnieniem. Początkowo była średnio wysoka, ale wyraźna i dosadna. Dopiero rosła. W tym poważnym, charakternym wątku rozgościła się ziemia. Pomyślałam o czarnej, rozgrzanej ziemi, która zdawała się rządzić kompozycją, trochę jednak jakby z drugiego planu (bo nie wychodziła przed kwaśność owoców, ale jednak była od nich bardziej władcza). To przywołało paloną nutę. Przemknęła myśl o prażonych orzechach.

Choć paloność była średnia, bardzo podkreśliła paloność słodyczy, wydobywając zza owoców karmel. Karmel zrobił się mocno palony, a i próbował zająć nadrzędną pozycję. Orzechy mu uległy, karmelizując się i kryjąc w karmelowej słodyczy.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa na zasadzie kontrastu, jakby niezamierzenie, karmel podkręcił kwaśność owoców. Do leśnej zbieraniny, w której najwięcej było malin, dołączyła cytryna... Trochę i... coraz więcej? Cytrusy zaadoptowały częściowo gorzkość, więc po chwili pojawił się grejpfrut.

Grejpfrut w harmonii splótł się z maliną, kierując ją nawet w nieco taninowym kierunku. Wszystkie owoce dzięki temu połączyły się bardzo spójnie. W zestawieniu z cytrusami, leśne - głównie maliny i jeżyny - wydawały się znów bardziej słodsze. Cytrusy zaraz jakby w ogóle trochę przygasły. Wszystko działo się jakby pod nadzorem słodko-kwaśnych malin.

Wzrosła ogólna paloność, nie tylko słodyczy. Próbujący grać na siebie karmel wydobył - posłużywszy się kontrastem? - z ziemi wręcz grzybową nutę. Pomyślałam o pieczarko-grzybach, kryjących się w intensywnej ziemi. Grzyby z czasem próbował trochę ukryć motywy orzechów oraz jogurtowo-maślany. Wrócił bowiem nabiałowy kwasek - już delikatniejszy (w obliczu owoców?).

Rozgrzana ziemia, która umocniła się do bardzo mocnego poziomu, prawie przejęła pierwszy plan. Końcowo przygarnęła też palony karmel. Skorzystał z okazji, wzrastając ponownie.

Po zjedzeniu został posmak grzybowo-ziemisty i palono karmelowy. Mieszał się z wątkiem owocowym, złożonym z malin i owoców leśnych, nienachalnie przeplecionych cytryną i grejpfrutem.

Czekolada wyszła smacznie, jednak do takiej owocowości, mocno palono karmelowa słodycz wydawała się zbyt toporna. Podobała mi się wyrazista gorzkość gorącej ziemi o grzybowych zapędach, jogurtowe doleciałości, a zbyt wiele karmelu trochę im przeszkadzało. Owocom też. Maliny i inne leśne, sporo jeżyn przeplecione cytryną i grejpfrutom zdawały się jakby... odwróconymi nutami madagaskarskimi: dominowały maliny, nie jak można by się spodziewać, cytrusy. Ciekawie to wyszło.
Porządna, ale jednak nie była jakoś szczególnie nadzwyczajnie ujmująca i mogłaby rozpływać się nieco wolniej.


ocena: 8/10
kupiłam: bee.pl
cena: 15,68 zł (za 50g)
kaloryczność: 582 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

sobota, 20 września 2025

krem Sticky Blenders Nerkowiec Vegan

Wszystkie kremy 100% Sticky Blenders, jakie jadłam, mnie zachwyciły, więc czym prędzej postanowiłam w końcu nadrobić zaległości i zakupić także krem z moich ulubionych orzechów (nerkowce wielbię na równi z włoskimi). Nie wiem, dlaczego dotąd go pomijałam. Może... bo często mam u siebie na stanie Eko Gram The Real Cashew Paste...? I zawsze, akurat jak zamawiałam coś od Sticky Blenders, miałam jakieś nerkowcowe kremy? W ogóle przypomniałam sobie, że miałam zapoznać się z dziś przedstawianym kremem przy okazji limitowanej nowości z nerkowców. Wszak warto byłoby poznać czystą, bazową wersję przed przejściem do udziwnionej i zatrzeć czymś wspomnienie Sticky Blenders Summer Edition Nerkowiec Truskawka.

Sticky Blenders Nerkowiec Vegan to krem nerkowcowy z lekko prażonych orzechów nerkowca.

Po odkręceniu poczułam średnio intensywny, bardzo słodki zapach nerkowców. Dały poznać się jako leciuteńko prażone, ale prażone na tyle, by znacząco podkręcić słodycz. W tle zaplątała się sugestia orzechowo-kokosowej soczystości i niemal śmietankowy motyw. Wszystko wpisane w nerkowcowe realia.

Ku mojemu zaskoczeniu, na wierzchu wydzieliła się znikoma ilość oleju - nawet łyżeczki tam nie było, więc wszystko to już wymieszałam. A pasta w zasadzie nawet tego nie potrzebowała. Na szczęście jednak ta ilość też zbytnio nie rozrzedziła dość gęstego kremu.
Krem wydawał się gęsto-gęstawy, nie jakoś bardzo zbity, a wręcz papkowaty. Wykazywał wysoką wilgotność i aż plaskał przy kontakcie z łyżeczką. Tłustość po prostu zaznaczyła się. Widać w nim sporo drobinek i małych kawałków orzechów, wraz z czarnymi punkcikami.
W trakcie jedzenia krem wydawał się gęstnieć, zalepiając usta porządnie. Był konkretny, ale miękki i wręcz papkowaty. Rozpływał się niby dość wolno, ale kawałki jakby usilnie starały się to przyspieszyć. Robił się coraz bardziej luźny, ale nie rzadki. Kawałki i drobinki trochę go rozrzedzały. Choć nie był gładki, a chwilami wydawał się szorstkawy od drobinek, to i tak miał w sobie coś z aksamitu i trochę kremowości. Tłustość stała na dość wysokim poziomie i połączyła sytą tłustość orzechów z nieco śmietankowym motywem, ale znów - kawałki odciągały od niej uwagę. Miazgowość czuć od razu i cały czas, a kawałeczki aż prosiły się o podgryzanie. Ja co prawda wolałam zostawiać je na koniec, ale to raczej krem, który można gryźć, gryźć i gryźć.
Drobinki i małe kawałeczki, parę większych kawałków mimo że w większości były miękkie, dodały kremowi chrupkości. Całkiem sporo znalazło się tam też drobinek i malutkich kawałeczków koloru czarnego, które były twarde.

W smaku pierwszą poczułam delikatną niczym mgiełka słodycz. Oczywiście należała do nerkowców - ten smak był bowiem od razu intensywny i jednoznaczny. Tylko podprażenie było w nich niejasne - musiało być znikome.

Słodkie nerkowce umocniły słodycz i zrobiły drobną aluzję do kremu migdałowo-kokosowego, trochę raffaellowego (w wersji nerkowcowej?), ale znacznie mniej słodkiego. Słodycz ewidentnie była tu tylko naturalna. W splocie tym pojawiła się nawet lekka śmietankowa, czy raczej śmietankowo-kokosowa nuta.

Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach odnotowałam wyraźniejszy prażony motyw, który nieco się nasilił. Zasugerował... jakby roślinną neutralność? Wtedy naturalnie nerkowcowa maślaność na chwilę zahamowała słodycz. Ta jednak zaraz i tak wzrosła, przywodząc na myśl wegańskie ciastka maślane z nerkowcami, maczane w mleku kokosowo-nerkowcowym.

Słodycz chwilami przybierała na sile i przeplatała się z neutralnością.

Wydawało mi się, że coraz bardziej wyłaniające się kawałki nerkowców czasem trochę rozbijają słodycz. Nie przy każdym zagarnięciu jednak.

Potem słodycz pozwoliła sobie na więcej i jako mleko coraz bardziej nerkowcowe, aż w końcu nerkowcowy, pralinkowy krem i same nerkowce zalała wcześniejsze wizje. Końcowo znów zaprezentowały się podprażone nerkowce, z których prażenie jeszcze wydobyło naturalną słodycz. Już jednak nie jako mgiełka, a smak bardzo dosadny. A jednocześnie... neutralniejszy motyw nerkowców też wzrastał.

Gryzione kawałki nerkowców kontynuowały lekko prażony wątek - one chwilami przejawiały wyraźniejsze, ale nie dużo mocniejsze, prażenie. Niektóre i tak wydawały się prażone znikomo. Były słodkawo-neutralne, mniej słodkie od samej masy. Sporadycznie odnotowywałam wśród nich nawet swego rodzaju orzechową pikanterię.

Po zjedzeniu został posmak słodki i jednocześnie neutralny. Prażone nerkowce z jednej strony przełożyły się na łagodność, właśnie taką neutralniejszą, a z drugiej ta sama prażoność umocniła słodycz. Pomyślałam o jakiś nerkowcowych pralinkach, ale przełamanych motywem jakby sucho-prażonym.

Krem mi smakował, ale nie aż tak, jak myślałam. Słodki, ale umiejętnie przełamany neutralnością, a więc nie słodki do potęgi i prażony minimalnie smak pokazał, co potrafią nerkowce. Ciekawe były skojarzenia z kokosem i migdałami, ale te to tylko drobne naleciałości. Krem, jakby nie patrzeć, wciąż był wyraźnie nerkowcowy. Konsystencja papkowata, syta, ale nie ciężka trochę nietypowa, ale w porządku. Miazgowość przechodziła już w najeżenie kawałkami wymagającymi gryzienie, co nie wpisało się w mój ulubiony, subtelnie miazgowy typ.

Osobiście wolę Eko Gram The Real Cashew Paste o zachwycająco słodkim, ale nieprzesłodzonym smaku, który kojarzy się z masą na ciastka. Wspomniany może był minimalnie słodszy, ale bardziej harmonijnie, konsekwentnie, co mi odpowiadało. I był porządnie gęsty. Z dziś przedstawianym wygrywają także Go Active Cashew Butter(Sante) Auchan Pasta z prażonych orzechów nerkowca 100 % - równie smaczne, a jednak znacząco tańsze.


ocena: 8/10
kupiłam: stickyblenders.com
cena: 29 zł za 200g
kaloryczność: 574 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: prażone orzechy nerkowca