poniedziałek, 31 października 2022

Deseo Czekoladowa Czaszka Średnia ciemna 60 % z Togo

Z przepiękną czaszką na Halloween od Deseo miałam już do czynienia w postaci małej czaszki z mózgiem z orzecha włoskiego, ale to przy czystej pomyślałam, że w zasadzie naprawdę brakuje mi nie tylko autentycznie zachwycających różności (nie chodzi mi tylko o spożywcze) na ten czas (Halloween / Samhain), ale też czekolad z Togo. Jak już są, to o niskiej zawartości kakao. Ciekawe, dlaczego? I dlaczego użyto tak niespotykanego kakao akurat właśnie do figurek, a nie tabliczek?
Uznałam, że przy tej na samym kakao będę mogła skupić się o wiele bardziej, niż w przypadku małej  (bo może przesiąkła orzechową mózgownicą?).

Deseo Czekoladowa Czaszka Średnia to ciemna czekolada o zawartości 60 % kakao z Togo; produkt sezonowy dostępny od 22.10 do 01.11 w cukierni Deseo.

Czaszka pachniała intensywnie ziemiście, ale też słodko w sposób poważniejszy, charakternie sosowo-likierowy. Kojarzyła się z alkoholowym, truflowo-grzybowym moussem czekoladowym / kakaowym. Czuć lekką soczystość owoców leśnych (borówkowo-jagódkowatych?) oraz nawet coś korzennie-ziołowego. Do głowy przyszło mi czerwone wino o takich nutach. 

Figurka była bardzo ciężka i masywna, konkretna. Choć ważyła 300g, to nie żaden gigant, a czaszka mieszcząca się w dłoni, mająca około 8-9 cm wysokości.
Do podziału wręcz paskudna, z racji tego, że nie była pusta. Na szczęście zawczasu uzbroiłam się w młotek... A i to nie było łatwo. Próbowałam nim ją rozwalić - nic, potem więc przy jego pomocy męczyłam się z wbiciem nożo-tasaka i tak coraz to kolejne fragmenty i płaty udało mi się oddzielić.
Kawałki mniejsze (już wstępnie podzielone wyżej opisaną metodą) trzaskały i chrupały głośno. 
W ustach czekolada rozpływała się w umiarkowanym tempie, z ogromną ochotą. Zaskoczyła tym, że dość prędko trochę miękła. Była kremowo-tłusta, nieco polewowa, ale w zasadzie w porządku. Idealnie gładka, jedynie gęstawa i nieco mazista pokrywała podniebienie, a potem znikała rzadko wodniście, zostawiając tłustość.
(Beżowe części wewnątrz smakowały tak samo jak wyglądające normalnie, acz wrażenie po rozwaleniu tego, nie jest najlepsze.)

W smaku pierwsza ruszyła ziemistość, którą ścigał truflowy motyw. Odpowiadała za niego wysoka słodycz. Należała do cukru, choć lekka cierpkość i poważniejszy motyw nadał jej charakteru sosu / syropu kakaowego, wzmocnionego alkoholem. 

Z czasem całość zaczęła mi się wydawać coraz bardziej ziemista i jak czerwone wino o nutach czekolady. Mimo to, cukier prędko zaznaczał swoją obecność w gardle i irytował. Chwilami wychylał się, wzmocniony przez kontrast.

Gorzkawość dokładała coraz to kolejne pokłady ziemi, trochę dymu, jednak nie była mocno palona. Baza łagodniała, decydując się na sporo maślanych i maślano-orzechowych nut. Te były niejednoznaczne, chwilami polewowe. Pomyślałam o piernikach w czekoladzie... Z nutą owoców?

Soczystość od wina przemknęła do muląco, aż gnilnie słodkich jagódek, borówek - ciemnych owoców leśnych. Być może też wiśni? Zatapiały się w truflowości, stąd zaraz pomyślałam o alkoholowych cukierkach w czekoladzie, z różnymi nadzieniami. Niewątpliwie słodkich... cukrowo czy... nieco jasno miodowo. W pewnym momencie pomyślałam o miodowym dżemie z borówek amerykańskich, który chlapnięto na maślaną bułeczkę, sowicie wysmarowaną masłem.

przypominajka, co jeszcze
na Halloween się pojawia
Pod koniec całość wydała mi się aż nieco truflowo-grzybowa jak mousse czekoladowy, oczywiście przesłodzony i bazowo maślany. Cierpkość kakao stanowiła tylko składową. To wariant na pewno dla dorosłych, nasączony alkoholem i wciąż pamiętający o ziemi. Niczym zapach chłodnego, jesiennego wieczoru, przepełnionego zawilgoconymi liśćmi, leżącymi na niej. Ale... jednocześnie aż mdląco słodki.

Po zjedzeniu został posmak cierpko-ziemisty, trochę soczysty jak wino i ciemne, muląco słodkie owoce, gorzkawy lekko, ale wyraźnie. Czułam przesadzoną, irytującą słodycz (jakby drapanie jasnego miodu w gardle), spłycającą całkiem dobrą ziemistość. A do tego maślany wątek, który też nie pomagał. 

Czekolada była dokładnie ta sama, co w Małej Czaszce Deseo, a jednak obecność orzecha trochę zmienia - nieco zabarwia on sobą bazę. Dzięki temu podlinkowana wydaje się mniej słodka, a bardziej wyważona. Duża serwuje kontrast w postaci ziemiście-winnego, soczystego smaku kakao i cukrowości. Ta cukrowość szybko i łatwo muli i mdli. W dodatku duża przysparza problemy przy podziale. A jednak też jest piękna i... w sumie smaczna, przystępna, co jest kolejnym atutem produktów okolicznościowych.
Cały punkt odejmuję za to, jak została zrobiona - w środku aż zbeżowiała (nie wiem, dlaczego), do którego to środka w ogóle trudno się dostać. Czekolada, a głównie dla oczu - gdybym miała tyle na nią wydać, a nie dostać, żałowałabym tych pieniędzy (ja bym nie kupiła, tym bardziej w ciemno). Stąd i większość (bo to niewygodne do jedzenia, a do tego słodkie), trafiła do ojca.
To jednak, dlaczego czaszka jest pełna, a nie pusta w środku, wyjaśnił mi właściciel marki. Czaszki robione są w silikonowych formach, więc nie dałoby się zrobić pustej, a już nawet gdyby jakiś cudem, to przy wyjmowaniu by pękały.

Nasączone owoce (w tym borówki amerykańskie) czułam również w Zotterze Labooko Togo 65 %, on też był maślany, ale jednak o wiele mniej słodki; wyważony w tym wszystkim. I choć czysta czacha Deseo wydaje się jednocześnie i bardziej cukrowa, i bardziej charakterna od czaszki z orzechem, to niestety jej słodycz męczy. Orzech stanowił bowiem jakiś przerywnik od słodyczy.


ocena: 7/10
kupiłam: deseopatisserie.com (dostałam)
cena: 65 zł (za sztukę, czyli 300 g; ja dostałam)
kaloryczność: 561 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, emulgator: lecytyna sojowa

sobota, 29 października 2022

Domori Chacao 85 % Fondente Dark Chocolate ciemna z Tanzanii

Ostatnia tabliczka Domori, jaka mi na czas pisania tego tekstu pozostała, nie budziła jakiejś przeogromnej ochoty. Liche opakowanie i już przez nie wyczuwalna cienizna mi nie odpowiadały. Mimo że koniec końców tabliczki także z tej linii wychodziły smacznie, to jednak brakowało mi w nich tego czegoś, co miały dawne, inne Domori. Smutne, jednak przynajmniej zawartość kakao była najbardziej w moim typie, co dobrze wróżyło.

Domori Chacao 85% Fondente Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 85 % kakao z Tanzanii.

Po otwarciu rozbrzmiał zapach maślanego brownie z mnóstwem soczystych, słodko-kwaśnych wiśni. Bazę cechowała łagodność, wzmocniona migdałami, które pojawiły się obok masła. Myślę o surowych lub prażonych minimalnie. Chwilami do głowy przychodził mi delikatny marcepan... nasączony jednak ewidentnie. I soczystością wiśni, i alkoholem dobrej jakości. Kropelką aż karmelowo słodkiego whisky. Ta wniosła słodycz, głównie właśnie karmelu. A jednak też owoców. Pomyślałam o wiśniach suszonych, ale o niewiarygodnie wysokiej soczystości. To suszone, ale miękko-wilgotne, jędrne owoce. Wszystko jednak osiadło w realiach ciasta czekoladowego.

Nieprzyjemnie cienka tabliczka trzaskała bardzo głośno jak suche, grube gałęzie i konary z trochę chrupkim pogłosem. Zaskoczyła mnie swoją twardością. Była dość krucha, a przekrój wyglądał na proszkowo-ziarnisty i sprasowany.
Nawet w ustach przez pewien czas twardość utrzymywała. Rozpływała się łatwo, a jednak bardzo długo z racji tego, jak gęsta i zwarta była. Dała się poznać jako kremowo-tłusta, dość budyniowa, acz... myślę tu raczej o grudkach, które się zrobiły w budyniu. Maślane, gibkie grudki, tłuste, które z czasem wykazały się lekką pylistością.

W smaku pierwsza rozeszła się maślaność. Okazała się stateczną i spokojną bazą, na której rozlała się czekoladowość, co zaobfitowało w delikatne, słodkie brownie o maślano-mazistej konsystencji, ale jednocześnie skonfrontowane z lżejszym, puszystym i wilgotnie-plaskającym murzynkiem. Oba ciasta wiązały się z subtelną gorzkością.

Pojedyncze przebicia słodko-kwaśnych owoców czerwonych suszonych nastąpiły już po chwili. Wyobraziłam sobie niewiarygodnie soczyste jak na suszone wiśnie i żurawiny. Do głowy przyszły mi takie podkręcone kwaskiem cytrynowym, dosłodzone sokiem z owoców, np. winogron. Nie była to soczystość owoców świeżych i surowych, a właśnie takich suszonych. Przewinęły się czerwone winogrona (jako sok do dosładzania?), a z czasem wiśnia wyszła na prowadzenie.
Myślę o wiśniach słodkich, podsłodzonych.

W tym czasie jednak maślaność osnuła nuta migdałów. Może też trochę drzew? Wiązały się z soczystością, bazie dodając rześkości. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa zaczęła narastać gorzkość. To dym i węgiel, śmiało mieszające się z brownie. Czułam nieco za mocno przypieczone brzegi, wątek jakby kakao w proszku, aż pewną pylistość. Drewno zwęglone na popiół?

Chwilami, gdy tak maślane nuty mieszały się z goryczką, czuć paloność, do głowy przychodziły mi ciastka cantucci kakaowo-migdałowe, zestawione z dobrym jakościowo alkoholem. Może... maczane właśnie w czymś, nasiąkające... na pewno słodkie.

Słodycz podkreśliła, jak bardzo palona jest. Zaserwowała ciemny karmel, mieszając się z charakternym, wykwintnym alkoholem. W tle poczułam bardzo słodką, karmelową whisky. Trafiwszy na migdały, podszepnęła im marcepan. Oczywiście nasączony kropelką alkoholu i... soczystymi owocami? Motyw owocowej soczystości uzyskaną za sprawą soku z winogron przybrał na znaczeniu. Zobaczyłam sok, cieknący z czerwonych winogron, związany z rześkością i lekkością... Nie była to nuta winogron po prostu.

Znów pomyślałam o wiśniowym cieście brownie... Takim migdałowo-maślanym cieście i / lub kakaowym marcepanie z wiśniami. Podkręcono-słodkie wiśnie zrobiły się wiśniami nieco nasączonymi alkoholem. Wciąż dbały o kwasek, ale już właśnie i z alkoholem się przemieszały.

Pod koniec wiśnie podkręciła odrobinka cytryny. Brownie... chyba też nasączono lekko sokiem z cytryny, ale nie było kwaśno. Pewna cierpkawość za to wypłynęła za sprawą popiołu i kakao... mniej wyrazistych na końcówce migdałów? Alkoholu? Może coś a'la amaretto? Aż poczułam lekkie pieczenie, rozgrzanie języka. I... znowu jakieś migdałowe ciastka włoskie?

Po zjedzeniu został posmak migdałowo-kakaowych wypieków, a więc ciasto-ciastek... z kwaskawym echem czerwonych owoców suszonych i winogron czerwonych, podkręconych cytryną. Zestawione to wszystko było z intensywnie karmelową słodyczą, która przybrała poważny, alkoholowy wydźwięk. To jak owoce w alkoholu: whisky, amaretto. 

Całość smakowała mi, jednak za dużo mi w niej było maślaności. Choć gorzka za sprawą dymu, nut poprzypiekania na popiół, dużej ilości migdałów i brownie, to wciąż wydawało się to łagodzone. Soczyste owoce suszone (głównie wiśnie, ale i nieoczywiste nuty innych czerwonych, np. winogron), cytryna wprowadziły kwasek, ale nie kwaśność, a słodycz, choć znacząca, nie była za mocna. Wszystko to na plus, ale schylenie ku klimatom cantucci czy bardzo maślanego ciasta jakoś mnie nie kupiły.
Forma, konsystencja z kolei poprawne, ale w przypadku Domori, to wada (bo ich konsystencja powinna zachwycać!).

To aż niespotykane, że okazała się najprawdziwszym "środkiem" między poważną i charakterną, whisky-ziemistą Chacao 99% a znacznie słodszą od suszonych owoców, babkowo-ciastową Chacao 68%.


ocena: 8/10
cena: 20 zł (za 50g; cena półkowa)
kaloryczność: 620 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

piątek, 28 października 2022

Ferrero Rocher The Golden Experience Dark 55% Hazelnut ciemna z nadzieniem kakaowo-orzechowym z kawałkami orzechów

Dawno, dawno temu pewnie za serią tabliczek Ferrero wodziłabym wzrokiem pełnym pożądania. Trochę więc żałuję, że zrobili je dopiero, gdy pralinki te zdążyłam znielubić (recenzja z 2015 a 2020), a w stosunku do czekolad zrobiłam się bardzo wymagająca. Kimikowo konserwatywna, powiedziałabym. Próbować różne w granicach rozumu jeszcze mogę, ale żeby podczas dłuższej degustacji czerpać przyjemność, potrzebuję czystym ciemnych. Stąd z tej serii zdecydowałam się tylko na jedną, nie łudząc się, że zdobędzie moje serce (łagodnie mówiąc). Ta z wyglądu opakowania, opisu trochę skojarzyła mi się z pewnymi Lindtami... co mogło okazać się dobre lub nie. W zależności czy miała mi przypominać starą wersję Hazelnut de Luxe (2019) czy pogorszoną po zmianach z 2020/2021.

Ferrero Rocher The Golden Experience Dark 55% Hazelnut to ciemna czekolada o zawartości 55 % kakao nadziewana kremem orzechowo-kakaowym (38%) i kawałkami orzechów laskowych (3%).

Po otwarciu poczułam cukrowo słodki zapach prażonych orzechów laskowych i kakao, kojarzący się nieco z likierem. Rozeszła się cierpkość, pewna wytrawność, a orzechy wydały mi się trochę sztucznie podkręcone. To jednak nie przeszkadzało, bo bardzo dobrze czuć naturalne, lekko podprażone. Nasiliły się po przełamaniu i w trakcie degustacji. Wtedy dołączyła także lekka mleczność i cięższa słodycz waniliny (wyjaśniło się, skąd sztuczność - to nie orzechy nią zajeżdżały). Do głowy przyszła mi mieszanka Rocher i Rodnoir, nie tylko Rocher. Było to pralinowe, w miarę smakowite, mimo cukrowości.

Tabliczka była jednocześnie delikatna, jak i masywna. Sprawiała wrażenie ulepkowato-polewowej, a przez tłustość wyczuwalną już w dotyku miałam wrażenie, jakby nie mogła doczekać się rozpuszczania. Była jednak konkretna, twarda. Mimo to, łamała się bez trzasku, odsłaniając sowitą ilość nadzienia. Nadziano ją po całości, a nie oddzielnie każdą kostkę. W wystających kulkach była kumulacja kawałków orzechów i kremu (bez reguły, raz po równo, raz zbitka orzechów, raz prawie sam krem). Kawałki orzechów bogato wypełniały krem. Ten dał się poznać jako gęsty i konkretny, ale plastyczny i tłusty (bardziej zwarty i masywny od tego z pralinek). Choć orzechy widać spod czekolady, wtopiono je tylko w nadzienie.
W ustach twardość prędko ustąpiła, choć pewna masywność pozostała. Czekolada rozpływała się w tempie średnim. Była tłusto-polewowa, maślana i mazista. Nieco śliskawa jak polewa, prędko rzednąca. Przez pewien czas kremowa, a bliżej końca lekko pylista.
Z łatwością mieszała się z również tłustym kremem. Ten miękł szybko. Zachowywał pewną zwartość, ale też zaklejał. Od kremu z waflowych kulek był na pewno bardziej zwarty. Orzechy odciągały uwagę od jego maślaności czy oleistości, rozrzedzając go. Było ich mnóstwo, jako kawałki średniej i drobnej wielkości. Z czasem wyszło to jak rzadko-kremowa zbitka kawałków orzechów (jakby zatopić je w kremie a'la Nutella).
Całość znikała w miarę szybko, zostawiając na koniec pozbawione skórek kawałki orzechów. Były średnio chrupiące, niektóre bardziej miękkawe.

W smaku sama czekolada uderzyła cukrem i lekką cierpkością kakao. Ewidentnie przesiąkła orzechami, bo i je czuć - jako jakby "cukrowy orzech". Cierpkość zaprosiła nawet pewną gorzkawość o alkoholowym charakterze, pozbawionym realnych procentów. Pomyślałam o przecukrzonym likierze orzechowo-kakaowym. Potem wyłoniło się kakao w proszku, podkreślające naturalniejsze orzechy, jednak ich nuty trzymała się cierpko-metaliczna sztuczność (obstawiam, że to wanilina tak namieszała).

Nadzienie weszło poprzez splot orzechów laskowych i delikatnie cierpkawego kakao. Przebiło się z łatwością, acz wcale jawnie nie dominowało, raczej zmieszało się z czekoladą. Wnętrze także wykazało się cukrowością, a także ciężką, sztuczną nutą waniliny. Pojawiła się w nim również pralinkowość. Wyraźnie czuć splot czekolady i prażonych orzechów laskowych, podkreślonych kakao, a mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa dołączyła do nich mleczność. Całkiem wyraźna, choć subtelna (nie "umleczniła" czekolady), zmieszana z maślanością i oleistością, przez co całość trochę kojarzyła się z kremem typu Nutella, tylko że w wersji poważniejszej, wytrawniejszej. Chwilami wydawała się margarynowo-mdława, acz to walczyło z cukrem. Skojarzenie z pralinkami Ferrero (ale i Rocher, i Rodnoir) też jakoś tam się zakręciło. Dość jednak luźno. Zrobiło się "kakałkowo", niby cierpkawo-wytrawniej, ale przede wszystkim cukrowo.

Bliżej końca orzechy znów zaczęły wydawać się trochę sztuczne przez słodycz waniliny, która 
bardziej się wyeksponowała. Próbowała udawać likier w wariancie orzechowo-kakaowym z goryczkowatym posmakiem. Kryła się jednak za cukrem. Nie była w tym osamotniona, bo wyłapałam też oleistą, tłuszczowo-mdławą nutę. Tonęła jednak w cukrowo-orzechowej toni. Nieśmiała mleczność starała się stonować słodycz i nadać wszystkiemu harmonię, co szło jej całkiem nieźle.

Na sam koniec czekolada wydała mi się jednak strasznie ciężko-słodka od waniliny i drapiąca w gardle od cukru, lecz wciąż niewątpliwie cierpkawo kakaowa. Nadzienie tonowało to wszystko mlecznością, ale z kolei dodawało orzechom sztucznego echa, walczącego z tymi naturalniejszymi.

Orzechy zostające na koniec jednak się spod niej wybiły. Najpierw bardzo wydały mi się delikatne. Gryzione i ciamkane długo i porządnie, już po całkowitym zniknięciu czekolady dołączyły do smaku orzechów laskowych, chwilowo wykazując się mocą. Podkreśliły orzechowość samą w sobie. Okazały się podprażone łagodnie, trochę naturalnie słodkawe, choć niektóre wniosły drobną gorzkość. Doprowadzały stan rzeczy po przesłodzeniu do porządku, a potem trochę się gubiły.

Po zjedzeniu został posmak zabarwionych metalicznością orzechów laskowych i prostego, cierpkawego kakao o udawanej wytrawności w wydaniu zacukrzającym i pralinkowo-likierowym.

Wbrew pozorom całość zaskoczyła mnie pozytywnie. Była zacukrzająca, jednak po tej marce i wariancie można się tego było spodziewać. Splot kakao i orzechów jednak przyjemnie się zgrał i wykazał, likierowy charakter i skojarzenie z kremem typu Nutella nie były napastliwe czy negatywne. Żałuję, że dodali wanilinę, która nadała orzechom sztucznego echa i wylazła zwłaszcza na koniec w posmaku, co nie było ani trochę miłe, bo cukrowość też okazała się długodystansowcem. A jednak mimo to całość wyszła tak, że można zjeść z przyjemnością w dniu, w którym ma się ochotę na coś bardzo słodkiego (tak też zrobiłam - i jednorazowo fajna sprawa, acz potrzeby powrotu nie czuję na pewno). Trochę niezbyt kojarzyła się z Ferrero Rocher, może jako bardzo swobodna interpretacja (krem na pewno inny, zarówno gdy chodzi o konsystencję, jak i smak - tu chociażby kawałki orzechów go zmieniły). Myśląc o pralinkach tego producenta, to już bardziej jak połączenie tytułowych z Randnoir. Pewnie przez brak całego orzecha, jakiejkolwiek wafelkowości i nie mleczną czekoladą. Ta ostatnia wg mnie we wspominanych kulkach jest tania i plastikowa, więc dobrze, że nic mi się tu z nią nie kojarzyło. Czuję za to, że tę tabliczkę spokojnie można by wzbogacić o całe orzechy (chociażby w miejscu wystających kulek). Od pogorszonego w 2021 Lindta Creation Hazelnut de Luxe na pewno o wiele lepsza. Czy od dawnego (z 2019)? Myślę, że Ferrero wyszła tylko trochę gorzej, jednak jako że cena Ferrero jest dwa razy wyższa, oczekiwałabym więcej, a przynajmniej lepszej jakości. Mnie bardziej podobały się proporcje Lindta (mniej orzechów w kawałkach najeżających całość i każda kostka osobno nadziana).
Zabawne, bo znacznie lepsza od pierwowzorowych kulek (recenzja z 2020).


ocena: 8/10
kupiłam: Żabka
cena: 11,99 zł (za 90g)
kaloryczność: 594 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, orzechy laskowe 12%, olej palmowy, tłuszcz kakaowy, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu (3,5%), serwatka w proszku, odwodniony tłuszcz mleczny, lecytyna sojowa, wanilina

czwartek, 27 października 2022

(Cachet) Moser Roth Bio Organic 85% Dark Chocolate / Extra Noir ciemna

Cenię markę Cachet, więc cieszyłam się, że swego czasu można było dostać ich czekolady (np. Biedronka Czekolada gorzka 70 %) w wersji na Biedronkę. Po pewien rzut bio tabliczek w Aldim ruszyłam, zastanawiając się, ile z 4 kupię. Ciemną na pewno chciałam, ale po licznych rozczarowaniach Moser Roth trochę się bałam, co to za producent, czy i zawartość kakao nie okaże się oszukańcza etc. Jakież było moje zdziwienie, gdy odkryłam, że stoi na nimi Kim's, czyli wlaśnie ci od Cachet! Wzięłam wszystkie ciemne warianty, które występują także w wersji pod własne logo Cachet. Liczyłam na coś smacznego. Gdy dostałam paczkę od Pani_Chrup, zawierającą właśnie tę tabliczkę, czyli gdy w mojej komodzie znalazły się dwie takie, tym bardziej liczyłam, że marka utrzymała jakość, mimo że tę wyprodukowała dla marketu. Cachet Bio Organic 85 % Extra Dark Chocolate była bowiem smaczna, jednak nie zawiesiła poprzeczki niemożliwie wysoko. 

Moser Roth Privat Chocolatiers Bio Organic 85% Dark Chocolate / Extra Noir to ciemna czekolada o zawartości 85 %, produkowana dla Aldiego przez Kim's Chocolates (Cachet).

Po otwarciu uderzył niemal ordynarny zapach śliwek w alkoholu, czekoladowo-śliwkowych cukierków w alkoholu i nalewki śliwkowej, niosących ciężkość, jak i soczystość. W tej z czasem pojawił się słodko-kwaskawy ananas jako... galaretki ananasowe w czekoladzie? Tej bowiem nie brakowało, wraz z zaznaczoną cierpkością i mocnym prażeniem. Jak cukierki, to bardzo, bardzo czekoladowe, a do tego... do głowy przyszły mi fistaszki, właśnie jakieś masywne czekoladowo-orzeszkowe cukierki, z charakterem podkreślonym ziemią i goryczką słodu.

Twarda tabliczka łamała się z głośnym, skalistym trzaskiem.
W ustach rozpływała się powoli, początkowo stawiając opór. Była gładka, najpierw suchawa, ale rozkręcająca się w tłustości. Miękła i gięła się, rozchodząc jak grudka zbitego, lepkawego masła orzechowego.

W smaku pierwsze wystrzeliły słodycz i goryczka. Obie pomknęły w alkoholowym kierunku. Słodycz gdzieś w tle ułożyła się w nieco procentowy karmel... karmelowe nadzienie?

Na pierwszym planie, dynamiczniej rozbrzmiała jednak soczysta goryczka. Pomyślałam o mocnym alkoholu, który miał jednak wyraziście owocowy smak. To jak nalewka śliwkowa i mocno alkoholowe cukierki czekoladowo-śliwkowe. Kwasek śliwek nadał alkoholowi soczystości, słodycz zaś sprawiła, że był jak najbardziej smakowity i... truflowo-kakaowy.

Właśnie w tej truflowości odnalazła się goryczka. Podkreśliła odważne prażenie. Od śliwkowych cukierków odskoczyło trochę cukierków orzechowo-czekoladowych, z fistaszkami. Orzeszki stonowały całość, uspokoiły ją, sprowadzając wszystko na łagodniejszy, wręcz maślany tor. Pomyślałam o maśle orzechowym fistaszkowym, bo właśnie w fistaszkach znalazło ujście prażenie.

A jednak wiązało się też z goryczką - na pewno nie arachidów. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa gorzkość wzrosła, przytaczając trochę słodu. Fistaszki straciły pewność siebie, ale pobrzmiewały. Słód mieszał cierpkościami różnymi i w końcu znów skierował uwagę na mieszankę czekoladowo-owocowych słodyczy.

Alkohol jakoś zaniknął, soczystość i słodycz owoców nie. Wciąż czułam śliwkowo-czekoladowy duet, ale też coś bardziej słodko-soczystego i egzotycznego. Ananasowe cukierki w wydaniu naturalnym, naturalna i soczysta galaretka ananasowa z podkreślonym kwaskiem. Tu trochę cytryna podziałała. Oczywiście myślę o takich oblanych grubą warstwą ciemnej czekolady lub czekoladowo-kakaowej polewy dobrej jakości.

Słodkie owoce otworzyły drogę także słodyczy karmelu, trzymającej się na tyłach. Bliżej końca dała się poznać jako maślany karmel... wyraźnie jednak z wątkiem palonego cukru. Palonego aż do lekkiej goryczki. Wyobraziłam sobie karmelizowany słód.

Po kwaskawo-owocowym występie i maślanym epizodzie nagle gorzkość zrobiła się bardziej dosadna i poważna. Słód zmienił się w niemal pikantną ziemię i czarną, gorzką kawę. Przewinęły się tu prażono-palone nuty, a także soczystość. Kawa zaczęła podpływać do wszelkich cukierków czekoladowych, osłabiając ich słodycz.

W posmaku został kwasek śliwek i ziemi, trochę goryczkowatej kawy i maślaność... jakby różnych cukierków czekoladowych z jego sporym udziałem.

Całość niby miała nuty Organic 85 % Extra Dark, ale wyszła bardziej owocowo (śliwkowo-ananasowo). Jednocześnie o wiele bardziej alkoholowo. Trochę mi się to gryzło z fistaszkami, ale jako że całość miała klimat "mieszanki cukierków", a nie, że wszystko się pomieszało ze sobą, było smacznie. Ziemia, kawa - to też jak najbardziej. Jestem jednak pewna, że do tej tabliczki nie użyto samych tańzańskich ziaren. Obie bardzo smaczne, na poziomie tym samym, tylko że o nutach innych (na pewno coś tam zmienili, bo i wartości lekko się zmieniły). Do zwykłej Extra Dark 85 % jednak też podobna nie była. 
Dzisiaj opisywana to mocno alkoholowa, śliwkowo-ananasowo cukierkowa, gorzka dzięki kawie i słodowi, palona smaczna i zaskakująco dobra jakościowo czekolada.


ocena: 8/10
kupiłam: Aldi
cena: 8,99 zł
kaloryczność: 599 kcal / 100 g
czy kupię znów: raczej nie, ale miło, że miałam dwie

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, naturalny aromat wanilii bourbońskiej

środa, 26 października 2022

Auchan Bio Noir Fleur de Sel ciemna z solą morską

Głupio wyszło, że ta czekolada pojawiła się w czasie, gdy zaczęłam się zastanawiać, czy czekolady z solą jeszcze wpisują się w mój gust. Jako że większość tych marki własnej z Auchana bardzo mi smakowała, uznałam, że w zasadzie prawdopodobnie dobrą z solą mogłabym spróbować. I tak ojciec płacił. W domu jednak dotarło do mnie, że nie tylko dodatek był tu wątpliwy. Nie podobała mi się też niska zawartość kakao. Czekolada trochę więc poczekała, a mnie zaczęły nachodzić myśli, czy by bez otwierania nie oddać jej ojcu. Sól mi bowiem zaczęła przeszkadzać we wszystkim. Porównywalnie bardzo, co słodycz.

Auchan Bio Noir Fleur de Sel to ciemna czekolada o zawartości 55 % kakao z solą morską, marki własnej Auchan.

Po rozerwaniu sreberka poczułam delikatny, a dopiero jakby intensyfikujący się zapach cukru, kandyzowanych wiśni i... soli. Ta zaprezentowała się bardzo wyraźnie. Dopiero za nią przewijały się owoce, słodycz i lekka, orzechowo-maślana baza. Słodycz i owoce były integralne, wydały mi się ciężkie. Pomyślałam o zasłodzonych, zalanych cukrowym syropem owocach z puszki.

Tabliczka trochę zaskoczyła mnie dość jasnym kolorem. W dotyku wydawała się suchawa, ale i tak potencjalnie kremowa; nieco ulepkowata. To, czym mnie wystraszyła, to widoczne gołym okiem kryształki soli, wtopione na wierzchu.
Przy łamaniu okazała się bardzo twarda, a trzaskała, właśnie jakby poświadczając suchą twardość.
Jej przekrój wydawał się zbity; w nim kryształki specjalnie nie lśniły.
W ustach rozpływała się powoli, początkowo suchawo i z lekkim oporem, a potem coraz bardziej kremowo-tłusto. Prędko miękła jakby z wierzchu, rozkręcają się w swej maślanej tłustości. Gięła się, jakby od niechcenia, "byle jak", zachowując swój kształt. Opływała tłusto-rzadkimi falami. Językiem szybko zaczęłam wyczuwać kryształko-płatki soli. Raz czy dwa któryś zadzwonił o zęby (mimo że czekolady oczywiście nie gryzłam), a jednak rozpływały się w jej miękko-zawiesinowej mazi spójnie; nawet nieco szybciej od niej. Nie trafiało się to bardzo często, acz zdarzyło się drobince zostać i po czekoladzie (to jednak nie wyszło negatywnie).

W smaku jako pierwszy rozszedł się ordynarny cukier, który szybko zaprezentował swój ciężki, zasładzający charakter. Słodycz od początku była bardzo wysoka i męcząca. Skojarzyła mi się z lukrem oraz kandyzowaniem. Oczywiście kandyzowanymi owocami, które zaczęły się pojawiać.

Przedarła się soczystość, wskazująca na kandyzowane wiśnie albo jakieś wiśnie w lukrze (?). Nawet z odrobinką kwasku... Jakby podsyconego...

Solą. Ta prędko zdradzała swoją obecność, choć nie trafiała się bardzo często. Podkręciła kwaskawo-soczyste owoce, ale wnosiła też słoność po prostu.

Baza zrobiła się maślana, trochę orzechowa. 

Do wiśni doleciały nuty cytryny i innych owoców żółtych. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa biały cukier drapał w gardle, a z racji konsystencji myślałam także o lukrze. O owocach w lukrze i... owocach w ciężkich, słodkich zalewach. Do głowy przyszły mi owoce z puszek (wyobrażenie, bo jadłam chyba raz czy dwa w życiu). Jakby śliwki? Brzoskwinie? Wydawały się aż niemożliwie słodkie... może w ogóle jakby cukrową wodę z puszki zamienić w lukier i utopić je w nim. Sól uwypuklała to (na zasadzie kontrastu).

W drugiej połowie rozpływania się kęsa sól, wyczuwalna na strukturę językiem, przedstawiła swój słony, acz nie chamski smak. Wyraźnie czuć, że to sól morska.

Owoce zgubiły się w słodyczy niemal zupełnie; pobrzmiewała już tylko soczystość. Baza przez to sama w sobie wydała się zrezygnowana i mdława. Zero gorzkości, a jedynie niewyraźny, maślano-orzechowy splot. Chwilami chyliła się bardziej ku śmietance... Masłu z solą? Albo delikatnym orzechom w maślanym, słonawym karmelu. 

To jednak i tak dopiero za przerażająco wysoką i ordynarną, ciężką słodyczą cukru, a także jakby kandyzowania.

Po zjedzeniu czułam posmak soli, trochę soczystych wiśni, może podsyconych cytryną. Na pewno straszliwe przesłodzenie, odpychające wraz z solą już po kęsie.

Przesłodzona tanim, białym cukrem i niegorzka. Ona w zasadzie nawet nie miała takich cierpkawo "deserówkowych" nut. Była maślano-łagodna, co podkreślała spora ilość soli. Mimo to, nie smakowała tanio, polewowo czy coś. Na pewno na plus owocowe nuty, bo nieco odciągały uwagę od cukru i soli. Tej choć nie dano dużo, to wyraźnie ją czuć. I... też zrobili to nieźle, bo mimo wszystko rozpuszczała się wraz z czekoladą. Wolałabym językiem wcale jej nie czuć, ale to, że wtapiała się w czekoladową maź i nie zostawała, ratowało sytuację (pomijam, że osobiście gdy tylko na jakąś trafiłam, miałam ochotę wypluć cały kęs, ale to ja - mam obecnie mocną awersję do soli). Sól chyba podkreśliła tu i wady, i zalety czekolady.
Powiedziałabym, że smak to średnia półka, ale jednak punkt podwyższam za to, jak wkomponowali sól. W dzisiejszych czasach producenci lubią pchać gigantyczne kawałki soli, które zostają w ustach po czekoladzie, więc temu chwała za to, że zrobił inaczej: dodatek integralny z tabliczką (acz groźnie przebijający się na wierzchu).

A gdy pomyślę o tabliczkach jej podobnych, to chyba jakaś tam (słaba, bo jednak Lindt lepszy) konkurencja dla ulepkowatego Lindta Excellence Sea Salt (choć ja wolałabym Lindta z racji bardziej ciemnoczekoladowego charakteru) czy tak delikatnej że aż złudnie śmietankowej i mniej owocowej Auchan Dark Sea Salt (jakby alternatywy: śmietankowo-piernikowa podlinkowana, a dzisiejsza owocowo-maślana, w zależności, co kto woli). Dzisiaj opisywana może i wyszła nieco mniej słodko, ale wcale nie bardziej kakaowo-gorzko przez to, że znacznie tłustsza, maślana (łagodna). Osobiście chyba wolę Auchan Dark Sea Salt, bo tyle cukrowych owoców z maślanością i solą wyszły w moim odczuciu aż nieco obleśnie. Odechciało mi się jedzenia jej już w zasadzie przy pierwszej kostce; po dwóch odłożyłam dla ojca.
Na pewno jednak o wiele lepsza od tłusto-cukrowej Moser Roth Sea Salt.


ocena: 6/10
kupiłam: Auchan
cena: 6,99 zł
kaloryczność: 565 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, sól morska 0,3%, aromat

wtorek, 25 października 2022

Cacaosuyo 70 % Lakuna Amazonas - Peru ciemna

Jedząc Chocolate Tree Venezuela Chuao 70%, zorientowałam się, że na liście posiadanych czekolad została podobnie osamotniona, chyba właśnie nawet z tego samego zamówienia, tabliczka Cacaosuyo. Też zawierała 70%, a więc zawartość, do której ostatnimi czasy ze względu na słodycz tak mi się nie spieszyło. A jednak wyglądała smutno wśród pozycji już wykreślonych.

Cacaosuyo 70% Lakuna Amazonas - Peru Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Peru, z regionu Amazonas.

Po otwarciu rozbrzmiał zapach słodkiego sorbetu cytrynowego ze śmietanką w tle. Jedno z drugim wiązała nutka pomarańczy, przywodząca na myśl krem na bazie śmietanki, a właśnie jedynie z nutą słodkiej pomarańczy. W słodyczy były coś ciężkiego - ja pomyślałam akurat o ciężkich, wielobarwnych kwiatach o grubych i masywnych płatkach, także o jasnym miodzie. Mieszały się troszeczkę z soczystością, niemal zupełnie zagłuszając skąpą nutkę ziemi.

Tabliczka była bardzo twarda, przy łamaniu trzaskała głośno, acz patrząc na jej grubość, to wcale nie dziwi. Była w niej pewna kruchość, a w przekroju ziarnistość.
W ustach jednak natychmiast twardości się pozbywała i rozpływała się łatwo, w tempie umiarkowanym. Miękła, długo zachowując kształt. Gięła się i powoli trochę rzedła, stając się zawiesistą i lepkawą masą. Okazała się tłusto-śmietankowa jak takowy budyń. Z czasem pojawiło się odrobinę soczystości, a na koniec jakby domniemanie pylistości. Za sprawą tych elementów znikała tłusto-rzadkawo.

W smaku pierwszy ruszył bardzo słodki, jasny miód. Szybko przejął stery. Wpierw osamotniony, w końcu polał się na delikatną, maślaną bułeczkę sowicie wysmarowaną masłem.

Baza prędko, pod wiodącą słodyczą, zrobiła się bardzo maślana, delikatna. To słodka maślaność, choć jeszcze nie ciężka - oczami wyobraźni patrzyłam, jak miód nasącza słodkawe, delikatne bułki... Niektóre może też ze śmietankowym twarożkiem?

W kompozycji zatliła się odrobinka... soczystości, bo w zasadzie o kwasku raczej nie ma co mówić. Do miodu dołączyła słodka pomarańcza, zahaczając o pomarańczowy, jakby soczysty miód... Potem właśnie niemal zatonęła w słodyczy, a ja wyobraziłam sobie pomarańczowy krem... Taki może na bazie śmietanki, a z cytrusową nutką. Z czasem wyraźnie pojawił się odważniejszy sorbet cytrynowy, też jednak bardzo słodki.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa miód wskazał kwiaty. W wyobraźni ujrzałam masywne, tropikalne kwiaty w wielu kolorach, w tym czerwone. Miały wilgotne, grube płatki, nie bojące się choćby tropikalnych deszczów. Kwiaty uczyniły słodycz bardziej... jak z jakiegoś deseru / budyniu... To było aż ciężkie i... śmietankowe? Odnotowałam wreszcie leciutki kwasek nabiału. A jednak jakby przykryty... cukrem pudrem?

W tym czasie z maślaności wyłoniła się subtelna gorzkość. Wiązała się z ziemią i orzechami, ale na dobrą sprawę nie była ich czystym smakiem. To raczej aluzje i sugestie, choć w pewnym momencie wyszła nieco ostrzej... Acz może jednak jak dzikie, wonne kwiaty i goryczka... no, jednak ziemi? Zatonęła z czasem w maślaności. Do niej jeszcze wciąż dolatywały nuty miodu, ale... kwiaty coraz bardziej mieszały się z owocami. Mignęły mi świeże, słodko-soczyste figi, jednak... one też w maślaności tonęły.

A dokładniej w maślanym kremie. Pomyślałam o jakimś nugatowo-czekoladowym smarowidle z nutą pomarańczy, ogółem cytrusów. Leciutko kwaskawym i bardzo słodkim. W słodyczy zaczął narastać ciężki wątek, objawiający się na końcówce jako wręcz pudrowy.

Wtedy nawet kwiaty wyszły jakoś pudrowo. Słodki puder, cukier puder z wątkiem cytrusów, szalejące na maślanym, łagodnym tle - to właśnie zostało w posmaku.

Całość miała ciekawe nuty; bardzo podobały mi się te masywne, egzotyczne kwiaty, w zasadzie miód i sorbety, kremy cytrusowe też były przyjemne, jednak zdecydowanie to wszystko przesłodzono. Czuć, że białym cukrem, który kompozycję spłycił i nadał jej ciężkości. Kwasek walczył, by się przebić i jakoś mu nie szło. Gorzkość niestety w zasadzie walki nawet nie podjęła. Kompozycja wyszła bardzo maślano, jak maślany krem, więc też nie czysto cukrowo, ale... tak, że zaprezentowała dokładnie to, czego w ciemnych tabliczkach nie szukam (męcząca słodycz i łagodność za sprawą maślaności).


ocena: 7/10
cena: 46 zł (za 70 g - cena półkowa)
kaloryczność: 600 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier

poniedziałek, 24 października 2022

Anthon Berg Dark Chocolate Creamy Caramel & Jim Beam ciemna 45 % z nadzieniem karmelowo-śmietankowym z whisky Jim Beam

Po smakowo taniawej Anthon Berg Dark Chocolate Creamy Caramel & Remy Martin potrzebowałam trochę przerwy. Obstawiałam, że dzisiaj przedstawiana będzie bardziej w moim typie, ale tamta rozczarowała mnie po prostu jakością. Tanio zajeżdżające nadzienie i cukrowość, forma brudząca i niewygodna do jedzenia - wszystko takie, że i w bliźniaczej się już tego spodziewałam. A o dziwo sam fakt, że nadziewana, że alkoholowa, we wspominanej mi nie przeszkadzał. Stąd za tę zabrałam się ze smutkiem. Już wiedziałam, że nie będzie to udana degustacja. Czyżby więc zmarnowany potencjał i Jima Beama, którego nie darzę jakąś szczególną sympatią, ale przynajmniej jest whisky, nie koniakiem, i również całkiem spoko marki Anthon Berg? Bo co, uznali, że nie można mieć wszystkiego? A może powinnam wyciszyć swój wrodzony pesymizm? Może miałam się pozytywnie zdziwić?

Anthon Berg Dark Chocolate Creamy Caramel & Jim Beam to ciemna czekolada o zawartości 46 % kakao z (32%) nadzieniem karmelowo-śmietankowym z whisky typu bourbon Jim Beam.

Otworzywszy, trafiłam na wyrazisty zapach alkoholowego, śmietankowego karmelu z echem gorzkawo-cukrowej czekolady. Miała nieco truflowe zacięcie. Po podziale, przy jedzeniu (kiedy kostka odsłaniała wnętrze), nasilał się motyw śmietankowego, karmelu, podbitego śmietankowo-maślanym toffi i sztuczną nutą. Zdarzyło się temu zalecieć taniością, acz nie wiązała się ona z alkoholem. Ten, choć mocny, jawił się jako szlachetniejszy.

Gruba i polewowa, tłusta już w dotyku tabliczka mimo grubości i pewnej masywności, wydawała się jakaś delikatna (łamliwa?).
Kiedy ją łamałam, trzaskała i pękała jak krucha skorupko-polewa. W każdej kostce znalazło się sporo nadzienia, które powoli się wylewało. Odznaczało się gęstawością i lepkością. Do pewnego stopnia trzymało się kostki, ale i tak płynęło, co przełożyło się na niekomfortowe, brudnawe jedzenie. Przynajmniej nie ciągnęło.
W ustach czekolada rozpływała się powoli, minimalnie proszkowo. Przede wszystkim jednak tłusto-maziście, nieco polewowo, a jednak całkiem przystępnie.
Po paru chwilach przybierała na gęstości i bardziej zaklejała usta. Wypuszczała wtedy ze swych objęć nadzienie, które okazało się raczej rzadkie. Mnie skojarzyło się ze śliskawo-gładkim sosem do lodów albo tłustym i klejąco-zagęszczonym (?) mlekiem. Znikało szybciej od czekolady, która jakoś dziwnie je przytłaczała.
Czekolada została najdłużej i końcowo wydała mi się jeszcze bardziej polewowa, plastikowo-ulepkowata.

W smaku czekolada zaszarżowała cukrem, może z niby waniliową naleciałością. Roztoczyła maślano-truflowy wątek. Skojarzyła mi się z nieco cierpkawymi truflami belgijskimi, przejawiała likierowe skłonności. Czuć w niej karmelkowo-alkoholowy motyw nawet, gdy spróbowałam ją osobno (musiała mocno przesiąknąć nadzieniem). Z czasem, pod cukrowością, pojawiła się nawet delikatna gorzkawość palonej kawy.

Zaraz dołączyło nadzienie jako mleczność, wysoce słodki, mocny alkohol i... sugestia gumy balonowej. Alkohol podpłynął pod kawowo-paloną nutę, mignęła wizja irish coffee (kawa z whisky i śmietanką). Ją jednak spłyciła i przygłuszyła intensywna, sztuczna słodycz cukierkowo-karmelkowa. Z nią mieszała się mleczność, maślaność i... cukierkowo-owocowy wątek. Miał ordynarny charakter (kiedy spróbowałam samego nadzienia, wychodził niemal na przód). To nieprzyjemna i tania słodka sztuczność (syropu glukozowego?). Oddzieliło się to od toffi, po czym ukryło się w ogólnej cukrowości i alkoholu. Te zadrapały w gardle, ogrzały je. Procenty i alkohol z czasem przysłoniły nieco taniość.

Obok słodyczy pojawił się słodki, też aż nieco cukrowy alkohol. Nasiliła się karmelowość i mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa kompozycja zrobiła się nieco poważniejsza, truflowo-likierowa. Niby wciąż cukrowo-karmelowo... czy raczej karmelkowo, ale czuć, że to jakiś "lepszy alkohol". Chwilami nawet ewidentnie, że whisky. Mocno alkoholowo-słodkie nadzienie zrównało się z czekoladą, a whisky zapiekła w język, po czym zaczęła słabnąć.

Analogicznie rósł wątek śmietankowo-karmelkowy i wróciło cukierkowo-owocowawe echo. Znów wyłamała się taniość i tłuszczowe echo, zupełnie nie pasujące do dobrego, pobrzmiewającego coraz słabiej - acz wciąż ogólnie dość wyrazistego - alkoholu. 

W gardle piekło od cukru i alkoholu, wkomponowanego w czekoladę. Pomyślałam o jakiś truflo-pralinkach z whisky i alkoholowo-kawowych czekoladkach, bo właśnie sama czekolada na końcówce rozmyła się. Była tylko tyle że cukrowa, z lichą cierpkością, a bez gorzkości. Wyszła maślanie i kiepsko, ale nie jakoś szczególnie źle (o dziwo).

Po zjedzeniu ostał się posmak nieprzyjemnie cukrowo-karmelkowego, śmietankowego karmelo-toffi, podszytego tanimi cukierkami owocowymi oraz wymieszanego z mocnym alkoholem. Czuć, że ten akurat był dobry, Czekolada wysiliła się na lekką gorzkawość, cierpkość o palonym charakterze, ale wszystko to było dopiero za cukrem. Miałam wrażenie, że sztuczna słodycz, wsparta procentami, wgryza mi się w język. Bardzo mi ona przeszkadzała.

Całość wyszła gorzej od wersji z koniakiem Remy Martin ze względu na dodany alkohol. Dziwna soczystość podlinkowanej nie pasowała do tego niemal toffi zasładzacza, ale że koniak potrafi mieć owocową nutę, jakoś ta cukierkowa owocowość przynajmniej częściowo się kryła. Whisky nadała nadzieniu charakteru, jednocześnie bardzo się gryząc z tą cukierkowością, która to w ogóle jakąś gumą balonową zajeżdżała. Nie dała sobie rady ze sztucznością i cukrem.
Ogół po prostu mnie odrzucał - gdy tylko odnotowałam tę owocową nutę, nie miałam ochoty na więcej. Kiedy wraz z rozpływaniem się, przewijała przez resztę, męczyła, utwierdzałam się w tym. To było odpychające. W dodatku forma taka, że zupełnie nie widzę sensu jedzenia tego. Jakościowo i w ogóle nie różni się jakoś specjalnie od Remy Martin, tu po prostu ten zgrzyt się uwidocznił. Na plus jednak, że czuć różnice w alkoholach.
Mama, pamiętając Remy Martin, z tej postanowiła nadzienie wyjeść i wesoła zasiadła do niej, uzbrojona w łyżeczkę. Niestety, czekolada szybko pokrzyżowała jej plany, bo całościowo okazała się nie do zjedzenia. Mama uznała: "sama czekolada niesmaczna, ale to nadzienie jeszcze gorsze. Okropne, nie wiadomo czym, jakimś sztucznym - miętowym?! - cukierkowym czymś walił". Nie pojadła za wiele.


ocena: 4/10
kupiłam: Auchan (ojciec kupił)
cena: 12,99 zł (za 90g; acz jak wyżej)
kaloryczność: 476 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, syrop glukozowy, tłuszcz kakaowy, mleko skondensowane, tłuszcz roślinny w nadzieniu (palmowy, shea), whisky 1,4% (Jim Beam), stabilizator (syrop sorbitolowy), lecytyna, naturalny aromat, sól, syrop, środek zagęszczający (pektyna)

niedziela, 23 października 2022

Hogarth Ecuador Single Estate 85% ciemna z Ekwadoru

Nieznana mi dotąd marka Hogarth jakoś kilka razy mi się przewinęła w internecie, ale nigdy specjalnie bardziej się nią nie zainteresowałam. I tym razem jednak nie stanęłam przed możliwością zaopatrzenia się w więcej tabliczek niż ta. Gdy trochę poczytałam o producencie, uznałam, że to nie dziwne, ponieważ to mała czekoladziarnia z Nowej Zelandii. Stworzona z pasji, której to twórcy zajmują się każdym szczegółem. Brzmiało dobrze. Na czekoladę o wyższej od standardowej (czyli pewnie 70%), ponoć długo szukali odpowiedniego regionu. Podobno właśnie te Arriba Nacional z plantacji Victoria były dokładnie tym, czego szukali. Pasowały im do delikatnej fermentacji i niskiej kwaśności, o jakich myśleli.

Hogarth Chocolate Makers Ecuador Single Estate 85% to ciemna czekolada o zawartości 85 % kakao Arriba Nacional z Ekwadoru, z prowincji Guayas, z plantacji Victoria.

Po otwarciu rozniosła się delikatna, acz wyrazista ziemia i soczyście kwaskawe owoce, jakby wkomponowane w słodycz. Rześkie cytrusy pod przewodnictwem limonki były ozdobione mnóstwem kwiatów. Właśnie one podyktowały słodyczy lekki, niemal ulotny ton. Stłumiły ją, nadając rześkości. Także subtelnej nutce karmelu w tle. Obok niego doszukałam się też delikatnych, naturalnie słodkawych orzechów.

Przy łamaniu twarda tabliczka była bardzo twarda, jednak to ewidentnie wynikało z jej grubości. Wydawała z siebie średnio głośne trzaski, by następnie pochwalić się ziarniście-proszkowym przekrojem. Wydawała się nieco krucha, kruszyła się trochę zwłaszcza, gdy odgryzałam kęsa. Już w tym momencie jednak zdradzała, iż z twardości rezygnuje.
W ustach niemal natychmiast miękła i rozpływała się aksamitnie, kremowo. Choć początkowo rzeczywiście pyliście, miała dużo czasu, by to naprostować, bo rozpływała się powoli. Była gęsta i mazista. Zmieniała się w tłusty, aż nieco ciężkawo-maślany budyń, by zniknąć bardziej soczyście i rzadkawo, acz wciąż kremowo.

W smaku pierwsza rozeszła się delikatna słodycz kwiatów. Pomyślałam o miękkich, białych kwiatach całkiem sporych, a więc pewnych siebie, tylko że... z natury subtelnych. Przysłaniały karmel. Wydał mi się zgaszony, nieśmiały... Słodki, a jednak nie zupełnie. I on, i kwiaty wydały mi się jakby... przyprószone kakao niczym skrzydła motyla swoim pyłkiem.

Gorzkawość zaakcentowała swoją obecność także w tle, nigdzie się nie spiesząc. Jakby przyglądała się innym smakom z oddali, acz mając wgląd we wszystko.
Z czasem wyobraziłam sobie słodki, karmelowy węgiel. Do słodyczy bowiem, jakby od wewnątrz dołączyła bardziej "neutralna" nuta.

Z kwiatów wychynęły owoce. Wyraźnie czułam jakieś czerwone, dosłownie słodziutkie. Truskawki i... inne. Otulały je róże - może mieszanka białych, różowych (jasnych). Dodały leciutkiej cierpkości i jeszcze wzmocniły rześkość.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa gorzkość zaczęła rosnąć i powoli wchodzić na pierwszy plan. Poprzez węgiel wkradła się do słodyczy. Tu przywitało ją sporo orzechów. Mieszały się ze słodką maślanością... Same były i słodkie, i maślane. Nagle niezwykle wyraźnie wystrzeliły orzechy nerkowca. Stały się niemal wiodącą nutą. Potem dołączyły do nich inne delikatne, tłusto-maślane orzechy. Makadamia, a także... brazylijskie... lekko podprażone, charakterniejsze? Mignęło mi wyobrażenie jakiś kakaowych tostów (z ziarenkami?) z masłem i/lub kremem z tych orzechów... Wciąż z wyraźną dominacją nerkowców.

Cierpkość płynąca z kwiatów i mieszająca się z węglem zamknęła je w wizji orzechowego kremu z mnóstwem kakao. Minimalnie, naturalnie słodkawy, goryczkowaty... Do czegoś z nim musiano też dodać płatki kwiatów. Splot róż i kakao zakręcił się i zaprosił rześkość...

Rześką soczystość dokładniej. Usta zalał smak słodziutkich jasnych śliwek. W głowie miałam soczyste, gigantyczne i idealnie okrągłe renklody. Świeże, słodkie i też w pewien sposób kwiatowe. Za nimi raz po raz przemknęła niemal nieuchwytna limonka, razem z zaakcentowaną goryczkowatą skórką.

Ich soczystość w co bardziej gorzkawych tonach obudziła pewien charakter, a także jeszcze bardziej uwypukliła nerkowce. Ziemia ożywiła się. Pomyślałam o czarnej, nieco ostrej i zahaczającej o kwasek cytrusów. Te znów wiązały się z rześkością i kwiatami. Na końcówce pokazała się limonka, której kwaśność częściowo zredukowały kwiaty, a część wchłonęła ziemia.

W posmaku została węgielna, przykryta kwiatami ziemia oraz orzechy nerkowca, nieco już przygłuszone maślanym wątkiem. Było słodko, ale jakby naturalnie za ich sprawą. Trochę słodkich truskawek i śliwek z pełni lata mieszało się z rześkimi cytrusami.

Całość zaskoczyła mnie parokrotnie. I strukturą, i smakiem.
Wyszła bardzo łagodnie jak na 85%. Bardzo orzechowo, a w tym wyraźnie nerkowcowo. Mnóstwo delikatnych kwiatów, słodziutkie owoce z charakterem zarysowanym ziemią i limonką - wszystko to ułożyło się w subtelną, acz nie nieśmiałą czy mdłą kompozycję. Sporo maślaności, w tym też konsystencji, nie wyszło za tłusto, choć i tak wolałabym jej mniej. Na szczęście także na za mało gorzkości narzekać nie mogę. Acz nie ukrywam, że wolałabym jej jeszcze więcej. Za to słodycz była przyjemnie cały czas niska i taka jakby tylko naturalna.


ocena: 9/10
cena: 47,49 zł (za 70g; dostałam zniżkę, bo cena półkowa to chyba 59zł)
kaloryczność: 588 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: ziarna kakao, tłuszcz kakaowy, cukier (15%)

piątek, 21 października 2022

Vosges Chinese 5 Spice 90 % Cacao with Licorice Root ciemna z lukrecją, cynamonem, anyżem, nasionami kopru, pieprzem syczuańskim, goździkami i solą morską; słodzona surowym miodem

Kuchnia chińska mnie nie ciekawi, jednak akurat to, że mnie odpycha, zwalam, na to, że nie zagłębiam się w jej tajniki i kojarzy mi się głównie ze smażonymi daniami. Do tego koszyka skojarzeń wylądowały też wszelkie "danie 5 smaków", "przyprawa chińska miks 5..." itd. Gdy chodzi o tę czekoladę, oczywistym było, że nie muszę się żadnej smażeniny brać, a że Vosges lubię, interesowało mnie, jakie 5 przypraw / smaków, w jaki sposób wkomponują w czekoladę. 
Przepisując skład pomyślałam, że to w sumie przyprawiona jakby Whole Cacao Fruit 86% Whole Cacao Raw Honey. Ciekawe, czy zgadłam. Z opakowania dzisiaj prezentowanej producentka zachwalała, że dodana mieszanka obejmuje wszystkie pięć smaków, jakie wyczuwamy: od słodkiego, przez kwaśny, gorzki, słony i umami. Przypomniała, że przyprawy, wchodzące w jej skład, podobnie jak kakao, są pełne przeciwutleniaczy i minerałów. Ja - już sama - znalazłam ciekawostkę, że pieprz syczuański (jedna z dodanych przypraw) nazywany jest też pieprzem japońskim - no, no, mały zgrzyt kulturowy, co? (żart).

Vosges Lab VHC Chinese 5-Spice 90% Cacao with Licorice Root to ciemna czekolada o zawartości 90 % kakao (miazgi, tłuszczu, pulpy, białka i mąki / proszku), z korzeniem lukrecji, cynamonem cejlońskim, chińskim anyżem, nasionami kopru, pieprzem syczuańskim, goździkami, solą morską; słodzona surowym miodem wielokwiatowym.

Po otwarciu uderzył przede wszystkim słodziutki cynamon. Prawie niepikantny, a mimo to pierwszoplanowy. Miał łagodny charakter, odlegle kojarzący się z kwiatami. Zadbał o obraz słodkiego piernika, a dopiero później dopuścił do siebie wytrawniejsze przyprawy i wyraźnie wyczuwalną czekoladową bazę o mocno ziemistym charakterze. Była palona, gorzka, jednak jakby przykryta dymem. Przy niej raz po raz przebijały się soczyste, acz bliżej nieokreślone owoce. Śliwki? Mignęło skojarzenie z pierniczkami w czekoladzie i nadzieniem owocowym (wieloowocowym?). W pierniku namalowanym przez cynamon znalazły się także goździki i anyż, lukrecja... stanęły tuż obok przypraw wytrawniejszych, które mnie skojarzyły się trochę kminowato (a to pewnie mieszanka pieprzu, nasion kopru etc.). Połączyła je nuta... ciemnego chleba. Takiego z przypaloną skórką, zrobionego na miodzie (i zakwasie?).

Tabliczka o niemal czarnym kolorze wyglądała na bardzo masywną i konkretną, a jej spód sugerował mnóstwo wielkich kawałów dodatków. W dotyku była niby kremowa, ale też zdradzająca pewną pyłkowość (jakby pyłek miał zostać na dłoniach... ale nie zostawał). Dalej zaskoczyła bardzo.
Przy łamaniu była twarda, ale nie aż tak, jak można by się spodziewać. Ujawniła jakby nabąbelkowany, trochę proszkowy przekrój bez widocznych przypraw. Gdy robiłam kęsa, to było jak wgryzanie się w nie do końca utwardzoną, bo wciąż miękkawą (jakby miękko-zawilgoconą) taflę pyłku i masła, trzeszczącą od kryształków. Choć osobliwe, nie było to nieprzyjemne.
W ustach rozpływała się w tempie umiarkowanym, jak na ciemną czekoladę dość szybko. Twardość szybko odrzuciła zupełnie, acz zwartość sobie zachowała. Początkowo, bo zaczynała jako zbitka proszku i masła, przybierająca na miękkości i zmieniająca się w pyłkową, gęstą zawiesinę. Była jakby masą z zawilgoconego, lepkiego pyłu, im bliżej końca, tym bardziej zawiesinowo-wodnistą. Czuć ziarnistość, chwilami proszkowość, pylistość, przemielone przyprawy. Niektóre nawet do chrupnięcia. Była też znikoma ilość drobnych kryształków soli, rozpuszczających się razem z czekoladą. 

W smaku pierwsze rozeszły się delikatne, niemal mgliste kwiaty, tworzące klimat rześkiego poranka. Błyskawicznie dołączył do nich cynamon - słodki, delikatny, szlachetny (ewidentnie cejloński). Zmieszał się z nimi. Razem odpowiadały za niską słodycz, która z czasem ruszyła, trochę rosnąć. Miała jednak wydźwięk ulotny, lekki. Wyobraziłam sobie wielokwiatowy jasny miód z cynamonem. Rześkość czasem trochę chyliła się ku słodzikowi (ale tylko trochę). 

A jednak zza cynamonu wychynęła też gorzkość. Podkręciła także tę cynamonową, wraz z jej pikanterią. Pojawiło się sporo różnych, korzennych przypraw. Pomyślałam o miodowym pierniku z gorzkimi przyprawami. Zgłosił się anyż i korzeń lukrecji, z dziwnie soczystym echem.

Słodsze nuty nagle jakby rozmyła lukrecja. We mgle ukryła miód, zmieniła rześki poranek na mglisty, chłodny poranek, a sama zaprezentowała się ewidentnie jako korzeń lukrecji o słodkim, a jednocześnie dziwnie "korzeniowo" gorzko-goryczkowatym smaku. Wprowadziła chłód, lekko szczypiąc w język. W pewnym momencie wyszła na przód.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa korzeniowa gorzkość lukrecji przywołała czarną ziemię. Ciemną, wilgotną, zimną. Ta nieco lukrecję poskromiła. Mgłę przemodelowała na dym. Zrobiło się gorzko w o wiele bardziej czekoladowym sensie. Ziemię nasączyła odrobinka soku cytryny. Przybyła kwaśność. Do głowy przyszedł mi jakby kwaskawo-cierpki dym. Zdarzyło się, że wyłapałam lekko słonawe echo, podsycające to. Sól była subtelna, szlachetna. 

A potem dym odsłonił piernik. Również czekoladowy, oblany czekoladą. Mocno przypieczony, pełen przypraw piernik o dość ciężkim wydźwięku. Czułam pieprz, coś goryczkowato-ostrego i wciąż cynamon. Odnotowałam kakao w proszku, po czym piernik zmienił się bardziej w pierniczki w czekoladzie. Takie delikatniejsze, bardziej cynamonowo-goździkowe, a więc korzennie słodkie. Czyżby kryło się w nich nadzienie owocowe? Czułam drobny kwasek... Jakby wieloowocowego (na bazie jabłek?) "pierniczkowego", może trochę z dominacją śliwek?

Ta myśl przekierowała przypieczony piernik na chleb... Ciemny chleb z mocno przypieczoną skórką... może chleb ze śliwką... Na pewno bardzo wilgotny, kwaskawy od zakwasu i... chleb zrobiony na miodzie! Jakby z kwaskawym miodem? Delikatna słodycz, która jedynie pobrzmiewała na tyłach pod koniec odważyła się znów zagrać wyraźniej.

Wielokwiatowy miód był rześki, nienachalny i wzbogacony o słodycz przypraw. Te jednak charakteru pod koniec się nie wyzbyły. Chleb podkreślił w nich wytrawniejszy aspekt, a więc też i cierpkość. Znowu do głowy przyszło mi coś kminowego, ale trzymało się to czekoladowych realiów za sprawą nutki pylistego kakao. Raz po raz, w zależności od kęsa, pod koniec podskakiwał smak którejś konkretnej: pieprzu, anyżu, lukrecji, goździków. Zdarzyło się, że nagle miód błysnął mocniej albo np. nagle w chlebie wyłapałam echo soli. Nadało to degustacji dynamiki. Wszystko czuć bardzo wyraźnie, z pobrzmiewającą ziemistą, czekoladową bazą w tle. Acz im więcej mocnych przypraw, tym czekolada bardziej odlatywała ku zwiewnym kwiatom i... Węglowi. Nagle pojawił się węgiel rozrabiany w wodzie. 

Przyprawy jednocześnie grzały i chłodziły język. Na koniec czułam zimne odrętwienie wywołane lukrecją - taką, która nie zapomniała o swym smaku, natomiast w gardle ogrzewanie chili. Sporadycznie pojawiał się kryształek soli, wyraźnie wprowadzając słoność, podjudzającą kwasek. Gdy została drobinka jakiejś przyprawy, czuć ją wyraźnie, ale nie nachalnie. Raz był to anyż, raz goździki, raz pewnie jeszcze co innego. 

Po zjedzeniu został posmak zarówno przypraw, jak i czekolady, w zasadzie na równych prawach. Z przypraw dowodził delikatny, słodki cynamon i chili (także jako ciepło w gardle), ale czułam też pieprz, lukrecję. Lukrecja starała się zdominować wszystko swym słodko-ostrym, chłodnym smakiem. Przez odrętwianie języka prawie osiągnęła swój cel, jednak cała mieszanka piernikowa, z nieco wytrawniejszym echem oraz ziemią, dymem i cierpkością kakao w proszku dała radę. Wyszła na jaw też dość mocna paloność i węgielność. 

Muszę przyznać, że całość mnie trochę zaskoczyła. To, jak połączyła łagodność (kwiaty, mglisty poranek, miód) z charakterem przypraw (pieprz, goździki, anyż) i mocnymi, niemal setkowymi nutami ziemi, dymu było niewiarygodne. Osiągnęła to dzięki lukrecji i miodowi. Pierwsza zapewniała przejścia od zwiewności do ostrości, miód natomiast połączył słodycz z wytrawnością - jakby za sprawą chleba. Cynamon cejloński wydawał się odpowiadać za słodycz i był tak wyczuwalny, że to też dziwne (skoro jest znacznie łagodniejszą odmianą), świetnie się wpasował. Tabliczka mimo mocniejszych nut, i tak wyszła zaskakująco... Słodko i łagodnie. 
Charakterne przyprawy nie zagłuszyły czekolady, a świetnie do niej pasowały. Zestawienie ostrości, gorzkości, słodyczy i sugestii kwasku, szczypta soli udane - kuchnia chińska lubi takie połączenia, a jednak wcale mi się z żadną chińską mieszanką to nie kojarzyło. Za nic bym jednak nie zgadła % kakao. 
Kompleksowa, ciekawa i po prostu smaczna. Choć konsystencja dziwna i nie moja, raczej ciekawostkowa, też nie wyszła źle. Co więcej zaskoczyła mnie, że przyprawy były prawie na gładko - to jednak dobrze, bo lepiej się wszystko przemieszało (nie chciałabym, by zostawały do chrupania).
Po zjedzeniu zostałam nie tylko z ciekawym posmakiem, ale też z zagwozdką, jak smakują nasiona kopru. Google przyszedł mi z pomocą, że: "jak słodka lukrecja".


ocena: 9/10
kupiłam: vosgeschocolate.com za czyimś pośrednictwem
cena: 6 $
kaloryczność: 536 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, surowy miód, korzeń lukrecji, cynamon cejloński, sól Baja Gold (z Zatoki Kalifornijskiej), anyż gwiazdkowy, nasiona kopru, pieprz seczuański, goździki, owoc kakao (białko kakao, mąka z kakao*), puree z pulpy kakaowej

*to zamiennik kakao w proszku

PS A spragnionych czekolady czystej, zapraszam do aktualizacji recenzji Beskid Cuba 70 %, bo dodałam tam recenzję miniaturki.