Moją przygodę z Domori postanowiłam rozpocząć od tabliczek stworzonych z criollo, bo właśnie od nich zaczęłam za sprawą neapolitanek kupionych latem. Tym samym zawęziłam nieco krąg poszukiwań "czekolady na dziś", ale dalej nie wiedziałam, po którą by sięgnąć. Wszystkie wydały mi się takie do próbowania pod rząd, ewentualnie w parach. Czy nie ma wśród nich samotnego wilka?
I wtedy moje myśli skierowały się ku Ocumare 77. Mimo iż jest to czekolada nagrodzona w tym roku (2015) przez Akademię Czekolady (otrzymała brąz w kategorii czekolad do 80 % kakao), w internecie nie ma o niej zbyt wiele.
Z tego, co udało mi się wyczytać, to criollo ocumare 77 jest niezwykle rzadką odmianą kakao, hybrydą; jego ziarna podłużne często bywają puste, a ich uprawa jest ciężka. Znacznie popularniejsze są chociażby ocumare 61 czy 67.
Ziarna Domori pochodzą oczywiście z plantacji Hacienda San Jose w Wenezueli, ale co ma do zaoferowania tajemnicza Domori Cacao Criollo 70 % Ocumare 77... miałam przekonać się dopiero za chwilę.
Z eleganckiego opakowania, na którym umieszczono skromny rysunek ziaren sugerujący co nieco, wydobyłam złotko i ostrożnie je otworzyłam.
W pierwszej chwili nie umiałam zaklasyfikować zapachu, ale potem dziwne skojarzenia zaczął wysuwać mój mózg. Kora drzewa? Las? Iglasty? Kolejne zaciągnięcie się niezwykłym zapachem i znowu zdziwienie. Niewątpliwie czułam tu orzechy. Takie tylko co zerwane, laskowe. Za nimi... tak jakby anyż czy nawet mięta próbowały się zamaskować za morelami czy brzoskwiniami. Lub dżemem z nich. To było naprawdę dziwne i intrygujące.
Połamałam błyszczącą, głęboko, ale raczej jasno i ciepło brązową tabliczkę. Była twarda, chrupnęła porządnie, ale nie nazbyt głośno.
Umieściłam pierwszą kostkę w ustach i poczułam jej delikatną konsystencję. Gładka, kremowa ale nie tłusta, idealnie wręcz aksamitna. Tak jakby krem ze śmietanki został zamknięty w tabliczce.
Śmietankę czułam także w smaku, ale na dłuższy czas została ona przyćmiona, choć nie całkiem zagłuszona.
Smak na samym początku zasugerował nutę drzewną. Ścięty świerk, złocista żywica spływająca po korze... Ten obraz natychmiast powstał w mojej głowie. Gdyby zapach drzewa iglastego jakoś smakował, myślę, że to właśnie byłoby to. Igiełki kujące lekkim kwaskiem, który po pewnym czasie przeszedł w agrestową nutkę.
Żywica zaczęła przeobrażać się w coś równie złocistego, gęstego i klejącego... syrop klonowy? Tak jakbym jego słodycz tu wyczuła, ale tylko akcent.
W moich ustach, wraz z kolejną warstwą aksamitnej masy, rozszedł się smak bardzo orzechowy, w kolorowej, owocowej szacie. Pierwszym skojarzeniem były brzoskwinie. Dojrzałe i te jeszcze nie całkiem. Zagłębiając się w tej nucie, wychwyciłam zarówno dżem morelowy, jak i suszone morele. Jak już pomyślałam o owocach suszonych, zaczęła ukazywać się cała ich mieszanka. Suszone truskawki, za którymi mignęła czerwona porzeczka i kiwi. Byłam pewna, że czuję lekko kwaskowate suszone jabłko. Doszukując się w tym jeszcze czegoś, wyłapałam suszone śliwki, ale nie te słodkie kalifornijskie, a typowe polskie, z pestką w środku.
Z owocami bardzo dobrze komponowała się nuta śmietanki, rodem z ciemnej śmietankowej czekolady. Taka Bellarom Rich Chocolate z o wiele wyższej półki.
Motyw orzechów przeszedł w wyraźny smak migdałów. Były to prażone migdały ze słodyczą, która skojarzyła mi się ze słodkim japońskim sosem kabayaki.
Na koniec, Domori pozostawiła mnie z cierpkością i efektem suchości w ustach.
Czekolada smakowała mi, była dość niezwykła, a przy tym wciąż delikatna i przystępna. Kwasek nie był tym znanym z ciemnych tabliczek, a lekki i świeżym, typowym dla owoców. Tabliczka była także śmietankowa i znacząco słodka. Najbardziej podobał mi się chyba ten ostatni motyw prażonych migdałów polanych sosem kabayaki, ale to owoce tu dominowały. Cierpkość była bardzo znikoma.
ocena: 8/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 15,73 zł (za 25 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 554 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
Skład: masa kakaowa, cukier trzcinowy
Skład: masa kakaowa, cukier trzcinowy
Też bym wolała zaznać więcej cierpkości.Smak owoców ma przewagę nad wszystkich ale pomimo tego sądzę,że i tak byla wyborna ;)
OdpowiedzUsuńOczywiście, że była, ale Domori też muszę jakoś pooceniać. :P Skala jest dopasowana właśnie do nich,to 8-ka jak na Domori.
UsuńU mnie z tym smakiem owoców to bywa różnie: nie każdy mi w czekoladzie pasuje.
Hmmm...przeczytalam cala recenzje bardzo dokladnie I nie wiem, Co myslec o tej czekoladzie. Intryguje mnie ten krzechowy posmak lub syropu klonowego. Ale na koniec ta cierpkosc i suchosc? Znkikoma, ale pewnie to obnizylo tez ocene. Ale fajna :) ciekawa :)
OdpowiedzUsuńJa właściwie też dalej nie bardzo wiem, co o niej myśleć. :P
UsuńBrzmi równie wybornie, jak dzisiejsza czekolada Domori na blogu Basi :) Swoją drogą cudne mają opakowania, cieszą oczy.
OdpowiedzUsuńTo jest coś, żeby czekoladzie 70% czuć smak śmietanki. Świat kakao jest taki intrygujący ^^
OdpowiedzUsuńJak to recenzja Bellarom tak późno?xD
Tak, dlatego świat kakao już dawno wciągnął mnie na stałe.
UsuńMam zapas wpisów do opublikowania (w tym serię 10-ciu neapolitanek, które chcę publikować w krótkim odstępie), bo przez dwa tygodnie w styczniu pewnie nie będę miała czasu na pisanie, więc zostawiłam ją właśnie na tamten czas (żeby na blogu była ciągłość).
O, ta czekolada wydaję się bardziej "moja" niż ta na blogu Basi. Bardziej owocowa i mniej piołunowa. Swoją drogą to czy wy się zmówiłyście? ;d
OdpowiedzUsuńZupełny przypadek. :P
UsuńObie mamy sporo Domori, więc pewnie taka sytuacja zdarzy się jeszcze nieraz ;).
UsuńJako, że obrałyśmy odmienną kolejność degustacji Domori, Ocumare 77 wypróbuję dopiero za jakiś czas i to pewnie do duetu z inną criollo. Wszystkich jestem niesamowicie ciekawa, a po Twojej recenzji ślinka mi cieknie ;).
OdpowiedzUsuńDziś jadłam na górskim szlaku Lindta, o którym rozmawiałyśmy. Mam mieszane uczucia. 20 złotych na pewno nie jest warta, choć z drugiej strony to najsmaczniejszy nadziewany Lindt jakiego jadłam ostatnimi czasy. W górach mam ze sobą jeszcze trzy inne nadziewane Lindty i pewnie dopiero jak je zjem, to będę miała jakieś porównanie na świeżo.
To poniekąd dobrze, że wybrałyśmy inną kolejność - można czytać od razu, bo i tak zapomni się do degustacji. :P
UsuńJako, że mam mniej wyrafinowany gust od Ciebie, to jak przecenią, to może kupię.
Dziś jadłam Edelbitter Mousse Schwarze Johannisbeere i ta wczorajsza była milion razy lepsza ;). Jutro Amarettini!
UsuńZ tej serii jadłam dwie (recenzje w styczniu dopiero) i smakowały mi, chociaż nie na 10/10. Może i tę kiedyś spróbuję.
UsuńA z Amarettini muszę sobie na dniach niespodziankę zrobić - nawet dokładnie nie czytałam co tam właściwie w środku jest. Jestem bardzo ciekawa, jak smakuje, ale nastawiam się na dużą dawkę cukru. :D
Też jadłam inne czekolady z tej serii i kiedyś bardziej mi smakowały...
UsuńAmarettini zjemy dopiero jutro - dziś jednak był Zotter :D
U mnie najlepiej się sprawdzają mleczne, nieowocowe, Lindt'y - kiedy mam ochotę na coś bardzo słodkiego (i wciąż całkiem smacznego). Jestem za to wręcz zniesmaczona po 85%-owym Lindt'cie...
UsuńCztery Lindty próbowane na obecnym wyjeździe w góry zaliczam do udanych, ale zdecydowanie najsłabsza była ta ciemna porzeczkowa, heh ;). Mleczne Lindta cudne! A 85%... no cóż, dawka odtłuszczonego kakao w proszku musi robić swoje.
UsuńCo nie zmienia faktu, że i tak mnie ciekawi. :P
UsuńRobi i to skutecznie. Boję się Lindt'a 99%, ale spróbuję specjalnie, żeby zjechać za praktycznie oszustwo ze strony producenta.
Nie daj się zwieść, tak naprawdę to nie czekolada, ale kawałek kory z drzewa ze środku lasu, tylko dla niepoznaki pokryty cienką warstwą czekolady.
OdpowiedzUsuńŻe też nie pomyślałam po prostu pójść do lasu i zerwać sobie jakąś korę... Za darmo by było.
UsuńO matko, skład to istna magia :D :D Ale tyle smaków można wyczuć :D
OdpowiedzUsuńKocham takie składy! Szkoda, że zdarzają się tak rzadko.
Usuń